[Pozory czasem mylą] Rozdział 68 Szefie

Stary zegar wybił godzinę dwudziestą. Lucy przestawiła stojące obok paprotki i obdziergała je z suchych liści. Rośliny puściły młode pąki. Czule wygładziła ziemię, dosypując trochę świeżej.

— Idealnie.

Podlała paprotki i ustawiła je na równi, tak aby stały na jednej linii z zegarem.

Podjęła opartą o fotel laskę i podeszła do stołu, ciągnąc za sobą niesprawną nogę. Usiadła na krześle i dopiero wtedy jęknęła z bólu, choć ten dokuczał jej juz od jakiegoś czasu. Nalała sobie świeżej wody z dzbanka, po czym wypijała po połowy, nawilżając suche gardło.

— Zdejmijcie mu tę taśmę — nakazała Gajeelowi, który stał najbliżej Jude'a.

— Sie robi, szef, ghe he.

Chwycił za jednej z końców taśmy i za jednym zamachem zdjął ją całą. Jude wrzasnął z bólu. Jego twarz poczerwieniała i dało się dojrzeć wyraźne, puste plamy po wyrwanych włosach. Gajeel machnął jeszcze oderwaną taśmą, chwaląc się wszystkim, ile to włosów zostało na kleju. Lucy skrzywiła się z niesmakiem i skarciła go:

— Niedługo będziemy jeść. Nie rzucaj włosami po stole.

— Tak, tak. — Machnął ręką i wyrzucił taśmę do kosza, wciąż śmiejąc się z Jude'a i jego czerwonej twarzy.

— A teraz konkrety — zwróciła się bezpośrednio do ojca. — Gdzie schowałeś pieniądze, które ukradłeś Acnologii?

— O czym ty, głupia...

— Zamilcz — uciszyła go. — Nie udawaj idioty, Jude.

— Jestem twoim ojcem! — wrzasnął.

Lucy skinęła w stronę Gajeela. Zastrzykał palcami. Odsunął Jude'a od stołu i wymierzył mu silny cios w brzuch, aż zgiął się w pół. Splunął śliną — Gajeel w ostatniej chwili się odsunął.

— No właśnie — powiedziała chłodnym tonem. Na inny ten człowiek nie zasługiwał. — Wiem o twoich przekrętach i wiem, że przez ciebie zostałam wtedy porwana. Nie okłamuj mnie, nie opowiadaj bajek. Znaleźliśmy księgi rachunkowe w mieszkaniu. Prowadziłeś tak dokładnie rachunki swoich oszustw. Nawyk czy głupota. Nie, nie odpowiadaj — dodała szybko, kiedy Jude otworzył usta. Zamknął je natychmiast przerażony groźnym łypnięciem Gajeela. — Masz tylko jedną szansę na konkretną odpowiedź. Będziesz próbował mnie oszukać? Będzie cię to kosztowało palca i tak cały czas, aż nie usłyszę prawdy. A więc, pierwsze pytanie...

Rozłożyła na stół notatnik. Sięgnęła po długopis i zatrzymała jego końcówkę nad czystą kartką papieru.

— Gdzie są ukradzione pieniądze? — zaczęła.

— Nie wiem nic o żadnych pieniądzach, tych bardziej ukradzionych.

Szedł w zaparte, ale to dobrze... Lucy uśmiechnęła się, że bez żadnych wyrzutów może spełnić ostrzeżenie. Nawet nie musiała wydawać Gajeelowi rozkazu. Wziął pierwszy lepszy nóż i przyłożył jego ostrze do najmniejszego paluszka lewej ręki.

— Są w banku! — krzyknął nagle Jude. Pot spłynął po jego twarzy, włosy przykleiły się aż do czoła. — Ww banku, bałem się je wydać.

— Dobrze.

