W pewnym momencie swojego życia, najczęściej pod koniec studiów, ewentualnie wcześniej, jeśli jesteś mądrzejszą osobą, zdajesz sobie sprawę, że czas rozpocząć dorosłe życie pełną parą.
PRACA...
Spotykasz się jednym z ze znajomych, a on już na trzeciej zmianie, potem leci jeszcze udzielać komuś korków, a między czasie studiuje i ewentualnie dokształca się na jakiś kursach. A potem napotykasz drugiego znajomego, który przez całe studia obijał się (czytaj: Rolaka) i nagle zostaje wrzucony siłą w okrutny wir rynku pracy, rzeczywistości, ciężkiej harówki i... niekoniecznie wysokich zarobów.
PRACA...
Najpierw zaczynasz od położenia się wcześniej spać, nastawiasz pięć budzików na zaś, żeby tylko nie zaspać, szykujesz coś w miarę jadalnego do pracy (choć ludzie raczej coś kupują gotowego) i w końcu się kładziesz. Oczywiście nie śpisz, bo pierwsza praca, pierwszy dzień (kto tak nie miał, zazdroszczę), aż nadchodzi ten czas. Przychodzisz przynajmniej 15 min przed czasem, siadasz, robisz herbatę i myślisz.... Myślisz... Popełniasz błędy, poznajesz ludzi, robisz sobie coś do picia, popełniasz błędy, stresujesz się, wracasz do domu i padasz. Nie masz ochoty gdziekolwiek wyjść i boisz się (a także nie chcesz) znowu iść do pracy.
PRACA...
Nadchodzi kolejny dzień i kolejny. Mija jeden, drugi, trzeci, powoli przyzwyczajasz się, zmieniasz swoje nawyki, UCZYSZ SIĘ (to podstawa w każdej nowej pracy), aż nadchodzi taki czas, kiedy.... czekasz na piątek...
PRACA...
Torturę zaczynasz nie w poniedziałek, a w niedzielę, gdy nadchodzi wieczór. W lecie, jeszcze widno, jakoś żyjesz, ogarniasz co się dzieje. A zimną? Tylko ciemności egipskie zastajesz. Musisz się przyszykować: psychicznie i fizycznie, a największa bolączka nadchodzi, gdy w końcu do ciebie dociera, że jutro jest PONIEDZIAŁEK. A kiedy zaczynasz poniedziałek, odliczasz czas do wtorku. Wtorek jakoś mija, a zaraz będzie środa, połowa tygodnia roboczego. Środa ucieknie i czwartunio, przecież to niemal piątek.
PIĄTEK! PIĄTECZEK! PIĄTUNIO!
sobota, niedziela i znowu PONIEDZIAŁEK.
I tak z tygodnia na tydzień życie sobie mija. Pułapka jest zaskakująco prosta - łatwo w nią wpaść, dużo trudniej się wydostać. Odliczamy czas do końca pracy, zdarza się, że faktycznie co godzinę ktoś informuje, ile czasu zostało do końca. Wychodzi się z roboty, to trzeba jakieś zakupy zrobić, coś załatwić i nagle robi się późna pora. Przyszykować do pracy się trzeba, coś do jedzenia zrobić, a nie daj Boże, jak ktoś ma jeszcze dzieci (tylko wyłysieć można). A gdzie tu czas na przyjemności? No ok, da się coś wepchnąć, choć przerażające jest to, że są ludzie, którzy nie mają naprawdę czasu dla siebie.
PRACA...
Najgorsza jest jednak myśl, że takie życie od poniedziałku do piątku będzie trwało przez 40 lat. Ale co człowiek może zrobić? Zmienić pracę i wziąć kredyt, by cieszyć się lepszym życiem? Ale jak wziąć kredyt, kiedy pracuje się za lekko ponad minimalną? Ale jak zmienić pracę, kiedy większość ofert pracy to lepszy/gorszy wyzysk? A może zmienić zawód? Zaryzykować?
