Księga 1 ~ Byliśmy łgarzami
ELIOT
W
podskokach wyszedł w pokoju, a potem zamarł pośrodku korytarza. Zacisnął
powieki, a usta ścisnął aż do bólu. Eliot palnął się w łeb. Trzymanie w
tajemnicy przed Barry czegokolwiek było wyczerpującego. Teraz powstrzymywał
się, ile tylko mógł, ale brakowało mu sił i cierpliwości. Jak bardzo, chciał mu
wszystko powiedzieć, wyrzucić z siebie i porozmawiać, wspólnie rozwiązać
wszystkie problemy. Jednak jeśli to zrobi, Barry ucierpi na tym najbardziej.
Dlatego wziął głęboki wdech i otworzył drzwi wejściowe, starając się uśmiechać
szeroko, a głowę mieć uniesioną dumnie i wysoko.
—
Witam.
Drogę
zatarasował mu policjant. Młody, trochę roztrzęsiony, a przede wszystkim część
jego ubioru była rozszarpana. Trząsł się, a mimo to próbował stać prosto,
trzymając ręce za plecami. Policjant zrobił krok na przód, stając blisko,
bardzo blisko Eliota, tak że mógł czuć nieświeży oddech wydobywający się z jego
ust.
—
Witam, ja do Barry’ego — powtórzył słabym głosem.
—
Może wezwę pomoc? — zaproponował Eliot. — Nie wiem, czy kochany stróż prawa
natrafił na jakieś dzikie, dotąd nieodkryte zwierzę, co by mnie bardzo
ucieszyło, czy najzwyczajniej świecie doświadczył nieprzyjemnego spotkania z
pułapkami lasu, ale wizyta w tubie raczej nie zaszkodziłaby…
—
Chcę się widzieć z Barrym — powiedział jeszcze raz, tym razem bardziej
stanowczo.
—
Barry, ktoś do ciebie! — Obejrzał się za siebie szybko. — Ktoś bardzo zły do
ciebie. Kawa, herbata, nowe ubrania? — spytał grzecznie Eliot w oczekiwaniu na
Barry’ego.
—
Nie. — Uśmiechnął się policjant. — Już wszystko dobrze. Wkrótce będę miał już
wszystko.
—
Wszystko. — Eliot zmarszczył czoło. — To trochę dużo, muszę przyznać. Jak teraz
sobie myślę, to to „wszystko” mnie niepokoi, bo Barry nie ma nic do oddania, a
więc…
Niewinnie
rozejrzał się po przedpokoju. Nagle chwycił za klamkę i zatrzasnął za sobą drzwi.
Policjant wrzasnął z bólu, kiedy walnął go prosto w czoło. Na poprawkę jeszcze
raz to zrobił i dopiero potem wpisał kod zabezpieczający.
Barry
wybiegł z pokoju, cały blady.
—
Co… — nim dokończył, Eliot mu przerwał:
—
Brudny policjant, trochę pokręcony.
—
Młody?
—
No raczej nie wyglądał na starego.
—
To nie to, ah… To MŁODY?
—
Młody? — zdziwił się Eliot. — Dobra, nieważne, ten Młody mnie niepokoi. Wygląda
jak jakiś chory android z projektów sprzed kilku lat, zanim zakazali ich
produkcji. Oczywiście chwilę po tym, jak zamordowali setki swoich właścicieli.
Cholera, jeden z nich nawet spalił w piekarniku dziecko.
Barry
zamknął oczy. Aż zrobił się czerwony ze złości.
—
Do rzeczy! — ryknął niespodziewanie.
—
Chodzi o to, że wygląda na takiego, co chciałby cię zabić. Raz i na zawsze,
jeśli można zabić niedobrze…
—
Zabezpieczyłeś?
Barry
podbiegł do drzwi i sprawdził wszystkie zabezpieczenia. W końcu westchnął z
ulgą, kiedy okazało się, że wszystko jest w porządku. Eliot dumnie wypiął
pierś. Nawet jeśli do własnego domu nie znał hasła, to do mieszkania Barry’ego
mógł się włamywać, kiedy tylko chciał.
