LUCY
Jude strzepnął z siebie drobinki śniegu i
wszedł do pokoju. Wcisnął włącznik, próbując zapalić światło. Żarówka
zamigotała raz, a potem znów w pomieszczeniu zapanował mrok. Jude nadusił na
włącznik jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu się poddał. Sięgnął do kieszeni po
telefon. Jego ręce trzęsły się, oczy nerwowo rozglądały po pokoju, a kiedy w
końcu chwycił komórkę, ta wyślizgnęła się spod jego palców i upadła z hukiem na
podłogę. Obudowa roztrzaskała się. Bateria wypadła ze środka i prześlizgnęła aż
pod kaloryfer.
Jude jęknął żałośnie.
— Ciszej, obudzisz dziecko — skarciła go
kobieta.
Zacisnął usta w wąską linijkę. Nie
odpowiedział jej. Zamiast tego przykucnął, szybko, bo w kościach aż mu
zastrzykało. Rozległ się płacz dziecka. Jude złapał się za głowę. potrząsnął
nią kilka razy, uszy przytkał, nie mogąc dłużej wytrzymać ryku niemowlaka.
Otrząsnął się jednak po chwili i na kuckach podszedł do szafki z ubraniami.
Wyciągnął pierwszą szufladę. Wywalił z niej wszystkie koszule. Nie znalazł
tego, co szukał. Rzucił mebel w stronę w łóżka i zabrał się za drugą z szuflad,
lecz wtedy Lucy złączyła ręce i zaklaskała.
Zamarł.
Przełknął głośno ślinę, nie odwrócił się.
Lucy zaklaskała jeszcze głośniej. Drzwi od mieszkania otworzyły się z hukiem.
Zeref przeszedł się ostrożnie po wąskim korytarzu mieszkania. Pozdrowił Lucy
skinięciem i wszedł do pokoju dziecięcego, gdzie przy maluchu siedziała
kobieta. Zamknął za sobą drzwi. Zaraz po nim wkroczył Loki. Ubrany był w długi,
brązowy płacz ze złotymi ozdobami. Jego włosy urosły. Nosił je teraz zawiązane
w luźny warkocz, który opadał na jego prawe ramię.
Przyklęknął przed Lucy. Ujął jej dłoń i
ucałował wierzch, ignorując jęczącego w kącie Jude'a. Lucy machnięciem nakazała
mu wstać. Tak też uczynił, ale nie puścił jej palców. Wciąż trzymał za jej
wychudzoną rękę. Na Jude'a patrzył z odrazą, jadem w oczach, który tylko
czekał, aby zabić mężczyznę.
— Cco tu robicie? — spytał zlęknionym
głosem. — Mam pieniądze, dam. WSZYSTKO! — obiecał. Przybliżył się do Lucy i
pochylił nad nią, czołem waląc o podłogę. Zaczął ją błagać o życie, a ona tylko
patrzyła.
Od roku nie widziała twarzy ojca. Nie raz
wyobrażała sobie ich spotkanie po tak długim czasie. Bała się, że jej druga,
słaba strona weźmie górę i zapanuje nad emocjami, kiedy będzie gotowa na wymierzenie
kary ojcu. Czasami także myślała o tym, jak to by się skończyło, gdyby od razu
zabiła ojca. A teraz? Odkryła, że wzbudzał w niej tylko odrazę.
Rozejrzała się po pokoju. Był niewielki,
zawalony przeróżnymi gratami, przez które Jude nie dostrzegł córki, gdy tu
wbiegł. W kącie leżały zużyte pieluchy. W około roznosił sie odór odchodów,
sików i zepsutego jedzenia. Lucy było niedobrze od samego patrzenia na
spoconego, ubrudzonego we własnych fekaliach ojca, o zapachu nie chciała nawet
myśleć. Nie wytrzyma tu dłużej...
— Okradłeś Acnologię — stwierdziła
obojętnym tonem.
— Ja... Ja... — zająknął się.
— Wiedziałeś, że przyjdziemy — mówiła
dalej.
Jude odwrócił wzrok i spojrzał za okno.
— Jeśli spróbuje wyskoczyć, odstrzel mu
nogę — zwróciła się do Lokiego. Skinął głową, a potem wyjął zza pasa pistolet.
Wymierzył go w stronę Jude'a.
Mężczyzna podskoczył w miejscu. Odsunął się
aż pod samą ścianę i rozpłakał. Kolana przyciągnął do piersi.
— Nie zabijaj mnie! — błagał, chowając
głowę za rękami. — Błagam! Błagam! Błagam!
