[Smok i księżniczka] Część I ~ Nalu +18


Dawno, dawno temu, za górami, za lasami...
Nie, STOP! Ha, stary trick z początkiem, który zapowiada wszystko i nic, a ostatecznie jest tylko tanim sposobem na to, by jakoś zacząć, a się nie przemęczyć. Jednak w opowieściach nic nie zaczyna się łatwo. Serio, napisać pierwsze zdanie, to jak spróbować wnieść z Syzyfem ten cholerny głaz. Niby próbujesz, jesteś blisko skończenia tego gówna, a koniec końców i tak je kasujesz. Dlatego „dawno temu..," jest takie wygodne.
Prawda też jest taka, że faktycznie opowieść zaczyna się za górami i lasami. Nie wiem, kto postawił zamek w tak odległym miejscu, ale powiedzmy sobie szczerze... łatwo czegoś takiego zdobyć nie było. No chyba że jest się smokiem, a w tej opowieści wystąpi smok i to jaki, hoho. I będzie też księżniczka... Aha... O niej lepiej nie wspominać na razie, bo też z niej ziółko było niezłe.
Dobra zaczynajmy... A nie, sorki. Dzieci drogie, które nie ukończyły latek osiemnastu (a i tak to przeczytają...) opuście tę opowieść i szukajcie dobrego czytadła w baśniach braci Grimm (tylko błagam, nie w oryginałach).
***

Świat czasem wbija ci nóż w plecy, ale potem jeszcze przypomina, że ranę może posypać solą, przebić kilka razy włócznią i dodatkowo wrzucić ciało w największe bagno, zwane rzeczywistością. Lucy cieszyła się, że ze świadomością tej okrutnej prawdy, codziennie budzi się wśród atłasów, a służba przynosi jej posiłek, nim jeszcze zdąży po raz pierwszy ziewnąć.
Świat był okrutny, ale przynajmniej żyła po tej wygodniejszej stronie okrucieństwa. Za oknem było już ciężej. Letnie plony nie przyniosły wystarczających zapasów na zimę. Zamek zabrał większość zbiorów, rolnikom pozostawił w spichlerzach mniejszą część, zresztą tak ojciec czynił co roku. Jednak tym razem zapomniał o suszy, która ogarnęła połowę wschodniego królestwa.
Lucy założyła szlafrok i podeszła do okna. Lekko rozchyliła zasłony, by nie wpuścić do przyciemnionej komnaty zbyt dużo porannego światła. Na targu już rozpoczęły się pierwsze przygotowania do festiwalu na cześć wielkich bożków w podzięce za plony i za rok dobrobytu i wspaniałości. Przez zachodnią bramę wjechała karawana z cyrkowcami, a zaraz za nimi przybyli handlarze z obładowanymi przez beczki piwa wozami. Lucy zaśmiała się pod nosem. Upiją się, zapomną o problemach, a jak w końcu wytrzeźwieją, znów się napiją. Wierzyła, że jakoś przeżyją zimę, o ile nie będzie zbyt sroga. Ostatnie ostrzeżenia druidów kończyły się na snuciu domysłów, o których ojciec nie zamierzał słuchać. Żadnych konkretów, same przewidywania, teorie... Jeśli będzie tak, to będzie tak. Dlatego w królestwie spadła liczba druidów...
— Panienko, król—ojciec panienkę prosi — zwróciła się do niej cicho służąca.
— Imię — burknęła.
— Słucham, panienko? — zdziwiła się służka.
Lucy odwróciła się i zmierzyła ostrym wzrokiem młodą dziewczynę, pewnie jeszcze młodszą od niej. Była drobnej budowy, kuliła się nieśmiało, trzymając cienki ręcznik zawieszony na przedramieniu.
— Jak masz na imię? — zapytała lekko zirytowana, tracąc niepotrzebnie czas.
— Virgo — mruknęła pod nosem, a potem schyliła nisko czoło przed Lucy, gdy ta podeszła do niej.
Lucy chwyciła za włosy służki. Były jasnoróżowe, pochodziła więc zza królestwa.
— Skąd jesteś?
— Wol... — zawahała się. — Wolałabym nie mówić, panienko.
