[One-shot Fairy Tail Jerza] Amour +18

 

Liczba słów: 3000

Kategoria: Jerza, +18, scna erotyczna, miłość, sadomaso

Zegary w kościele wybiły właśnie północ. Ostry, męczący dźwięk odbił się echem między pustymi ulicami Magnolii, które przemierzał właśnie w tym momencie Jellal. Śnieg prószył mocno, jak zapowiadali zresztą magowie od kilku miesięcy. Gruba warstwa puchu pokryła wszystkie przejścia, a o tej godzinie nikt nie myślał odświeżać drogi. A do tego przeszkadzał ten chłodny wiatr, który przedostawał się nawet pod kurtkę Jellala.

Drżał.

Momentami właśnie z tego zimna, a innym razem dręczyła go świadomość, że już się spóźnił. Minęły już ponad dwie godziny od umówionego czasu spotkania. Inni zdążyli już siąść do stołu, zmówić pierwsze modlitwy i wspólnie oglądać spadającą gwiazdę nowego stulecia, która co roku w ten magiczny czas rozświetlała Fiore na piętnaście minut w nocy. W ubiegłym roku i poprzednim, i jeszcze wcześniejszym też nie dał rady obejrzeć jej z Erzą. Tym razem myślał, że dał radę, ale przeliczył się. 

Jedenaście królewskich misji wykończyło go już dawno, do tego doszło składanie raportów, a na końcu nie puścili go przez „niepewną sytuację karną”. W końcu dostał przepustkę. Tylko nawet nie mógł biec na spotkanie. Nogi zapadały mu się w śniegu za każdym razem, gdy stanął za mocno.

Nie poddawał się. Był zdeterminowany, by chociaż tym razem się pojawić. Zanieść prezent, wspólnie zjeść kolację, a potem zasnąć boku ukochanej i zostać z nią aż do rana. Ale jakie rano, skoro może o tej porze do niej dotrze.

Dlaczego był taki głupi?

Dlatego chociaż raz nie umiał dotrzymać prostej obietnicy?

— Idiota — szepnął, przystając na moment przy moście. Odetchnął ciężko. Napił się z termosu odrobiny herbaty rozgrzewającej. Ta zdążyła wystygnąć przez panujące wokół zimno.

— Faktycznie jesteś idiotą — rozległ się nad nim słaby kobiety głos.

Podniósł gwałtownie głowę.

Śnieg jakby przestał padać. W rzeczywistości zawisła nad nim czerwona parasolka we wzory przypominające ogień.

Otrząsnął się.

Nawet w najskrytszych snach nie sądził, że ta scena może zaistnieć. Stała przed nim Erza ubrana w gruby płaszcz z białego futra, usta miała pomalowane na głęboką czerwień. Przypominała mocno kolor jej włosów. A one same? Upięte były w dwa warkocze. Od ostatniego spotkania końcówki się jej wydłużyły. Włosy sięgały już do bioder. I to właśnie Erza trzymała nad nim parasolkę.

— Znowu się spóźniłem — przyznał szczerze, nie oczekując, że wymiga się od kary. Nie tym razem.

Jednak zamiast skarcić go, Erza uśmiechnęła się ciepło. W jej oczach pojawił się niesamowity blask, który wydawał się topić cały śnieg wokoło. Jellal zapomniał o zimnie, może nawet zapomniał o całym świecie dla tej chwili.

— Cieszę się, że jesteś. To mi wystarczy — odpowiedziała spokojnym, pełnym zrozumienia tonem.

— Na pewno?

Znowu skinęła głową.

— Nie myśl za dużo, bo zwariujesz. — Wolną dłonią pogładziła jego niebieskie włosy, strzepując z nich resztki śniegu.

Jellal podjął od niej parasolkę i podał dłoń. Przyjęła ją chętnie, bez chwili zawahania, rączkę od parasolki puściła, pozwalając, by Jellal ją teraz trzymał. Przysunęła się bliżej mężczyzny i przyłożyła policzek do jego barku.

