[Cold Rain] Rozdział 23

                              

Lan Wangji

Przewrócił kolejną stronę dokumentu, pobieżnie przeglądając artykuł po raz drugi. Nie umiał ocenić, na ile nowa informacja ma znaczenie dla obecnej sprawy. Prowadzą śledztwo w sprawie samobójstw dziewcząt, nie wiąże się ono w żaden sposób z zaginięciami sprzed pięciu laty. Jednak jego dawny profesor zna Xiao Xingchena. To wystarczyło. Rozmowa z nim może rzucić nowe światło na dotychczas dowody i zweryfikować podstawowe założenia śledztwa.

Lan Wangji zerknął w kierunku gabinetu Wei Wuxiana, w którym nadal paliło się światło. Planował od razu przekazać mu nowe informacje, ale nie pamiętał, czy z gabinetu wyszła A—Qing. Sprawdził godzinę.

Przetarł zaczerwienione i przesuszone oczy, po czym znowu zweryfikował godzinę. Według jego zegarka zbliżała się godzina osiemnasta. To niemożliwe, żeby się tak mocno skupił na pracy. Zawsze pochłaniały go długie sesje nauki i medytacje, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by całkowicie oddał się jednej czynności i zignorował otaczający go świat.

Pozostali pracownicy już wyszli. Światło paliło się tylko nad jego biurkiem.

Lan Wangji wstał. Strzeliło mu w kościach, więc rozciągnął się na stojąco. Czuł, jak bardzo ma zdrętwiałą szyję. Nie umiał nią właściwie poruszyć. Patrzył na notatki, trzymając głowę w dół, więc nie powinien się dziwić, że go boli.

Przeszedł się po pomieszczeniu, zastanawiając, czy nie byłoby lepiej, gdyby wrócił do domu i trochę odpoczął. Jutro też jest dzień, a czuł się wykończony dzisiejszą pracą.

Dopił do końca kawę, którą zakupił wcześniej. Nie pamiętał, od kiedy stała przy komputerze. Wystygła, zgorzkniała, przypominała syf, jakby ktoś wypłukiwał ekspres z brudów. Wątpił, że maszyna robi kawę z prawdziwych ziaren.

— Lan Zhan? — Drzwi od gabinetu Wei Wuxiana się otworzyły. — Dlaczego nie poszedłeś do domu?

Lan Wangji zerknął na piętrzące się na biurku notatki.

— Nie przesadzaj, jutro też jest dzień. — Wei Wuxian zaśmiał się.

Nigdy wcześniej tego nie dostrzegł, Wei Wuxian uśmiechał się pięknie. Nie był to jego naturalny uśmiech, fałszywie pokazywał ludziom swoją radość. Lan Wangji podejrzewał, że w ten sposób próbował ukryć swoje niepokoje, lęki i słabości. Nikt go nie podejrzał o to, że cierpi w środku. Bo jak ktoś z takim uśmiechem miałby cierpieć?

A mimo to ten uśmiech wyglądał pięknie. Nie wiedział, dlaczego tak sądzi. Rzadko uznawał coś za piękne, a nawet jeśli to miało miejsce, to dotyczyło to sztuki, nie drugiego człowieka.

— Ty też zostałeś — zwrócił mu uwagę Lan Wangji.

Wei Wuxian znów się zaśmiał.

— Przyłapałeś mnie, Lan Zhan. — Rozejrzał się po biurze. — Faktycznie obaj się zasiedzieliśmy.

Przybliżył się, światło jednej z zapalonych lamp padło na mężczyznę. Wychodząc, pozostali członkowie zgasili światła nad swoimi stanowiskami, więc w pomieszczeniu zrobiło się szarawo, nie ciemno, bo jeszcze paliło się nad Lan Wangji. I to właśnie ta lampa sprawiła, że przyjrzał się dokładnie obliczu Wei Wuxiana.

Wyglądał mizernie, z podkrążonymi, do tego zaczerwienionymi oczami. Skóra była wyschnięta, nienawilżona. Widać, że nie pił od wielu godzin. Do tego doszło nieobecne spojrzenie. Patrzył na Lan Wangji, a jednocześnie nie zdawał sobie sprawy, z kim rozmawia.

— Odprowadzić cię do domu? — zaproponował Lan Wangji. Zaskoczył tą propozycją nawet siebie.

Wei Wuxian otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.

— Gdyby taka propozycja padła z ust innego mężczyzny, to bym pomyślał…

— Nie! — przerwał mu Lan Wangji. Odwrócił wzrok. Zarumienił się. Nie wierzył w to, jak niekontrolowanie wyszły słowa przez jego usta. Nie zdarzyło mu się to nigdy wcześniej. To na pewno przez zmęczenie. — Proszę, zapomnij.

— Tak, tak, jasne. — Odetchnął głębiej. — Przepraszam. Tylko mi jedno w głowie na to wygląda.

Lan Wangji pokręcił głową. Nie zgadzał się z tym stwierdzeniem. Poznał wystarczająco Wei Wuxiana, żeby wiedzieć, że mężczyzna taki nie jest. Niewątpliwie interesowali go mężczyźni, ale jego upodobania nie przeszkadzały w pracy czy w codziennym funkcjonowaniu.

— Może jeśli kogoś sobie znajdziesz, plotki ustaną — zasugerował Lan Wangji.

Wei Wuxian usiadł przeciwko niego, zabierając krzesło od nieobecnego współpracownika.

— Wow! — Pokręcił głową. — Lan Zhan, co się zmieniło? Bo… Bo sądziłem, że będziesz z jednych, którzy sprzeciwią się mojej… naturze. — Zastanowił się nad właściwym słowem. — Naprawdę nie masz nic przeciwko?

Westchnął.

— Nie uznaję tego za właściwe, ale będę potępiał z tego powodu.

— Wow, wow, wow… — Przysunął się jeszcze bliżej. — Zaskoczyłeś mnie. Nie spodziewałbym się czegoś takiego po paniczu Lan.

— Nie nazywaj mnie tak.

— Oj, daj spokój. — Machnął od niechcenia ręką. — Każdy nazywa cię paniczem Lan.

— Nie każdy — powiedział na swoją obronę.

— Paniczu Lan, każdy. Dosłownie każdy widzi w tobie panicza z dobrego domu.

— Nie — zaprzeczył znowu.

— Powiedz… — Wei Wuxian pochylił się nad biurkiem. — Jak to jest być „paniczem“? Nie zaprzeczysz, że widzisz różnice. Zawsze widziałeś ludzi za gorszych od siebie.

Lan Wangji odetchnął na spokojnie. Próbował zachować cierpliwość, a Wei Wuxian mu to uniemożliwiał. Prawie cofnął to, co wcześniej powiedział o tym, że nie przeszkadza mu odmienność jego przełożonego. Pomimo wzrastającej w nim złości, zastanowił się nad odpowiedzią. Widział ludzi inaczej. Jak ojciec mu zawsze powtarzał, traktował innych tak, jak byli tego warci. Wartość określał poprzez analizę, jaki wkład mogą włożyć w przyszłość i rozwój rodu Lan. Stąd z niewieloma osobami Lan Wangji zawierał znajomości.

