[One-shot Miraculous Adrienette] Ostatni bal zakochanych


Muzyka rozbrzmiała wraz z pierwszym wybiciem przez zegara północy. Duchy dawnych tancerzy ujawnił się w blasku letniego księżyca wiszącego nad najwyższą wieżą pałacu, skąd dobiegał stukot łańcuchów i płacz zmarłych.
Marinette uniosła brzegi sukni i ostrożnie zeszła po schodach, a w rytm jej kroków tańczyły duchy. Mijały się, partnerki uciekały od partnerów, chytrze przyglądając się Marinette. Dziewczyna cofnęła się. Na jej policzkach wyszły czerwone rumieńce z zawstydzenia. Odwróciła się, dotykając ostrożnie twarzy, której nie ukryła za żadną maską. Wszyscy nosili maski.
— Pani — usłyszała obok siebie.
Lokal schylił się, przybliżając tacę, na której leżała czerwona maska w czarne kropki. Marinette sięgnęła po nią, lecz ręka zamarła, kiedy czarny kot miauknął ze sceny. Przeciągnął się przy skrzypku, a potem przebiegł obok flecistów, bawiąc się szklaną kulą.
— Proszę — odezwał się jeszcze raz lokal.
Marinette spojrzała na niego zaniepokojona. Zbladła. Cofnęła się, czując, że trafi grunt pod nogami. Jednak lokal nie pozwolił jej upaść. Podał jej maskę i siły wnet wróciły. Wyprostowała się. Dokładnie przemierzył maskę wzrokiem. Nie różniła się niczym od reszty, od tych, które nosili tancerze, a jednak Marinette bała się jej nałożyć. Raz skryjesz się za maską, na zawsze tu pozostaniesz.
— Nałóż! — zaśpiewał tłum.
Postawiła kolejny krok, schodząc niżej. Maskę trzymała mocno między palcami, prawie zgniatając ją.
— Nałóż ją! — ryknęli tancerze.
Marinette posłała im cierpki uśmiech. Założyła maską, wstążkę zawiązała luźno z tyłu głowy i weszła na parkiet. Tancerze opuścili swe partnerki. Ustawili się w dwóch rzędach, tworząc dla Marinette korytarz. Pierwszy wyciągnął dłoń, odrzuciła ją, więc kolejny powtórzył czyn pierwszego. Muzyka cichła wraz z każdym krokiem i niezdecydowaniem Marinette. Nie było komu tańczyć.
Czarny kot wskoczył na dywan, układając na samym końcu kolejki, na której koniec zmierzała Marinette. Słodko przechylił pyszczek na bok i zamiauczał.
Marinette podniosła sukienkę. Podbiegła do kota i chwyciła go mocno, sprawiając, że muzyka znów rozbrzmiała między złotymi ścianami pałacu. Księżyc skrył się za chmurami, więc cień padł na okno. Zrobiło się ciemno, ale tańce ożywiły się. Nikt nie stał z boku nikt nie czekał na partnera. Wszyscy tańczyli wokół Marinette, która wciąż stała na końcu sali, mocno przyciskając do piersi czarnego kota.
— Nie mogę — wyszeptała kotu do ucha.
Muzyka ucichła. Twarze tancerzy na raz zwróciły się ku Marinette. Puste, bez wyrazu żadnego maski wygięły się w jednym uśmiechu, pod którym była jedynie pustka. Wykonali jeden krok w bok, otaczając Marinette. Potem drugi w rytm skrzypiec, grzmiącym w ten samej melodii grozy.
Z wieży zawyli skazańcy. Zastukotali łańcuchami w ton muzyki, w rytm kroków, które stały się częstsze. Marinette przydusiła do piersi czarnego kota. Partnerzy puścili ze swe partnerki, by tańczyły wokół Marinette, kręcąc się i kręcąc bliżej, aż zamarły w kole. Wyciągnęły równocześnie ręce, strącając maskę z twarzy dziewczyny.
Krzyknęła, a jej głos odbił się smutnym echem wśród ścian pałacu.