Wiele myśli pojawia się, a czas tylko leci. Pierwszy swój krok postawiłeś w miejscu pracy w czerwcu, już kończy się grudzień i jak się zmieniło życie?
Nie zmieniło się...
Rozumiem Cię jeśli chodzi o brak czasu. Co prawda jestem jeszcze na studiach (magisterskich) ale program, który nam ułożyli to jakieś nieporozumienie... mamy mnóstwo przedmiotów, które pochłaniają nam czas, ja nic tylko albo się uczę albo robię sprawozdania. To jest moje pisarskie osiągnięcie tego półrocza. Jako autor czegoś więcej niż sprawozdań umarłam. A będzie jeszcze gorzej, bo w przyszłym semestrze mam jeszcze więcej przedmiotów i w dodatku chcę pójść na 1/4 etatu gdzieś (z 1/2 chyba bym nie wyrobiła...), bo z kasą krucho. Z każdego dnia staram się wyrwać choć odrobinę czasu dla siebie, na czytanie, obejrzenie 20 min odcinka anime albo po prostu ćwiczenia jogi, czy basenu. Korzystam z każdej luki czasowej od obowiązków, dużo planuję co kiedy zrobię, ale i tak czuję się przytłoczona i z przestrachem myślę o przyszłości. Także łączę się w bólu i przesyłam dużo siły! Mam nadzieję, że w końcu uda Ci się ułożyć swoje życie zawodowe i prywatne, żeby być z tego zadowoloną. Początki zawsze są trudne, ale masz rację - nie można tak przez 40 lat w kółko, bo człowiek inaczej egzystuje, a nie żyje...
OdpowiedzUsuńOj, to jest straszne. Ja niby na ten moment spokojnie znajduję czas na anime/książki itd., więc jeszcze korzystam póki mogę, ale mimo wszystko pół roku pracy w zawodzie, a ja czuję się wypalona. Wiem też że jestem totalnym leniem i nic nie robię, by zmienić swoje życie, co w konsekwencji sprowadza się do tego, że po prostu nic się nie zmienia. Trwam w tym nieudolnym jestestwie i tak jak napisałam wyżej - to jest życie od poniedziałku do poniedziałku i kurna mija ten czas strasznie. Na studiach przynajmniej nie czekałam do końca tygodnia. NIe miałam czegoś takiego że kiedy weekend, kiedy weekend, ale fakt, w pewnym momencie miałam mało zajęć i ogólnie moje studia były koniec końców... słabe
UsuńChyba mi przykro. Bo w tej chwili mam tylko jedną refleksję: trafiłaś na naprawdę złą pracę. Albo to ze mną coś nie tak, skoro w swojej serio jestem szczęśliwa, zwłaszcza teraz, gdy naprawdę czuję, że ludzie mnie doceniają. 🤷♀️ Tak czy siak, skoro odliczasz od wolnego do wolnego, coś jest nie tak i może pora próbować szukać czegoś innego. Rynek pracy jest jaki jest, ale od stania w miejscu nic się nie zmieni, a zimowa aura jedynie Cię dobije.
OdpowiedzUsuńHaha, oj, uważam, że jak najbardziej wszystko z tobą w porządku i świetnie, że na serio jesteś szczęśliwa w swojej pracy. Niestety, jesteś cudownym wyjątkiem. Nawet kurcze w biurze, w którym pracuje, może tylko 1 osoba na serio nie odlicza czasu, nie narzeka zbytnio - i jest to w zasadzie szefowa... Nawet znajoma, która wiąże przyszłość z księgowością i chce otworzyć swoje biuro rachunkowe odlicza czas do końca dnia...
