[One-shot Edens ZERO Rebecca x Shiki] Ten szal należał do Natsu Dragneela

Rebecca i Shiki, bohaterowie nowego tworu Hiro Mashimy, trafią na opuszczoną planetę, a tam natrafią na stary budynek gildii, zwanej "Fairy Tail"...
Rebecca krzyknęła. Czarny robal wszedł na jej nogę i wczepił się  obślizgłymi odnóżami, które zostawiły na skórze ciemny ślad. Machała jak szalona, krzyczała, ale Shiki jedynie stał z boku i śmiał się w najlepsze, obserwują nieudolne starania dziewczyny, by pozbyć się szkodnika. W końcu uniosła nogę i niepewnie odczepiła ze skóry stworzenie. Było obrzydliwie obślizgłe w dotyku. Skrzywiła twarz w niesmacznym grymasie i rzuciła robaka gdzieś w krzaki.
— Szkoda, że nie widziałaś swojej miny! — Shiki rykną śmiechem. — Wyglądałaś cudownie.
— Przyjaciele sobie pomagają — oburzyła się. — Czyli nie jesteśmy przyjaciółmi?
W ciągu chwili przestał się śmiać. W kącikach oczu zgromadziły się łzy rozpaczy. Wyciągnął rękę ku Rebecce i z trudem wydusił przez gardło:
— Przepraszam.
— Jakie „przepraszam”? — Założyła ręce na piersi, udając obrażoną. — Tak nie wolno.
— Już. Więcej. — Pociągnął nosem. — Nie. Będę.
Wtulił się w dziewczynę. Głowę włożył między piersi. Czerwień zlała policzki Rebecci, kiedy Shiki dosłownie złapał ją za pośladki. Odsunęła od siebie napaleńca i ruszyła dalej w głąb lasu.
— Bądź poważny — skarciła przyjaciela. — Znaleźliśmy się na jakiejś przypadkowej planecie. Resztę załogi, nawet Happy’ego, zgubiliśmy wraz z całym statkiem, a ty przez pięć minut nie możesz zachować powagi.
— Przepraszam. — Spochmurniał. — Następnym razem zabiorę wszystkie robaki — obiecał, kładąc rękę na piersi. — Naprawdę.
— Dobrze, już dobrze.
Rozejrzała się po okolicy. Droczyła się z Shikim z czystej złośliwości, niekoniecznie była jej teraz potrzebna kłótnia, kiedy trafili na nieznaną planetę. Znajdowali się na niej już od kilku godzin, ale nadal nie znaleźli jakiegokolwiek śladu od tutejszych mieszkańców.
Wokół panowała niepokojąca cisza…
Rebecca ostrożnie wskoczyła na wystającą znad bagna skałę. Zachwiała się w obie strony, lecz zdołała utrzymać równowagę. Chwyciła się za gałąź i wspięła na drzewo wyrastające z wody. Było cienkie, lecz wystarczająco mocne, by utrzymać jej ciężar.
— Co robisz? — zainteresował się Shiki, beztrosko chlapiąc na boki błoto. — Można się przyzwyczaić.
— Nie — fuknęła. — Wystarczy mi jeden robal, poza tym część gałęzi jest w coś zaplątana.
— Co takiego? — Wskoczył na tę samą skałę, co wcześniej Rebecca. — Daj mi zobaczyć.
— Nie, spadniemy — zabroniła chłopakowi podążyć za nią.
Chwyciła kolejne rozgałęzienie, rozsuwając je na boki. Wyplątała z nich jakiś przedmiot. Wyglądało to na starożytną tablicę, jeszcze sprzed czasów podróży ludzi po obcych planetach. Przetarła ją dłonią, znów brudząc się w jakiejś obrzydliwej mazi. Skrzywiła się z niesmakiem i machnęła ręką, aby zrzucić z siebie to lepkie coś.
— Masz — powiedziała do Skiki’ego, rzucając tablicę do niego.
— Przyjmuję.
