Marinette
zatrzymała się pośrodku pustego pokoju. Przymknęła oczy i
uśmiechnęła się łagodnie, gdy w jej myślach rozbrzmiał głos
mistrza Fu — starczy, zmęczony życiem, a z którego wziął
płynęła mądrość. Dał jej wiele dobrych rad, część
zapamiętała, część puściła mimo uszu. Zignorowała przyjaciela
i mistrza, kiedy był obok, a teraz pozostawiał jej tylko pustym
pokój. Przechadzała się po nim — od kąta do konta,
przestawiając kolejne przedmioty, zastanawiając się, co zostawić,
a co zabrać ze sobą. Momentami nawet rozważała, że zabierze
wszystko do siebie, ale wtedy pojawiał się głos rozsądku. "Nie
możesz, pomyśl o rodzicach" — mówił i wtedy wracał
pierwotny plan, że przez jakiś czas skorzysta z pieniędzy, które
zostawił jej mistrz Fu, a potem zdecyduje dalej. Nie skończą sie
szybko. Starczy na kilkanaście czynszów, później może znajdzie
pracę, ewentualnie wykona kilka projektów, by opłacić potrzebne
rachunki. Na razie musiała się przyzwyczaić do nieustającej
pustki i samotności.
Westchnęła.
Pokręciła głową, powoli rozumiejąc, że wystarczająco dużo
czasu spędziła na myśleniu. Przyszedł już czas, żeby wrócić
do dawnego życia, sprzed dnia, w którym poznała strażnika
Miraculous. Sprzed dnia, w którym na reszcie spotkała kogoś, kto
ją rozumiał.
Zgasiła
wszystkie światła. Wcześniej odłączyła jeszcze czajnik.
Skrzynię z Miraculous ukryła głęboko w torbie i przykryła ją
warstwą materiałów, które kupiła wcześniej w pasmanterii.
Zamknęła
mieszkanie, gabinet na klucz i wyszła w tłum. Wszyscy zmierzali w
stronę wieży Eiffla i nowego pomnika, który postawiono na cześć
Biedronki i Czarnego Kota. Widziała nawet stąd wysoką rzeźbę, od
której odbijało się
letnie, prażące słońce.
— I
zapomniałam okularów — powiedziała do siebie, powzdychując pod
nosem. — Przepraszam! — Przepchnęła się przez tłum w stronę
przejścia. W ostatniej chwili światło zmieniło się na czerwone.
Marinette
załamała ręce. Nagle ktoś szturchnął ją w plecy. Krzyknęła i
zachwiała się, na placach podskakując w stronę krawężnika. W
ostatniej chwili złapała się słupa i nie poleciała na jadące
przez pasy samochody. Raz odetchnęła z ulgą tego dnia.
Wdzięczność
Biedronce to jedno, ale ludzie mogliby się nauczyć, że sami
powodują więcej nieszczęść, którymi superbohaterowie nie są w
stanie się zająć. Pewnie nigdy tego nie zrozumieją...
— Pechowy
dzień? — usłyszała za sobą.
Obejrzała
się za siebie, lekko zaskoczona i zdezorientowana głosem, który
znała, ale którego nie umiała w żaden sposób przypisać do
konkretnej twarzy.
— Lluka?
— zająknęła się, gdy dostrzegła stającego obok niej chłopaka.
Ukochaną gitarę trzymał w futerale, przed sobą, jakby w obawie,
że tłum nieświadomie zniszczy mu sprzęt. Uśmiechnął się
delikatnie i poklepał Marinette po ramieniu.
— Nie
idziesz pod pomnik? — zapytał, wskazując w stronę wieży.
— Eee,
ja...? A po co To znaczy, chętnie bym poszła, ale taki tłum. Nie
ma sensu, bym tam była i w ogóle. Taka sprawa i mam trochę... —
spojrzała na torbę, w której trzymała pudło z Miraculous —
spraw na głowie — dokończyła spokojniej.