— Ludzie mnie nienawidzą — stwierdził po chwili Lan Wangji.

— Nie nienawidzą — zapewnił go Wei Wuxian. — Nie znają cię. Opierają się na przypuszczeniach, bo ciężko do ciebie dotrzeć. A jak już się otwierasz, to wypływa coś, czego nie chcą widzieć.

— Nie chcę fałszywej aprobaty.

— Nikt nie chce. Ale musisz rozróżnić prawdziwą przyjaźń, prawdziwe relacje od tych fałszywych. Przez to, że odrzucasz wszystkie w obawie przed fałszywymi, uciekasz przed relacjami, którego mogłyby się wydarzyć, ale nie mają miejsca, bo boisz się.

— Nie boję… — urwał. Nie bał się, podążał za słowami i mądrościami ojca, których nigdy nie podważał, ale czy na pewno warto ludzi kategoryzować na tych, którzy przynoszą korzyść i na tych, którzy są zbędni?

Lan Wangji spakował rzeczy do torby i zamówił taksówkę. Nie dał Wei Wuxianowi jednoznacznej odpowiedzi. Ta rozmowa już go wykańczała, więc zebrał się i wyszedł, pozostawiając swojego przełożonego samego w biurze.

Nawet jak już dotarł przed budynek, widział, że w pomieszczeniu nadal pali się słabe światło. Wei Wuxian nie wyszedł, dalej pracował. Lan Wangji zawahał się. Nie wiedział, jak Wei Wuxian odbierze chęć pomocy.

— Wchodzi panicz czy nie? — obcy człowiek nazwał go „paniczem“.

Wszedł do środka. A więc Wei Wuxian się nie mylił.


***


Z samego rana nie zamówił taksówki. Potrzebował odświeżyć umysł przed pracą. Zalegało w nim tak wiele myśli. Czuł się ospały i otępiały i nie z powodu nieprzespanej nocy, spał naprawdę dobrze, ale śniło mu się wiele rzeczy, o których już zapomniał.

Pogoda zaskoczyła jednodniowym ociepleniem, słońcem i brakiem wiatru. Lan Wangji uznał to za znak, że słusznie postąpił, wybierając się na spacer. Ubrał najlepsze i najwygodniejsze buty, kiedy policzył, że spacer na komisariat zajmie mu trochę ponad godzinę. Zerknął na zegarek. Dochodziła szósta. Zdąży.

Ruszył pewnym i zdeterminowanym krokiem. Ćwiczył kiedyś dużo w szkole, potem też na studiach uprawiał sztuki walki, głównie walkę mieczem, choć zahaczył i o kung-fu, lecz od około roku zaniedbał swoje ciało. Czuł wyraźne osłabienie formy. Już po dwudziestominutowym spacerze zatrzymał się na chwilę odpoczynku obok ukrytego między budynkami targu. Starsze kobiety przekrzykiwały się jedna po drugiej, negocjując ceny wystawionych warzyw. Obok nich dziadek sprzedawał świeżo robione bułeczki warzywne. Wyraźny aromat unosił się dookoła, kusząc nawet podniebienie panicza Lan.

Zaprzeczając samemu sobie, podszedł bliżej. Zawiesił wzrok na parujących bułeczkach wystawionych na ladę. Sprzedawca podmuchał wachlarzem, kusząc Lan Wangji jeszcze mocniej. Sięgnął po jednorazowy woreczek i szczypce, którymi chwycił jedną z bułeczek.

— To ile dla panicza? — zapytał. — Mam najlepsze bułki na targu.

— Dobrze gada! — krzyknęła jakaś kobieta z boku. — Polecam bułki tego starucha.

— Aj! Zamknij się, kobieto. A panicz niech bierze, dobre na początek dnia.

Lan Wangji usłyszał, jak mu burczy w brzuchu. Wyszedł bez śniadania i nie pokusił się nawet o to, by wziąć coś ze sobą do pracy. A szykował się długi dzień.

— Poproszę trzy — powiedział.

— Aj, panicz to ma taki łagodny głos. Słychać, że to panicz. — Nałożył bułki do worka. — Coś jeszcze? — Podał je policjantowi.

Lan Wangji odruchowo chciał powiedzieć „nie“, ale zauważył drugie bułeczki: wypełnione mięsem i ostrym sosem. Od samego patrzenia na sos oczy mu łzami.

— Czy te bułeczki są dobre? — Wskazał na ostre.

Sprzedawca zamrugał ze zdziwienia.

— Wypali podniebienie panicza, że aż wzniesie się panicz do samych niebios. Polecam, ostre, ale nie wiem, czy to pasuje paniczowi. — Szczerze się zastanawiał. — Może polecę…

— Poproszę trzy w oddzielnym woreczku — odpowiedział, zanim sprzedawca dokończył.

Tym razem bez gadania sprzedawca zapakował bułeczki. Lan Wangji zapłacił, nie biorąc ze sobą reszty. Sprzedawca wyszczerzył zęby. Brakowało mu dwóch przednich zębów, a siekacze to miał całe żółte.

— Zapraszam codziennie. Paniczowi na pewno posmakują, więc zapraszam.

Lan Wangji podziękował. Skoro targ był w drodze do pracy to rzeczywiście mógłby częściej kupować bułeczki na śniadanie. Niewiele kosztowały, a były pożywne i zapychające żołądek.

Dalszą drogę odbył bez większych przystanków, docierając pod budynek policji prowincjonalnej po siódmej. Sapnął ciężko ze zmęczenia i wkroczył do środka, zastając biegających wszędzie policjantów. Recepcjonistka, której nadal nie akceptował przez wzgląd na ubiór, podała mu list zaadresowany do Wei Wuxiana, prosząc, by zostawił go u niego na biurku. Wróciła do segregowania stosów poczty, a w międzyczasie przyjęła interesantów, którzy domagali się wizyty u komendanta. Nie wiedział, co się wydarzyło, ale podejrzewał groźny wypadek bądź zamach, skoro tyle ludzi znalazło się na komisariacie.

Przybył do biura jako pierwszy — z listem pod pachą i dwoma workami aromatycznych bułeczek. Swoją porcję zostawił na biurku, z resztą udał się do gabinetu Wei Wuxiana. Zapukał. Nikt mu nie odpowiedział. Pociągnął za klamkę. Okazało się, że przełożony nie zamknął drzwi na noc.

Lan Wangji wszedł do środka, zostawiając list. Bułki odłożył na talerz, który i tak stał na biurku. A potem odszedł na śniadanie. Póki nikogo nie ma, zje w ciszy i spokoju. I nikt nie zwróci uwagi na to, że on i Wei Wuxian mieli bułeczki z tego samego źródła.



