[Cold Rain] Rozdział 20

                             

Wei Wuxian

 Wei Wuxiana ogarnęły wątpliwości, kiedy szedł za Lan Wangji po nieoświetlonej ścieżce rezydencji. Na szczęście wieczór był nadzwyczajnie jasny, a wszystko dzięki księżycowi w pełni, zawieszonemu na bezchmurnym niebie. Jednak to światło nie wystarczało. Czuł się niezręcznie, nie rozumiał, jakie zamiary ma wobec niego ten cichy i chłodny Lan Zhan. Dotąd zbywał Wei Wuxiana, traktował go z dystansem, na ile pozwalały służbowe stosunki.

W przeciągu kilku dni to się zmieniło, Lan Wangji się zmienił i Wei Wuxian nie umiał go rozgryźć. O co mu właściwie chodziło? Prowadził Wei Wuxiana przez resztę terenu należącą do rodziny Lan, ukrytej za ostatnim budynkiem. Nigdy by się nie domyślił, że za tą wielką rezydencją, znajduje się tak ogromna, do tego pusta, przestrzeń.

Przytłoczyła go. Wytrąciła z równowagi. Sprawiła, że nerwowo rozglądał się, badając każdy nowy skrawek terenu, który zdołał dojrzeć w świetle księżyca. To nienaturalne trzymać takie miejsce w ciemności, chyba że ktoś ma coś do ukrycia.

— Paniczu Lan — odezwał się za nimi władczy głos.

Wei Wuxian odwrócił się posłusznie, w przeciwieństwie do Lan Zhana, który pozostał niewzruszony i szedł dalej.

— Paniczu Lan! — powtórzyła kobieta, napotkali ją wcześniej przed główną rezydencją. — Co to ma znaczyć? Chyba że nie zaprowadzisz tego człowieka do… — tu urwała. Popatrzyła się wnikliwie na Wei Wuxiana i z pewną formą obrzydzenia. — Sam wiesz gdzie. Wuj nigdy nie wyraziłby takiej zgody.

— Zdanie wuja nie ma dla mnie większego znaczenia — zbuntował się mężczyzna. — Podjąłem decyzję. Proszę, uszanuj ją.

— Paniczu Lan, to niewłaściwe!

— A co jest właściwe, a co nie?

— Paniczu Lan, postępujesz nierozsądnie. Nie myślisz. Ten człowiek, ten… Wei Wuxian to… — nie dokończyła. Od początku nie miała zamiaru ujawnić prawdy, odniósł wręcz wrażenie, że pragnie coś zataić za wszelką cenę.

Obecność kobiety frustrowała Wei Wuxiana. Przeszywała go wzrokiem, nienawidziła, choć było to ich pierwsze spotkanie. Zmarnował i tak zbyt dużo czasu. Położył dłoń na ramieniu Lan Zhana i poklepał go solidnie.

— Lan Zhan, albo pokazujesz, albo zmykam. Wiesz, że mamy dużo pracy i że mam synka w domu.

— Lan Zhan? — zdziwiła się kobieta. Jej twarz przybrała zdegustowany wyraz.

— Przepraszam. Już przechodzę do sprawy. Proszę, nie odchodź — odpowiedział Lan Wangji, idąc dalej.

— Paniczu Lan, jeśli zaprowadzisz go do tego miejsca, wszystko zniszczysz. Proszę, uwierz starej kobiecie, która służy temu domowi, odkąd powstał. Błagam, nie pozwól, by ten człowiek stanął na…

— Dlaczego? — zadał jej proste pytanie.

Zmieszała się. Dostała zadyszki. Żadne słowo nie przeszło jej przez gardło. Wei Wuxian wierzył, że miała naprawdę dobre wytłumaczenie swojego zachowania. Jednak należało ono do tych, które są zamiatane pod dywan i nigdy nie pokazywane światu. Stara służba dobrze dbała o tajemnice swoich panów. Byli gotowi pójść z nimi aż do grobu. Dlatego nie chciała przepuścić Lan Wangji, a jednocześnie nic nie było w stanie go teraz zatrzymać.

Wei Wuxian podążył za młodzieńcem ciekawy, gdzie też go zaprowadzi. A dotarli na miejsce po chwili.

