Lan Wangji
Przewrócił kolejną stronę dokumentu, pobieżnie przeglądając artykuł po raz drugi. Nie umiał ocenić, na ile nowa informacja ma znaczenie dla obecnej sprawy. Prowadzą śledztwo w sprawie samobójstw dziewcząt, nie wiąże się ono w żaden sposób z zaginięciami sprzed pięciu laty. Jednak jego dawny profesor zna Xiao Xingchena. To wystarczyło. Rozmowa z nim może rzucić nowe światło na dotychczas dowody i zweryfikować podstawowe założenia śledztwa.
Lan Wangji zerknął w kierunku gabinetu Wei Wuxiana, w którym nadal paliło się światło. Planował od razu przekazać mu nowe informacje, ale nie pamiętał, czy z gabinetu wyszła A—Qing. Sprawdził godzinę.
Przetarł zaczerwienione i przesuszone oczy, po czym znowu zweryfikował godzinę. Według jego zegarka zbliżała się godzina osiemnasta. To niemożliwe, żeby się tak mocno skupił na pracy. Zawsze pochłaniały go długie sesje nauki i medytacje, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by całkowicie oddał się jednej czynności i zignorował otaczający go świat.
Pozostali pracownicy już wyszli. Światło paliło się tylko nad jego biurkiem.
Lan Wangji wstał. Strzeliło mu w kościach, więc rozciągnął się na stojąco. Czuł, jak bardzo ma zdrętwiałą szyję. Nie umiał nią właściwie poruszyć. Patrzył na notatki, trzymając głowę w dół, więc nie powinien się dziwić, że go boli.
Przeszedł się po pomieszczeniu, zastanawiając, czy nie byłoby lepiej, gdyby wrócił do domu i trochę odpoczął. Jutro też jest dzień, a czuł się wykończony dzisiejszą pracą.
Dopił do końca kawę, którą zakupił wcześniej. Nie pamiętał, od kiedy stała przy komputerze. Wystygła, zgorzkniała, przypominała syf, jakby ktoś wypłukiwał ekspres z brudów. Wątpił, że maszyna robi kawę z prawdziwych ziaren.
— Lan Zhan? — Drzwi od gabinetu Wei Wuxiana się otworzyły. — Dlaczego nie poszedłeś do domu?
Lan Wangji zerknął na piętrzące się na biurku notatki.
— Nie przesadzaj, jutro też jest dzień. — Wei Wuxian zaśmiał się.
Nigdy wcześniej tego nie dostrzegł, Wei Wuxian uśmiechał się pięknie. Nie był to jego naturalny uśmiech, fałszywie pokazywał ludziom swoją radość. Lan Wangji podejrzewał, że w ten sposób próbował ukryć swoje niepokoje, lęki i słabości. Nikt go nie podejrzał o to, że cierpi w środku. Bo jak ktoś z takim uśmiechem miałby cierpieć?
A mimo to ten uśmiech wyglądał pięknie. Nie wiedział, dlaczego tak sądzi. Rzadko uznawał coś za piękne, a nawet jeśli to miało miejsce, to dotyczyło to sztuki, nie drugiego człowieka.
— Ty też zostałeś — zwrócił mu uwagę Lan Wangji.
Wei Wuxian znów się zaśmiał.
— Przyłapałeś mnie, Lan Zhan. — Rozejrzał się po biurze. — Faktycznie obaj się zasiedzieliśmy.
Przybliżył się, światło jednej z zapalonych lamp padło na mężczyznę. Wychodząc, pozostali członkowie zgasili światła nad swoimi stanowiskami, więc w pomieszczeniu zrobiło się szarawo, nie ciemno, bo jeszcze paliło się nad Lan Wangji. I to właśnie ta lampa sprawiła, że przyjrzał się dokładnie obliczu Wei Wuxiana.
Wyglądał mizernie, z podkrążonymi, do tego zaczerwienionymi oczami. Skóra była wyschnięta, nienawilżona. Widać, że nie pił od wielu godzin. Do tego doszło nieobecne spojrzenie. Patrzył na Lan Wangji, a jednocześnie nie zdawał sobie sprawy, z kim rozmawia.
— Odprowadzić cię do domu? — zaproponował Lan Wangji. Zaskoczył tą propozycją nawet siebie.
Wei Wuxian otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
— Gdyby taka propozycja padła z ust innego mężczyzny, to bym pomyślał…
— Nie! — przerwał mu Lan Wangji. Odwrócił wzrok. Zarumienił się. Nie wierzył w to, jak niekontrolowanie wyszły słowa przez jego usta. Nie zdarzyło mu się to nigdy wcześniej. To na pewno przez zmęczenie. — Proszę, zapomnij.