Zapaliło
sie zielone światło. Weszła na pasy bez zastanowienia,
pozostawiając Lukę w tyle. Wyciągnął ku jej rękę, lecz za
późno. Znalazła się już po drugiej stronie, przyspieszając i
przyspieszając w kierunku piekarni. Rodzice już się pewnie
martwili. Nie zadzwoniła. Nie poinformowała, że po szkole nie
wróci prosto do domu.
Musieli
się martwić....
Musieli...
— Zaczekaj!
Luka
chwycił ją za nadgarstek. Przyciągnął do siebie i dopiero wtedy
Marinette zdołała spojrzeć mu w oczy. Widziała niewyraźnie, jak
przez mgłę. Pierwsza z łez spłynęła po jej policzku. Wyszarpała
się Luce i rzuciła się w jego ramiona, wtulając mocno, jakby
nigdy więcej nie chciała już go puścić. O nic nie zapytał. Lewą
ręką ją objął, prawą położył na głowie i zaczął ją
gładzić, cicho mówiąc, że wszystko będzie dobrze.
Nie
było.
Nie
będzie.
Choć
otaczały ich tłumy, czuła się wyobcowana, sama, bez nikogo. Ktoś
zamknął ją w słoju, zakręcił go i nie pozwolił wyjść, ale z
jakiegoś powodu Luka się w nim znalazł. Okręcił wieko, wszedł
do środka bez obaw, że i on utknie w pułapce, aby być przy niej,
kiedy wszyscy ją opuścili.
Opuścili?
Nie... Po prostu została sama z czymś, o czym nikomu nie mogła
powiedzieć.
Odsunęła
się od Luki i przetarła oczy. Chłopak wyjął z kieszeni paczkę
chusteczek. Marinette wyjęła jedną i wysmarkała do końca nos.
Jakaś kobieta przeszła obok i pokręciła głową z dezaprobatą.
Policzki Marinette zapłonęły ze wstydu. Odwróciła się i
dokończyła kichanie, tym razem ciszej, aby nie zwrócić niczyjej
uwagi. Luka zaśmiał się. Podał jej kolejną chusteczkę i dodał:
— Nie
dogodzisz każdemu. Zawsze ktoś spojrzy na ciebie krzywo.
— Może
i tak... — mruknęła pod nosem. — Tylko... chcę spróbować
dogodzić wielu.
— Serio?
— Przechylił głowę na bok, a oczy otworzył szeroko w głębokim
zdziwieniu. — Naprawdę próbujesz? Zobacz sobie, co robię Czarny
Kot i Biedronka. Uwielbiają ich, praktycznie wielbią, skoro chodzą
pod ten pomnik jak do kościoła, ale czy ich znają? Czy na pewno
ustawia się w kolejce każdy Paryżanin? Czy każdy chce im oddać
chwałę? Oczywiście, że nie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto
powie, że ich nienawidzi, że przez nich spóźni się do pracy, nie
zrobi zakupów, że dziecko im zacznie płakać. Poza tym... oni też
nie mogą każdego uratować. Ktoś zginie w wypadku samochodowym.
Ktoś umrze na ciężką chorobę. Ktoś ze starości. Nie można
próbować dogodzić każdemu, bo każdy ma zadbać o siebie.
Biedronka tylko podaje im dłoń, gdy upadną, ale to oni sami muszą
się podnieść i iść dalej. Nie zaprowadzi ich do domu, jeśli
sami nie znają drogi...
Marinette
zaniemówiła. Nie tylko z powodu przemowy Luki, która w tym hałasie
brzmiała jak zwykły bełkot, w którym co piąte słowo było
zagłuszane przez skandujących ludzi, ale również dlatego że te
słowa były kierowane wprost do Marinette. Czule, pieszczotliwie
docierały do niej. Luka wiedział o niej. Luka zdawał sobie sprawę,
z tego co ją trapi. Takiego pocieszenia potrzebowała. Jednak w
głębi serca wciąż wierzyła, że nie poznał o niej prawdy.