Zniżył głowę i ucałował ukochaną w głowę. Zaśmiała się złośliwie, ale tym akurat Jellal nie zamierzał się przejmować. Pocałował ją jeszcze raz, mocniej i pewniej, choć i tak niewystarczająco. To jej usta go kusiły, ale było za zimno na romanse.

— Idziemy… do ciebie? — zaproponował, choć przecież od początku zmierzał w stronę nowego mieszkania Erzy.

— A gdzie indziej niby?

— Nie wiem. Gdziekolwiek mnie zaprowadzisz — dodał ciszej i puścił w kierunku Erzy oczko.

— W takim razie prowadź, panie.

Ścisnęła jego dłoń mocniej, kiedy zaczął ją prowadzić przez zaspy Magnolii. Jednak tym razem szło się inaczej. Mimo panującego chłodu, wszędzie sypiącego śniegu, wydawało się, że w magiczny sposób te wszystkie niedogodności zniknęły. I został tylko niesamowity czar nocy.

Przed kochankami zapaliła się uliczna lampa. Weszli na trasę obok kanału rozciągającego się przez całe miasto. Woda zamarła jeszcze na początku zimy, przytwierdzając do brzegów łodzie transportowe. Nikt nie wynajął magów do ocieplenia wody i wznowienia transportu ze względu na zbyt wysokie koszty zimą. Dlatego grupa Jellala została wysłana na misję ocieplenia wód podziemnych, szczególnie w okolicznych miejscowościach, które cierpiały na brak pitnej wody w mroźne dni.

— Nic nie mówisz — zwróciła mu uwagę Erzę.

— Czasami już sam nie wiem, co chcę powiedzieć…

Erza przymknęła na moment powieki. Dopiero teraz zauważył lekki makijaż na jej twarzy. Ktoś skromnie go nałożył, podkreślając jej naturalne piękno i nie odbierając mocnymi kosmetykami urody. Pewnie poprosiła o to Lucy.

— Myślałam, że kiedy znowu się spotkamy, wybuchnę — zaczęła. — Nie dosłownie, ale codziennie myślałam o tym dniu. O rzeczach, o które chciałabym ciebie dopytać.

— I zapomniałaś? — upewnił się.

— Chyba… tak.

— Hm… — Znów pocałował jej czoło. — Ja tak samo. Chyba… tym razem nie potrzebujemy porozmawiać.

— Chyba nie. Już w ubiegłym roku sporo… porozmawialiśmy…

Na jej twarzy wyszły rumieńce. Nie z zimna.

Jellalowi na samą myśl o ubiegłym roku zrobiło się gorąco. Przekroczył wtedy linię i to stanowczo za daleko. Ale nie żałował. Może właśnie dzięki temu dziś nie potrzebowali już dłużej rozmawiać.

— Kocham cię — wyznał, choć niejednokrotnie kobieta usłyszała już te słowa.

Dłoń Erzy wyrwała się z uścisku. W pierwszej chwili Jellala zmroziło. Zdziwiony jej nagłą ucieczką, pragnął wyjaśnień. Powiedział coś nie tak? Nieświadomie zrobił?

Erza po chwili odpowiedziała mu jasno i wyraźnie, choć nawet nie zapytał.

Objęła go mocno, wkładając rękę pod jego kurtkę. Czuł jej ciepły dotyk. Szorstką rękawiczkę, która wbijała się w jego cienką koszulę, a potem zbliżenie, z którego pragną czerpać wszystko.

— Ja ciebie też — mruknęła pod nosem, kiedy doszli pod jej nowe mieszkanie.

Przeprowadziła się niedaleko wynajmowanego pokoju przez Lucy. Do domu, gdzie niegdyś mieszkała cała rodzina magów z dziećmi, rodzicami i dziadkami, ale po przejściu na emeryturę przez dziadków, wszyscy postanowili przenieść się na wieś. Sprzedali dom szybko. Erza kupiła go jeszcze szybciej.

Otworzyła drzwi. Nawet ich nie zamykała na klucz, większość pomieszczeń chroniły zaklęcia i magiczne zbroje, które skutecznie chroniły przed włamywaczami. Choć z drugiej strony, znając Erzę, nie zdziwiłby się, gdyby chętnie kiedyś zastała włamywacza. Oj, dałaby mu taką nauczkę, że nigdy by jej nie zapomniał.