— Nie zabiję cię — odparła, nie tylko ze
względu na to, że głowa ją bolała od samego słuchania ojca, ale również dlatego
że od początku nie zamierzała go krzywdzić. A przynajmniej nie w ten sposób,
który on sobie wyobrażał.
Oparła łokieć o sofę i położyła na dłoni
głowę. Drugą dłonią ścisnęła Lokiego. Był tak przyjemnie ciepły. W środku
panował chłód. Kaloryfery słabo grzały albo nie nadążały za chłodnymi
wieczorami, kiedy temperatura spadała poniżej zera. Śnieg prószył za oknem,
bardzo spokojnie, nie szykowało się na wichurę.
— Kkim jesteś? — odważył się w końcu spytać
Jude.
Lucy parsknęła śmiechem. Własnej córki nie
rozpoznał... Śmieszne, ale i żałosne. Może i zmieniła się od ostatniego razu,
kiedy ją widział, ale mimo wszystko nadal była jego rodzoną córką. Czy
kiedykolwiek jej się dobrze przypatrzył? Czy kiedykolwiek dostrzegł coś, co
odróżniało ją od innych dziewczyn? Teraz i w to wątpiła. Nigdy nie przykuwał do
niej uwagi, więc jak miał ją rozpoznać? Nie... Pokręciła głową. Zbyt dużo od
niego oczekiwała.
Chwyciła za laskę i podniosła się o
własnych siłach. Podparła się o twarde podłoże, klekocząc drewnianą laską o
panele. Podeszła bliżej ojca i wyznała:
— Jestem Lucy Heartfilia.
Oczy Jude'a rozszerzyły się. W jednym
chwili strach zniknął z jego twarzy. Rozluźnił się, ręce opadły bezwładnie, a
nawet dał radę wstać.
— A więc to tylko ty... — powiedział.
Lucy zacisnęła szczękę.
— Loki... — zwróciła się do chłopaka —
dłoń. Tylko przybij.
Loki rozpiął płaszcz. Przykucnął przed
zdezorientowanym Judem, poprawiając wcześniej tył ubioru. Oparł łokieć o własne
udo i posłał mężczyźnie złośliwy uśmieszek.
— O co chodzi, Lucy? — spytał Jude. — Idź
ode mnie! — wrzasnął. Chwycił Lokiego za ramię i próbował go od siebie odsunąć,
lecz ten złapał go w nadgarstku i wykręcił całym jego ciałem. Przycisnął rękę
do pleców.
Loki zacmokał ustami.
— O nie, nie, nie tak proszę pana —
wyszeptał Judowi na ucho.
Wyjął cienki, dobrze naostrzony nóż i
przyłożył jego końcówkę do dłoni Jude'a. Pot oblał mężczyznę w moment. Zadrżał,
lecz nim zdążył krzyknął o pomoc, Loki zaczął powoli wbijać nóż w miękkie ciało
ojca Lucy.
Nawet nie mrugnęła.
Strużka krwi, bardzo cienka, spłynęła po
ręce Jude'a. Loki puścił go. Mężczyzna odepchnął go na bok i uciekł w przeciwną
stronę pokoju, potykając się o dywan. Poleciał wprost na stos gratów i tylko
rozległ się chrzęst. Jude podniósł się szybko. Skrzywił się żałośnie. Zebrał
ślinę w jamie ustnej, po czym splunął śliną i wybitym zębem, który odbił się o
ścianę i upadł tuż przed butami Lucy.
— Jesteś żałosny — skomentowała. —
Zabierzcie go. — Machnęła ręką.
Dwóch mężczyzn weszło do mieszkania.
Chwycili Jude'a pod ramię, podnieśli go i zaczęli prowadzić ku wyjściu.
— Lucy... Nie... — Znowu splunął krwią. —
Nie, córeczko, nie. Ja... Przepraszam. Nie, dziecko. Nie...
— Niech umilknie.
— Rozkaz. — Loki zaśmiał się radośnie.
Podjął z podłogi taśmę. Rozdarł ją i kawałkiem zatkał Judowi usta.
Lucy uśmiechnęła się. Cisza... W końcu było
spokojniej, a przynajmniej do momentu, w którym wyszła z klatki schodowej.
Uderzył w nią hałas miasta — przejeżdżające samochody i tiry. Pies z piętra
wyżej zaszczekał na nią z balkonu, ale po chwili wrócił do środka i więcej już
do nie słyszała.
