[One-shot Miraculous Lukanette] Nie wierz w jedną miłość...

Marinette zostaje odrzucona przez Adriena, ale zamiast smutku odnajduje siłę, by ruszyć dalej (no dobra, cholera, gadamy o gówniarze, która ma 14 lat..., ale dobra i bez obrazy, ale serio, co 14-latka może wiedzieć o miłości?)

Słodycz ostatniego pocałunku z Adrienem wciąż tkwiła na usta Marinette, lecz samo wspomnienie przynosiło jej ból, którego nie umiała stłumić. Pomyłka nie była warta pocałunku z ukochanym, bo ten odwrócił się od niej. „Marinette to moja przyjaciółka” — wciąż słyszała słowa Adriena, które powtarzał dookoła wszystkim, których znał. Aż w końcu sama je usłyszała.
Bolały…
Marinette usiadła na ławce parku. Zakochana para przeszła obok niej, śmiejąc się i jedząc wspólnie lody. Mówili coś o swojej rocznicy, a mężczyzna w wolnej ręce chował ozdobne pudełeczko. Kawałek dalej zaproponował, by usiedli. Marinette odruchowo się uśmiechnęła. Trzymała za nich kciuki, przynajmniej inni mogli liczyć na szczęście, którego jej brakowało.
Kobieta usiadła, a mężczyzna przyklęknął. Podsunął pod nos ukochanej pierścionek i kiedy już miał ją poprosić o rękę jedna kulka lodów spadła z rożka prosto na jego spodnie. Pisnął, a pudełeczko poleciało do góry. Marinette zerwała się z miejsca i w ostatniej chwili złapała je, padając twarzą prosto w trawę.
— Mam! — krzyknęła radośnie na cały park.
— Cco? — zająknął się mężczyzna. Przeszedł obok ławki i z wdzięcznością przyjął pudełeczko. Wcisnął pierścionek głębiej i szepnął: — Dziękuję.
Spodnie mężczyzny były całe ufajdane w lodach truskawkowych. Jego dziewczyna śmiała się, trzymając swojego rożka i resztę chłopaka.
— No chodź już, bo stracisz wszystkie! — zawołała do niego.
— A wyjdziesz za mnie? — zapytał bez żadnego zastanowienia.
Lody wysunęły się z rąk kobiety. Złapała się za policzki i wykrzyczała donośne „TAK” na cały park. Przyklęknęła i pocałowała ukochanego.
Marinette skinęła, poniekąd będąc dumna ze swojego czynu. „Nawet bez kostiumu, jesteś bohaterem” — słyszała w myślach słowa Tiki. Może i miała rację. Czasami nie trzeba posiadać supermocy, żeby dokonać czegoś wielkiego, nawet jeśli tylko złapała pierścionek zaręczynowy.
Wstała i poszła ścieżką widokową, którą burmistrz miasta odnowił tego roku. Po obu jej stronach posadzono młode drzewa, sama uczestniczyła w akcji ochrony środowiska. Kwiatami już się nie zajmowała, rozrysowała jedynie wzór, który teraz można było zobaczyć z tarasu widokowego wybudowanego na najwyższym punkcie parku. Trzy serca z róż otoczyła begoniami i aksamitkami, a całość okrążyła krzewami, które kwitły tylko przez kilka dni na wiosnę na biało. Dlatego w tym okresie tak wiele par decydowało się na zaręczyny w tym miejscu. „Taras zakochanych” — tak zaczęto nazywać miejsce, do którego powstania przyczyniła się Marinette. Była z siebie dumna, ale co z tego, jeśli sama nie mogła tam wejść z ukochanym i usłyszeć to, co kobieta przed chwilę.
— O czym ty w ogóle myślisz głupia? — Walnęła się kilka razy w głowie. Zaręczyny? Całowała się tylko kilka razy w życiu i do tego najwięcej pocałunków zaliczyła z Czarnym Kotem. A więc jednak przesąd o czarnym kocie coś znaczył…
Westchnęła. Lodów nie zjadła z Adrienem, nie weszła z nim na taras, a teraz powoli traciła tytuł dobrej przyjaciółki. Oddała się od chłopaka, bardziej niż kiedykolwiek mogła przewidzieć.
Nagle w parku rozbrzmiała muzyka, gitara. Zaciekawiona zaczęła iść w kierunku miejsca, z którego dobiegały przepiękne, delikatne dźwięki. Dla jej uszu piosenka była miodem. W jakiś sposób powoli koiła jej zranione serce, zapominała o bólu. Znała tę melodię. Kiedyś już ją usłyszała. Uliczny występ? Ktoś puszczał głośno muzykę? Nie, to było przedstawienie grane na żywo.
Weszła na taras i zobaczyła chłopaka siedzącego na jednej z ławek.
— Luka? — zapytała, niepewna tego, czy dobrze rozpoznała w grajku przyjaciela.
— Cześć, Ma Ma Marinett — zająknął się złośliwie, jak wtedy, gdy się pozwali.