Gajeel wbił ostrze w palca i odciął go jednym, sprawnym ruchem. Wrzask Jude'a rozniósł się po całej posiadłości. Była jednak na uboczu, pod miastem, choć wciąż wystarczająco blisko centrum. Wokół znajdowały się tylko ogromne tereny leśne i przepiękny ogród, o który nawet po aresztowaniu Acnologii dbano. Nikt nie usłyszy Jude'a, nie przyjdzie mu z pomocą i ta świadomość sprawiała, że ciepło roznosiło się po ciele Lucy.

— Dlaczego?! — Jude splunął na stół.

— A ty mnie kiedyś karałeś za to, że odeszłam za wcześnie od stołu. — Pokręciła głową. I właśnie dawniej bała się tego człowieka. Czego tu było się lękać? Żałosnego podczłowieka i nieudacznika? — Odpowiem i nawet powtórzę swoje słowa. "Masz tylko jedną szansę na konkretną odpowiedź. Będziesz próbował mnie oszukać? Będzie cię to kosztowało palca i tak cały czas, aż nie usłyszę prawdy" — zacytowała dokładnie swoje własne słowa. — Raz mnie oszukałeś, wiec traciłeś palca. Ostrzegałam. Mówiłam. Najwyraźniej nie masz ochoty mnie słuchać.

— Ty... — wysyczał, ale zaraz został uciszony przez Gajeela ostrym spojrzeniem. Pokornie rozsiadł się na fotelu. Gajeel obwiązał mu ranę szatką, choć ta nasiąkła krwią w moment. Nie dali mu drugiej i Lucy póki co też nie zamierzała się litować nad ojcem.

Drzwi od pomieszczenia otworzyły się. Zeref popchnął wózek z zestawem filiżanek i czajniczkiem pełnym parującej wody. Przejechał nim aż pod Lucy. Nasypał pół łyżeczki zasuszonych liści herbaty i dla aromatu pokroił jeden cienki plasterek gruszki. Zalał wszystko gorącą, ale nie wrzącą wodą, i podał Lucy z łyżeczką.

Podziękowała.

— A wracając do ciebie... ojcze — powiedziała z największą pogardą, jaką udało jej się wykrzesać. — Czy Acnologia wiedział o twoich oszustwach?

— Nie — odpowiedział szybko. — Nie, naprawdę nie! — powtórzył bardziej przekonującym głosem. — Po co miałbym mu cokolwiek mówić? Żeby mnie zabił?

— Po co ci były te pieniądze? Biedny byłeś?

Jude splunął.

— Layla była, nie ja — wycharczał w złości. — Myślałaś, że jesteśmy tak cudownym małżeństwem, że między nami jest tak cudownie? Kurwa, miałem dostać pieniądze. Obiecano mi je! A co dostałem? Głupią posadę i tyle? Marne zarobki, kiedy ta głupia baba żyła jak królowa? Nic nie dostałem! Nic, więc musiałem zadbać o swoją przyszłość... — dokończył ciszej.

Lucy odetchnęła ciężko. Podmuchała herbatę i napiła się łyku naparu. Był przyjemnie gorzki, ale bez przesady. Zeref potrafił parzyć herbatę...

— O swoją przyszłość... — powtórzyła powoli słowa Jude'a. — A więc rozumiem, że w tej całej przyszłości nie było miejsca dla mnie i dla matki?

— Nie — odpowiedział zaskakująco szybko i szczerze.

Lucy zatrzymała filiżankę tuż przed ustami. Nie nawilżyła nawet ust, odłożyła naczynie i odsunęła na bok.

— Czy kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyłam? — zapytała w końcu, choć pragnęła uniknąć tego pytania za wszelką cenę. Jednak korciło ją. Męczyło, że dalej nie wie, czy w jej życiu cokolwiek było prawdziwego i czy zaznała w nim choćby odrobiny miłości.

Jude przymknął powieki. Zakasłał i odparł przyciszonym głosem:

— Nigdy.