— Nie bój się, ma pani — szept był ciepły, troskliwy. Na jego dźwięk duchy cofnęły się. Maski przybrały wyraz strachu i niepewności.
Kot zeskoczył z Marinette. Przeciągnął się i stanął w blasku księżyca, który na nowo wydobył się spod chmur. Iskry otoczyły zwierzę, mieniąc je blaskiem tysiąca gwiazd. Wyglądał jak niebo pokryte złotymi kropkami. Jednak płachta opadła, mężczyzna o delikatnym spojrzeniu podał Marinette swą dłoń. Oczy przykrywała mu czarna maska, lecz inna od tych, które nosiły duchy. W niej tkwiło życie i opowieść. Rysa przecinała się wśród otworów na oczy, farba łuszczyła na brzegach maski, a wstążka rwała się, szykując długą historię o tym, jak służyła swemu panu.
Muzyka znów zagrała.
Marinette i Czarny Kot zaczęli tańczyć jako jedyni, w rytm żywszej, ale wciąż smutnej melodii. Czarny Kot okręcił Marinette, potem uniósł i przeniósł przez pół sali, przedstawiając duchom, które szeptały, plotkowały. Postawił dziewczynę i chwycił w pasie, jeszcze raz okręcając. Stuknęli równocześnie o posadzkę. Stukot rozbrzmiał w wielkiej sali, pozostawiając podziw na maskach duchów.
— Niedługo bal się skończy — ostrzegł ją Czarny Kot.
— Chcę wrócić — powiedziała, przystając pośrodku pomieszczenia.
— Nie, jak się skończy.
Chwycił Marinette i znów porwał do cudownego tańca, który przypominał lot kochanych ptaków w wiosenny poranek, gdy do życia wracał świat, ostatnie śniegi topniały, a rośliny wydobywały się spod zimnej ziemi. Nie było w nim erotyzmu, nie eksponowali gorejącej miłości. Tańczyli, patrząc w swoje oczy głęboko, z przejęciem, jakiego dotąd nie znali. Łza spłynęła po policzku Czarnego Kota. Marinette wytarła ją szkarłatną rękawiczką.
— Nie pozwolę cię skrzywdzić — zadeklarował partner, zabierając dziewczynę jak najdalej od wylewających swe żale duchów.
— Ja również.
— Kocham.
— Ja bardziej — wyszeptała mu do ucha.
— Wróć.
— Nie odchodzę.
— Musisz wrócić.
— A więc zostanę.
— Odejdź.
— Ale tylko z tobą — dokończyła jako ostatnia.
Stanęła na palcach i wbiła blade usta w czarne wargi Czarnego Kota. Zamknął oczy w rozkoszy jedynego spotkania, na które mogli sobie pozwolić w tym tańcu. Ujął ją w pasie i przybliżył ku sobie, zmuszając przy stanęła jeszcze wyżej. Dłonią musnął jej policzek, po którym spływały żałobne łzy. Płakała dla niego. Czarny Kot nie umiał tego znieść.
Chwycił ją w gorętszym pocałunku, nie pozwalając zaczerpnął ani odrobiny wdechu. Zabierał ją w podróż miłości, uczucia, ale i smutku, gdy kolejny raz zegar wybił. Gwiazdy znów go okryły. Odsunął się, pozostawiając ostatnie łzy na twarzy ukochanej.
— Przepraszam — wyszeptał, nim blask księżyca zniknął wśród nieprzeniknionej ciemności nocy.
Duchy równocześnie zaklaskały, żegnając tancerzy w tym ostatnim balu letnim, a potem rozmyły się wraz z gwiazdami, które opadły na złotą podłogę.
— Nie przepraszaj…
Marinette pokręciła głową. Przyklęknęła i wcięła na ręce czarnego kota, prowadząc go w górę schodów. Maskę zostawiła za sobą, wzięła jedynie dwie łzy, które pozostawił jej ukochany, nim czas minął.
— Wrócimy razem.
Opuściła pałac, a zegar na nowo zaczął odliczać czas, który pozostał do kolejnego balu zakochanych…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!