— Wchodzisz? — pogoniła go.

Jellal przekroczył próg. Strzepnął z parasolki śnieg, jeszcze przed wycieraczką, a potem odłożył parasolkę na wieszak. Erza zsunęła z siebie płaszcz.

W domu panowała niewyobrażalna duchota. Ze wszystkich ścian wylewało się ciepło, które w pierwszej chwili przeraziło Jellala. Nie spodziewał się takiego przyjęcia, szczególnie po spóźnieniu i po północy. Z drugiego pomieszczenia unosił się zapach pieczonego ciasta. Erza dała za dużo wanilii.

— Upiekłaś coś?

Erza chwyciła go za twarz, zmusiła, aby obniżył ciało, i pocałowała mocno w usta. Rozchyliła jego wargi palcami. W pierwszej chwili nie umiał zanurzyć się w tym pocałunku, pochłonąć go z tą samą namiętnością, co Erza. Zaskoczyła go. Zwyczajnie nie spodziewał się czegokolwiek przed posiłkiem.

Nagle kobieta odsunęła się. Jellal nadął usta gotowy na przyjęcie kolejnej partii pocałunków, lecz zamiast tego napotkał zawahanie ze strony Erza. Odsunęła się od niego.

— Wolisz coś zjeść czy… — zapytała niepewnie, tupiąc nogą o drewnianą podłogę.

Twarz kobiety zaczerwieniała ze wstydu.

Jellal zdjął płaszcz. Odwiesił go obok parasolki. Z obu przedmiotów kapała woda z roztopionego śniegu.

— I… — próbowała dalej Erza.

Jellal ujął jej policzki i tym razem bez czekania zabrał Erzę w długim, nieprzerwanym pocałunku. Ich serca zaczęły bić szybciej, ich ruchy zgrywały się w jednym, nieskończonym procesie, a wszystko stało się jaśniejsze, kiedy Erza podgryzła jego wargę. Włączyła w tę grę własny język.

Nie umiał całować, ale gdy chodziło o kobietę jego marzeń, żadne umiejętności nie miały znaczenia. Liczyło się tu i teraz. Oddaj i daj. Jakby toczyli ze sobą walkę, w której nigdy nie chodziło o to, by ustawić zwycięzcę. Oboje zamierzali wygrać.

Jellal popchnął Erzę w głąb mieszkania. Pamiętał jeszcze, gdzie znajdowała się sypialnia. Schody w tym mieszkaniu były zdradzieckie. Każde stąpnięcie kończyło się donośnym skrzypieniem. I tym razem stare panele nie wytrzymały ciężaru tej dwójki.

Jellal objął mocniej Erzą. Wplótł palce w jej cudowne, szkarłatne włosy. Zabrał dwie gumki trzymające cudownie warkocze i wypuścił te krwawe kosmyki. Opadły na plecy ukochanej.

Kolejny schodek również zaskrzypiał. I następny także, a szli podejrzanie powoli. W walce pocałunków zajmowało im zbyt dużo czasu na jednym stopniu.

Jellal płonął w środku. Potrzebował ukochanej tu i teraz. Już!

Złapał więc Erzę w pasie i podniósł, zaczynając prowadzić w ten sposób ku górze. Biegł do sypialni, skąd unosił się słodki zapach róż.

Czyżby przyszykowała dla niego więcej niż tylko ciasto?

Nie zdołał dłużej myśleć. Erza objęła go nogami wokół krocza, mocno i stanowczo, jakby pragnęła by szybciej się dla niej przygotował. I tak się stało. Krew spłynęła Jellalowi niżej. Czuł ucisk z mokrych od śniegu spodniach. Nie umiał już dłużej się wstrzymywać.

Kopnął drzwi do sypialni i rzucił się z Erzą na łóżko. Płatki róż wzniosły się do góry. Świece zapachowe kończyli się palić, ale aromat pozostawał. Napędzał Jellala do działania jak żaden wcześniejszy.