— Masz
rację. — Westchnęła z ulgą i rzuciła chusteczkę do kosza,
lecz ta odbiła się od krawędzi i poleciała na chodnik. Dziewczyna
załamała ręce. Podeszła i tym razem osobiście włożyła
chusteczkę do kosza. — Może... — zaczęła niepewnie —
pójdziemy gdzieś razem. Postawię ci coś? O! Może coś słodkiego?
Moi rodzice na pewno coś dobrego nam rzucą. Mam nawet... —
Zakaszlała. — Mam nawet porządek w pokoju, więc mogę cie
wpuścić.
— Niesamowite.
— Podszedł bliżej i pochylił się, aż ich oczy spotkały się w
jednej linii. — Mamamarinette ma czysto w pokoju. To możliwe?
— Tak...
— Wzruszyła ramionami. — Tak się stało... — odpowiedziała
tylko, choć bała się, że i tej prawdy Luka może się domyślać.
— Stało
się?
— Bo...
— Bobobo...?
— Ja
schowałam wszystkie zdjęcia... sam wiesz kogo. — Zasłoniła
twarz, kiedy poczuła, że robi jej się czerwona ze wstydu. —
Adrien chodzi z Kagami, naprawdę do siebie pasują, więc
postanowiłam, że będę dobrą przyjaciółką i nikim więcej.
Luka
zaklaskał.
— Brawo,
tego się nie spodziewałem. Aż z przyjemnością zobaczę efekt
twojej pracy.
— Będzie
inspekcja?
— Oczywiście.
Przedstawiciel Francuskiej Inspekcji do Spraw Złamanych Serc zawsze
musi dbać o dobro swoich podopiecznych.
Marinette
zaśmiała się.
— Tak
więc z przyjemnością pozwolę przeprowadzić inspekcję.
Chwyciła
Lukę pod ramię i zaczęła prowadzić w stronę piekarni, w stronę
spokojnego, odludnionego miejsca, do którego nie zmierzały tłumy
wielbiące Czarnego Kota i Biedronkę. Zmierzała do domu, do
ciepłego kąta Marinette, zwyczajnej dziewczyny z niezwykłym
sekretem i mnóstwem problemów na głowie.
— A
jak tam przygotowania na koncert? — zmieniła temat, aby póki co
nie rozmawiać o Adrienie i jej zawodach sercowych.
— Cudownie.
— Nagle ożywił się. W jego oczach aż coś zabłysło. — Nie
uwierzysz pewnie, ale Jagget Stone zaprosił mnie do siebie. Na jeden
koncert na razie, ale mam zagrać w dwóch jego piosenkach.
Powiedział, że jeśli się sprawę, weźmie mnie do zapasowej
ekipy. Między czasie nagrywamy też coś z zespołem. Może jeśli
będziesz miała chwilę w tym całym... wirze obowiązków, to
zaprojektujesz nam jakieś fajne kostiumy?
— Kostiumy?!
— zdziwiła się. — Naprawdę chcecie.
— Oczywiście.
Jak już będziemy sławni, to z przyjemnością zatrudnię cię na
stałe. Będziemy jeździć po całym świecie i koncertować. A ty,
staniesz się najwspanialszą projektantką na całym, całym
świecie.
— Najlepszą?
— Zaśmiała się pod nosem. — Mogę spróbować, ale konkurencja
jest zbyt duża. Zdecydowanie za duża. Na razie chętnie coś
przygotuję dla was. A kiedy w ogóle występujecie?
— Dostaliśmy
szansę i możemy dać koncert w kawiarence "Chat Noir".
— Naprawdę?!
— krzyknęła z niedowierzaniem w głosie. — To cudownie, Luka.
Przecież to słynne miejsce! Jeśli dacie radę, to może i w
kawiarni Biedronki znajdzie się
dla was wolny termin.
— Wątpię,
ale poddawać się nie zamierzam. Wiesz... — Spojrzał w kierunku
wieży Eiffla. — Myślałem, że to będzie prostsze. No wiesz,
cała ta sprawa ze zdobyciem miejsca na koncert, sława. To jest
trudniejsze niż się wydaje, a poza tym... Poza tym mam wrażenie,
że wciąż brakuje mi wielu umiejętności.