Lucy kiwnęła kilka razy. Tak, zdecydowanie obcięcie pomogło w uzyskaniu szczerych odpowiedzi. Tylko dlaczego na jej sercu wcale nie było lżej? Spodziewała się takiej a nie innej prawdy... Okazało się, że zetknięcie się z nią nie dało ukojenia.

Wypiła jeszcze trochę herbaty — zrobiła się już gorzka. Oddała filiżankę Zerefowi i przeprosiła, że nie dopiła do końca. Przyjął ją i odstawił do reszty kompletu.

— Jeszcze jedna? Może... biała? — zaproponował.

— Nie. — Pokręciła głową. — Wystarczy. Chyba mi wystarczy...

Oparła się łokciami o stół i westchnęła. Spojrzała na chwilę na ojca. W tych okolicznościach nie wiedziała, jak ma z nim uporać. Zabić? Nie, to nie były jej metody. Musiał jednak zapłacić za krzywdy, które wyrządził. Poczuć się jak ludzie, których skrzywdził. Z drugiej strony nigdy nie wyjawi prawdy społeczeństwu. To zachowa tylko dla siebie i najbliższych. Zniesie kolejny ciężar, choć poprzednie wcale nie stały się lżejsze...

— Co ze mną zrobić? — Jude zadał decydujące pytanie.

— Myślę — prychnęła. — A co ty byś ze sobą zrobił?

— Jesteś moją córką — zaczął niespodziewanie. Aż wyprostowała się, by wysłuchać się, co też ma do powiedzenia tym rodzicielskim tonem. — Wychowałem cię. Przynosiłem pieniądze do domu. Niech będę przeklęte pieniądze, nawet mój palec, ale masz mnie wypuścić! Mam synka! Jest taki mały...

— Synka... — wyszeptała. — A jakież to imię ma twój synek?

— August — wyburczał niechętnie. Odwrócił wzrok, ale kiedy napotkał na tułów Gajeela, znów spojrzał Lucy w oczy. — Ma na imię August.

— A ta piękna kobieta?

Parsknął śmiechem.

— Mavis. Piękna, prawda? Coś niesamowitego. Czuła, kochająca kobieta, która...

—... wita cię za każdym razem, gdy wracasz z pracy. Chętnie przyjmuje do łóżka. Opiekuje się dzieckiem i domem. Spełnia wszystkie twoje potrzeby — wymieniła niechętnie wszystko na niemal jednym wydechu. Jude zamknął oczy, jakby wiedział, co nastąpi później. — Layla też dla ciebie taka była. Nawet jeśli nienawidzę ją, jeśli gardzę matką tak samo jak tobą, to nocami czekała gotowa w łóżku na ciebie. Kochała cię. Prawdziwie. Wybaczała wszystkie zdrady. Ani razu nie wypomniała ci niczego. Broniła cię do samego końca.

Odchyliła głowę do tyłu. Dochodziła już dwudziesta trzydzieści. Nie jadła niczego od dwunastu godzin. Na samą myśl o tym, zaburczało jej w brzuchu. Chwyciła się za odciśnięte na skórze żebra, a potem luknęła w stronę Zerefa, który odwrócił się i cicho zaśmiał. Zakaszlał dla niepoznaki, a następnie wyszedł, niewinnie kiwając w stronę Lokiego i Gajeela.

— Powiem wprost, nie wybaczę ci. Nigdy ci nie wybaczę — wycedziła przez zęby, wciąż próbując zachować spokój. — Uważam, że zasłużyłeś na karę, ale nie na śmierć. Przynajmniej na razie. Nie odetnę ci nogi, ręki. Nie wyrwę zębów. Nie zabiję syna.

— A więc jesteś słaba — wtrącił się w jej wypowiedź Jude.