Złapał przedmiot, a zaraz potem Rebecca skoczyła chłopakowi prosto w ramiona. Złapała się mu za szyję, lecz ten zachwiał się i oboje polecieli prosto w bagno. Rebecca zachłysnęła się błotem. Splunęła wraz ze śliną na bok. Nic nie widziała. Oczy pokryły się kleistą, śmierdzącą mazią. Weszła jej wszędzie. Do uszu, nosa, ust, a nawet pod spódnicę. Zadrżała.
— Miałeś mnie… — splunęła — złapać — dokończyła, przyciskając Shikiego na dno bagna.
Zabulgotało, a na wierzchu pojawiły się wielkie bąble. Rebecca puściła chłopaka i podniosła się, nieudolnie wycierając. Cuchnęła tragicznie.
Shiki wyskoczył z wody.
— To moja wina?! — krzyknął, a jego głos rozniósł się echem w głuszy.
— Tak, trzeba było się domyślić.
— Jak?!
— A ja wiem? Taki z ciebie dżentelmen?
— Nawet nie wiem, co to znaczy!
Warknęli na siebie, przybliżając ubłocone twarze. Fuknęli równocześnie i odwrócili się obrażeni. A potem nastała długa, bardzo nieporęczna cisza. Rebecca otworzyła usta, chcąc przeprosić, ostatecznie tylko westchnęła. Jak miała dobrać odpowiednio słowa? Popełniła błąd, ale nie zamierzała się do niego przyznać. Nie przy Shikim…
— Nie jesteśmy już przyjaciółmi? — mruknął niewyraźnie. — Nie jesteśmy?
— Jesteśmy przyjaciółmi. Ja... — nim zdołała dokończyć, Shiki chwycił ją od tyłu i przytulił mocno. Nawet więcej, niemal zdusić. — Ej… Luźniej… — Z trudem wzięła wdech. — Duszę…
— Oj. — Odsunął się. — Przepraszam.
Pochyliła się i kaszlnęła głośno. Odetchnęła z ulgą, gdy ból w piersi minął.
— Żyję. A gdzie tablica? — przypomniała sobie.
— Upuściłem ją — stwierdził obojętnym tonem. — Dlaczego jest tak ważna?
Rebecca złapała się za czoło. Idiota pozostaje idiotą…
— Jest ważna, bo może zawierała nazwę jakiegoś miasta. Wystarczy, że był to dawny drogowskaz.
— Wystarczy, że polecę wyżej. — Palcem wskazał na szare niebo. — Dam radę.
Spiął mięśnie i podskoczył na pół metra. Oczy otworzył szeroko, gdy nie udała się mu pierwsza próba wzlecenia wyżej. Pokręcił jednak głową i spróbował jeszcze raz — niestety, z tym samym skutkiem. Rebecca pokręciła głową, obserwując jego starania.
— Tutaj technologia nie działa — powtórzyła słowa sprzed kilku godzin. Najwyżej niekoniecznie ją wtedy słuchał. — To dawna cywilizacja. Możliwe, że planeta odrodziła się po wymarciu, choć równie dobrze…
— Fairy Tail — odparł nagle Shiki.
— Co „Fairy Tail”? — dopytała się, gdy wypowiedziana nazwa niewiele dla niej znaczyła.
Shiki pokazał na koronę drzew, między którymi wisiała podobna tablica do tej, którą wyrwała z gałęzi. Faktycznie było tam napisane „Fairy Tail”. Litery wyglądały podobnie do tych, których używała w ojczystym języku, ale znaczenia tych dwóch słów nie znała.
— Może pójdziemy dalej? — zaproponował.
— Tak będzie najlepiej — zgodziła się, wychylając zza drzewa. W ciemnej głębi znajdowało się coś więcej, jakby drzwi.
Pociągnęła za sobą przyjaciela. Szli po grząskim gruncie. Uważali na każdy krok — im bliżej byli tajemniczych „drzwi”, tym głębiej w bagno wchodziły ich nogi. W pewnym momencie stanęli na równej, twardej powierzchni. Rebecca rozsunęła zwisające z drzew pnącza i dotarła do drzwi. To faktycznie były drzwi. Wykonano je z solidnego, mocnego drewna. Nie spotkała się jeszcze z takim materiałem na innych planetach.