Usiadła na ławce przed blokiem. Rozejrzała
się. Crocus było podobne do Magnolii. Jak wszędzie, cuchnęło ludźmi. Odpady
chyba już zdobiły miejsce trawniki, a psie odchody wrastały w ziemię wraz ze
śladami butów właścicieli, którzy nie umieli posprzątać po swoich pupilach. I
choć to miasto miało i swoje uroki, w oddali mieniące się kolorowe światła były
rozkoszą dla oczu, to dużej mierze brzydziło ją. Stolica, ale pełna slumsów,
brudu i nieładu.
Rozległ się sygnał ostrzegawczy. Czerwone
lampki zamigotały przed przejściem. Samochody zatrzymały się w jednej linii, a
barierki opuściły balustrady. Jeden z kierowców wjechał pomiędzy nie i w
ostatniej chwili wyjechał, nim jeszcze Lucy zobaczyła z oddali pociąg.
Maszynista zatrąbił. Pociąg pasażerski przejechał tuż obok Lucy, rozprowadzając
po okolicy hałas nie z tej ziemi. Zatkała sobie uszy, ale wciąż w nich
piszczało od tych ostrych dźwięków, gdy metal uderzał się o metal. Chwilę
później ustało...
— Zawiodłem się. — Loki się do niej
dosiadł.
— Też sądziłam, że Jude kupi sobie willę —
parsknęła. — Jak widać, mi się lepiej powodzi.
— W przyszłym tygodniu wykupimy posiadłość
— obiecał, ale brzmiało to jak mrzonka. Wartość posesji wzrosła znacząco po
ostatniej hossie. Nie mamy pieniędzy, a lepiej chyba wejść na rynek prawniczy,
jak planował... Acnologia — dokończył ostrożnie.
Lucy odchyliła głowę do tyłu.
— Rynek prawnicy to też nie sukces.
Powiedziałabym, że sami prawnicy średnio są potrzebni. Ludziom są potrzebne
porady prawne — jasne, proste i przejrzyste. I doradcy inwestycyjni. Ale to nie
znaczy, że jak rozpoczniemy działalność, to nagle wszyscy zaczną dla nas
pracować. Trzeba w nich sporo zainwestować i sporo obiecać.
Wyprowadzono Jude'a z budynku. Lucy
wyprostowała się i pomachała ojcu, wrzucanemu do samochodu. Trafił do
bagażnika. Zamknęli go tam i pokazali, że mogą już jechać. Lucy zgodziła się
kiwnięciem. Sama wstała. Noga zabolała ją. Znowu dotknęła ją to samo
odrętwienie. Nie powinno, ale każdy krok był nijaki, dostawała dreszczy, kiedy
tylko stanęła na wyleczonej nodze.
— Dobrze, że Acnologia i w Crocus miał
swoje... — Loki rozejrzał się — miejsca. Szczerze, to bym się zawiódł, gdyby
prowadził organizację na taką skalę i nie pomyślał o kilku... ewentualnościach.
Ja bym na pewno zrobił sobie parę kryjówek na terenie kraju.
— Ty byś przede wszystkim nie założył
takiej działalności — zauważyła Lucy, ale Loki nie przejął się tym, bo mówił
dalej:
— Poza tym sieć kontaktów. Jest słaba. Nie
mogliśmy nic załatwić, choć podobno wszyscy są tak bardzo wierni Acnologii,
Gówno prawda. Prędzej idzie załatwić coś w urzędzie skarbowym niż tutaj.
— Podatki odprowadzamy.
— Z legalnej działalności, ta mniej legalna
i całkowicie nielegalna jest raczej trudna do odprowadzania. — Przewrócił
oczami. — Lepiej uważać. Ostatnio przyszła do nas baba z urzędu na kontrolę do
księgowości. Na szczęście chyba dobrze im płacimy, bo niczego nie wykryli.
— W przeciwieństwie do mojego ojca?
— W przeciwieństwie do twojego ojca —
zgodził się.
Loki otworzył Lucy drzwi od auta. Podał jej
dłoń i pomógł wsiąść. Lucy rozsiadła się na siedzeniu z wystawioną do przodu
nogą. Rozmasowała ją trochę, ale zdrętwienie nie minęło, więc wzięła leki.
Zostało jej jeszcze kilka tabletek. Do powrotu musi wystarczyć.
— Położysz się? — Loki poklepał swoje
ramię.
— Masz twarde — zażartowała.
— Ale za to jakie ciepłe. — Uniósł brwi. —
I mam kocyk. — Wyciągnął z kieszeni od przedniego fotela koc. Rozłożył go i
przykrył Lucy.
0 Comments:
Prześlij komentarz