[Cold Rain] Rozdział 22

                             

Wei Wuxian

Wyczekiwał reakcji Jiang Chenga, a ta nie nadchodziła, choć znał aż za dobrze swojego przybranego brata. Nie umiał trzymać emocji na wodzy. Poruszała go najmniejsza rzecz, złościło  wszystko dookoła. Na widok Yanli nie zdołałby utrzymać łez, a jednak patrzył na Lan Liyan beznamiętnie, jakby była jedną z nieznaczących osób, które napatoczyły się na niego w drodze do pracy.

— Kim ona jest? — zapytał Jiang Cheng odrobinę surowym tonem, na którego dźwięk część członków wydziału schowała się za monitor.

Wstał tylko Lan Wangji. Położył dłoń na ramieniu Liyan i krótko wyjaśnił:

— To moja kuzynka. Złożyła zeznanie w sprawie samobójstw.

— Kuzy… — zająknął się i urwał. Pokręcił głową zmieszany. — A gdzie jest A—Qing? — zmienił temat, rozglądając się po biurze. Tym razem wyglądało to tak, że robi wszystko, aby tylko uniknąć spojrzenia Liyan.

— Nie przyszła jeszcze do pracy. — Z wyjaśnieniami znowu ruszył Lan Wangji.

— Jak to nie przyszła do pracy? Już prawie jedenasta. — Sprawdził zegarek. — Cholera, to już jedenasta, co ona sobie myśli?! — Niepotrzebnie podniósł głos.

Liyan zmieszała się. Opuściła wstydliwie głowę. Wystraszyła się gwałtownej i nieco agresywnej reakcji Jiang Chenga.

— Nie, nie, przepraszam — zmieszał się śledczy. — To nie twoja wina, mam problemy z agresją.

Dwóch pracowników wydziału aż wyjrzało znad ekranów ze zdziwienia. Nikt nigdy wcześniej nie słyszał, żeby Jiang Cheng przyznał się do posiadania problemów z agresją. Zazwyczaj tylko krzyczał, ewentualnie zrzucał odpowiedzialność za swoje zachowanie na innych, nigdy nie przyznawał się do błędu i bezsprzecznie nikogo dotąd nie przeprosił.

Jego zachowanie sprawiło, że Wei Wuxian potwierdził swoje obawy. Lan Liyan to rzeczywiście ich zaginiona siostra. Postąpił niewłaściwie, mieszając w to Jiang Chenga. Skrzywdził go emocjonalnie, a wszystko po to, żeby zaspokoić własne ego. A jednocześne duma go rozpierała. Miał rację. Wszyscy wmawiali Wei Wuxianowi, że żyje mrzonkami, że seryjny morderca sprzed lat zabił Yanli i zwyczajnie nikt do tej pory nie odnalazł jej ciała.

Słyszał niejednokrotnie: „Czas ruszyć do przodu. Całe życie przed tobą. Nie marnuj życia.“ Ten głos odbijał się echem w jego myślach niejednokrotnie, ale mimo jego obecności wciąż się nie poddawał i walczył o to, by pewnego dnia Yanli wróciła do domu.

Może to nastąpi prędzej niż później?

Jiang Cheng nagle zabrał dokumenty z biurka A—Qing i poleciał do gabinetu Wei Wuxiana. Wparował do środka bez zaproszenia. Zatrzasnął drzwi, a następnie odczekał chwilę. Zacisnął powieki, zębami zazgrzytał, z trudem powstrzymując się od krzyku.

Wei Wuxian czekał cierpliwie, bo już wiedział, co nastąpi.

Usiadł przy biurku i rozłożył notatki dotyczące życia Lan Liyan, z których dowiedział się, że dziewczyna istnieje od pięciu lat. Co się działo przed tym okresem było owiane tajemnicą i niepotwierdzonymi informacjami.

— To ją zaczepiłeś w szkole? — wycedził Jiang Cheng.

Wei Wuxian spojrzał na fotografię przedstawiającą dawnym członków wydziału, w tym jego rodziców.

— Tak, to Lan Liyan.

— Dlaczego? — Jiang Cheng odwrócił się. — Dlaczego ona wygląda…

—… jak Yanli? — dokończył za niego. — To Yanli. Wierzę, że to ona.

— Jasne. — Zaśmiał się. — To przypadek.

Rzucił przyrodniemu bratu dokumentację. Złapał ją w powietrzu i otworzył teczkę na pierwszej stronie. Zamarł na widok zdjęcia Liyan. Miał już rzucić jakimś komentarzem, gdy jego uwagę przykuła informacja o tym, że ktoś usłyszał o istnieniu tej domniemanej kuzynce Lan dopiero pięć lat temu. Przeglądał dalej — jedne strony pobieżnie, drugie wnikliwie. Znalazły się i takie, które celowo pominął. Dotarł do końca i dopiero wtedy zapytał:

— Co to ma znaczyć? Rodzina Lan porwała Yanli?

— Nie wiem. Nie będę rzucać oskarżeniami — powiedział zgodnie ze swoimi przekonaniami Wei Wuxian. Za tym wszystkim mogła stać zupełnie inna historia.

— Ale nosi nazwisko Lan?

— Żyje w dobrych warunkach, nawet bardzo dobrych. Nikt jej nie więzi. Chodzi normalnie do szkoły. Lan Wangji troskliwie się nią opiekuję, wierzę, że Lan Qiren także.

— Ale to nadal Yanli… — Głos mu się załamał. Nie rozpłakał się, choć niewiele mu do tego brakowało. Przetarł wilgotne oczy i wziął głębszy wdech. — Czy jest czegokolwiek świadoma?

— Domyśla się. — Wei Wuxian podrapał się po włosach. Popełnił błąd, kiedy naskoczył na nią w szkole. — Zdradziłem jej imię Yanli, a potem dostała ten list.

— Jaki list? — zainteresował się Jiang Cheng. — Musimy złapać bydlaka! — zabrzmiał jak prawdziwy on. To brat, którego zna.

— Podejrzewamy, że list przekazał jej ten sprawca, który stał za samobójstwem dziewczyn ze szkoły.

— Musimy go natychmiast złapać!

Usiadł i uderzył się w prawe udo, a potem zabrał się za przeglądanie notatek, które wcześniej rzucił na biurko A—Qing i które ze sobą zabrał. Wyjął jedną z kartek i podał ją Wei Wuxianowi.

— Znalazłem coś interesującego — powiedział, pokazując na zamazany na żółto fragment. — Xiao Xingcheng nie pracuje długo w szkole, w ogóle nie jest długo nauczycielem. Był profesorem uniwersyteckim.

Wei Wuxian rozpoznał stronę, był to screen strony internetowej Uniwersytetu Hefei. Według niej, dawniej Xiao Xingchen prowadził badania dotyczące tworzenia profili sprawców. Do jednego z jego artykułów współtworzonych z profesorem Song prowadził link.

— Profesorowie nie rezygnują ot tak ze swoich stanowisk — doszedł do luźnego wniosku Wei Wuxian.

