Nadusił na pedał gazu, w jednej ręce trzymając
papierosa, a drugą szukając w schowku mapy, którą włożył przed samym wyjazdem,
a która od pięciu minut złośliwie chowała się przed jego uściskiem. Silnik
zawył żałośnie, a samochód podskoczył w miejscu, kiedy wkładał papierosa do
ust. Zapalony koniec musnął orli, trochę podbity nos, przypalając mu ukochanego
pryszcza, którego nabawił się w trakcie misji w Polsce. Zawył żałośnie, przyspieszając
na prostej drodze do jakiejś miejscowości za lasem — nazwy za nic nie pamiętał,
tak samo drogi, a mapa tkwiła gdzieś w schowku, jakby jakie trolle ją tam
wcisnęły. Machnął na wszystko ręką. Kłopoty zawsze znajdowały go najpierw, więc
uznał, że jakoś trafi na miejsce.
Bale położył obie ręce na kierownicy,
przekręcając papierosa w ustach. Zaciągnął się i buchnął dymem przez szparę
między zębami. Na samo wspomnienie o ostatniej misji, aż uśmiechnął się
szaleńczo. Dobra akcja, dobra zapłata i dobra podwyżka — wszystko, czego
oczekiwał i wszystko, co dostał w zamian za zabicie jednego potwora. Choć
nienawidził swojej roboty, ten jeden raz zamarzyło mu się wyznać jej szczerą
miłość. Liczył, że i tym razem mu się poszczęści.
— Czyli będzie do dupy! — wycedził przez zęby,
wyrzucając peta przez szybę, prosto na leśną drogę.
Samochód zatrzeszczał. Zwolnił trochę, gdy
najechał na doły. Mimo to podskoczył kilka razy, nabawiając się przy tym
jakiejś choroby morskiej. Chętnie rzygnąłby za okno, lecz powstrzymała go od
tego myśl, że dopiero co pomalował stare, dobre autko. Wziął więc kilka
głębokich wdechów — może nawet za głębokich, gdyż zaraz zakaszlał trzy razy.
Czołem uderzył o kierownicę i zatrąbił w środku lasu. Ptaki wzbiły się w
powietrze, zostawiając po sobie trzy piękne gówienka na szybie. Zacisnął zęby,
zgrzytając z pełnią nienawiści wobec stworzeń i chęcią zabicia ich przy
najbliższej okazji.
— Dopiero umyty! — poskarżył się, jeszcze raz
spoglądając na cholerne ptaszyska, które wydawały się śmiać z nigoe z góry. —
Ja wam pokażę!
Pięścią zagroził zwierzętom. Zaraz otrząsnął
się, gdy napis „witamy w…” mignął przed jego oczyma. Zahamował z piskiem opon i
wjechał na krawężnik. Samochodem zadygotało, a Balem zatrzęsło, ponownie
przypominając żołądkowi, by się wypróżnić. I tym razem nie miał zamiaru się
wstrzymywać. Wyskoczył ze środka, gdy auto jeszcze jechało, całując ziemię i
pozostawiając na niej cały obiad — pysznego kotleta z ziemniakami i mizerią.
Żałował wydanych pieniędzy, ale co zrobić, gdy organizm myślał inaczej?
Rękawem przetarł usta. Podniósł się, otrzepując
z ziemi i równocześnie kątem oka pilnując samochodu. Grzecznie czekał, nawet
zatrzymał się przed latarnią; nie walnął w nią, jak ostatnimi dziesięcioma
razy. Podszedł dumnie do autka i poklepał je po masce.
— Bardzo dobrze, stary przyjacielu — pochwalił
maszynę.
Chwycił za klamkę i zatrzasnął drzwi… Prawie…
Drzwi odbiły się, ponownie otwierając na szerz. Bale spróbował jeszcze raz, a
te złośliwie się rozchyliły. Przyjrzał się zamkowi — wyglądał w porządku.
Przycisnął klamkę. Nadal nic się nie poprawiło.
— Komu potrzebne są drzwi?
Przewrócił oczami i za jednym zamachem wyrwał
drzwi z auta, nie pozostawiając na nim choćby jednej ryski. Rzucił wyrwane
drzwi gdzieś do ogrodu, na którym wciąż wsiąkał prezent dla właścicieli. Bale
odszedł kawałek i z innej perspektywy przyjrzał się bokowi. Uznał, że wygląda
całkiem nieźle.