Odciął się od jej ust i zaczął całować jej szyję, policzek, bark, aż w końcu dotarł do rozchylonej sukni, która była zawiązana tylko na supełek.

Popatrzył na Erzę wielkimi, zdziwionymi oczami.

Skinęła głową.

Wzięła jego dłoń i przysunęła pod supełek, uśmiechając się przy tym powabnie. Pochylił się znów nad ukochaną. Zagryzł zawiązanie i pociągnął za sobą.

Erza parsknęła głośnym śmiechem.

Znów złapała go nogami wokół ciała. Zaśmiała się, lecz tym razem władczo, w sposób, który Jellal nie umiał odgadnąć.

I nagle, przewróciła go na drugą stronę. Pod siebie. Jellal jęknął z rozkoszy. Usiadła wprost na nim — na twardym, gotowym i czekającym tylko na Erzę.

— Lepiej niż w ubiegłym roku — wysapała.

— Zdecydowanie — zgodził się, zdejmując na szybko koszulę.

Erza zsunęła z siebie suknię. Pod spodem była naga. Jej piersi były blade. Sutki stanęły z rozkoszy, której Jellal nie umiał odmówić.

Chwycił ją szybko w usta, ssąc jakby był jakimś małym dzieckiem.

— O tak, tak… — zachęcała go, by robił tak dalej. — Nie prze… Ach…

Złapał ją za pośladki i włożył w nią palec.

Jęknęła donośnie.

— Więcej… Ach… Jellal. Nie przestawaj, mój… och…

Dołożył kolejny palec. Po co? Dlaczego palce? Dlaczego nie mógł jej wziąć sam?

— Wystarczy! — Popchnęła go.

Sięgnęła do rozporka mężczyzny.

Chciał ją powstrzymać, poczekać, aż się rozbierze, ale ta usiadła na nim. Wchodząc głęboko, tak że rozkosz sięgnęła czegoś, czego Jellal nie umiał opisać słowami. Jeden ruch Erzy sprawił, że zapalały się w nim iskry. Krążące po całym ciele i wszystkie dające tę samą, niesamowitą rozkosz.

A to jeszcze nie był koniec. Poruszyła się, w górę i dół, podpierając dłońmi o nagą pierś Jellala. Z jej ust wydobywał się słodki, rozkoszny jęk. Było mu mokro. Przyjemnie. Niesamowicie.

Podniósł się do pozycji siedzącej i złapał ją za pośladki, podnosząc i opuszczając. Potem jednak dłonie znalazły ją gdzie indziej. Wędrował po całej jej skórze, a usta zabrał w pocałunkach, które przerywały nieustanne jęki kobiety.

— Tak, tak dobrze… Ach — powiedziała w pewnym momencie, dysząc ciężko.

— Na pewno? Och… — spytał i sam stęknął z przyjemności.

Erza opadła na niego cała. Nie dała mu chwili wytchnienia, a kiedy złapała jego usta, zdawało się, że już nigdy ich nie puści.

Jej palce wędrowały po całym ciele Jellala, jakby szukały jakiegoś skrawka, którym jeszcze nie zawładnęła. Aż dotarła do starej blizny na twarzy. Zatrzymała biodra na nim. Odsunęła twarz i musnęła delikatnie bliznę.

— Kocham cię — wyznała jeszcze raz.

— Ja ciebie też… — Pocałował ją. — Zapomnijmy o przeszłości.

— Nie! — krzyknęła i znów ruszyła ciałem, podskakując na Jellalu w cudownych uniesieniach.

Mógł już nigdy więcej jej nie puścić. Czuł, jak on cały staje się jej posłuszny. Jak pochłania go z każdym dotknięciem. Jeszcze trochę, jeszcze…

— Och, Erzo…

— Tak, tak — odpowiedziała ukochanemu.

— Jesteś piękna.

Pogładził jej plecy.

— Och… Rok temu nie było tak… głęboko… — Sama wbiła go jeszcze głębiej w siebie. Nie miała hamulców. Bez zastanowienia chwyciła go w siebie, nie dając okazji, by chociaż raz Jellal zawładnął nią.

Nie. Jeszcze nie. Nie chciał kończyć. To dopiero początek tej nocy.