— Nie dotarłem do innych informacji. Jak dobrze wiesz, A—Qing dalej nie ma w pracy! — Założył ręce na piersi i oparł się leniwie o fotel. — Głupia! — fuknął. — A niech ma jakieś prywatne sprawy, ale niech chociaż kogoś poinformuje.

— Dzwoniłem do niej i pisałam. Zero reakcji. Może coś jej się stało? — pomyślał o tym dopiero teraz. Wypadki miały miejsce na porządku dziennym. Istniała szansa, że A—Qing coś się stało w drodze do pracy.

— Wątpię. — Jiang Cheng zabrał ze sobą dokumenty. — Ta dziewczyna sprawia kłopoty innym. Jej się zawsze wszystko udaje.

— Ej, zagalopowałeś się — zwrócił mu uwagę. Wszyscy już się przyzwyczaili do zachowania Jiang Chenga, ale Wei Wuxian nie będzie tolerował tego typu komentarzy. Są one nieodpowiednie.

— Tak, tak, jestem jedyny, który to powie na głos, ale taka prawda. Ta dziewczyna sprowadza na innych kłopoty. Zawsze jakoś się wykaraska, a inni kończą z problemami. Pamiętasz sprawę ze swoim synkiem.

Wei Wuxian zmarszczył czoło. Minęło już tyle czasu, a Jiang Cheng nadal się nie nauczył imienia.

— A—Yuan — przypomniał mu.

— Niech tak będzie. Ech, zawsze się czepiasz.

To nie tak, że Jiang Cheng nie tolerował małego A—Yuana, wręcz przeciwnie, darzył chłopca cichą miłością, nie okazywał po prostu zbyt wielu uczuć. Chodziło mu o Wei Wuxiana i jego niemoralne, według większości społeczeństwa i rządu Republiki Chin, preferencje. Jiang Cheng dotąd mu nie wybaczył, że nie znalazł sobie żony i matki dla dziecka, tylko nadal poszukiwał męskiej miłości.

— Ale wracając do tematu, zapomniałeś już, jak A—Qing zostawiła w domu otwarty komputer i jej chłopak przejrzał dane, a potem był wyciek do prasy? Jestem przekonany, że ten chłopak był niewinny. To A—Qing zrzuciła na niego całą winę, a tak naprawdę jednocześnie grała i pracowała i ktoś z jej znajomych wykorzystał informacje.

— Tak, tak, wiem, jest geniuszem, ale za dużo gra —przyznał mu rację. Dziewczyna ułatwiała im pracę wiele razy. Dokopywała się do informacji, do których nikt inny nie potrafił, ale ciężko się z nią rozmawiało i miała alergię na wszelkie zasady. W tym tempie nie uratuje jej przed zwolnieniem. — Porozmawiam z nią na poważnie, jak tylko przyjdzie — obiecał.

— Postaw jej ultimatum.

— To jej pierwsze spóźnienie.

— Tak poważne spóźnienie.

— Nie wymagam klikania się jak w zegarku — oburzył się. — To praca, nie obóz pracy. I tak pracujemy w trudnych warunkach, więc naprawdę nikomu nie potrzeba więcej dyscypliny.

— Wiem, wspieram tę ideę, ale…

— W tej sprawie chodzi o Yanli, prawda? — Wei Wuxian zrozumiał. Wystarczyło, że w sprawę została wmieszana zaginiona siostra i Jiang Cheng od razu tracił głowę. A wcześniej tak bardzo się upierał przy tym, by zostawić sprawę zaginięcia Yanli.

Jiang Cheng zacisnął pięść. Uderzył nią w oparcie, odwrócił się i wyszedł.

Nastała przyjemna cisza. Wei Wuxian odchylił się na fotelu i zerknął w sufit, rozmyślając o Yanli i rodzinie Lan, szanowanej rodzinie, która dała Chinom wspaniałych policjantów. Nie pasowało do nich porwanie.

Wei Wuxian wstał. Spojrzał na wiszące zdjęcie, na zniszczoną ramkę, którą skleił najtańszym klejem ze sklepu całodobowego, i na twarz swojej mamy. Mistrz Jiang często wspominał, że to właśnie po niej Wei Wuxian odziedziczył ten uśmiech, lecz prawda była taka, że Wei Wuxian nie widział tego podobieństwa. Powiedziałby nawet, że w niczym nie przypominał drogiej matki, a wiele razy przyglądał się własnemu odbiciu i temu zdjęciu. Może to wynikało z tego, że fotografię wydrukowano niewyraźną? Najprawdopodobniej nigdy się nie dowie, bo większość zdjęć mamy przepadła.

Zaśmiał się żałośnie.

Sprowadzał na wszystkich, na których mu zależało, nieszczęście i śmierć. To właśnie on. Wei Wuxian. Demoniczny Patriarcha.


Lan Wangji

Odprowadził Lan Liyan pod same drzwi. Wuj powitał go i pożegnał pełnym rozgoryczenia i zawodu spojrzeniem. Gdyby nie znajdowali się na komisariacie, dawno by go skrzyczał i potraktował giętką gałązką. W obecności tak wielu ludzi, szczególnie znanych ludzi, z którymi do nie tak dawna Lan Qiren pracował, nie odważył się podnieść ręki.

Lan Wangji powrócił go pokoju wydziału. Wszyscy zrobili sobie przerwę. Zerknął na zegarek wiszący nad stanowiskiem A—Qing. Minęła dwunasta i nie wykonał tego dnia jeszcze żadnych prac. Pochylił się nad zgromadzonymi notatkami. Nie usatysfakcjonowały go. Nie oznaczały nic konkretnego. Tyle, że w liceum w Hefei grasuje nieprzewidywalny i bardzo inteligenty przestępca, na którego nic nie mają. Dowody same się nie pojawią. Potrzebowali pomocy A—Qing, od tego zależało bezpieczeństwo Lan Liyan.

Nagle drzwi od wydziału otworzyły się. Na Lan Wangji padło zmęczone, załzawione spojrzenie, pojawiło się w nim też odrobinę rozgoryczenia na widok niekoniecznie lubianego współpracownika. Lan Wangji był świadomy, że ludzie nie darzą go sympatią, ale nie przepadał za sytuacjami, kiedy to wpływało na jakość pracy.

— Spóźniłaś się — zwrócił jej uwagę.

Dziewczyna rzuciła torbę o biurko. Syknęła gniewnie, a potem przewróciła klawiaturę na drugą stronę. Myszkę zgubiła w tym całym zamieszaniu. Przeklęła, szukając jej najpierw pod torbą, a potem po szufladach. Lan Wangji widział ją za monitorem, ale nie odważył się zwrócić jej uwagi. A—Qing była wściekła, wylewała swoją złość na wszystkich i wszystko, co napotkała. W końcu zobaczyła myszkę. Przeklęła pod nosem. Nie wypada, żeby w ten sposób odzywała się kobieta. W zasadzie nikomu nie wypada.