— Żartujesz?!
— zdziwiła się szczerze. — Uważam, że grasz cudownie.
— Tak,
ale jak na amatora. Wielu dźwięków nie potrafię wydobyć z
gitary. Nie potrafię też grać długo, bo palce mi drętwieją. Na
pewno wytrwam w graniu przez cały koncert? Wątpię. Tu potrzebna
jest ciężka praca i wiele lat praktyk, których jeszcze mi brakuje.
— Ale...
— zawahała się przez moment. — Nie poddajesz się?
Luka
ujął jej dłoń.
— Nie.
Zamierzam walczyć o wiele rzeczy do samego końca.
Marinette
zamarła. Może i podążyła za Luką, który ruszył, ale zrobiła
to nieświadomie. Kroczyła obok chłopaka, którego poznała
niedawno co i już jej serce podskakiwało z ekscytacji, gdy zwracał
się do niej w ten sposób. Wyznanie? Nie, to nie było możliwe. Nad
interpretowała oświadczenie, deklarację, że nie zamierza się
poddać w kwestii marzeń i muzyki, nie chodziło o nią, bo o co
było walczyć? Gdyby chodziło o Biedronkę, to na pewno, ale
zwykłą, szarą Marinette? Nie, myliła się...
— Parrrrą
roku zostaje... — Rozpoczął się spot reklamowy wyświetlanych na
jednej z tablic. Zatrzymała się na chwilę. Trzy pary pojawiły się
na ekranie, machając do skandującej widowni. Adrien stał z Kagami
na środku sceny. Był ubrany w czarny, elegancki smoking i kapelusz,
który wykonała na konkurs, Kagami z kolei włożyła prześliczne,
czerwone kimono. Babcia spięła jej włosy z tyłu i włożyła w
nie kwiat lilii. Nie pasowali do siebie wyglądem, ale byli ze sobą
szczęśliwi. Uśmiechali się, Kagami nawet raz pocałowała Adriena
w policzek.
Serce
Marinette ścisnął ból. Obiecała sobie, że pozbędzie się
niewygodnych uczuć, ale to wcale nie było takie proste. Każdy ich
wspólny uśmiech sprawiał, że serce rozrywało się w jej piersi.
Płakała od razu, bez zastanowienia, a najgorsze było to, że
wszystko się stało dlatego że stchórzyła, kiedy miała jeszcze
okazję. Wystarczyło wyznać Adrienowi swoje uczucia, spróbować
wesprzeć go w trudnych decyzjach. Powiedzieć, że jest kimś więcej
niż tylko przyjaciółką...
Straciła
szansę i już nigdy więcej jej nie odzyska. Bezpowrotnie minęły
dni, w których głupio uśmiechała się do Adriena, kiedy chowała
się przed nim w obawie, że podejdzie jeszcze bliżej i że
zemdleje, zrobi z siebie idiotkę. A teraz? Pozostało jej tylko
czekać aż nadarzy się okazja na kolejną miłość...
— Akuma!
— usłyszała czyjś krzyk.
Bez
chwili zawahania podniosła się. Fioletowy motyl zawisnął tuż
przed jej oczami. Szybko uciekła w tył. Luka chwycił za leżącą
na wierzchu śmietnika puszkę i cisnął nią w akumę. Odsunęła
się tylko i poleciała znów w stronę Marinette. Dziewczyna otarła
łzy, przez które i tym razem sprowadziła nieszczęście na Paryż.
— Nie!
— wrzasnęła, próbując odstraszył motyla.
Luka
chwycił ją w nadgarstku i pociągnął w stronę hotelu, do którego
wszyscy zmierzali.
— Luka,
nie... — Próbowała go zatrzymać, ale nie słuchał. — Proszę,
ja muszę...
— CO?!
— krzyknął, ku jej zaskoczeniu.
Stanęli
pośrodku ulicy.
— Co?