— Smoki?
Uśmiechnęła się złośliwie, gdy twarz Virgo zbladła ze strachu. W jej oczach natychmiast zebrały się łzy.
— Spokojnie, nikomu o tym nie powiem — obiecała Lucy. — Podejrzewam, że połowa królestwa w ten czy inni sposób jest związana ze smokami. Podobno moja praprababka została porwana przez tę bestię. O dziwo, dziewięć miesięcy później urodził się mój pradziadek. Przypadki są... fascynujące, nie sądzisz?
— Czasami, tak — zgodziła się cicho, a potem podeszła do szafy wyjęła pierwszą suknię z lewej.
Lucy nie przyjrzała się wybranemu ubiorowi. Zapewne wyglądała jak każda inna — była piękna, wyjątkowa i miała podkreślać, że ubiera się w nią prawdziwa księżniczka.
— Jaka to okazja?
— Pan... — nim Virgo zdążyła dokończyć, Lucy machnęła ręką, by przestała i sama dopowiedziała:
— Narzeczony, prawda? Oj, jaka to wspaniała okazja się nadarzyła. Młody, cudowny książę, ale słyszałam, że słynie z takiej brzydoty, że żadna kobieta nie chce na niego spojrzeć bez wcześniejszej zapłaty.
— Też o tym słyszałam — odparła nieświadomie Virgo, a gdy zdała sobie sprawę z pomyłki, cicho przeprosiła.
— Nie mam nic przeciwko małżeństwu. Prędzej czy później by mnie to spotkało. Z lepszym czy gorszym partnerem — dodała z odrobiną niepewności w głosie, wspominając króla Acnologię, z którym minęła się w ostatniej chwili. Dzień czy dwa wcześniej i stanęłaby z nim na ślubnym kobiercu zamiast królowej Grandeeney. Na sam widok jego poharatanej twarzy robiło jej się niedobrze. — Ubierajmy się.
Virgo zaprowadziła Lucy za szafę. Poprawiła zasłonki, aby nikt nie spojrzał przez lekko rozchylony otwór. Lucy w tym czasie się rozebrała. Lata minęły szybciej niż się spodziewała. Jeszcze wczoraj opłakiwała śmierć matki i królowej, a dziś sama miała stać się kobietą i oddać rękę mężczyźnie, którego nie znała i nie chciała. Jednak o swoim losie wiedziała od dawna. Był nieunikniony, jeśli pragnęła zachować wszystko, co miała. Nie zamierzała przymierać głodem z powodu głupiego kaprysu. Nie oczekiwała, że spotka miłość swojego życia. Nawet ojciec, który tak często deklarował miłość wobec jej najdroższej matki, chętnie wzywał do siebie służące. Żałowała, że jako dziecko choćby raz nie weszła do takiego pokoju. Cudowne wspomnienie zażenowanego, przyłapanego na niegodnym króla czynie byłaby rozkoszą dla jej oczu na całe życie. Wtedy jednak bała się pociągnąć za klamkę...

***

Słodki zapach bułek rozniósł po pochłoniętych w ciszy korytarzach przeznaczonych tylko i wyłącznie dla rodziny królewskiej. Straż królewska czekała za drzwiami, a dwaj strażnicy, którzy towarzyszyli Lucy, nosili czarne maski na twarzy. Wykastrowano ich za dziecka, przyjęło do zakonu i tam wpajano od najmłodszych lat całkowite oddanie wobec królestwa i cnotę — przede wszystkim cnotę. Milczeli. Ich posępne spojrzenia były skierowane na wprost, skąd zaczęły dobiegać rozmowy. Im bliżej ogrodu znajdowała się Lucy, tym wyraźniej słyszała śmieszki zebranych, rozmowy przybyłych i dźwięk przybijanych kieliszków na cześć nowego przymierza, jakie zawarto za plecami Lucy. Virgo powitała księżniczkę tuż przed drzwiami. Skinęła się i otworzyła pani przejście. Pożegnała ją tylko smutnym spojrzeniem, jakby w akcie ostatniej litości nad losem księżniczki. Lucy fuknęła odpowiedzi i spojrzała na nią z pożałowaniem. Nie miej żadnych wątpliwości, idź przed siebie i bądź silna — pragnęła powiedzieć, ale zdołała jedynie uśmiechnąć się...