— Potrzebuję raportów — powiedział Lan Wangji, kiedy wyglądało, że sytuacja odrobinę się uspokoiła.

A—Qing wstrzymała powietrze. Zamknęła na moment oczy, uspokajając zszargane nerwy. Nie dała się ponieść emocjom. Usiadła, wyjęła coś do jedzenia i zabrała się do pracy w milczeniu. Nie odpowiedziała Lan Wangji.

— Jiang Cheng wcześniej cię szukał. Przyniósł ci dokumenty, ale zabrał je ze sobą, gdy cię nie zastał.

Uderzyła w stół. Okręciła się na fotelu obrotowym i syknęła przez zaciśnięte zęby:

— Czy ty masz coś do mnie?

— Nie. — Lan Wangji nie zrozumiał pytania. — Próbuję rozwiązać sprawę.

— Nic dziwnego, że wszyscy cię nienawidzą.

— Dalej tego nie rozumiem. — Potwierdził swoje przypuszczenia, a jednocześnie nie sądził, że nie to chodzi sympatię, a o zwyczajną nienawiść. — Próbuję wykonać swoją pracę.

— Na demony! — krzyknęła. — Dobrze, czego chcesz? — Odsunęła na bok opakowanie po żelkach.

— Informacji o Xiao Xingchenie.

Jej oblicze zrobiło się łagodniejsze, potem A—Qing wydawała się przerażona. Zaczęła rozglądać się po swoim biurku, oby tylko nie patrzeć na Lan Wangji.

— Dlaczego o nim? — zapytała w końcu.

— Jest głównym podejrzanym — odpowiedział jej wprost. Wszyscy w wydziale już o tym wiedzieli. — Czy jest jakiś problem?

A—Qing zacisnęła usta w wąską linijkę. Zastanowiła się, lecz nie długo, bo po kilku minutach odparła:

— Daj mi pół godziny.

Zgodził się kiwnięciem. Pół godziny go nie zbawi, a skoro A—Qing potrzebowała tyle czasu, to uwierzył jej. Postanowił, że wykorzysta ten czas na przeanalizowanie innych poszlak. Technicy skończyli twój raport z miejsca zbrodni. Nic nie wskazywało na obecność osób trzecich, ale to nie oznaczało, że dziewczyny nie zostawiły po sobie jakiegoś śladu.

Przejrzał raport. Nic w nim nie znalazł, pół godziny minęło szybko, wręcz za szybko. Przetarł zaczerwienione, przesuszone oczy i rozłożył się na fotelu, czując, że boli go szyja od ciągłego trzymania głowy w dole.

Nagle A—Qing rzuciła przed nim stos dokumentów. Uśmiechnęła się chytrze i odeszła tak samo jak przyszła, zamykając się w gabinecie Wei Wuxiana. To dobrze, że poszła do swojego przełożonego z wyjaśnieniami.

Lan Wangji podjął pierwszy z dokumentów. Wyglądało na to, że wszystkie dotyczyły osoby Xiao Xingchena. Był to uczony, który zdobył wiele tytułów na uniwersytecie w Hefei, nawet przez pewien czas wykładał w Pekinie. Wychował się w domu dziecka, prowadzonego przez siostry zakonne w wiejskiej okolicy i uczęszczał do tamtejszej szkoły. Talent do nauki wykazywał już jako dziecko, wychowawcy go chwalili, a siostry zakonne załatwiły dostęp do najlepszych szkół. Wykładanie zaczął dziesięć lat temu i w tym samym czasie zaangażował się w pomoc policji. Tworzył profile sprawców, ale pięć lat temu złożył wypowiedzenia i podjął pracę w liceum.

— Song Lan. — Lan Wangji odnalazł imię w jednym z artykułów, który dotyczył zaginięć sprzed pięciu lat. Xiao Xingchen i Song Lan pomagali policji w poszukiwaniu zaginionych dziewcząt. — To mój dawny wykładowca — zdał sobie sprawę.



[Cold Rain] Rozdział 21

                             

Wei Wuxian

Dziewczyna unikała kontaktu wzrokowego. Patrzyła nerwowo w podłogę, czasem zerkała na biurko, przy którym siedział Lan Wangji. Nie spojrzała ani razu w oczy swojego kuzyna. Wyglądała na zdenerwowaną i nie ufała pozostałym pracownikom wydziału.

Lan Wangji podał jej herbatę z automatu. Podziękowała i wzięła łyk, po czym odstawiła kubek na biurko. Zacisnęła usta w wąską linijkę, a palce ścisnęła na spódnicy od mundurku.

Wei Wuxian wyjrzał na moment przez rolety zasłaniające szybę z widokiem na jego dział. Sprawa posuwała się do przodu w dziwnym tempie – z jednej strony zbyt wolno, z drugiej – jakby coś przyspieszało. Nie przybywały te dowody, których by się spodziewał w trakcie prowadzenia śledztwa związanego z samobójstwem. Tutaj działo się coś zupełnie innego. Nie chodziło o samobójstwo. Ono miało coś przykryć, inną. Albo wydobyć coś na światło dzienne?

Odsunął się od rolet. Za wcześnie snuł teorie. Póki nie dowie się czegoś więcej, nie warto tracić czasu na domysły.

Wyszedł z gabinetu i powitał Liyan serdecznym uśmiechem. Dziewczyna odpowiedziała mu nieśmiałym skinięciem.

— Przepraszam, że przeszkadzam — mruknęła pod nosem.

— Kochana, nie przepraszaj. Jeśli coś się stało, to dobrze, że tu przyszłaś.

Dziewczyna popatrzyła się w kierunku pokoju przesłuchań. Domyślił się, że woli przeprowadzić tę rozmowę bez udziału świadków. Zgodził się od razu. Lan Wangji o nich dołączył, co wcale go nie zdziwiło. Na pewno chciał towarzyszyć dziewczynie, nawet ze względu na to, że uznawał ją za swoją kuzynkę.

Wei Wuxian zapalił światło w pokoju przesłuchań. Ktoś w końcu wymienił tę przeklętą żarówkę, w środku zrobiło się całkiem przyjemnie jak na pokój, do którego zazwyczaj trafili przestępcy. Liyan nie przeszkadzał surowy, ciężki wystrój. Usiadła na krześle, naprzeciwko niej spoczął Wei Wuxian, z kolei Lan Wangji stanął w kącie.

— Dostałam kolejny list — powiedziała przyciszonym głosem.

— Z samego rana?

Skinęła.

— To się stało, jak wyszłam na moment do łazienki. Zostawiłam torbę specjalnie — dodała.

Wei Wuxian przestał notować. Podniósł głowę i popatrzył ze zdziwieniem na Liyan. Nie wiedział, czy dobrze rozumie, ale chyba z tego wynikało, że dziewczyna specjalnie podpuściła kogoś, żeby zostawił jej kolejny dowód.