UsuńU mnie refleksje są dwie: trafiłam na niewłaściwy zawód i za bardzo boję się cokolwiek zmieniać. Tak, może się to wydawać dziwne, ale niestety znam siebie, swój charakter i swoją obawę przed jakimikolwiek zmianami. Jedyne, co robię, to narzekam (chyba jednak jestem prawdziwym Polakiem! hahaha...), ale niekoniecznie coś robię w kierunku zmiany. Plus na serio nie wiem, co bym chciała robić w życiu, ale też się nie dowiem, póki niby nie spróbuję. Tylko mówię, mam fatalny charakter i jestem tego w pełni świadoma.
A co do rynku pracy... Zależy gdzie... Niby w Lublinie mieszkam/pracuję, ale tu na serio ciężko jest. Niby się wydaje, ze są oferty itd, ale jak przyjdzie co do czego to zarobki do dupy (sama zresztą pracuję za lekko ponad minimalną i sporo z tego ponad to dzięki pit dla młodych...), wyzysk absolutny i tylko kilka ofert jest jako takich.
A jeśli można wiedzieć, jaki zawód wykonuje/gdzie pracujesz?
Cóż, ja Wrocław, chociaż szukanie pracy też było udręka. Aż w końcu trochę w desperacji poszłam do Amazonu i… zostałam. Tak po prostu, ponad rok temu. Tak, praca fizyczna, w dużej mierze nic ambitnego, bo zaczynałam rozkładając i zbierając towar, ale było mi z tym dobrze. A teraz jestem instruktorką, od niedawna siedzę i piszę raporty dla menadżerów, więc nagle wylądowałam między tymi „wyżej postawionymi”, a wszystko przez to, że zagadałam w dziale informatycznym, bo słyszałam, że szukają ludzi do ogarniania problemów z przyjętym towarem… Skończyło się, że uczę się tam w jednym tygodniu, w drugim te raporty, więc nagle jestem człowiekiem od wszystkiego i po prostu latam tam i z powrotem z laptopem, rozmawiam z ludźmi, uczę, piszę, wszystko na raz. Cudowne. :D Plus kołacze mi się w głowie taki coraz ambitniejszy plan, by przy najbliższym naborze wystartować na lidera, więc… W dużej mierze trzeba zaryzykować i chcieć. I mówię to ja, osoba chorobliwie nieśmiała, która długo kryła się w swojej alejce i chciała świętego spokoju. Dlatego powtórzę: od stania w miejscu nic się nie zmieni. Zaryzykuj, próbuj. Ja wiem, że zmiany przerażają, ale potrafią przynieść naprawdę sporo satysfakcji. Ta zawodowa to niesamowite uczucie. ^^
UsuńO kurde, no to faktycznie robisz karierę! Niesamowite, od takiego szarego pracownika tak się piąć w górę. Ja mam taki ambitny plan, by jeszcze z pół roku posiedzieć w biurze rachunkowym i spróbować na Analityka w... Stokrotce. Raz tam kurcze miałam praktyki i super atmosfera (choć klną jak nieboskie stworzenia). Ale chyba faktycznie trzeba kiedyś zaryzykować, bo od siedzenia nic się nie zrobi... I patrz, ty w Amazonie...
UsuńA taka ciekawostka. Na lubelszczyźnie ogólnie jak mówi o warunkach zatrudnienia, to nawet nie mówi się o wyjeżdżaniu do Warszawy/Krakowa tylko że perspektywy są we Wrocławiu, Poznaniu i Trójmieście!
Skąd ja to znam... Odkąd mam pracę moje pisanie leży i kwiczy... Tydzień pracy po 11h, powrót do domu i spanie... A jak tydzień wolnego, to brak siły, energii, wszystkiego... Podziwiam i zazdroszczę, że piszesz tak dużo i naprawdę dobrze, sama chciałabym chociaż w jakiejś części tak pisać :D
OdpowiedzUsuńAle jest jeden plus takiej pracy. WYPŁATA! xD
Ta... Tylko z tej wypłaty też dużo nie ma :( I 11h? Cholera, a ja to przynajmniej przepisowe 8h dziennie...
Usuń