Wrócił jeszcze na chwilę, wyjmując ze środka
ukochaną strzelbę M1014 JSCS, nówkę sztukę, którą dopiero co zwrócili z
Centrali. Pachniała świeżością, lufa była gładka, przyjemna w dotyku, a zapas
naboi kusił, żeby ich użyć. Choć spodziewał, że prędzej miotacz ognia przyda
się, ale wypucowana broń lepsza niż jej brak.
Z jednego z kominów buchnął dym. Bale zerwał
się, naładowując broń i czekając. Usiadł na środku jezdni. Najpierw spojrzał na
prawo, potem na lewo, a na sam koniec zlustrował ten jeden dom, z którego
uniósł się dym. W okolicy nie znajdowała się choćby jedna żywa osoba. Miasto
zdawało się martwe, pozbawione jakiegokolwiek życia. Nie usłyszał choćby
jednego psa, żaden kot nie przebiegł przez ulice. W domach nie krzątały się
gospodynie domowe, a dziadkowie nie siedzieli na werandzie, obserwując
pozostałych mieszkańców. Panowała absolutna, irytująca cisza, która z każdą
chwilą przyjmowała na siebie coraz więcej nienawiści spływającej od Bale’a.
— No pokaż się w końcu! — ryknął. Echo rozniosło
się między uliczkami.
Zmarszczył brwi ze złości, sięgając po kolejnego
papierosa. Wtedy rozległ sie huk. Jeden z domów, ten sam, z którego wydobył się
dym, uniósł się metr nad ziemią. Schody pękły i oparły się o ziemię, tworząc
coś na wzór ludzkich nóg. Rolety z okien zwinęły się, ukazując czerwone,
płonące od nienawiści kominki. Drzwi otworzyły się szerokim uśmiechu. Dom wziął
głęboki łyk powierza, a potem ryknął sprzętem kuchennym, rozrzucając wokoło
miksery, kuchenki, noże czy patelnie. Bale podskoczył w miejscu i schował się
za auto, kiedy nad nim przeleciała skórzana, nowiusienka kanapa. Z chęcią
sprawiłby sobie podobną, choć w bagażniku ta by się nie zmieściła.
Cmoknął i wychylił się na moment, strzelając w
stronę domu — oberwał w okno. Kawałki szła rozsypały się wewnątrz. Dom załkał
kranówą, podlewając ogród. Potem już tylko rzucił się do ucieczki, zostawiając
za sobą szlauch. Bale pokręcił głową. Niszczyć tak drogi sprzęt, nie umiał tego
wybaczyć. Szybko wskoczył do samochodu i odpalił go, od razu naciskając na maxa
na gaz. Ruszył z piskiem przez chodnik, najeżdżając kołem na komplet talerzy.
Dom odwrócił się w tym samym momencie, wypluwając telewizor z opcją full HD,
jeszcze nierozpakowany.
— Następnym razem chyba muszę wziąć ciężarówkę,
kurna. Tyle dobrego sprzętu. Jeszcze pewnie meblami zacznie pluć, pieprzony Dom
— zażartował, zjeżdżając na bok, aby uniknąć ataku.
Wrócił na miejsce. Kierownicą szarpnęło.
Najechał na kocie łby i podskoczył w miejscu. Żołądek znów przewrócił się do
góry nogami, w tym samym momencie szafa czterodrzwiowa przemknęła nad dachem.
— Faktycznie dobre meble — skomentował. — Jak te
cholerstwa mieszczą je przez drzwi?
Dom w odpowiedzi ryknął gazem, który buchnął
Bale’owi w twarz. Zatkał usta, przyspieszając, i wydostał się z gazowej
otchłani. Zakaszlał i wypluł ślinę przez otwór w samochodzie. Przydatny, pomyślał,
uznając, że pomysł oderwania drzwi okazał się całkiem trafny. A na dodatek
wiedział, jak teraz to wykorzystać.
Przyspieszył, doganiając dom ze zdwojoną
prędkością. Schody zdążyły się już otrzeć, kilka drewnianych paneli odleciało —
widać, że właściciele skąpili na nie pieniędzy. Nie dawały rady trzymać całego
ciężaru. Dom nie dawał rady. W szaleństwie zaczął trzepać całą konstrukcją.