—
A w ogóle, co ty mu zrobiłeś, że… No ten… — Wskazał na drzwi. — Wyglądał na
rządnego zemsty gagatka z jakiegoś taniego filmu akcji.
—
Zabiłem go — stwierdził obojętnym tonem Barry.
—
Aha, zabiłeś… — Przymrużył oczy. — Jak „zabiłeś”? To jego zabiłeś? Faktycznie
coś wspominałeś… I nic dziwnego, że teraz z taką miną stanął w drzwiach. Facet
nie wie, co to przebaczenie. Ciekawe, czy wydostał się z przepaści, jak nie… —
Pomyślał przez chwilę. — Eee, to niemożliwe. Pewnie ma jakieś inne zdolności.
—
Zdolności? — zaciekawił się Barry.
—
Tak, ty wiesz, jak wysoko potrafię skakać… — Nie zdążył ugryźć się w język w
odpowiednim momencie. — Ee, niczego nie… słyszałeś, proszę?
—
Skakać? — Zmarszczył czoło ze zdziwienia. — Zaraz, o czym ty…
—
Ja? — Wskazał na siebie. — Ja coś dziwnego powiedziałem? Oj, nie, nie,
przesłyszało ci się.
—
Przesłyszało… — Barry przewrócił oczyma. — Mógłbyś chociaż postarać się, kiedy
kłamiesz.
—
Ja nigdy nie kłamię — zapewnił.
—
A ja mam wymarzone metr siedemdziesiąt.
—
Nie masz.
—
No właśnie, no właśnie.
Barry
poklepał Eliota po ramieniu. Potem przyłożył ucho do drzwi.
—
Poszedł sobie?
Barry
posłał mu ostre spojrzenie. Eliot poddał się. Nie chce, by mu przeszkadzano,
nie ma problemu, ale sam miał ochotę już stąd wyjść i w końcu udać się na
spotkanie z matką. Teraz jednak czuł, że nie będzie to takie proste. Przez okno
nie wyskoczy, Barry raczej go nie wypuści. Nie tylko przez wzgląd na
policjanta, ale również przez to, co powiedział. Czasami powinien się w ogóle
odzywać. Stało, co się stało, czasu nie cofnie, ale zdawał sobie sprawę, że w
tej chcieli Barry nie ma prawa poznać prawdy. Obiecał. Obiecał i dotrzyma
obietnicy za wszelką cenę.
Ścisnął
powieki i odliczył w myślach do dziesięciu, przy okazji zastanawiając się, jak
ominie Barry’ego. Wystarczy mu chwila na odblokowanie drzwi, potem pójdzie już
łatwo. Ucieknie, Barry w tym czasie zamknie się i prawie wszyscy będą
szczęśliwy.
Otworzył
oczy i wbił skupione spojrzenie w drzwi, przez którymi Barry nie stał.
Eliot
spojrzał w prawo, potem w lewo, nie znalazł przyjaciela. Zajrzał na zaś do
pokoju, ale jak niby Barry miał go minąć? Nie dostrzegł choćby śladu po nim w
żadnym pomieszczeniu. Przyklęknął przy drzwiach. Sprawdził kod, ale pozostał
nienaruszony. Dotknął klamkę, był lodowata.
Eliot
podniósł się. Bez chwili zawahania odbezpieczył wejście i pobiegł w dół klatki
schodowej. Nagle rozniósł się żałosny, pełen bólu krzyk.
Skoczył
w dół. Nogi zgiął w kolanach. Cień wyszedł spod jego powieki i szeptem uniósł
się między ścianami, podpowiadając, że musi wylądować na płaskiej powierzchni.
Eliot chwycił za poręcz i dzięki niej stanął pośrodku przedpokoju. Zachwiał się
na moment. Pokracznie ruszył na przód, zahaczając czołem o ścianę.
—
Barry! — wrzasnął.
Odpowiedziała
mu cisza.
—
Na cudownego Baela, niech mu nic nie będzie.
Spojrzał
szybko na własne ramię. Skacz. Skacz. Skacz. W jednym, nieustannym rytmie cień
mu szeptał.