— spytał łagodniej. — Wiem, że niektóre sprawy trudno
załatwić, że ciężko jest poddać się, kiedy już się
przegrało. Wiele rzeczy wiem, ale wciąż nie rozumiem, dlaczego
myślisz, że Adrien był miłością twojego życia? Przecież nawet
z nim nigdy nie próbowałaś być... — dodał łagodniejszym
tonem. — Akuma leci w twoją stronę. Nie w moją, nie w ich. Każdy
ma problemy, ale to nie znaczy, że każde muszą rozwiązywać
bohaterowie...
Pociągnął
Marientte i chwycił w silnym uścisku. Wcześniej nie zdawała sobie
sprawy, że Luka może być taki silny. Był chudy, niepozorny,
brakowało mu krzepy, jeszcze nie urósł, ale z jakiegoś powodu w
tych ramionach czuła sie bezpiecznie. Nikt jej nie skrzywdzi.
Przestanie się bać...
Przymknęła
na moment oczy i wzięła głęboki wdech, z ulgą, aby uspokoić
bijące w szaleństwie serce. Akuma zbliżała się ku nim, ale nie
weszła w jej serce.
Otworzyła
niepewnie oczy.
Fioletowy
motel poleciał ku górze, w stronę słońca, które rozsyłało
ciepłe promienie na plac, na którym stali.
Luka
odsunął od siebie Marinette. Pochylił się nad jej uchem i
wyszeptał do niego:
— Ale
przydałoby się, żeby bohater zabrał tego motylka.
Posłał
dziewczynie oczko i wtedy krzyknął:
— Chowaj
się, a ja sprawdzę, czy nikt nie został na zewnątrz.
Udał
się w przeciwnym kierunku. Marinette pobiegła za ścianę budynku i
rozejrzała się niepewnie. Tiki wyłoniła się z jej torebki, cała
zarumieniona i uśmiechnięta.
— Widzę,
że kolejny kwiat miłości rozkwita w sercach młodych —
powiedziała poetyckim, wyniosłym tonem.
— Oj,
Tiki, daj spokój. Lepiej kropkuj!
— Tak,
jest!
Zasalutowała.
Moc wessała kwami do kolczyków i rozeszła się po całym ciele
Marinette niewyobrażalnym ciepłem, którego nigdy wcześniej nie
doświadczyła. Rozpalało ją, choć iskry zdawały się takie małe,
tak nieznaczące. Okręciła się i nic zdążyła się zorientować,
przywdziała strój Biedronki. Skoczyła i w jednej chwili pochwyciła
lecącą akumę przy salutach i wiwatach dochodzących ze strony
tłumu. Wszyscy wyszli z ukrycia, nawet Luka stanął obok nich,
klaskając i dumnie pokiwując głową. Nie miała czasu, aby z nimi
zostać. Uciekła i z powrotem zamieniła się w Marinette. Wepchnęła
Tiki do torebki i pobiegła w kierunku Luki. Rzuciła się na niego,
całując prosto w policzek.
— Dziękuję!
— krzyknęła i nagle odsunęła się jak porażona. — Oj,
przepraszam. Ja tak... W zasadzie nie wiem... Dlaczego?! Oj, oj,
chyba za bardzo się podekscytowałam. Wiem, wiem, błąd, nie
chciałam... To znaczy, przepraszam!
Luka
przymknął jej usta dłonią.
— Obiecałaś
mi coś słodkiego — przypomniał jej.
— Piekarnia.
Niedaleko. — Wskazała palcem. — Przepraszam, chyba...
przesadziłam... Jak... Jak się dowiedziałeś? To znaczy, ja...
Luka
przysłonił jej usta palcem. Chwycił w nadgarstku i wyprowadził z
placu. Prowadził ją w milczeniu, z pochyloną głową. Włosy
przysłoniły jego oczy. Uśmiechał się, ku wielkiemu zaskoczeniu
Marinette. Nie zdawał się przejmować tym, że zna jedną z
największych tajemnic Paryża, że domyślił się prawdziwej
tożsamości Biedronki i właśnie ją prowadzi do domu.