Dach zakręcił się wokół, a Dom strzepnął dachówki prosto na Bale’a. Mężczyzna
skręcił gwałtownie, unikając uderzenia przez twarde dachówki, lecz zaraz
poleciały na niego stare pudła z zabawkami. Wjechał w tor przeszkód bez
zastanowienia. Trzy pluszowe misie wskoczyły przez otwór, kładąc się na tylnych
siedzeniach, a pudło z ubraniami walnęło w przednią szybę. Włączył wycieraczki,
zrzucając materiały na bok.
Znalazł się tuż, tuż przed domem. Zjechał na
prawą stroną i wysunął strzelbę zza otworu, kierując lufę ku schodom. Raz, rozpoczął
odliczenie. Dwa. Dom
zawył żałośnie. Trzy. Strzelił.
Pocisk trafił prosto w drugi schodek przy prawym odnóżu, które początkowo
zachwiało cala konstrukcją. Dom ryknął z bólu, lecz dzielnie walczył z brakiem
równowagi. Do momentu... Schody pękły, część odłamała się, grzęznąc w mokrej
ziemi. Cały Dom przewalił się na bok, rozsypując wokoło meble, zabawki i
sprzęty domowe z okien niczym łzy.
Bale zatrzymał się z piskiem opon, wyjmując zza
tylnego siedzenia miotacz ognia, a kochaną strzelbę pozostawiając. Zapalił
papierosa i zaciągnął się dymem w środku lasu wśród agonicznych krzyków Domu.
Nic sobie z nich nie robił. Słyszał gorsze, dużo gorsze. Nawet ostatnia sprawa
pokazała, że pojedynczy Dom potrafi postawić do działania całe miasto. Chociaż
martwił się o ptaszyska. Zawsze pozostawiały po sobie gorsze gówno niż ludzie,
a skórzany płaszcz nigdy ni doczyszczał się po tych atakach.
Dom kichnął. Parasolka pomknęła z zawrotną
prędkością, wbijając się końcem w drzewo.
— Dziękuję — rzekł z wdzięcznością w głosie
Bale, z trudem wyjmując parasolkę z kory. Po kilku silnych pociągnięciach w
końcu wysunęła się, a mężczyzna poleciał jak długi na ziemie, przetaczając się
w kupce liści. Trzy z nich ukształtowały się w kształt korony na jego głowie.
Na sam widok twarzy, cholernie zmęczonej, bladej, z koroną na głowie chciało mu
się śmiać. Naszła go ochota, by uwiecznić odbicie w lśniącej rurze, ale wrzask
domu przypomniał mu o robocie.
Otworzył parasolkę. Różowe cekiny wyskoczyły ze
środka, ale wzruszył tylko ramionami i osłonił się przez nalotami wrednych
ptaszysk.
— To co, Domie? Kończymy robotę? — spytał konstrukcję.
Dom wyjęczał coś przez drzwi i nagle zamilknął,
smutnie zamykając okiennice.
— A więc poddałeś się? — kontynuował Bale,
siadając obok Domu. — Tak, to smutne. Najpierw ludzie kupują cię, potem
zostawiają i myślą, że taki Dom, jak ty, nie popadnie w depresję. Ale żeby tak
zjadać przyszłych nabywców? Rozumiem, rozumiem… — mówił dalej, nie dając Domu
dojść do słowa — to strasznie trudne pogodzić się z odejściem rodziny. Znam to.
Z rodzicami przeprowadziliśmy się do takiego Domu. Jedna noc, a on nam pokazał,
że nie wolno zmieniać właścicieli. Udało mi się uciec, ale z rodziców pozostało
tylko wspomnienie. Łowcy Domów zabrali mnie do siebie, bo spaliłem wszystko.
Ludzie oczywiście uznali, że to był tylko wypadek, ale nie, nie… — Pokręcił
głową. — Spaliłem wszystko. Dlatego przezywają mnie „Bale — łowca popiołów”, bo
pozostawiam po sobie popiół. I co? — zwrócił się do domu. — Naprawdę było warto
zamieniać się w Dom? Dać się ponieść rozpaczy i samotności w zamian za moc?