Posterunkowy zawiódł się. Natrafił na stary, zaniedbany budynek w starym stylu. Deski próchniały, część połączeń puściła i wielki napis z symbolem chmur i niebios opadł dawno w trawę. Drzwi rozwalono, wejście zakryto starym materiałem. Sadzawka zarosła roślinnością, a rosnącej obok wiśni nikt nie przyciął od lat, więc zaczęła nachodzić na budynek.

— Nic nie rozumiem — przyznał w końcu Wei Wuxian. Gubił się w sposobie myślenia Lan Zhana.

— To w tym budynku mieszkała moja mama — wyznał.

Wei Wuxian zerknął za siebie. Do tej rezydencji prowadziła daleka droga. Lan Wangji nie wspomniał, że mieszkali z nią razem, więc założył, że ten budynek zajmowała tylko jego mama.

— To nie dom, to więzienie — doszedł do wniosku.

— To miłe — skomentował Lan Wangji, a na jego twarzy wyłonił się subtelny uśmiech.

Policzki Wei Wuxiana zapłonęły czerwienią. Na bogów, co ten Lan Zhan z nim uczynił? Faktycznie podobali mu się mężczyźni, a Lan Zhana to uważał za boskiego, z przyjemnością by się z nim umówił, ale był świadomy, że nigdy do tego nie dojdzie. Nie miał żadnych oczekiwań, oddalił swoje pragnienia, więc dlaczego poczuł to gorąco? Dlaczego Lan Zhan się uśmiechnął? Dawał mu niepotrzebną nadzieję.

— Skąd ten uśmiech? — Nie dał po sobie poznać, jak ten uśmiech na niego wpłynął.

— Wiem, że to zabrzmi niewiarygodnie, ale przyprowadziłem do tego miejsca wielu ludzi. Każdy zaczynał od śledztwa, analizy przestrzeni, ale nikt nigdy nie potwierdził moich przypuszczeń. To więzienie.

— Kto więził twoją mamę?

— Ojciec — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Kochałem mamę. Sprawiała, że trudne dni nagle nabierały sensu. Tuliła nas przed snem. Całowała w czoło. Nie mogliśmy jej odwiedzać codziennie. Wmówiono nam, że to przez zły stan zdrowia.

— Kłamali?

— Nie wyglądała na chorą.

— Nie każda choroba daje widoczne znaki.

— Wiem, ale… kiedyś podsłuchałem rozmowę byłego lekarza mojej mamy ze służącą. Usłyszałem wtedy: „Jest całkowicie zdrowa“. Narzekał, że musi tu przyjeżdżać, przeprowadzać badania i fałszować kartę medyczną.

— Huhu, to na pewno nielegalne. — Podszedł bliżej. To miejsce wydawało się przesiąknięte smutkiem. — Dowiedziałeś się, dlaczego tak się stało? Co kierowało twoim ojcem?

— Nigdy. — Pokręcił głową. — Był policjantem.

— Przeprowadzono sekcję zwłok twojej mamy — pomyślał o śledztwie i jak wiele informacji zostało zatajonych albo zniszczonych.

— Nie prowadził bezpośredniego śledztwa. Nie mógł.

— Ale miał wtyki, znajomości i… — urwał. Jedna rzecz nie dawała mu spokoju. — W zasadzie dlaczego? To mnie dręczy. Przecież nie umarła z zaniedbania, a została zamordowana.

— Tutaj nie da się wejść niezauważonym — podkreślił Lan Wangji.

— Więc podejrzewasz kogoś z wewnątrz?

— Hm…

Wei Wuxian obejrzał się przez ramię. Widział, jak z oddali obserwuje ich służąca. Z tej odległości nie była w stanie usłyszeć ich rozmowy, ale nie potrzeba mądrej głowy, żeby domyślić się, co jest tematem konwersacji.

— Dobrze, a teraz czego ode mnie oczekujesz? Przecież dałem ci dostęp do akt — przypomniał mu.

— Chciałem… — Lan Wangji wziął głębszy wdech. — Po prostu tego potrzebowałem. Przepraszam, jeśli przekroczyłem pewne granice, ale uważam, że postąpiłem słusznie.

Chciał się mu zwierzyć? Wei Wuxian w najskrytszych snach nie śmiałby pomyśleć, że skrytość Lan Zhana obróci się przeciwko niemu. Najwyraźniej każdy potrzebował w swoim życiu takiej osoby, której może się zwierzyć ze swoich problemów i trosk. Ale dlaczego wybrał akurat jego? Nie znali się za dobrze, Wei Wuxian odniósł wrażenie, że Lan Zhan pała wobec niego nienawiścią, więc ten nagły przypływ zaufania szczerze go zaskoczył.