Słaba... Niewątpliwie tkwiła w tym jakaś racja, ale nie w znaczeniu, które uznał za słuszne Jude. Śmierć nigdy nie rozwiązywała problemów. Ile razy nie obejrzała kaset z egzekucjami przeprowadzonymi przez dziadka, za każdym brzydziła się nimi coraz mocniej. Brakowało finezji, pomyślunku. Wprowadzały tylko więcej nienawiści, a śmierć tych ludzi ani razu nie rozwiązała żadnego z problemów. Wciąż widziała twarze pomordowanych, wiszące ciała państwa Strauss, roztrzaskane głowy rodziny Fullbuster i ostateczną wizytę dziadka, który za każdym razem kiwał głową i odchodził.

Gdzie kara?

Mając przed sobą własnego ojca i znając jego grzechy, zrozumiała, że nigdy nie podąży drogą dziadka. Śmierć nigdy niczego nie rozwiązywała. Zazwyczaj przysparzała większej ilości problemów.

Uśmiechnęła się. Postukała palcem o stół, a potem wskazała nim na Jude'a.

— Jesteś zdrowy — stwierdziła.

— Zdrowy? — zdziwił się. — Mam tylko lekkie nadciśnienie.

— To nie ma znaczenia. — Zbyła go ręką. — Od tej pory masz zostać honorowym dawcą krwi, szpiku, dawcą organów w przypadku śmierci.

— Jesteś chora.

— Nie jestem. Za to jestem łaskawa. I nie sądź, że to przejaw głupoty. Twoje dziecko trafi do sierocińca, jeśli mnie nie posłuchasz. W tym momencie nie żartuję, odbiorę ci je i adoptuje. Będę wychowywała jak własne, a ty będziesz patrzył na to z izolatki — małego, ciasnego pokoju, bez światła, bez nadziei! — Uderzyła w blat. — Zdecyduj, Jude. Od ciebie zależy przyszłość twojej rodziny. Pamiętaj, ja wciąż mogę ci obciąć palca.

— Nie śmiałabyś. — Zaśmiał się żałośnie. Rozwinął szmatkę z palca, a potem cisnął ją w stronę Lucy. Ta jednak opadła w połowie stołu.

— Pewnie zawiodę cię w tym momencie, ale jestem gotowa na wiele. Więcej niż ci się zdaje — wysyczała przez zęby. — Przemyśl swoją decyzję. Dam ci czas, ale... — wskazała za sobą, wprost na zegar — on tyka i jest niecierpliwy. Pomyśl, zanim każesz mi czekać — ostrzegła go.

Gajeel i Loki chwycili Jude'a pod ramię i wyprowadzili z pomieszczenia bocznym wyjściem. Lucy w końcu odetchnęła z ulgą. Rozłożyła się na krześle, wyciągając niesprawną nogę daleko pod stół. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko. Popatrzyła jeszcze raz na zegar. Godzina... Godzina i położy się spać, bo w końcu zaśnie na siedząco.

— Posiłek — usłyszała Zerefa. Wkroczył z trzema tacami z jedzeniem. Wszystkie wyłożył na stół i zdjął tylko pierwszą pokrywę od tacy.

Lucy dostała ogrom warzyw, parę krewetek w sosie śmietankowo—czosnkowym i garstkę ryżu. Miała szczerą nadzieję, że pod drugą pokrywą znajdzie coś ciekawszego i pełniejszego, ale Zeref podstawił jej mały pucharek galaretki z owocami, a ostatnia z tac przyniosła kubek melisy.

— Ty mnie nienawidzisz? — skomentowała posiłek, próbując ostrożnie pierwszej z krewetek. Nawet jeśli dostała małą porcję, to niewątpliwie była ona przepyszna. Danie rozpływało się w ustach. Z każdym kęsem miała ochotę na więcej i więcej, ale z talerza jej tylko ubywało.

Napiła się naparu. Przyjemnie przepłynął przez jej gardło. Rozsiadła się wygodnie i przymrużyła oczy. Oddech uspokoiła.