Zapukała. Rozległ się głuchy dźwięk, a po chwili wejście otworzyło się przed nimi.
— Wchodzimy? — spytała Rebecca, zachodząc za Shiki’ego.
— W zasadzie po co?
— Nie wiem — przyznała. Zaraz dodała: — Po prostu czuję, że możemy coś tutaj znaleźć.
— Co?
— Gdybym wiedziała, to bym ci chyba powiedziała! — oburzyła się.
Równocześnie weszli do środka. Opuszczony budynek wyglądał na coś w rodzaju baru. Przypominał Rebecce gospodę, w której zatrzymała się na planecie Shiki’ego. Schody prowadzące na górę zaskrzypiały, gdy przepiekło po nich jakieś stworzenie. Wewnątrz panował nieprzyjemny chłód.
Rebecca chwyciła się za ramiona. Przetarła zimną skórę, żeby chociaż troszkę się ogrzać. Nienawidziła tego miejsca, ale z drugiej strony wydawało się jej tak bliskie, jakby tu już kiedyś była. Widziała w myślach roześmianą kobietę o białych włosach, stojącej za ladą. Jakiś mężczyzna zawsze siedział na piętrze i doglądał przyjaciół z góry. Wyraźne kształty zarysowały się w jej głowie, ale dwa pozostały nadal rozmazane. Chłopak miał chyba różowe włosy, drugą postacią była kobieta, blondynka. Kłócili się, stojąc przy prawej ścianie.
— Co się dzieje?
Ze snu obudził ją głos Shiki’ego.
Otworzyła oczy. Usiadła przy pierwszym ze stołów. Ławka zapiszczała, ale utrzymała jej ciężar.
— Obrazy… — zaczęła niepewnym tonem. — Jakieś obrazy pojawiają się w mojej głowie. Pierwsza raz tu jestem, a jednak widzę nieznanych mi ludzi.
— Może jako dziecko odwiedziłaś tę planetę?
— Jako dziecko? — zdziwiła się. — To miejsce opuszczono setki lat temu.
Drewniana półka runęła, jakby na potwierdzenie słów Rebecci.
— Widzisz! — Wskazała za bar. — Powinniśmy szukać reszty.
— Może oni nas znajdą?
— Mamy tu czekać? — zapytała, postukując w długą ławę za nią. Pękła w pół. — Lepiej tu nie siadaj.
Shiki wzruszył ramionami, po czym klapnął mało ostrożnie obok Rebecci. Położył głowę na stole i zlustrował sufit budynku, który już dawno oplotły gałęzie. Z dachu nic nie zostało.
— „Fairy Tail” — powtórzył nazwę budynku. — Nic ci to nie mówi?
— Nic a nic.
— Mi też.
— Przyjaciele — wypowiedział pojedyncze słowo, gapiąc się na pękniętą ławę.
— Przyjaciele?
Jak o tym wspomniał, to faktycznie miała wrażenie, że w takiej gospodzie przebywali prawdziwi przyjaciele. Stoły były długie, aby pomieścić jednocześnie wiele osób. Widzące na ścianie resztki tablicy sugerowały, że wywieszali regularnie informacje. Nie menu, nie spis alkoholi — barek znajdował się za daleko. Poza tym te obrazy… Wyglądały całkiem przyjemnie.
— Może gildia? — zaproponował Shiki, podniecając się na samą myśl o gildii pełnej przyjaciół. — Sama mówiłaś, że była o tym manga. Może to właśnie na jej podstawie spisano historie.
Wstał i machnął z ekscytacji rękoma. Przeskoczył przez stół. Wylądował naprzeciwko i zaraz ruszył ku tablicy, przyglądając się z niewiarygodną, jak na niego, uwagą.
Rebecca zaśmiała się słodko.
— Jak coś znajdziesz, to mi powiedz — powiedziała, wygodnie rozkładając się na ławie. Rozciągnęła się i dopiero wtedy poczuła, jak bardzo ma spięte mięśnie. Wszystko ją na raz zabolało, ale najbardziej głowa.
— Znalazłem coś! — krzyknął Shiki.