— Wiesz, że to nie może stanowić dowodu w sprawie — zwrócił jej uwagę. — Został pozyskany…

— Nie przez policję — przerwała mu stanowczo. — Ja, jako zwyczajna uczennica, otrzymałam kolejny list z pogróżkami. To dowód w sprawie.

Wyjęła zafoliowany list i położyła go na stół. Zabezpieczyła go od razu, mając nadzieję, że policja znajdzie na nim odciski palców. Wei Wuxian wziął list i przyjrzał się mu. Tekst zapisano na zwykłej, białej kartce. Pod tym względem się nie wyróżniał, inaczej się sprawa miała z pismem. Te znaki nie wyszły spod pędzla zwykłego ucznia. To dzieło mistrza, wiedział to od razu. Osoba, która to napisała, uczęszczała na warsztaty z kaligrafii, a więc albo mieli do czynienia z kimś młodym, kto pochodził z bogatego domu, gdzie kultywowano tradycję, bądź z kimś dojrzalszym, kto jeszcze uczył się według starego systemu.

— Czy to pułapka? — zasugerował Lan Wangji.

— Wątpię — mruknął do siebie Wei Wuxian. — List zostawiono specjalnie. Nikt nie wie, że Lan Liyan zgłosiła do nas tę sprawę.

— Teraz już wie. — Lan Zhan położył dłoń na ramieniu dziewczyny. — Uważaj.

— Skąd niby wie? — zaczęła się zastanawiać.

— Bo nie ma cię na lekcjach. — Wei Wuxian położył list na stole. Nie możemy tego uznać za dowód... chociaż... To jednak coś. Solidny trop, niezależnie od odcisków. — Wyszłaś od razu po tym, jak znalazłaś ten list. Sprawca od razu pomyślał, że poszłaś z tym na policję.

— Jestem w niebezpieczeństwie? — zaniepokoiła się.

Popatrzyła się na kuzyna, szukając w nim wsparcia. Wei Wuxian uważał, że raczej sprawca nie skrzywdzi jej bezpośrednio. Rozsyłał te listy nawet po tym, jak potwierdzili, że poprzednie ofiary również je otrzymywały. Rozważył jeszcze jedną ewentualność — specjalnie włożył Lan Liyan ten list, aby zaniosła go na policję. Tylko po co? Jego treść nic nie mówiła o sprawcy, niewiele też wnosiła do życia potencjalnej ofiary, jedynie wzbudzała niepokój.

— Niepokój — powiedział do siebie.

A co jeśli chodziło o to, żeby pojawiły się wątpliwości? List skierowany do Lan Liyan sugerował, że powinna zainteresować się swoim pochodzeniem. Pojawiła się pięć lat temu, kiedy też zaginęła Jiang Yanli. Nie pamiętała zbyt wiele sprzed tego okresu. Dziewczyna, nieważnie od poziomu inteligencji, zastanowiłaby się dwa razy, czy nic jej nie łączy ze sprawą sprzed lat.

— Czy ten list sprawił, że podjęłaś jakieś kroki, by dowiedzieć się prawdy? — zadał jej nagle pytanie.

Lan Wangji zmroził go wzrokiem, jakby Wei Wuxian próbował zadręczyć biedną dziewczynę tym pytaniem. Uspokoił go, że nie ma takiego zamiaru.

— Ja… — Kaszlnęła. — Ja szukałam informacji o Jiang Yanli — przyznała się.

— Dlaczego Jiang Yanli? — List nic nie wspominał o Yanli, sprawca sugerował w nim, żeby zapytała o to, gdzie była pięć lat temu.

— Bo tak mnie pan nazwał. — Wpatrzyła się w niego głęboko, jakby szukała w swoich wspomnieniach tej twarzy i pragnęła ją tam odnaleźć.

— Już ci mówiłem…

— Wiem — przerwała Wei Wuxianowi. — Ale pytał pan, co zrobiłam i właśnie tak postąpiłam. Zadałam sobie to pytanie. Możliwe, że pozostałe dziewczyny postąpiły podobny w sposób i odkryły coś, czego nie chciały.

— Sprawca zna sekrety rodzin tych dziewczyn? — rozmyślał dalej Lan Wangji. — To by oznaczało, że to ktoś wpływowy.

— Nie, nie wpływowy, Lan Zhan — poprawił go Wei Wuxian. — Tylko zna przeszłość. To ktoś, kto był powiązany z rodzinami zmarłych dziewczyn. Możliwe, że go zdradzili i teraz się mści.

— Co z Liyan? — Lan Zhan niewiele po sobie pokazywał, ale by wyraźnie poirytowany obrotem spraw. Szczerze też się martwił o dziewczynę i wcale mu się nie dziwił.

Ktoś wie, że Lan Liyan to Jiang Yanli i daje znak, że zaginięcie dziewczyny sprzed pięciu laty jest w jakiś sposób powiązane z innymi zbrodniami. Tyle że jakimi? Dlaczego? Czy to obrońca? Nie. Doprowadził do śmierci tych dziewcząt. Mści się.

— Liyan, zostań w rezydencji — rozkazał jej Wei Wuxian.

— Dlaczego? — Szukała odpowiedzi u brata.

— Zgadzam się — przyznał swojemu przełożonemu rację. — Dwie dziewczyny popełniły samobójstwo.

— Ja nie chcę! — zaparła się. — Proszę, uwierzcie mi.

— Wierzymy — zapewnił ją Wei Wuxian. — Ale nie wierzymy sprawcy. To dopiero pierwszy list.

— Drugi — poprawiła mężczyznę, wskazując na leżący przed nią list.

— Pierwszy, bo o tej samej treści. Nie wierzę, że w przypadku tamtych dziewcząt skończyło się tylko na jednej wiadomości.

Lan Wangji ujął dłoń dziewczyny. Skinął znacząco głową, a ta zacisnęła usta w wąską linijkę. Dłużej nie wyrażała sprzeciwu. Zgodziła się na ich propozycję. Zadzwoniła po swojego wuja, który obiecał przyjechać za piętnaście minut. W tym czasie miała pozostać na komendzie w obecności Lan Wangji.

Policjant zaproponował, żeby usiadła przy biurku A—Qing, która wciąż nie pojawiła się w pracy, następnie zakupił jej parę przekąsek. Dziewczyna wykorzystała chwilę wolnego czasu i zaczęła przeglądać notatki z przyszłych lekcji, w których nie będzie uczestniczyć.

Wei Wuxian schował się w swoim gabinecie i czekał. Najpierw czekał na Lan Qirena, obecnej głowy rodu Lan, wuja Lan Wangji i Lan Xichena, ale bardziej wyczekiwał przybycia Jiang Chenga. Chciał, żeby zobaczył Liyan i zweryfikował podejrzenia Wei Wuxiana. Jeśli powie, że Liyan to nie Yanli, Wei Wuxian się podda, jednak jeśli stanie się inaczej, oboje wrócą do dawnej sprawy i odkryją prawdę stojącą za zaginięciem siostry.