Więzisz ludzi, których mógłbyś pokochać, ale nie… Ty wolałeś ich zniszczyć.
Dom mruknął smutnie. Zasunął żaluzje w oknach i
schylił się pokornie, jakby błagał o życie. Ze strychu wypadł ostatni kufer,
ostatni przedmiot, który jeszcze utrzymał się po gonitwie.
— Mam cię oszczędzić? — spytał Bale.
Dom kiwnął całym sobą, wyrzucając przed drzwi
sejf, prawdopodobnie z pieniędzmi. Bale zmarszczył brwi, po czym podrapał się
po tygodniowym zarośnie. Propozycja była kusząca, choć nie wiedział, jaka kwota
znajduje się w środku. Robota robotą, ale…
Gwałtownie podniósł się, naciskając za spust
miotacza płomieni. Ogień pofrunął wylotem, trafiając prosto w drewniany taras.
Dom rzucił się w konwulsjach, czołgając się przez las. Drzewa zagrodziły jego
drogę, a Bale podszedł, by dokończyć robotę. Jeszcze raz skierował płomienie w
stronę drewnianych konstrukcji, zapalając je od samych podstaw. Dom stanął w
płomieniach, zadziwiająco mocno, ale Bale machnął na wszystko ręką. Odsunął
się, gdy żar stawał się nie do zniesienie. Z ręki zrobił daszek, przyglądając
się ostatnim cierpieniom Domu. Cierpieniom, o ile cokolwiek czuł. Ogień zajął
wszystkie piętra, a mimo to Dom milczał, wbijając smutne okiennice w Bale’a.
— Trzeba było najpierw myśleć, a nie zabijać
ludzi — powiedział na swoją obronę, poklepując metalowy sejf. — I dziękuję
ślicznie za premię.
Schylił się, siadając przy drzewie. Nigdy nie opuszczaj
stanowiska, póki robota nieskończona, powtórzył w myślach słowa szefa.
I tak zamierzał zrobić — czekać, aż z Domu pozostaną popioły. Pięknie, idealnie
gładkie popioły i siwe, jak jego włosy, które całkowicie utraciły kolor przez
tę robotę.
— Jeszcze chwila i wyłysieję — szepnął, w tym
samym momencie obrywając gównem w twarz. Ptak zaćwierkał nad nim złośliwie,
kręcąc skrzydłami. — Łowca Domów… — wysyczał zajadle przez zęby. — Chyba
zmienię zawód na Łowcę Pieprzonych Ptaków albo Łowcę Gówien — mówiąc to, uniósł
miotacz ognia i skierował na wredne ptaszysko…
Jednopartówkę dedykuję Oli, mojej pierwszej patronce z patronite. Ogromnie dziękuję za wsparcie! Opowiadanko miało być poważne, mroczne, a... wyszło jak zawsze. Nie mogę pozbyć swojego stylu!
OdpowiedzUsuńMiłego czytania ;)
Melduję, że tekst został przeczytany! ;)
OdpowiedzUsuńSkądś kojarzę motyw ożywającego domu, ale w zasadzie tutaj jest bardziej rozwinięty. Fakt faktem miało być mrocznie, ale powiem Ci szczerze, że wątek komediowy mi się spodobał. Dobrze wiedzieć, że ktoś oprócz mnie ma takiego pecha w życiu :D, nawet jeśli to tylko wymyślona historia. W sumie to był mrok, było fantasy i bonus w postaci humoru. Cóż mogę więcej dodać? Dziękuję za one-shota i życzę jak najwięcej dalszych chęci do pisania. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że będę tutaj wiernie zaglądać i obdarzać swoimi komentarzami.
Pozdrawiam serdecznie! ;)
Tak, motyw ożywionego domu, jak tak teraz sobie przypominam, był w jakiejś bajce, ale w ogóle nie kojarzę w której... Super, że się spodobało! Naprawdę świetnie, że będziesz tu zaglądała, czytała i komentowała. Dla mnie to wiele znaczy! Cieszę się, ze moje teksty gdzieś docierają i że ludzie je czytają!!!
UsuńPozdrawiam serdecznie również!
Ja się cieszę, że w pracy jestem sama, bo normalnie wybuchnęłam śmiechem :D
OdpowiedzUsuńTak, pisarz musi eksperymentować ze stylem, ale ja Twój uwielbiam!