Było mu mokro. Wciąż nie zdjął spodni, ale brakowało na to czasu. Nie chciał marnować tych drogich chwil. Do ranka zostało tak niewiele.

Zatopił jeszcze raz palce w jej cudownych włosach. Odchylił głowę do tyłu i zasypał pocałunkami gładką szyję Erzy.

Sapnęła głośno.

Nie dał rady dłużej tego wytrzymać. Chwycił ją mocno za biodra i przydusił do siebie. Odetchnął kilka razy. Erza wiedziała. Objęła go mocno, kiedy skończył.

Opadł na łóżko z Erzą. Wciąż miał ją w sobie, wypełnioną i spełnioną, choć znając możliwości tej kobiety, wątpił, że da mu spokój po jednym razie.

Jednak póki co położyła się na piersi Jellala, oddychając spokojnie.

Jellal otarł pot z jej twarzy.

— Kocham cię — szepnął. Złożył dwa pocałunki na jej głowie.

— Jesteś najgorszy.

— Czasami tak.

— Kazałeś… ach… mi czekać — w końcu mu wypomniała.

— Przepraszam.

Zaśmiała się.

— Oj, nie wierz, że takie przeprosiny wystarczą. Noc… się zaczyna. Nie puszczę cię, aż do ranka…

— Boję się — odpowiedział złośliwie.

Podniosła głowę. Wyszła z niego i opadła na bok, rozkładając się na łóżku obok Jellala. Złapał go za dłoń.

— Tylko nie waż się stąd uciekać, bo cię zabiję — zagroziła mu, przy okazji całując w policzek. — Nienawidzę cię.

— Kochasz.

— Czasem. Czasem nie. — Popatrzyła się prosto w jego oczy. — Mam ochotę przykuć się do tego łóżka, wyjąć bicz, zmaltretować cię i ogłosić rządowi, że odniosłeś rany w boju, więc muszę się tobą zaopiekować.

Jellal odruchowo zadrżał. Czy tylko mu się wydawało, czy Erza brzmiała podejrzanie poważnie? Chyba nie miała na myśli, że to zrobi?

— Zostanę do rana — przypomniał jej. Nie, nie, nie, Erza na pewno nie spełniłaby swoich gróźb.

— Ale tylko do rana. Oj, Jellal, tyle lat straciliśmy. Może… Zostaniesz. Łóżko starczy dla naszej dwójki. — Poklepała materac, podkreślając, ile miejsca jeszcze mają dla siebie. — Kocham cię.

Wiedział, ale jeszcze nie odkupił swoich grzechów. Podpisał pakt na kilkanaście lat zadośćuczynienia za swoje przewinienia i żadna instancja nie mogła mu przywrócić wolności wcześniej. Nawet jeśli ją kochał, nawet jeśli czuł, że pragnie zostać w tym łóżku już na zawsze, nie mógł.

A Erza miała tego świadomość. Okłamywała go w tej chwili, drażniła słówkami, aby jednak powalczył o swoje, ale to tak nie działało.

— Nie mogę... — odparł w końcu. — Ale dzisiejsza noc. — Pogłaskał ją po głowie. — Jest tylko dla nas.

Erza przewróciła oczami, a potem obróciła się na drugi bok. Fuknęła obrażona.

Jellal westchnął. Położył dłoń na jej plecach. Czoło przyłożył do karku kobiety i wyznał jej:

— Gdybym tylko mógł zmienić swój los, powiązałbym go z twoim. 

— To dlaczego tak nie zrobisz — wymamrotała niewyraźnie. — Przecież… to nie tak, że jesteś uwiązany przeznaczeniem. To nie tak, że nie możesz znaleźć własnej drogi. Proszę… przemyśl to jeszcze.

— Przemyślałem i…

—… będziesz kazał mi czekać przez następne lata? — wtrąciła się mu w wypowiedź. Nie w ten sposób chciał jednak dokończyć zdanie.

— Pragnę odkupić swoje winy i wrócić do ciebie. Już na zawsze.

— Czyli… mam czekać? — wyszeptała. Bez obwiniania go o cokolwiek. Bez krztyny żalu. Mówiła… prawdę.