W
końcu dotarli. Światła iskrzyły się jasno w piekarni, skąd
dobiegało buczenie pieca. Zapach świeżych bułek roznosił się
dookoła, przyciągając wielu przechodni słodkim aromatem. Choć
Marinette żyła z tym zapachem od urodzenia, nigdy wcześniej nie
wydawał się od tak rozkoszny. Poza tym codziennie, gdy budziła się
i wychodziła do szkoły, cieszyła się nim i kusiła na kilka
makaroników czy croissantów.
— Pachnie
cudownie — odezwał się Luka.
— Wiem.
Tata robi najlepsze przysmaki. Jako mała dziewczynka marzyłam o
tym, żeby kiedyś przejąć od ojca interes, pomagać mu nawet
wtedy, kiedy już sam nie będzie mógł ugniatać chleba, ale... —
wzruszyła ramionami — pojawiły się inne marzenia, inne
obowiązki.
— Moja
mama akceptuje gitarę, to że chcę grać, ale wolałaby, żebym
znalazł sobie prawdziwy zawód, a skończył tak jak ona.
— Żaden
zawód nie jest zły, jeśli ma się plan i traktuje jak zawód, a
nie ulotne marzenie.
— To
całkiem... mądre... — przyznał niepewnie. — Ktoś ci
powiedział?
Marinette
otworzyła szeroko oczy.
— W
zasadzie sama to wymyśliłam. Przed chwilą — dodała piskliwym
głosikiem. — Obiecałam! — Machnęła ręką. — Słodkie!
Wbiegła
do piekarni, nieumyślnie zamykając za sobą drzwi. Rodzice zamarli
na moment. Pomachała w ich stronę, a potem na paluszkach pobiegła
do wejścia i otworzyła je dla Luki.
— Przepraszam.
— Pochyliła ze wstydu głowę. — Ja tak mam zawsze...
— Nic
się nie stało...
— Stało!
— Złapała Lukę za koszulę i potrząsnęła nim. — Stało!
Idziemy w tej chwili na górę i...
Chwyciła
za stojący wolno talerz i nałożyła na niego dwie drożdżówki i
trzy croissanty. Posłała zdezorientowanemu ojcu ostre spojrzenie.
"Nie przeszkadza" — mówiło. Chwilę później
pociągnęła Lukę w stronę swojego pokoju. Zamknęła go z
trzaskiem. Oparła się o drzwi i osunęła, jakimś cudem wciąż
mocno trzymając talerz ze smakołykami.
Luka
parsknął śmiechem.
— Widzę,
że Mamamarinette też może się zezłościć. — Znowu się
zaśmiał, wciąż słodko i niewinnie. — Spokojnie, nic sie nie
stało.
Nic
się nie stało? W myślach krążyły słowa Luki, ale za nic w
świecie nie potrafiła przyznać mu racji. Stało się i to więcej
niż się spodziewała, oczekiwała, planowała. Jak teraz będzie
żyć, kiedy ktoś poznał jej tajemnicę? Powinna ukrywać ją za
wszelką cenę, więc jak to się stało, że Luka rozpoznał w
Biedronce właśnie... ją?
Położyła
talerz na bok. Kolana przyciągnęła do piersi i zasłoniła się,
czując, jak jej policzki czerwienieją ze wstydu.
— Marinette?
— Luka przykucnął przed dziewczyną. — Przepraszam, że
wpędziłem cię w takie zakłopotanie, ale... Ja...
— Skąd
wiedziałeś, że jestem Biedronką? — zapytała nagle.
Przyklapnęła trzy razy policzki dla uspokojenie i przyklęknęła
naprzeciwko Luki. Zmarszczyła czoło w oczekiwaniu na odpowiedź,
która mogła zmienić... wszystko.
Westchnął.
Przewrócił oczami i po chwili po raz kolejny parsknął śmiechem.
Marinette przechyliła głowę na bok w całkowitym zdezorientowaniu.
— Luka!
— skarciła go.
— Wszystko
w porządku? — usłyszała z dołu głos ojca.
Szybko
przymknęła usta. Chyba za bardzo podniosła głos.