Złapał Rebeccę i pociągnął ją za sobą, nim zdążyła wygłosić choćby jedno słowo sprzeciwu. Przykucnęli przed korkową tablicą. Shiki puścił na chwilę Rebeccę i wyciągnął z dziury w ścianie drewnianą skrzynię.
— Pewnie jest tu jakiś stary alkohol — podeszła sceptycznie do znaleziska.
— Nie, nie, czuję, że jest tam coś ważnego! — krzyknął podekscytowany Shiki, wymachując wokół rękoma.
Podniósł wieko skrzyni. Tony kurzu buchnęły prosto w ich twarze. Rebecca przymknęła oczy i kaszlnęła w chwili, gdy pył przedostał się do jej gardła. Zachłysnęła się nim.
— Co… — zacharczała, próbując pozbyć się kurzu — to jest?
Wzięła głęboki wdech, a potem wyjęła zza pasa małą butelkę z wodą. Wypiła połowę na raz. Odetchnęła z ulgą.
Shiki zaśmiał się. Wskazał na Rebeccę palcem, a potem poprawił swoje włosy — oblepiły się całe z szarym brudzie.
— Nie mów, błagał. Muszę się wykąpać.
— Czemu? Wyglądasz świetnie! — Uniósł kciuk do góry. — Przepięknie.
— Dzięki — powiedziała, choć jej głos zabrzmiał sztucznie. Wszystko było jej już jedno. — Ty też wyglądasz ślicznie — pochwaliła chłopaka, wytrzepując mu z włosów kurz. Chociaż musiała przyznać, że siwe pasemka wyjątkowo pasowały mu.
Odsunęła dłoń, gdy zbyt długo trzymała ją na głowie Shiki’ego. Usta ścisnęła wąską linijkę i odcrząknęła z nadzieją, że chłopak nie zauważy jej zmieszania. Odwrócił się i znowu zaczął przeglądać wnętrze skrzyni. Wyjął plik dokumentów i rzucił je za siebie. Patrzyła z niedowierzaniem w oczach. Rozchyliła lekko wargi, ale na sam koniec nie wytrzymała, gdy Shiki złapał kopertę i cisnął na podłogę. I w żadnym wypadku nie zrobił tego delikatnie.
— Co ty robisz? — oburzyła się, łapiąc go za nadgarstek. — To może być ważne.
— Papiery?
— Tak, papiery. Może się dowiemy, co to za planeta, jak się z niej wydostać? — zaproponowała, choć po zdziwionej minie chłopaka zdała sobie sprawę, że niekoniecznie pojmuje wagę tych papierów. — Delikatnie — poprosiła.
Shiki ostrożnie położył na podłodze trzy listy i wrócił do zabawy ze skrzynią. Wyglądał jak małe dziecko, które rozpakowywało prezent pod choinką. Oby tylko dostać się do środka, a co po drodze się zniszczy? Nie miało to znaczenia.
Nic się nie zmienił, odkąd go poznała. Wciąż był tym samym lekko dziwnym, energicznym chłopakiem, który nie umiał sobie radzić ze światem. Ale może właśnie za to go tak lubiła…
— Wszystko ok.? — spytał, wyjmując ze skrzyni jakiś pakunek. List wypadł z wora pod kolana Rebecci.
Otworzyła wiadomość.
— „Mam nadzieję, że już nie żyję” — przeczytała pierwsze zdanie. — „Przyjaciele odeszli. Pochowałem moją żonę, dzieci, wnuki, a potem i nawet prawnuki, jednak sam nie mogłem umrzeć. Może to przez moc Pogromcy Smoków, a może przez to, że od początku nie byłem do końca człowiekiem. Myślałem, że znajdę jakiś powód do życia, ale wszystko przeminęło. Planeta zaczęła umierać. Ludzie polecieli w kosmos, a ja tu zostałem. Wierzę, że pewnego dnia ktoś tu powróci. Wierzę, że kolejni łowcy przygód przekroczą próg starej gildii i załapią się w kolejną podróż. Świat jest wielki, a kosmos jeszcze większy. Jedno spotkanie może zmienić całe wasze życie. Przyjaciel staje się kimś więcej, a nawet nastaje dzień, w którym ta przyjaciółka staje się waszą żoną, matką waszych dzieci, babcią waszych wnuków...” — Rebecca przerwała na moment, gdy usłyszała pochlipywanie.