— Mało jesz ostatnimi czasy. Jeśli zjesz za dużo na raz, możesz sobie coś zrobić. Jedz powoli, mniej, ale częściej — podpowiedział Zeref, siadając obok Lucy.

— Tak, tak, dziękuję. — Po kilku kolejnych kęsach była już pełna, a na talerzu wciąż została ćwierć dania i skromny deser. — Jestem zmęczona. Cieszę się, że w końcu mogłam załatwić sprawę z ojcem, ale... ale... Męczy mnie, że potrafię go właściwie ukarać. Znaleźć sposób, by cierpiał i nikt poza nim, no i żeby się komuś przysłużył.

— Moim zdaniem wpadłaś na całkiem dobry pomysł, choć niektórzy w zarządzie mogą mieć wątpliwości.

— Czy nie jestem za słaba?

Zeref zgodził się kiwnięciem.

— Długo utrzymywałaś pozycję. Podziwiam cię, bo dałaś radę przez rok być Acnologią. — Wskazał na zegar. — Tylko czas się kończy. Albo Acnologia wyjdzie z więzienia, albo oni przejmą władzę.

— A wtedy możemy pożegnać się z życiem — dokończyła za Zerefa myśl. Pamiętała. Nie musiał jej przypominać i pewnie zdawał sobie dobrze z tego sprawę, lecz i tak to zrobić. Żeby ją zezłościć? Ostrzec? Popchać do działania?

Zeref sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej zamkniętą na klej kopertę i wyłożył na stół — była pomięta, zniszczona, zżółknięta i nienaruszona przed nikogo. Wzięła ją nad talerz z jedzeniem i przyjrzała się drobnym, niekształtnym literom, pisanym w znaczącym pośpiechu. Wydęła usta, próbując odczytać imię nadawcy. Nie zdołała, ale rozpoznała już adresata wiadomości — Jude'a Heartfilię.

— To nie jedyny — odparł Zeref, nim zdążyła zapytać.

— Ile?

— Około trzydziestu. Żaden nie otworzony. Nie sprawdzałem.

— Dlaczego?

— Ponieważ... — Wziął głęboki wdech. — To są listy od mojej matki — dodał pospiesznie, nie dając sobie czasu, by zawahać się.

— Od twojej matki? — powtórzyła ostrożnie i znów spojrzała na nadawcę. Tym razem litery złączyły się w jedną całość. Niepewnie przyjrzała sie tekstowi, nie wierząc własnym oczom w to, że Amelia konwersowała z Judem.

Pierwsze pytanie: po co?

Drugie: dlaczego?

Trzecie: trzymał jej przez tyle lat i nie wyrzucił? Nie zajrzał?

— Nie tylko to — kontynuował. — Sprawdziłem...

Lucy wystawiła przed siebie dłoń. Zegar wybił w końcu dwudziestą pierwszą. Załatwiła sprawę z ojcem, zjadła przepyszny posiłek i nic nie wskazywało na to, że wieczór i upragniony odpoczynek zostaną zakłócone.

Uśmiechnęła się blado do Zerefa. Chyba zrozumiał, bo wstał, zabierając ze sobą list. Wyszedł w milczeniu z pomieszczenia, a kiedy już miał zamknąć za sobą drzwi, odezwała się:

— Jeśli chcesz, szukaj na swoją rękę.

Nie usłyszała odpowiedzi, jedynie trzask drzwi.

W pomieszczeniu nastała cudowna, błoga cisza. Zegar tykał w idealnym rytmie, który zaczęła wybijać palcami o stół. Melisa wystygła, ale mimo to z niesmakiem dopiła ją do końca. Chwyciła za laskę i wstała, ostrożnie podpierając się o blat stołu. Postawiła pierwszy, niepewnym krok i oderwała się od blatu, idąc powoli w stronę sypialni. Sięgnęła do klamki i otworzyła pomieszczenie, zastając w nim absolutną ciemność. Zeref zasłonił grube, bordowe zasłony, za oknem nie świeciła ani jedna z latarni, a na dodatek światło słabo padało z jadalni. Lucy sapnęła ze zmęczenia.