—
Raz czy dwa uratowałeś mi życie, więc teraz pomóż Barry’emu — zwrócił się do
niego. Tym razem nastąpiło milczenie.
Eliota
chwyciła nagła gorączka. Gdyby nie myśl, że musi uratować przyjaciela, padłby
na ziemię. Cień wyrwał się z jego okno. Ciemny ogon zawisł na jego ramieniu.
Zawinął się w sprężynę i odbił od ciała. Dwie krótkie ręce wyskoczyły z
tułowia, który teraz był brązowy. Cień otoczył swoją szyję muszką i poprawił
ją, bym potem przygładzić krótki kucyk wyrastający ze środka głowy.
—
Sonata — odezwał się nagle cień.
—
Sonata — powtórzył po nim uważnie Eliot. — A więc niech będzie sonata. Więc
zacznijmy koncert skoków. Zacznijmy od wspaniałego allegro!
Eliot
skoczył nad budynek. Miał tylko chwilę, więc rozejrzał się wokoło w
poszukiwaniu Barry’ego. Nie dostrzegł go, ale za to rozpoznał przeklętego
policjanta. Zeskoczył na budynek, odbił się od dachu i potem zatrzymał na
drugim.
Zobaczył
ich.
Barry
chwycił policjanta za gardło i powalił go na ziemię, mimo wątłej budowy. Eliot
aż otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Może nie był tu wcale potrzebny? Lecz
kiedy tylko tak pomyślał, Młody wyciągnął rękę. Skrzynka pocztowa zniknęła i
pojawiła się nad głową Barry’ego.
—
Uważaj! — wrzasnął Eliot, lecz skrzynka zdążyła spaść. — Sonata, dawaj.
Odbił
się od ostatniego z dachów i wylądował pomiędzy Barrym i Młodym. Złapał
przyjaciela i skoczył, lecz coś pociągnęło go za nogę. Pisnął o odruchu. Puścił
Barry’ego, a sam walnął twarzą w chodnik. Platformy zamigotały i ruszyły.
—
Czyli są sprawne — wyszeptał.
Odwrócił
się i wbił zaskoczone spojrzenie w Młodego.
—
Hej, daruj nam życie. On przeprosi, tak przez przypadek chciał cię zabić.
—
Oj, daj mi spokój. Ten głupek, a potem cała komenda. Niekoniecznie ucieszyli
się z mojego powrotu. Poza tym, wcześniej też nikt mnie nie lubił.
—
Przyznam, że ciekawy powód do… — zastanowił się przez chwilę. — Chcesz
wszystkich zabić?
—
Nie, tylko jego, resztę nastraszyć. Do ciebie nic nie mam, więc stań obok i
patrz.
Wyciągnął
dłoń i wtedy trzy metalowe konstrukcje oderwały się od płotu. Eliot złapał
Barry’ego i szybko odciągnął na bok. Ostre krańce fragmentu płotu wbiły się w
ziemię.
—
Ty go prawie zabiłeś — zwrócił uwagę policjantowi. — Co z ciebie za policjant?
—
Żaden, żaden, żaden, ale za to mam zabawki, którym wam brakuje.
Jakiś
cień mignął za Młodym.
Eliot
aż zamknął oczy ze zdziwienia. To samo coś, co siedziało na jego ramieniu. Nie
miało ogona, raczej bardzo długie ręce, które były zawinęły się wokół tułowia
policjanta. Czerwone ślady, jakby po oparzeniach, wyryły się na stroju
policyjnym. Głowa stworzenia, a raczej długi, szpiczasty pysk położył się na
ramieniu młodego. Oczy miał białe, powiem brakowało.
—
Jak to coś się nazywa? — zapytał grzecznie Eliot.
Młody
z początku nie wiedział, o co mu chodzi. Rozejrzał się i nagle zamarł, by potem
wybuchnąć gromkim śmiechem. Zaklaskał.
—
Danse macabre? Widzisz? Naprawdę widzisz? Czyli nie tylko ja. Ano tak, podobno
wpadłeś do przepaści. Słyszałem, słyszałem…
—
Skąd o tym wiesz? Podobno tylko rozeszła się wieść, że nie żyję, więc…
Młody
uśmiechnął się podejrzanie.