Marinette
złapała Lukę i pociągnęła go w stronę balkonu. Wyszli na
zewnątrz. Powiało chłodem, nie pasującym do panujących ostatnio
upałów. Marinette nałożyła na siebie koc.
— Chcesz
kawałek? — zaproponowała i Luce.
Skinął
głową, po czym schował pod ciepły materiał, siadając tuż obok
Marinette.
— Pytałaś,
jak cię rozpoznałem... — zaczął niespodziewanie.
Marinette
poprawiła się. Wzięła kilka głębokich wdechów — na ten czas
Luka zamilknął, jakby wiedział, że potrzebuje chwili dla siebie.
— To
było proste. — Pogłaskał dziewczynę po głowie. — Włosy.
Kucyki. Uśmiech — wyliczam, wskazując na poszczególne partie
ciała. — Sylwetka. Głos. Tez pomysłowość. Oddanie. Odwaga. W
pierwszej chwili miałem wrażenie, że jesteście... podobne. A
potem? Samo jakoś to przyszło. Zniknęłaś. Pojawiła się
Biedronka i tak zawsze. Wiedziałem. Znałem prawdę.
— I
nikomu nie powiedziałeś?! — znów krzyknęła.
— Wszystko
w porządku? — usłyszała pytanie ojca z dołu.
Załamała
ręce.
— Tak!
— odkrzyknęła. — I nikomu nie powiedziałeś? — zapytała
ponownie.
Pokręcił
głową.
— Dlaczego?
— A
dlaczego miałbym to zrobić? Skrzywdzić się? Całkowicie zniszczyć
twoją prywatność? Możliwość spotykania się z tobą? Marinette,
jesteś cudowną dziewczyną, nawet bez maski. To nie ona czyni cię
osobą, jaką jesteś, tylko ty sama.
— Luka...
Odruchowo
odsunęła się od chłopaka.
— Wiedziałem,
że pierwsze dałaś Adrienowi miraculus węża. Wiem, że go
kochasz, ale siłą niczego nie zrobię. Przynajmniej... — zawahał
się. — Przynajmniej mogę się starać. Pomagać. Być przy tobie
i wierzyć, że pewnego dnia spojrzysz na mnie tak, jak patrzysz na
Adriena.
NIE!,
wrzasnęły jej myśli. To nie było tak. Nigdy nie spojrzy na Lukę
w ten sam sposób, bo Luka był inny. Adriena kochała, ale w tym
momencie wątpiła we wszystkie uczucie, jakie żywiła wobec
przyjaciela z klasy. Dlaczego go kochała? Z jakiego powodu wykradała
mu telefon? Dlaczego udawała, że postępuje w porządku? Czy dobrze
postępowała z Kagami? Narzucała się? W jednej chwili zwątpiła w
każde wyznanie miłości, które deklarowała wobec Adriena....
— To
nie tak... — wyszeptała. — On kocha kogoś innego...
— Tak,
Biedronkę — odpowiedział na spokojnie Luka.
— ŻE
CO?! — pisnęła. Wstała gwałtownie i złapała sie na głowę,
która rozbolała ja od natłoku myśli zalewających ją oceanem.
— Marinette?
— po raz spytał zmartwiony ojciec.
— W
porządku! — odparła, żeby się nie martwił i szybko wróciła
do myślenia. Zasłoniła usta. Nie krzyknie juz ani razu więcej,
nie zaniepokoi ojca, ale gotowało się w niej tak mocno, że
odliczała sekundy do momentu, w którym wybuchnie.
Gorąco
uderzyło jej do głowy. Zakręciła się i upadła przed barierką.
Niedobrze. Było jej niedobrze, chwyciła ją jakaś gorączka.
— Mówię
prawdę.
Luka
podniósł koc. Usiadł obok Marinette, po czym przykrył siebie i
ją. Kolejna fala wiatrów przybyła po gorących podmuchach. Jednak
tym razem pozwoliły Marinette sie uspokoić. Zaczerpnęła kilka
głębokich wdechów powietrza. Zwróciła się do Luki:
— Biedronkę,
nie Marinette... Ech, byłam głupia. Koniec! — zadeklarowała
nagle.