— Tak, tak, jasne. — Odetchnął głębiej. — Przepraszam. Tylko mi jedno w głowie na to wygląda.
Lan Wangji pokręcił głową. Nie zgadzał się z tym stwierdzeniem. Poznał wystarczająco Wei Wuxiana, żeby wiedzieć, że mężczyzna taki nie jest. Niewątpliwie interesowali go mężczyźni, ale jego upodobania nie przeszkadzały w pracy czy w codziennym funkcjonowaniu.
— Może jeśli kogoś sobie znajdziesz, plotki ustaną — zasugerował Lan Wangji.
Wei Wuxian usiadł przeciwko niego, zabierając krzesło od nieobecnego współpracownika.
— Wow! — Pokręcił głową. — Lan Zhan, co się zmieniło? Bo… Bo sądziłem, że będziesz z jednych, którzy sprzeciwią się mojej… naturze. — Zastanowił się nad właściwym słowem. — Naprawdę nie masz nic przeciwko?
Westchnął.
— Nie uznaję tego za właściwe, ale będę potępiał z tego powodu.
— Wow, wow, wow… — Przysunął się jeszcze bliżej. — Zaskoczyłeś mnie. Nie spodziewałbym się czegoś takiego po paniczu Lan.
— Nie nazywaj mnie tak.
— Oj, daj spokój. — Machnął od niechcenia ręką. — Każdy nazywa cię paniczem Lan.
— Nie każdy — powiedział na swoją obronę.
— Paniczu Lan, każdy. Dosłownie każdy widzi w tobie panicza z dobrego domu.
— Nie — zaprzeczył znowu.
— Powiedz… — Wei Wuxian pochylił się nad biurkiem. — Jak to jest być „paniczem“? Nie zaprzeczysz, że widzisz różnice. Zawsze widziałeś ludzi za gorszych od siebie.
Lan Wangji odetchnął na spokojnie. Próbował zachować cierpliwość, a Wei Wuxian mu to uniemożliwiał. Prawie cofnął to, co wcześniej powiedział o tym, że nie przeszkadza mu odmienność jego przełożonego. Pomimo wzrastającej w nim złości, zastanowił się nad odpowiedzią. Widział ludzi inaczej. Jak ojciec mu zawsze powtarzał, traktował innych tak, jak byli tego warci. Wartość określał poprzez analizę, jaki wkład mogą włożyć w przyszłość i rozwój rodu Lan. Stąd z niewieloma osobami Lan Wangji zawierał znajomości.
— Ludzie mnie nienawidzą — stwierdził po chwili Lan Wangji.
— Nie nienawidzą — zapewnił go Wei Wuxian. — Nie znają cię. Opierają się na przypuszczeniach, bo ciężko do ciebie dotrzeć. A jak już się otwierasz, to wypływa coś, czego nie chcą widzieć.
— Nie chcę fałszywej aprobaty.
— Nikt nie chce. Ale musisz rozróżnić prawdziwą przyjaźń, prawdziwe relacje od tych fałszywych. Przez to, że odrzucasz wszystkie w obawie przed fałszywymi, uciekasz przed relacjami, którego mogłyby się wydarzyć, ale nie mają miejsca, bo boisz się.
— Nie boję… — urwał. Nie bał się, podążał za słowami i mądrościami ojca, których nigdy nie podważał, ale czy na pewno warto ludzi kategoryzować na tych, którzy przynoszą korzyść i na tych, którzy są zbędni?
Lan Wangji spakował rzeczy do torby i zamówił taksówkę. Nie dał Wei Wuxianowi jednoznacznej odpowiedzi. Ta rozmowa już go wykańczała, więc zebrał się i wyszedł, pozostawiając swojego przełożonego samego w biurze.
Nawet jak już dotarł przed budynek, widział, że w pomieszczeniu nadal pali się słabe światło. Wei Wuxian nie wyszedł, dalej pracował. Lan Wangji zawahał się. Nie wiedział, jak Wei Wuxian odbierze chęć pomocy.
— Wchodzi panicz czy nie? — obcy człowiek nazwał go „paniczem“.
Wszedł do środka. A więc Wei Wuxian się nie mylił.
***
Z samego rana nie zamówił taksówki. Potrzebował odświeżyć umysł przed pracą. Zalegało w nim tak wiele myśli. Czuł się ospały i otępiały i nie z powodu nieprzespanej nocy, spał naprawdę dobrze, ale śniło mu się wiele rzeczy, o których już zapomniał.