—
Wiem, bo wiem, nic więcej. Dance macabre!
Ręce
odczepiły się od tułowia policjanta i wyciągnęły się w bok. Wyrwały kolejne
fragmenty płotu i zamachnęły się nimi, celując wprost na Eliota. Złapał szybko
Barry’ego i skończył. Metal jednak zaczepił o jego kostkę. Nie zaczęła krwawić,
ale nagły ból sprawił, że stracił wyczucie. Z Barrym opadł na ziemię. Młody
zaczął biec ku nim. Ręce otoczyły ich w jednym kręgu, nic nie ze sobą nie
zabierając. Nie mieli jednak, jak uciec.
—
Barry, obudź się, cholero jedna… — syknął zajadle, poklepując przyjaciela w
policzek. — Nawet mogę na miesiąc skrócić o połowę swoje monologi, ale tylko
rusz dupę, bo masz ciężką, pomimo mikrych rozmiarów.
—
Ty naprawdę lubisz gadać — zauważył Młody.
—
Eh, tak już mam i tyle. Jak chcesz to możemy się bić na gadanie. Zapewniam,
wygram bez dwóch zdań. Poza tym na pięści ciężko ze mną. Mam słabe kości.
—
Nie przejmuj się, poradzimy sobie…
Ręce
zatrzymały się w miejscu. Lewitowały nad ziemią, a głowa stworzenia, do którego
należały, przechyliła się. Młody rozchylił lekko wargi i wziął spokojny wdech
powietrza, chodząc wokół kręgu.
—
Jak przeżyłeś? — zapytał nagle Młody. — Wydaje mi się, że po prostu skoczyłeś,
ale wątpię. Długo cię nie było. Jak teraz myślę, to…
—…
ciebie też długo nie było — dokończył za niego Eliot.
Wstał.
Rozluźnił trochę muszkę, Barry’ego zostawił obok. Poprawił marynarkę. Wygląd
przede wszystkim. Sonatę pogłaskał po
główce. Napiętą sprężynę dotknął, była gotowa do ucieczki.
—
Allegro — wyszeptał i odbił się od ziemi.
Ręce
odruchowo podążyły za nim, lecz Eliot wzbijał się i wzbijał w powietrze, nie
mogąc się zatrzymać. Plastry miodu, MUR, zbliżał się ku niemu. Brakowało tylko
kawałka, by dotknąć kopuły, która odgradzała od reszty świata. Jednak tylko
wyciągnął ku niej rękę, zaczął opadać…
Ręce
prześcignęły jego i walnęły w kopułę — raz, potem drugi, aż zniknęły Eliotowi z
zasięgu wzroku. Dlaczego nie podążyły za nim? Dlaczego nie pochwyciły
Barry’ego, gdy miały okazję?
Obrócił
się w powietrzu i spojrzał z góry nastoją dzielnicę. Coś było w niej nie tak,
domy stały jakoś krzywo. Nie w linii prostej, jak pamiętał. Widział zupełnie
inni układ, poza tym charakterystyczny balkon, w który matka zainwestowała dla
brata, znajdował się bliżej lasu. Jego rodzina z kolei stała na zewnątrz.
Eliot
zeskoczył na dach. Znów odbił się, tym razem z większą siłę, by zdążyć przed
rękoma do Młodego, który stał nad Barrym i kopał go prosto w brzuch. Eliot
zacisnął szczękę z wściekłości. Zacisnął pięść i już miał walnąć prosto w
obrzydliwą mordę policjanta, gdy jedna z platform wyrwała się z chodnika i
uderzyła go w nogi.
Wrzasnął
z bólu. Przewrócił się i przeturlał wprost pod nogi Młodego. Jęknął.
—
Słabo skaczesz — skomentował policjant.
—
A ty jakoś marnie się ruszasz — odpowiedział, stękając co chwilę.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfDKo-fi – https://ko-fi.com/rolakaZnajdziesz mnie tutaj:Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.comWattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9Tumblr – https://rolaka.tumblr.comFacebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
0 Comments:
Prześlij komentarz