Nie mylił się. Jiang Cheng przybył pięć minut później. Udał się od razu do biurka A—Qing, nie patrząc, kto przy nim siedzi. Założył, że to ich pracownika wróciła po dniu nieobecności, więc nawet nie pokusił się o zerknięcie na biurko. Rzucił przez Liyan stos dokumentów, głównie dotyczyły akt, które trzymali w archiwum. A—Qing nie wykonała części swojej pracy, dlatego Jiang Cheng postanowił, że poszuka czegoś na własną rękę.

— Zaznaczyłem ci, co masz poszukać. Przykro mi, że coś się złego dzieje w twoim prywatnym życiu, ale tutaj nie ma miejsca na…

— Hm… Przepraszam — mruknęła nieśmiało Liyan. — Nie pracuję tutaj.

Jiang Cheng spojrzał prosto w oczy dziewczyny…




[Cold Rain] Rozdział 20

                             

Wei Wuxian

 Wei Wuxiana ogarnęły wątpliwości, kiedy szedł za Lan Wangji po nieoświetlonej ścieżce rezydencji. Na szczęście wieczór był nadzwyczajnie jasny, a wszystko dzięki księżycowi w pełni, zawieszonemu na bezchmurnym niebie. Jednak to światło nie wystarczało. Czuł się niezręcznie, nie rozumiał, jakie zamiary ma wobec niego ten cichy i chłodny Lan Zhan. Dotąd zbywał Wei Wuxiana, traktował go z dystansem, na ile pozwalały służbowe stosunki.

W przeciągu kilku dni to się zmieniło, Lan Wangji się zmienił i Wei Wuxian nie umiał go rozgryźć. O co mu właściwie chodziło? Prowadził Wei Wuxiana przez resztę terenu należącą do rodziny Lan, ukrytej za ostatnim budynkiem. Nigdy by się nie domyślił, że za tą wielką rezydencją, znajduje się tak ogromna, do tego pusta, przestrzeń.

Przytłoczyła go. Wytrąciła z równowagi. Sprawiła, że nerwowo rozglądał się, badając każdy nowy skrawek terenu, który zdołał dojrzeć w świetle księżyca. To nienaturalne trzymać takie miejsce w ciemności, chyba że ktoś ma coś do ukrycia.

— Paniczu Lan — odezwał się za nimi władczy głos.

Wei Wuxian odwrócił się posłusznie, w przeciwieństwie do Lan Zhana, który pozostał niewzruszony i szedł dalej.

— Paniczu Lan! — powtórzyła kobieta, napotkali ją wcześniej przed główną rezydencją. — Co to ma znaczyć? Chyba że nie zaprowadzisz tego człowieka do… — tu urwała. Popatrzyła się wnikliwie na Wei Wuxiana i z pewną formą obrzydzenia. — Sam wiesz gdzie. Wuj nigdy nie wyraziłby takiej zgody.

— Zdanie wuja nie ma dla mnie większego znaczenia — zbuntował się mężczyzna. — Podjąłem decyzję. Proszę, uszanuj ją.

— Paniczu Lan, to niewłaściwe!

— A co jest właściwe, a co nie?

— Paniczu Lan, postępujesz nierozsądnie. Nie myślisz. Ten człowiek, ten… Wei Wuxian to… — nie dokończyła. Od początku nie miała zamiaru ujawnić prawdy, odniósł wręcz wrażenie, że pragnie coś zataić za wszelką cenę.

Obecność kobiety frustrowała Wei Wuxiana. Przeszywała go wzrokiem, nienawidziła, choć było to ich pierwsze spotkanie. Zmarnował i tak zbyt dużo czasu. Położył dłoń na ramieniu Lan Zhana i poklepał go solidnie.

— Lan Zhan, albo pokazujesz, albo zmykam. Wiesz, że mamy dużo pracy i że mam synka w domu.

— Lan Zhan? — zdziwiła się kobieta. Jej twarz przybrała zdegustowany wyraz.

— Przepraszam. Już przechodzę do sprawy. Proszę, nie odchodź — odpowiedział Lan Wangji, idąc dalej.

— Paniczu Lan, jeśli zaprowadzisz go do tego miejsca, wszystko zniszczysz. Proszę, uwierz starej kobiecie, która służy temu domowi, odkąd powstał. Błagam, nie pozwól, by ten człowiek stanął na…

— Dlaczego? — zadał jej proste pytanie.

Zmieszała się. Dostała zadyszki. Żadne słowo nie przeszło jej przez gardło. Wei Wuxian wierzył, że miała naprawdę dobre wytłumaczenie swojego zachowania. Jednak należało ono do tych, które są zamiatane pod dywan i nigdy nie pokazywane światu. Stara służba dobrze dbała o tajemnice swoich panów. Byli gotowi pójść z nimi aż do grobu. Dlatego nie chciała przepuścić Lan Wangji, a jednocześnie nic nie było w stanie go teraz zatrzymać.

Wei Wuxian podążył za młodzieńcem ciekawy, gdzie też go zaprowadzi. A dotarli na miejsce po chwili.

Posterunkowy zawiódł się. Natrafił na stary, zaniedbany budynek w starym stylu. Deski próchniały, część połączeń puściła i wielki napis z symbolem chmur i niebios opadł dawno w trawę. Drzwi rozwalono, wejście zakryto starym materiałem. Sadzawka zarosła roślinnością, a rosnącej obok wiśni nikt nie przyciął od lat, więc zaczęła nachodzić na budynek.

— Nic nie rozumiem — przyznał w końcu Wei Wuxian. Gubił się w sposobie myślenia Lan Zhana.

— To w tym budynku mieszkała moja mama — wyznał.

Wei Wuxian zerknął za siebie. Do tej rezydencji prowadziła daleka droga. Lan Wangji nie wspomniał, że mieszkali z nią razem, więc założył, że ten budynek zajmowała tylko jego mama.

— To nie dom, to więzienie — doszedł do wniosku.

— To miłe — skomentował Lan Wangji, a na jego twarzy wyłonił się subtelny uśmiech.

Policzki Wei Wuxiana zapłonęły czerwienią. Na bogów, co ten Lan Zhan z nim uczynił? Faktycznie podobali mu się mężczyźni, a Lan Zhana to uważał za boskiego, z przyjemnością by się z nim umówił, ale był świadomy, że nigdy do tego nie dojdzie. Nie miał żadnych oczekiwań, oddalił swoje pragnienia, więc dlaczego poczuł to gorąco? Dlaczego Lan Zhan się uśmiechnął? Dawał mu niepotrzebną nadzieję.

— Skąd ten uśmiech? — Nie dał po sobie poznać, jak ten uśmiech na niego wpłynął.

— Wiem, że to zabrzmi niewiarygodnie, ale przyprowadziłem do tego miejsca wielu ludzi. Każdy zaczynał od śledztwa, analizy przestrzeni, ale nikt nigdy nie potwierdził moich przypuszczeń. To więzienie.

— Kto więził twoją mamę?