Shiki pociągnął nosem i przetarł pokrytą we łzach twarz.
— To smutne — powiedział na usprawiedliwienie. — Czytaj dalej, zanim całkowicie się rozkleję.
Już się rozkleiłeś, chciała dociąć, ale ostatecznie zrezygnowała z docinki.
— „Nawet po 299 latach wciąż noszę jej zdjęcie, bo jakbym miał o niej zapomnieć?” — kontynuowała. — „Przez pięć lat starała się, bym zauważył ją jako kobietę. Poza tym dopiero po ośmiu latach znajomości oświadczyłem się jej. O mało co mnie wtedy nie zabiła, ale zgodziła się.” — Przewróciła list na drugą stronę. — „Chyba trochę za dużo o sobie opowiadam, co? To chyba dobrze, przynajmniej jeszcze pamiętam. I tak jak już mówiłem, pamiętajcie o przygodzie. Skończycie jedną, wyruszcie w drugą. Świat stoi przed wami otworem. Mam tylko jedną prośbę. Jak już przejdziecie na emeryturę, przekażcie ten szalik dalej. Niech służy kolejnym pokoleniom.”
Odłożyła wiadomość i sięgnęła do worka, z którego wyjęła długi szal. Rozłożyła go szeroko. Wzory układały się w biało—czarne łuski smoka. Na krańcach materiału widniały postrzępione od czasu końcówki, ale nic poza tym. Nie zauważyła choćby najmniejszej dziury, choć w niektórych miejsca ktoś nieudolnie zaszył podarcia.
— Czy ten szalik coś znaczy? — ciszę przerwał Shiki.
— Dla autora listu chyba tak.
— Po co mu szalik?
Zabrał znalezisko Rebecce i sam przyjrzał się poszczególnym partiom materiału, w wyjątkowym jak na niego skupieniu. Pasował Shiki’emu, choć brakowało jeszcze różowych włosów…
— Różowe włosy? — mruknęła pod nosem.
— Hm? — zainteresował się przez moment, zanim znowu wziął się za przeglądanie skrzyni.
— Różowe włosy — odpowiedziała głośniej.
Wstała i zabrała Shiki’emu szal, który rozłożyła wzdłuż stołu. Wskoczyła na ławę i spojrzała z góry na materiał. Przymknęła powieki, wyobrażając sobie dwójkę ludzi, których twarzy w swoich wizjach nie poznała. Zamazane twarze jednak stały się lekko wyraźne, ale przede wszystkim zawitał do obrazu ten szal.
— Należał do jednego z członków tej gildii — wyjaśniła krótko.
— I niby chce żebyśmy to ciepłe coś nosili cały czas. Kto tak robi?
Wzruszyła ramionami. Shiki zaczął coś mówić — nie słuchała go. Pierwsze promienie słoneczne przedostały się przez dziurę w dachu i padły prosto na Rebeccę. Przysłoniła dłonią oczy, choć ciepło było tak przyjemne, że nie odsunęła się.
— A widziałaś podpis? — odezwał się Shiki, oglądając jeszcze raz list.
Nie odpowiedziała. Widziała podpis, ale jeszcze nie potrzebowała go czytać. W głębi serca wiedziała, do kogo należy ten szal w smocze łuski. Do Natsu Dragneela, członka gildii Fairy Tail. Skąd go znała? Żył kilkaset lat przez jej narodzinami. Mimo to obrazy z życia tego człowieka żyły w niej.
— O, ale jesteś do niej podobna.
— Do kogo? — zainteresowała się. Zeskoczyła z ławy i podeszła do Shiki’ego. — Niemożliwe…
Spojrzała na wymiętoloną fotografię, którą czas potraktował wyjątkowo okrutnie w porównaniu do innych przedmiotów ze skrzyni. Zżółkła, kilku postaci nie dało się w ogóle rozpoznać przez duże plamy, ale jedna kobieta — blondynka stojąca pośrodku gromady z dzieckiem na rękach — wyraźnie uśmiechała się ku Shiki’emu i Rebecce.