— Dlaczego ja? — zapytał, wychodząc przed policjanta.

Lan Wangji wziął głębszy wdech i przymknął na moment oczy.

— Nie wiem — wyznał niespodziewanie.

Wei Wuxian oczekiwał bardziej szczegółowych wyjaśnień.

— No dobrze, paniczu Lan — zaśmiał się Wei Wuxian. Poklepał Lan Zhana w plecy i się oddalił. — Czas do domu. Pokazałeś mi budynek i to wystarczy.

— To nie wystarczy — drążył dalej.

Westchnął. Tajemnica kryjąca się za śmiercią jego matki dręczyła go potwornie. Tak samo jak Wei Wuxianowi doskwierały pytania o zaginięcie Jiang Yanli. Oboje się tak bardzo różnili, a jednocześnie byli do siebie tak podobni. Aż za bardzo. Wei Wuxian obawiał się, że zaprowadzi ich to oboje do niewłaściwego miejsca.

Wracając do samochodu, myślał dużo o rezydencji, którą zostawiał za sobą. Zakopano w niej wiele tajemnic, zgniły w ziemi, otoczone robactwem i zwłokami. Nie należało ich tykać, ale Lan Wangji je rozgrzebał. Rozgrzebywanie tych brudów nigdy nie kończyło się dobrze, a na ten moment wplątał i Wei Wuxiana w całe to bagno.

Ta historia nie skończy się dobrze.


***


Następnego dnia Lan Wangji powitał Wei Wuxiana wymownym milczeniem. Nic nie zmieniło się przez jedną noc. Nawet chwila otwartości, wyznania części tajemnic, które ciążyły na sercu Lan Zhana, nie sprawiły, że ten zaczął traktować swojego przełożonego inaczej. Wei Wuxian nie spodziewał się cudów, ale byłoby miło, gdyby raz na jakiś czas uśmiechnął się po ludzku.

No nic. Wei Wuxian wrócił do swoich obowiązków, przeglądając najnowsze informacje od pozostałych pracowników. Policja obserwowała szkołę za zgodą dyrektora, którego notabene jeszcze nie przesłuchali ze względu na jego wyjazd. Nie zadziało się na szczęście nic nowego, co zmusiłoby policję do działania, a dyrektora do powrotu. Mężczyzna obiecał się z nimi spotkać za dwa, trzy dni, więc zaakceptowali jego prośbę i cierpliwie zaczęli czekać na jego pojawienie się na komisariacie. Wei Wuxian poprosił A—Qing o teczkę dyrektora, miała się tym zająć zaraz po tym, jak przekaże Lan Wangji informacje o Xiao Xiangchenie.

Zbliżała się dziewiąta, a dziewczyna nadal się nie pojawiła. Zerknął na telefon. Nie wysłała mu wiadomości o potencjalnym spóźnieniu, raczej szanowała czas pracy, więc zmartwił się, widząc puste biurko.

Westchnął.

Poczeka jeszcze pół godziny. Da jej czas. Poprzedniego dnia potwornie wyglądała. Nie wyjaśniła, co się wydarzyło, zresztą, prywatne sprawy pracowników należały tylko do nich. Nie miał prawa grzebać w czyimś życiu dopóki nie wpływa ono na śledztwo bądź nie jest z nim bezpośrednio związane.

Wei Wuxian postukał w blat stołu. Zachowanie A—Qing wydawało mu się co najmniej podejrzane. Nigdy wcześniej nie zaniedbała pracy, nie brała chorobowego, w zasadzie nie chorowała, uczciwie podchodziła do swojej pracy, choć prawda była też taka, że nie zainteresował się jej życiem prywatnym. Nikomu o nim nie opowiadała. Znali są z ciągłego podjadania, krzykliwych strojów i charakterystycznego sposobu ubierania. Ale nigdy nie zapytał dziewczyny, z jakiej rodziny pochodzi, czym się zajmuje po pracy, jakie ma hobby. Wszystko ukryła przed nimi, znikając wraz z nastaniem końca dnia.

— Przyszła Liyan! — krzyknął ktoś za drzwiami. Wei Wuxian zerwał się od razu z miejsca. Dopiero dziewiąta, nie podobało mu się, że Lan Liyan już przyszła. To oznaczało tylko jedno. Z samego rana dostała kolejną wiadomość.



0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!