Już chciała mu coś dopowiedzieć, ale zrezygnowała. Niekoniecznie miała siły na docinki. Liczyła raczej na spokój, a muzyka Luki wydawała się idealna dla Marinette. Przysiadła się obok chłopaka i niepewnie powiedziała:
— Możesz dla mnie zagrać?
Nie odpowiedział. Wziął jedynie gitarę i zaczął grać. Rozpoznała tym razem melodię, była tą samą, którą zagrał jej w dniu, w którym się poznali. Była miła i słodka, ale gdzieś między brzmieniami wyczuwała niepokój. To właśnie grało w jej sercu, te dźwięki wydobywały się lęku przed pójściem do szkoły, przed spojrzeniem Adrienowi po raz kolejny w twarz.
— Nie zamartwiaj się tak o jutro. Dziś przysparza wystarczająco dużo zmartwień — odezwał się Luka.
— Nie wiesz, co się stało — odparła z żalem w głosie. Nie chciała wyżywać się na Luce, ale… jakoś wyszło.
— Nie wiem, ale to nie ma znaczenia. Czasami zdarzają się złe dni… — przysunął się bliżej Marinette — a czasami dobre. Świeci słońce, mamy piękny dzień, nawet udało mi się kupić w promocji nowe struny do gitary. — Skinął na pudełko w siatce. — A w twoim życiu coś się wydarzyło dobrego, czy same nieszczęścia?
— Ja… — zawahała się. Wiele. Nawet więcej niż złego. Dzień popsuła jej rozmowa z Adrienem, nic więcej, nic mniej. — Udało mi się dokończyć projekt na konkurs. Miałam trochę więcej wolnego, nawet złapałam w parku pierścionek zaręczynowy…
— Słucham? — przerwał jej wyraźnie zainteresowany pierścionkiem Luka.
— Akurat byłam obok. Jakaś para jadła lody. Chłopak chciał się oświadczyć, ale kulka lodów spadła na jego spodnie. — Na samo wspomnienie zaśmiała się. — A potem pudełko z pierścionkiem poleciało. Złapałam je w ostatniej chwili.
Luka parsknął śmiechem.
— Czyli jesteś większym bohaterem od Biedronki? — zasugerował Luka.
— Ja, nie… — Machnęła ręką. — W życiu. Biedronka broni cały Paryż.
— Tak, tylko właśnie uratowałaś człowieka przez zamianą w sługę Władcy Ciem.
— Ja…
— Na pewno utrata ciężko zdobytego pierścionka zniszczyłaby dzień temu facetowi, a tak? Pewnie wrócił z narzeczoną do domu.
— Może… Może masz rację.
— Oczywiście, że mam, a teraz jeszcze spotkałaś mnie.
— Prawda! — krzyknęła odruchowo. — Twoja gra na gitarze jakoś tak mnie uspokaja. Naprawdę… Coś się stało?
Luka milczał, wpatrując się głęboko w oczy Marinette. W jego wzroku było coś przyciągającego i ciepłego. Tak bardzo różnił się od Adriena, w którym Marinette widziała czasem sam smutek. Luka był inni. Słodki, ale i lekko złośliwy, zawsze pojawiał się, gdy tego potrzebowała. Może… Może… Może istniał ktoś jeszcze oprócz Adriena. Może zbyt bardzo próbowała zamknąć się w jednej miłostce i zapomniała, że istnieją inni ludzie.
— Luka… — zaczęła bardzo niepewnie. Nie wiedziała, co powiedzieć dalej. Zaprosić chłopaka na randkę? Nie, od razu odrzuciła pomysł, ale chciała spróbować czegoś nowego i innego.
— Wybierzemy się na lody? — zaproponował niespodziewanie, przerywając grę na gitarze.
— A chcesz?
Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
— Właśnie cię o to zapytałem…
— Nie. To znaczy, ja tak. — Pokręciła głową. — Chcę pójść. Chciałam zaproponować. Nie, nie, nie, znowu…
Luka wybuchnął gromkim śmiechem. Złapał się za brzuch i skulił, nie umiał dłużej powstrzymać łez, a Marinette chwilę później dołączyła do chłopaka.
— Jesteś taka zabawna.
— Dziękuję, nie staram się.
— Może spróbujesz zostać komikiem?
Palnęła Luke w ramię.
— Nigdy w życiu. Chcę zostać projektantką — oświadczyła dumnie. — Już naszykowałam kilka projektów.
— Wiem, widziałem pokaz mody i twój kapelusz, który nosił Adrien.
— Oglądałeś? — Mimowolnie uśmiechnęła się. — Naprawdę?
— Oczywiście, przecież w trakcie pokazu zaatakował Władca Ciem — przypomniał dziewczynie. — Adrien mało… — Zamyślił się na moment. — Adrien mnie tak bardzo nie interesuje. To co? Lody? — zmienił szybko temat.