Zacisnęła zęby i ruszyła dalej, nie zapalając światła przy wejściu. Pamiętała rozkład pokoju, gdzie znajdowało sie łóżko i mała lampka nocna. Udało się do niej dostać. Włączyła słabe, blade światło, które nadawało klimat staremu pokojowi jeszcze z okresu późnego baroku. Złote ozdoby pięły się aż pod sufit, z którego zwisał jeden z najstarszych obiektów z rezydencji i jednocześnie najbardziej unowocześniony, żyrandol ze srebrno—złotymi zdobieniami, małymi figurkami puchatych aniołów przy każdych z miejsc, które dawniej zajmowały świece.

Lucy opadła na poduszkę i zamknęła oczy, jednocześnie ściągając buty. Jeden zszedł gładko, ale kiedy tylko poruszyła niesprawną nową, ścisnął ja ból. Skrzywiła się na twarzy i rozłożyła ze zrezygnowania ręce.

— Pomóc? — Loki zapukał w drzwi.

Lucy zaprosiła go słodkim uśmiechem.

Zamknął za sobą drzwi na klucz. Ścisnął płaszcz i przewiesił go przez krzesło. Przyklęknął przed Lucy. Ujął ją za stopę i powoli zdjął buta. Pochylił się jeszcze niżej, by ucałować ją w łydkę. Zaśmiała się i chwyciła Lokiego za policzki.

— Pomyliłeś się — wyszeptała powabnie.

— A to dlaczego? — udał zdziwienie.

Przyciągnęła go do siebie.

— Tu są moje usta — odparła, przybliżając twarz Lokiego do swojej.

Pocałowali się kilka razy — delikatnie, w zasadzie cmoknęli. Dopiero po chwili, gdy ich oczy spotkały się w krótkim spojrzeniu, zagłębili się w namiętnym pocałunku, który zabrał im dech. Loki położył się na Lucy i sięgnął do jej uda, gładząc je czule. Oderwali się od siebie na moment i zaczerpnęli powietrza.

— Jak agresywnie... — Zaśmiała się.

— Zgadzam się, czasami za ostro zaczynasz. — Uszczypnął Lucy w policzek. Chwycił dziewczynę za nogi i położył ją całą na łóżku. — Może powinniśmy się wyspać?

— A co to sen?

— Chyba już zapomniałem przez ostatni rok. — Zniżył się i znów pocałował dziewczynę. — Jesteś taka słodka.

— Słodka? — zdziwiła się. — Ostatnio mówiłeś, że tryskam jadem.

— Lucy... Ugryzłaś mnie ostatnim razem.

— Odruch. — Przewróciła oczami. — Wypadek i to przez ciebie.

— I jak zawsze, całe zło świata spada na barki faceta. A co tym razem ci uczyniłem, o najdroższa?

— Było za... — pokiwała głową na boki — mocno.

— Jaka delikatna...

— Loki... — Pstryknęła go w czoło. — Nie denerwuj mnie, bo zaraz cię wyrzucę.

— Wyrzucisz? — Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Sięgnął do kieszeni i wyjął coś z niej. — Ale ja już jestem gotowy na wszystko. — Rozwinął opakowanie z prezerwatywami.

Lucy palnęła go w bok.

— Znowu cię ugryzę! — zagroziła. — I tym razem mocniej — dodała, gdy nie zrobiło to na Lokim większego wrażenia.

— Pomyślmy: seks z blizną czy brak seksu brak blizny... Hmm...

Uśmiechnął się seksownie i opadł na Lucy, wbijając się w jej usta z pełnym przekonaniem, że zdecydowanie jest za pierwszą opcją…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!