Wkroczyła do Smoczych Ogrodów, gdzie rozbrzmiała donośnie skoczna muzyka grajków znad morza. Rząd gości ustawił się do tańca, a po chwili ich kroki zagłuszyły rozmowy pozostałych. Lucy podeszła do stołu z przystawkami i wzięła kilka koreczków serowych. Pochłonęła je w ciągu chwili, a na później zebrała kilka na talerzyk, nim zdążył do niej podejść pierwszy z gości. Brakowało króla, więc nikt nie miał prawa poprosić jej do tańca.
— Przepraszam, ale mam mało wygodne pytanie — usłyszała zza siebie.
Odwróciła się i zamrugała kilka razy z niedowierzania.
— Do mnie mówiłeś, panie? — upewniła się.
Powitał ją szeroki uśmiech chłopaka, którego nie korzyła ze wcześniejszych przyjęć. Przykucnął na stole, ubrany w cienkie, wymiętolone łachmany, jakby w ostatniej chwili wyjęte z wora i nałożone na chude, młodzieńcze ciało, które nie zaznało jeszcze dorosłego życia. Wyglądał na naiwnego dzieciaka, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu przez całkowity przypadek. Był niski, jak na swój wiek, ale za nie mogła mu odmówić przystojnej twarzy. Na pewno prezentował się lepiej niż jej narzeczony.
— Te koreczki są obrzydliwe — dodał chłopak.
— Uwielbiam je — odpowiedziała zaskakująco szczerze. — Ser z koziego mleka to specjał naszych regionów. Z dodatkiem świeżo zerwanych pomidorów i natki pietruszki smakuje przepysznie.
— Wolę mięso.
— Mięso... — powtórzyła po nich troszkę niepewnie. — Jaki rodzaj mięsa?
— Akurat takiego byś nie skosztowała.
Chłopak chwycił jeden z koreczków z talerza Lucy i skosztował. Skrzywił się z niesmaku, kiedy zagryzł ser po raz pierwszy. Wypluł wszystko i wrzucił w kwiaty.
— Nie smakuje ci — zauważyła Lucy.
— Trudno zauważyć, księżniczko... Księżniczko? Tak, nie pomyliłem się? — dopytał się dopiero teraz.
Lucy parsknęła śmiechem. Jeśli tylko zechce ją porwać, to zgodzi się bez wahania. Kilka dni w takim towarzystwie na pewno starczyłoby jej na całe życie, poza tym... z jakiegoś powodu nie czuła się źle przy nowopoznanym gościu.
— Tak, księżniczka.
— Na wielkiego smoka, niech mu będą dzięki. Wiesz, bałem się, że w tym całym zamieszaniu pomyliłem się — przyznał ciszej, a potem mrugnął w kierunku Lucy. — W takim razie mogę cię porwać?
Zacisnęła pięść i obejrzała się w kierunku rozmawiających dworzanek, których ploteczki rozchodziły się już po całym przyjęciu. Jedna wędrowała od drugiej, a wszystkie co chwilę wydawały się zerkać w kierunku Lucy. "Zerwij zaręczyny" — mówiły ich zawistne spojrzenia. Każda z dziewcząt od najmłodszych lat szykowała się do dobrego zamążpójścia. Odebrała im największą z szans, prawie największą.
Obejrzała się w stronę niewzruszonego młodzieńca, który ani razu, nawet na krótko, nie luknął do dworzanek. Szeptały zza wachlarzy, nie patrzyły na chłopaka.
— Tak, proszę, a na ile dni? — odpowiedziała niewyraźnie, odruchowo, uznając, że porwanie może być ciekawym doświadczeniem przed ślubem. Wróci, a wtedy świat będzie opowiadał o tym, jak wyrwała się ze szponów... nieznanego chłopaka.