— Chętnie…
Marinette założyła kosmyk za ucho i lekko się zarumieniła. Luka schował gitarę do futerału. Pasek przełożył przez ramię, a potem złapał Marinette za dłoń. Uśmiechnął się łagodnie i odczekał chwilę. Spojrzała prosto w jego oczy, potem na swoją rękę i znów przyjrzała się jego nienaturalnie spokojnej twarzy. Przy Adrienie tak nigdy się nie zachowywała. Ile razy zdążyłaby wpaść już w szał? Zaplątać się i powiedzieć coś głupiego? Przy Luce czuła się dziwnie… swobodnie. Dlatego odwzajemniła uścisk i pozwoliła się prowadzić.
— Sądzisz, że Andre jeszcze sprzedaje lody przy parku? — spytał Luka.
— Na pewno, dzisiejszy dzień jest najlepszy dla biznesu. Przecież w parku roi się od zakochanych. — Objęła wzrokiem co najmniej pięć par, które przesiadywały w zaciszu drzew. — To wspaniały dzień. Poza tym jego lody są przepyszne.
— Prawda? Niby to tylko dla par, ale i tak kupiłem dla siebie. Szczególnie truskawkowe. Uwielbiam truskawki.
— Ja też! — krzyknęła odruchowo. — To znaczy, ja też — powtórzyła ciszej. — Szczególnie makaroniki. Mój tata robi najlepsze w całym Paryżu.
— A bułeczki serowe? — Luka zamlaskał. — Mógłbym zamieszkać w piekarni i tylko nimi się żywić.
— Naprawdę? — zdziwiła się. — Jeśli chcesz, to przyjdź kiedyś wieczorem. Rodzice zawsze zostawiają coś dla nas, ale oczywiście nie da się tego wszystkiego przejść.
— I wtedy ja dam radę. Tak myślisz? — Poklepał się wolną ręką po brzuchu. — Masz zbyt dużo wiary w moje możliwości, Marinette.
— Chyba… Chyba tak…
Nie tylko wiary w jego możliwości, ale i w to, że może coś zmienić. Nie kroczyć tylko za Adrienem. Znaleźć kogoś innego i uśmiechać się, zamiast robić głupie, a czasem nawet idiotyczne miny.
— Witam, witam, lody truskawkowe, słodka malina i na wierzch granat jej oczu — zaśpiewał Andre, nim zdążyli dojść do budki z lodami.
Luka i Marinette spojrzeli na siebie, a potem równocześnie skinęli.
— Dokładnie — zgodził się Luka.
Podbiegli do Andre. Pierwszy rożek podał Luce. Musiał od razu zlizać truskawkowy lód, który rozpływał się od spodu od ciebie. Marinette chwilę później dostała swój. Był inny od tego, który podarował jej mężczyzna ostatnim razem. Jednak czy to miało znaczenie? Lody były przepyszne, ręcznie robione, a do tego idealnie kremowe.
Zapłacili, każdy za swój i odeszli, dziękując za rożki. Usiedli na schodach, wciąż trzymając sięga ręce. Może i trochę niewygodnie było jeść lody, szczególnie Luce, który niósł dodatkowo na plecach gitarę.
— Może… — zaczął niepewnie Luka. — Może spotkamy się jeszcze, jeśli nie masz nic przeciwko?
Marinette otworzyła szeroko oczy. Proponował jej kolejną randkę? Ale zaraz, czy w ogóle teraz byli na randce. Raczej tak, chyba nie odczytała zbyt dużo z zachowania chłopaka. Pomyliła się? Nie, nie, to niemożliwe.
— Bardzo chętnie — odpowiedziała nieśmiało, a potem zabrała się za loda, aby tylko mieć pretekst do niemówienia.
— Dalej uważam, że jesteś niesamowitą dziewczyną, Marinette. Biedronka może i ma swoje miraculous, ale ty potrafisz być bohaterem nawet bez niego.
Przestała na moment jeść.
— Eee… Dziękuję…. — odparła jedynie, nie znajdując innych słów, które opisałyby wdzięczność Marinette. Chyba nikt inny nie widział w niej bohatera, nie widział tego w Marinette. Jako Biedronka była kimś więcej, ale gdy tylko ściągała maskę, pryskał czar. Tak się nie działo przy Luce. Dostrzegał w niej coś więcej...
Marinette położyła głowę na ramieniu Luki.
— Naprawdę dziękuję. Dzisiaj to ty byłeś moim bohaterem. Dziękuję.
— Proszę. Jeśli chcesz, to mogę nim być, kiedy tylko zechcesz.
Zastanowiła się przez moment, a potem nieśmiało skinęła.
Tak…
Nie zapomniała o Adrienie, nie wyrzuciła kilku lat uczuć, które tkwiły głęboko w jej sercu, ale nie zajmowały one całego miejsca. Może właśnie dla Luki zachowała tam trochę przestrzeni. A może jeszcze dla kogoś innego. To było bez znaczenia. Liczyło się to, że w końcu zrozumiała, że nie zamknęła go tylko dla Adriena…

Podobało się? Wesprzesz autora?
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!