— A zrobisz to… dla mnie? — chciał się upewnić.

— Zawsze czekam. Jestem za głupia na to, by odpuścić.

Oboje zaśmiali się, ale słabo, bez życia i radości, którą powinni tętnić.

— Za bardzo mnie kochasz — zaproponował złośliwie. Na pewno on za bardzo ją kochał, by uciec od tego wszystkiego. Gdyby zrezygnował z kary, straciłby jakiekolwiek szanse na spokojne życie z ukochaną.

— Chyba tak. Mówiłam ci… jestem głupia.

Sięgnęła do nocnej szafki i coś z niej wyjęła. Jellal uśmiechnął się na myśl, że może zaraz czeka ich kolejna rundka. Przed tym zsunął spodnie. Były całe mokre. Ześlizgiwały się po nim, a w niektórych miejscach zatrzymywały przez pot. Wyglądały obleśnie, więc bez wahania rzucił je na podłogę.

Erza wzięła jego dłoń i ucałowała wierzch.

Odwrócił się i w tym samym momencie usłyszał podejrzany, metalowy odgłos. Erza pociągnęła jego rękę, a potem rozległ się znów ten sam dźwięk.

Jellal zamrugał z niedowierzaniem. Przykuła go do łóżka.

Szarpnął się, ale metalowe kajdanki były wykonane z mocnego materiału, łóżko też nie chciało puścić.

Erza wstała. Zakręciła biodrami i wyjęła spod łóżka skórzaną teczkę. Spojrzała na Jellala i uśmiechnęła się podejrzanie słodko. Na sam ten widok oblał go zimny pot. Szarpnął znowu ręką, ale to coś nie chciało puścić. Próbował mocniej i mocniej, i jeszcze raz mocniej, ale nic.

Zaklęcia!

Wykorzystał pierwsze, które przyszło mu na myśl, ale ani cząstka energii nie wydobyła się z jego ciała.

— Erza… — Zadrżał.

— Tak? — Rozpięła teczkę i zaczęła w niej grzebać. — Nie martw się.

— Ale…

— Mówiłam…

— Co dokładnie? — Przełknął głośno ślinę. — Przecież zostanę do rana.

— Tak. — Wyciągnęła z teczki bicz. Trzepnęła nim o podłogę. — Lucy nauczyła mnie parę sztuczek.

— Ale ona wykorzystuje to w walce przeciwko bestiom.

— Dokładnie. Nawet przeciwko smokom.

Jellal wrzasnął…



***


Główny oficer straży królewskiej wypił na raz pół kubka gorącej kawy, a potem rozłożył poranną gazetę. Dzieci obiegły stół. Droga żona, piękna jak gwiazdy na niebie, a do tego gotowała tak, jak królewski kucharz, przyniosła mu kolejną porcję pieczonego mięsa. Posłał jej w powietrzu pocałunek.

Usiadł wygodnie przy stole, odkładając gazetę na bok. Jednak zanim zdążył wziąć pierwszy kęs potrawy, na łączu lakrymy pojawiła się nowa wiadomość od jednego z administratorów sieci przestępczej.

Przewrócił oczami. W tym zawodzie nawet nie może zjeść normalnie śniadania.

Kliknął wiadomość. „Drogi oficerze, zgodnie z doniesieniami magów, Jellal Fernandes został ciężko ranny w trakcie wypełniania misji. Prosi o parę dni wolnego”. Uniósł prawą brew, kiedy skończył czytać wiadomość.

— Misja? — powtórzył na głos. Podobno miał się spotkać ze swoją dziewczyną w Magnolii.

I wtedy pojął. Zbyt wolno, ale i wystarczająco szybko, by chytry uśmieszek przykrył jego twarz.

Włączył okno wiadomości i odpisał: „Przyjąłem. Wyrażam zgodę”. 

Zaśmiał się głośno, aż jego dzieci wyskoczyły spod stołu, pytając, czy wszystko w porządku.

— Ech, niech się zabawi dzieciak. A im zdrowszy duch, tym zdrowsze ciało!

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!