— Eee, jakieś trzy, cztery, potem cię zwrócę, obiecuję. — Przyłożył dłoń do piersi i wyrysował palcem znak krzyża — odwieczny symbol przyrzeczenia i spełnionych obietnic, który przynależał od wieków do smoków. A jak smok raz coś obieca, to choćby miał zginąć, obietnicy dotrzyma. — I nic ci się nie stanie, obiecuję, naprawdę.
— A jak zamierzasz mnie porwać? I jak masz na imię? — pytała dalej, choć jej głos nikł wraz z narastającym napięciem. Jej serce biło. Powoli docierało do Lucy, że wyrysowany krzyż nie powstał przypadkiem, a młodzieniec wcale nie jest młodzieńcem.
— Natsu... — odpowiedział na jedno z jej pytań.
Natsu odsunął się kawałek, na plac, gdzie stała fontanna. Wszedł w środek wody, przykuwając uwagę kilku plotkujących ze sobą kobiet. Zaklaskał kilka razy. Muzyka jakby ucichła na jego rozkaz.
— Będzie troszkę bolało — ostrzegł Lucy.
Zrzucił z siebie płaszcz. W tym samym momencie cienkie płomienie wydobyły się z jego nagiej skóry. Uśmiechnął się szeroko, ale w tym uśmiechu nie było nic szaleńczego. Wydawał się raczej... dobrze bawić, kiedy ogień zaczął go otaczać. W płomienistym wirze zamachały skrzydła, a cień ogromnej bestii ryknął w kierunku niebios. Chmury zabrały czyste niebo, pierwsze błyskawice przecięły deszcz, powoli opadający na suchą krainę.
Lucy przymknęła oczy. Krople skapnęły na jej twarz. Nie były chłodne, wydawały się palić skórę od gorąca, jakie z siebie wydobywały.
Bestia zamachnęła się skrzydłami, rozpylając ogień we wszystkie strony. Jeden ze służących wrzasnął z bólu i rzucił się w kierunku bani z wodą. Zamoczył się w niej. Kilka kobiet zdarło z siebie suknię, stając po środku placu do tańca w samych koszulach.
Lucy stała w tym samym miejscu, co wcześniej, śmiejąc się szaleńczo. Ogień nie dotykał jej. Omijał, jakby bestia nie zamierzała skrzywdzić tylko Lucy. Wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. Założyła ręce na piersi, ale zdołała dłużej powstrzymać rąk od sięgnięcia do ognia i dotknięcia go. Nie parzył. Delikatnie łaskotał jej skórę, bawiąc się przy tym jak małe dziecko. Raz szczypał, innym razem ukłuł Lucy w kciuka, ale nie skrzywdził jej.
— Idziemy? — usłyszała nad sobą.
Podniosła szybko głowę. Czerwone, jaszczurkowate ślepia wbiły się w Lucy w ciepłym, łagodnym spojrzeniu, które nie pasowało do bestii przewyższającej pałac królewski. Łuski paliły się żywym ogniem, który topił je na gęstą ciecz przypominającą lawę, o której tak wiele czytała w starych księgach. Jednak najcudowniejsze w smoku były jego skrzydła, grube, wychodzące z silnie zbudowanych mięśni, pokryte cudownymi liniami z ognia.
— Masz przecież różowe włosy — wykrzyczała z radości.
Natsu wystawił ogromną łapę. Lucy bez chwili zawahania wspięła się na nią i ostrożnie usiadła przy pazurze, obejmując go mocno.
— I chyba polecimy — dodała po chwili.
Natsu w milczeniu wzbił się w niebiosa. Nie umiała powstrzymać wrzasku. Z gardła wydobył się ciągły krzyk, który zaraz przerodził się pisk. Traciła siły, traciła głos, ale pragnęła, by cały świat usłyszał ją z tych niebios.
Rozchyliła lekko prawą powiekę, lecz zaraz ją zacisnęła, gdy ostry wiatr dmuchnął w jej twarz. Przesunęła się lekko w lewo i osłoniła ciało pazurem, by ten ochronił ją przed zdmuchnięciem. Leć wolniej, pragnęła powiedzieć Natsu, ale przez panujący wokół hałas jej głos nie przebiłby się i nie dotarł do smoka.