Luka
zamrugał kilka razy ze zdziwienia. Sama była zaskoczona że właśnie
te słowa padły z jej ust, ale... powoli zaczynała w nie wierzyć.
— Naprawdę?
— dopytał się.
Kiwnęła
niepewnie.
— Spróbuję.
Cały życie mam przed sobą. Poza tym... mogę spróbować czegoś
nowego. Przemyśleć parę rzeczy. Poznać... — w tym momencie
spojrzała na Lukę — kogoś innego. Spróbuję. Tak, spróbuję.
Będę silna. I Luka... Dziękuję, że zachowałeś sekret dla
siebie.
— Proszę.
— Będziesz
robił to nadal?
— Ukrywał
przed światem prawdę o Marinette?
— Dokładnie.
— W
takim razie nie widzę żadnego problemu — zgodził się szybko.
Marinette
położyła głowę na jego ramieniu.
— Dziękuję.
Chyba potrzebowałam kogoś, kto mnie... zrozumie.
— Trudne
dni?
— Bardzo
— przyznała. — Straciłam właśnie jedyną osobę, z która
mogłam rozmawiać o swoich problemach. Kto mnie rozumiał. Kto mnie
wspierał. Została mi jeszcze Tiki, ale... Brakowało mi...
Luka
ujął Marinette za policzki. Pochylił się nad nią i delikatnie
cmoknął w czoło.
Nie
odsunęła się. Zamarła na moment, ostrożnie zastanawiając się
nad tym, co się właściwie wydarzyło. Pocałował ją... Luka...
Czoło, ale...
— Pocałowałeś
mnie — wyszeptała.
— Dokładnie
— odpowiedział również szeptem. — Skoro chcesz spróbować
czegoś nowego, to z przyjemnością... — przytulił ją do siebie
— mogę być twoim pierwszym eksperymentem. Wysłucham cię.
Pocieszę. Porozmawiam. Zagram na gitarze. Nie zaśpiewam. Nic nie
ugotuję, bo nie potrafię. Nienawidzę również cebuli. Uwielbiam
za to lody. Kupimy je, siądziemy razem w pokoju i zjemy, kiedy
będziesz się żalić, jak to Władca Ciem kolejny raz zaatakował
Paryż. Potem obejrzymy razem film. Bo chyba... — uśmiechnął się
szeroko — takie rzeczy robi się z miłości.
Marinette
objęła Lukę. Nie była pewna, czy faktycznie w ten sposób
należało zmierzać ku miłości, ale... jeśli tak miała wyglądać
jej droga, to wejdzie na nią i zobaczy z przyjemnością to, co
czeka na jej końcu.
KONIEC
Od autorki: Tak więc... jeśli chcecie mnie wspierać, zachęcać, to zapraszam do wsparcia poprzez Paylpal. Oczywiście nie zmuszam. To wasza dobrowolna decyzja, ale byłoby mi miło. A jeśli byście chcieli, to zostawcie komentarz. Chętnie usłyszę od Was opinię!
Pierwszy pocałunek
Co by było, gdyby Marinette i Adrien nabijali się z Miraculous?
Zatańczymy raz jeszcze?
Nigdy, mów nigdy
Halloweenowa akuma
Ostatni bal zakochanych
Co by było, gdyby Marinette i Adrien nabijali się z Miraculous?
Zatańczymy raz jeszcze?
Nigdy, mów nigdy
Halloweenowa akuma
Ostatni bal zakochanych
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)Znajdziesz mnie tutaj:Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9Tumblr – https://rolaka.tumblr.comFacebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995Możesz mnie wesprzeć tutaj:Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
To też kocham. Ogólnie to czytałam kilka twoich ff wcześniej i już się wtedy zachwyciłam stylem pisania i tym jak kreujesz bohaterów i ich historię, jednak dopiero teraz odważyłam się skomentować
OdpowiedzUsuńLove, love!
UsuńTo cudownie! A zapraszam do czytania, oczywiście do komentowania również. Super, że moje historyjki komuś się podobają! Na pewno będzie ich więcej!!!