— Faktycznie jestem do niej podobna — przyznała, gładząc ostrożnie zdjęcie. W tej kobiecie było coś więcej niż podobieństwo. Czuła, że jest jej bliska, podobnie jak Natsu Dragneel.
— Ej, co się tak martwisz?
Shiki złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie, gdy wciąż trzymała zdjęcie. Drugą ręką pogmerał w jej włosach, wytrzepując z nich trochę kurzu. Skrzywił się jednak, kiedy resztki błota wyplątał z czubka głowy. Odsunął się, a Rebecca jeszcze raz sprawdziła. Syknęła ze złości. Myślała, że już się pozbyła tego lepkiego i śmierdzącego czegoś, ale najwyraźniej tylko kąpiel mogła rozwiązać sytuację.
— Chcę już z powrotem na statek — zaczęła narzekać.
— Ja też.
Poprawił okulary, które wsunęły się po jego czole. Zostawiły po sobie piękny, czerwony ślad. Rebecca nie wytrzymała i zaśmiała się. Kolorowe pasy wyglądały na nim cudownie.
— Ej, co się śmiejesz? Bo zacznę się śmiać z twojej siwizny — zagroził.
— Przepraszam, przepraszam, kapitanie — nie zabrzmiała zbyt wiarygodnie w przeprosinach. — Oboje wyglądamy niesamowicie.
— W takim razie jak tylko nas znajdą, idziemy się kąpać!
— Oczywiście, ale ja pierwsza.
Shiki uniósł prawą brew ze zdziwienia.
— Miałem na myśli, że razem — poprawił się. — Po co marnować wodę?
Zacisnęła pięść. Tak, czego innego mogła się spodziewać po debilu wychowanym wśród robotów? Co gorsza, zdawało jej się, że pomysł wspólnej kąpieli zakorzenił się w nim zbyt głęboko, i nie widział w nim nic dziwnego.
— Nie. Ma. Mowy! — krzyknęła jasno i wyraźnie. — Najpierw ja, potem ty.
Kiwnęła na potwierdzenie. Założyła ręce na piersi i w tym samym momencie usłyszała odgłos silnika dochodzący z okolicy. Uśmiechnęła się odruchowo.
— To nasi! — odparli równocześnie.
Rebecca spakowała wszystkie listy do skrzyni i ostrożnie zamknęła ją. Podniosła ją. Na szczęście okazała się wystarczająco lekka, więc nie musiała prosić Shiki’ego o pomoc.
Nie miała ochoty opuszczać budynku gildii. Nawet jeśli niewiele z niego zostało, to nadal chował w swoich ścianach niezbadane dotąd tajemnice. Może coś kryło się w piwnicy? Ktoś równie dobrze mógł pochować inne skrzynie pod resztą kolumn czy w zapadniętych schodach?
Westchnęła. No cóż… Przynajmniej udało się znaleźć tę jedną skrzynię.
Odwróciła się. Shiki już stał przy drzwiach wyjściowych. Szalik nie leżał na stole. Zbliżyła się do chłopaka i dźgnęła go rogiem skrzyni o plecy. Pisnął, po czym szybko zacisnął pięści i przyjął pozycję bojową.
— To tylko ja. — Uśmiechnęła się. — Wziąłeś najlżejszą część?
Wyciągnął przed siebie szal.
— Nie, to nie dla mnie.
Nim Rebecca zdążyła zapytać, dla kogo jest przeznaczony, Shiki zarzucił na jej szyję szal. Okręcił go kilka razy, aż żaden skrawek nie latał luźno. W ciągu chwili miłe ciepełko rozeszło się od piersi aż po brodę.
— Tak, tobie lepiej pasuje. — Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. — No to idziemy szukać przygody!
Zabrał Rebecce skrzynię i ruszył przed siebie, zostawiając dziewczynę w tyle. Poprawiła nieudolnie zawiązany szalik, trochę go luzując.
— Ten szalik należał do Natsu Dragneela…
Podobało się? Wesprzesz autora?
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!