Pogoda zaskoczyła jednodniowym ociepleniem, słońcem i brakiem wiatru. Lan Wangji uznał to za znak, że słusznie postąpił, wybierając się na spacer. Ubrał najlepsze i najwygodniejsze buty, kiedy policzył, że spacer na komisariat zajmie mu trochę ponad godzinę. Zerknął na zegarek. Dochodziła szósta. Zdąży.
Ruszył pewnym i zdeterminowanym krokiem. Ćwiczył kiedyś dużo w szkole, potem też na studiach uprawiał sztuki walki, głównie walkę mieczem, choć zahaczył i o kung-fu, lecz od około roku zaniedbał swoje ciało. Czuł wyraźne osłabienie formy. Już po dwudziestominutowym spacerze zatrzymał się na chwilę odpoczynku obok ukrytego między budynkami targu. Starsze kobiety przekrzykiwały się jedna po drugiej, negocjując ceny wystawionych warzyw. Obok nich dziadek sprzedawał świeżo robione bułeczki warzywne. Wyraźny aromat unosił się dookoła, kusząc nawet podniebienie panicza Lan.
Zaprzeczając samemu sobie, podszedł bliżej. Zawiesił wzrok na parujących bułeczkach wystawionych na ladę. Sprzedawca podmuchał wachlarzem, kusząc Lan Wangji jeszcze mocniej. Sięgnął po jednorazowy woreczek i szczypce, którymi chwycił jedną z bułeczek.
— To ile dla panicza? — zapytał. — Mam najlepsze bułki na targu.
— Dobrze gada! — krzyknęła jakaś kobieta z boku. — Polecam bułki tego starucha.
— Aj! Zamknij się, kobieto. A panicz niech bierze, dobre na początek dnia.
Lan Wangji usłyszał, jak mu burczy w brzuchu. Wyszedł bez śniadania i nie pokusił się nawet o to, by wziąć coś ze sobą do pracy. A szykował się długi dzień.
— Poproszę trzy — powiedział.
— Aj, panicz to ma taki łagodny głos. Słychać, że to panicz. — Nałożył bułki do worka. — Coś jeszcze? — Podał je policjantowi.
Lan Wangji odruchowo chciał powiedzieć „nie“, ale zauważył drugie bułeczki: wypełnione mięsem i ostrym sosem. Od samego patrzenia na sos oczy mu łzami.
— Czy te bułeczki są dobre? — Wskazał na ostre.
Sprzedawca zamrugał ze zdziwienia.
— Wypali podniebienie panicza, że aż wzniesie się panicz do samych niebios. Polecam, ostre, ale nie wiem, czy to pasuje paniczowi. — Szczerze się zastanawiał. — Może polecę…
— Poproszę trzy w oddzielnym woreczku — odpowiedział, zanim sprzedawca dokończył.
Tym razem bez gadania sprzedawca zapakował bułeczki. Lan Wangji zapłacił, nie biorąc ze sobą reszty. Sprzedawca wyszczerzył zęby. Brakowało mu dwóch przednich zębów, a siekacze to miał całe żółte.
— Zapraszam codziennie. Paniczowi na pewno posmakują, więc zapraszam.
Lan Wangji podziękował. Skoro targ był w drodze do pracy to rzeczywiście mógłby częściej kupować bułeczki na śniadanie. Niewiele kosztowały, a były pożywne i zapychające żołądek.
Dalszą drogę odbył bez większych przystanków, docierając pod budynek policji prowincjonalnej po siódmej. Sapnął ciężko ze zmęczenia i wkroczył do środka, zastając biegających wszędzie policjantów. Recepcjonistka, której nadal nie akceptował przez wzgląd na ubiór, podała mu list zaadresowany do Wei Wuxiana, prosząc, by zostawił go u niego na biurku. Wróciła do segregowania stosów poczty, a w międzyczasie przyjęła interesantów, którzy domagali się wizyty u komendanta. Nie wiedział, co się wydarzyło, ale podejrzewał groźny wypadek bądź zamach, skoro tyle ludzi znalazło się na komisariacie.
Przybył do biura jako pierwszy — z listem pod pachą i dwoma workami aromatycznych bułeczek. Swoją porcję zostawił na biurku, z resztą udał się do gabinetu Wei Wuxiana. Zapukał. Nikt mu nie odpowiedział. Pociągnął za klamkę. Okazało się, że przełożony nie zamknął drzwi na noc.
Lan Wangji wszedł do środka, zostawiając list. Bułki odłożył na talerz, który i tak stał na biurku. A potem odszedł na śniadanie. Póki nikogo nie ma, zje w ciszy i spokoju. I nikt nie zwróci uwagi na to, że on i Wei Wuxian mieli bułeczki z tego samego źródła.