— Ojciec — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Kochałem mamę. Sprawiała, że trudne dni nagle nabierały sensu. Tuliła nas przed snem. Całowała w czoło. Nie mogliśmy jej odwiedzać codziennie. Wmówiono nam, że to przez zły stan zdrowia.

— Kłamali?

— Nie wyglądała na chorą.

— Nie każda choroba daje widoczne znaki.

— Wiem, ale… kiedyś podsłuchałem rozmowę byłego lekarza mojej mamy ze służącą. Usłyszałem wtedy: „Jest całkowicie zdrowa“. Narzekał, że musi tu przyjeżdżać, przeprowadzać badania i fałszować kartę medyczną.

— Huhu, to na pewno nielegalne. — Podszedł bliżej. To miejsce wydawało się przesiąknięte smutkiem. — Dowiedziałeś się, dlaczego tak się stało? Co kierowało twoim ojcem?

— Nigdy. — Pokręcił głową. — Był policjantem.

— Przeprowadzono sekcję zwłok twojej mamy — pomyślał o śledztwie i jak wiele informacji zostało zatajonych albo zniszczonych.

— Nie prowadził bezpośredniego śledztwa. Nie mógł.

— Ale miał wtyki, znajomości i… — urwał. Jedna rzecz nie dawała mu spokoju. — W zasadzie dlaczego? To mnie dręczy. Przecież nie umarła z zaniedbania, a została zamordowana.

— Tutaj nie da się wejść niezauważonym — podkreślił Lan Wangji.

— Więc podejrzewasz kogoś z wewnątrz?

— Hm…

Wei Wuxian obejrzał się przez ramię. Widział, jak z oddali obserwuje ich służąca. Z tej odległości nie była w stanie usłyszeć ich rozmowy, ale nie potrzeba mądrej głowy, żeby domyślić się, co jest tematem konwersacji.

— Dobrze, a teraz czego ode mnie oczekujesz? Przecież dałem ci dostęp do akt — przypomniał mu.

— Chciałem… — Lan Wangji wziął głębszy wdech. — Po prostu tego potrzebowałem. Przepraszam, jeśli przekroczyłem pewne granice, ale uważam, że postąpiłem słusznie.

Chciał się mu zwierzyć? Wei Wuxian w najskrytszych snach nie śmiałby pomyśleć, że skrytość Lan Zhana obróci się przeciwko niemu. Najwyraźniej każdy potrzebował w swoim życiu takiej osoby, której może się zwierzyć ze swoich problemów i trosk. Ale dlaczego wybrał akurat jego? Nie znali się za dobrze, Wei Wuxian odniósł wrażenie, że Lan Zhan pała wobec niego nienawiścią, więc ten nagły przypływ zaufania szczerze go zaskoczył.

— Dlaczego ja? — zapytał, wychodząc przed policjanta.

Lan Wangji wziął głębszy wdech i przymknął na moment oczy.

— Nie wiem — wyznał niespodziewanie.

Wei Wuxian oczekiwał bardziej szczegółowych wyjaśnień.

— No dobrze, paniczu Lan — zaśmiał się Wei Wuxian. Poklepał Lan Zhana w plecy i się oddalił. — Czas do domu. Pokazałeś mi budynek i to wystarczy.

— To nie wystarczy — drążył dalej.

Westchnął. Tajemnica kryjąca się za śmiercią jego matki dręczyła go potwornie. Tak samo jak Wei Wuxianowi doskwierały pytania o zaginięcie Jiang Yanli. Oboje się tak bardzo różnili, a jednocześnie byli do siebie tak podobni. Aż za bardzo. Wei Wuxian obawiał się, że zaprowadzi ich to oboje do niewłaściwego miejsca.

Wracając do samochodu, myślał dużo o rezydencji, którą zostawiał za sobą. Zakopano w niej wiele tajemnic, zgniły w ziemi, otoczone robactwem i zwłokami. Nie należało ich tykać, ale Lan Wangji je rozgrzebał. Rozgrzebywanie tych brudów nigdy nie kończyło się dobrze, a na ten moment wplątał i Wei Wuxiana w całe to bagno.

Ta historia nie skończy się dobrze.


***


Następnego dnia Lan Wangji powitał Wei Wuxiana wymownym milczeniem. Nic nie zmieniło się przez jedną noc. Nawet chwila otwartości, wyznania części tajemnic, które ciążyły na sercu Lan Zhana, nie sprawiły, że ten zaczął traktować swojego przełożonego inaczej. Wei Wuxian nie spodziewał się cudów, ale byłoby miło, gdyby raz na jakiś czas uśmiechnął się po ludzku.

No nic. Wei Wuxian wrócił do swoich obowiązków, przeglądając najnowsze informacje od pozostałych pracowników. Policja obserwowała szkołę za zgodą dyrektora, którego notabene jeszcze nie przesłuchali ze względu na jego wyjazd. Nie zadziało się na szczęście nic nowego, co zmusiłoby policję do działania, a dyrektora do powrotu. Mężczyzna obiecał się z nimi spotkać za dwa, trzy dni, więc zaakceptowali jego prośbę i cierpliwie zaczęli czekać na jego pojawienie się na komisariacie. Wei Wuxian poprosił A—Qing o teczkę dyrektora, miała się tym zająć zaraz po tym, jak przekaże Lan Wangji informacje o Xiao Xiangchenie.

Zbliżała się dziewiąta, a dziewczyna nadal się nie pojawiła. Zerknął na telefon. Nie wysłała mu wiadomości o potencjalnym spóźnieniu, raczej szanowała czas pracy, więc zmartwił się, widząc puste biurko.

Westchnął.

Poczeka jeszcze pół godziny. Da jej czas. Poprzedniego dnia potwornie wyglądała. Nie wyjaśniła, co się wydarzyło, zresztą, prywatne sprawy pracowników należały tylko do nich. Nie miał prawa grzebać w czyimś życiu dopóki nie wpływa ono na śledztwo bądź nie jest z nim bezpośrednio związane.

Wei Wuxian postukał w blat stołu. Zachowanie A—Qing wydawało mu się co najmniej podejrzane. Nigdy wcześniej nie zaniedbała pracy, nie brała chorobowego, w zasadzie nie chorowała, uczciwie podchodziła do swojej pracy, choć prawda była też taka, że nie zainteresował się jej życiem prywatnym. Nikomu o nim nie opowiadała. Znali są z ciągłego podjadania, krzykliwych strojów i charakterystycznego sposobu ubierania. Ale nigdy nie zapytał dziewczyny, z jakiej rodziny pochodzi, czym się zajmuje po pracy, jakie ma hobby. Wszystko ukryła przed nimi, znikając wraz z nastaniem końca dnia.

— Przyszła Liyan! — krzyknął ktoś za drzwiami. Wei Wuxian zerwał się od razu z miejsca. Dopiero dziewiąta, nie podobało mu się, że Lan Liyan już przyszła. To oznaczało tylko jedno. Z samego rana dostała kolejną wiadomość.



Obserwuj!