Nagle zmienili kierunek lotu i polecili w dół. Siła pędu powietrza niemal zdmuchała Lucy. Trzymała się pazura najmocniej jak potrafiła, lecz latanie ze smokiem w niczym nie przypominało bajki, którą piastunka opowiadała jej każdego wieczora przed spaniem. Była niczym w obliczu potęgi smoka. Znaczyła mniej niż jedna z łusek zamieniająca się w ogień. Gdzieś istniała na cielsku smoka, ale jej nieobecność nic by nie zmieniła.
Natsu zatrzymał się.
Otworzyła niepewnie oczy. Świat zawirował przed nią. Kilka razy zamrugała, lecz obraz przed nią zawirował jeszcze gwałtowniej. Mimo to puściła się pazura. Uniosła sukienkę za brzegi i gdy postawiła pierwszy krok poleciała w dół cielska smoka i rąbnęła twarzą w miękką trawę.
Natsu ryknął śmiechem.
— Ten wdzięk księżniczki, legendarny! — odparł złośliwie, po czym znów przemienił się w człowieka.
Przykucnął przed Lucy i pomógł jej się podnieść. Dłonie smoka były chropowate i twarde, w niczym nie przypominały delikatnej, niemal dziecięcej skóry jej narzeczonego. Różnili się w jeszcze jednej kwestii. Natsu śmierdział, jakby kąpiel była mu zupełnie obcą czynnością i wspominał ją z dawnych, zapomnianych czasów.
— Wykąp się — powiedziała od razu.
— Smoki śmierdzą.
— Czuję.
— Trudno.
— Nie wytrzymam.
— Przyzwyczaisz się. Faceci po prostu śmierdzą. A jak ładnie pachnął, to jest to podejrzane. Mam nadzieję, że lot był udany, i dziękuję serdecznie za pomoc.
— Tak, tak... — mruknęła pod nosem, powoli odpychając od siebie Natsu. — A teraz proszę o trochę przestrzeni osobistej...
Uśmiechnęła się krzywo. Próbowała wstać o własnych siłach, lecz gdy tylko spróbowała wykonać pierwszy krok, zachwiała się. Świat wirował przez jej oczami w niekończącej się karuzeli, a podłoga zdawała się nieuchronnie ku niej zbliżać. Natsu jednak szybko ją pochwycił w swoje ramiona. Był ciepły... i miły w dotyku. Pod palcami czuła silne, twarde mięśnie, którymi mało który człowiek mógł się pochwalić. Bestie były inne. Ciepło, które wydobywało się z ciała smoka, nie paliło, ale równocześnie w niczym nie przypominało w dotyku drugiego człowieka. Delikatnie szczypało w palce i wydawało się Lucy nienaturalnie. Nie powinno istnieć, a jednak czuła je pod opuszkami palców.
— Lot nie jest prosty dla człowieka, prześpij się trochę — zachęcał ją.
Położył Lucy na porozrzucanych w stos materiałach. Sam przemienił się w smoka i zwinął jak kociak w kłębek, tuż przed Lucy. Zaśmiała się. Bestia czy nie, ale nawet ona miała w sobie troszkę słodyczy. Kiedyś posiadała kotka, ale zdechł po tym, jak wypił mleko kozie. Potem już nie zasłużyła na kolejnego zwierzaczka.
— Mogę... — zaczęła wątpliwie, gdy zawroty głowy stały się silniejsze. Mroczki przed oczami ogarnęły obraz. Jeden krok był chwiejny, drugi postawiła jeszcze mniej pewnie. — Mogę się w ciebie wtulić?
Natsu wyciągnął łapę i przysunął stos materiałów bliżej siebie. Nie raczył otworzyć oczu, ale Lucy zrobiło się milej, gdy z spod łusek buchnęło cieplutkie powietrze. Wciąż śmierdział, choć do zapachu mogła się łatwo przyzwyczaić...
Lucy przykryła się, chyba jedwabiem, i przymknęła oczy, by po chwili usnąć…
Podobało się i chcesz wesprzeć autora, stawiając mu dobrą kawusię? To KLIKNIJ TUTAJ!
Podobało się? Wesprzesz autora?
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)

1 komentarz:

Obserwuj!