[Smok i księżniczka] Część II ~ Nalu +18


Natsu jeszcze spał. Ostrożnie zeszła z góry materiałów i przeszła po ogonie smoka, by wydostać się z twierdzy, którą postawił swoim cielskiem. Lucy wyprostowała się i rozciągnęła, kiedy poczuła, że coś jej strzyka w krzyżu. Całe życie przeleżała w wygodnym łóżku. Nigdy wcześniej nie dostąpiła tego zaszczytu, by przespać całą noc w innym miejscu — na niewygodnych materacach, obok gigantycznej bestii, która jak mówiły legendy, winna ją zjeść, gdy tylko zabierze do swego legowiska. Tak się jeszcze nie stało. Nie tylko wyrwała się ze świata, który nazywała swym domem, ale i zamkniętego pokoju, zasłoniętych zasłoń i chronionego przez straże łóżka. Za oknem zawsze był inny świat, niedostępny dla Lucy, obcy, który wiele lat czekał na to, by do niego wyszła.
Zaśmiała się.
Raz wyściubiła nos poza zamek i już znalazła się w cichej pieczarze smoka. Wyobrażała ją sobie inaczej. Z opowieści słyszała o szkieletach zmarłych, które smoki trzymają na ścianach, by inni poczuli strach, nim sami zostaną pochłonięci przez paszczę bestii. Słyszała też o złocie, kosztownościach, które smoki kochały zbierać — szczególnie młode, które po raz pierwszy wyszły spod skrzydeł matki.
Pieczara Natsu świeciła pustkami, oprócz stosu materiałów, na którym się przespała. Nie było szkieletów. Nie było skarbów. Lita skała ścieliła jaskinię, a drobne krople wody opadały ze sklepienia nad nią, na których dostrzegła drobinki kryształów, bądź zwykłego lodu, który z oddali przypominał coś piękniejszego niż jest.
Lucy pokiwała głową, a potem spytała siebie:
— To co ja mam w zasadzie tu robić?
Odwróciła się. Natsu przewrócił się na grzbiet i zamachnął się prawą łapą. Zaśmiała się na widok tej słodyczy, po raz kolejny utwierdzającej ją w przekonaniu, że smoki mają coś z kotów.
Podrapała Natsu po brzuchu i odeszła od niego, kierując się w stronę wyjścia z pieczary. Na korytarzu wiatr ostry, nieprzyjemny wiatr. Zarzuciła na siebie lnianą narzutę, ale nie wystarczyła w obliczu szalejącego żywiołu. Woda kapnęła znad ścianki wprost na czubek głowy Lucy. Wzdrygnęła się w pierwszej chwili, ale potem, im dalej szła ku wyjściu, tym bardziej przyjemne wydawało się to kapanie. Wydawany dźwięk, ciche kap, kap, z czasem zaczęło grać jednostajną, naturalną melodię. Zawsze nasłuchiwała deszczu. Patrzyła za okiennice i przyglądała się, jak grube, ciężkie krople dudnią o szybę. Długo stała przy oknach, palcami próbując nadążyć za grą żywiołu... Nigdy nie wygrała. Zawsze zgubiła rytm, uciekła jej jedna kropla, dalej poddała się i wracała do ogrzanego łóżka.
Zbliżyła się do światła. Kapanie ustało. Bujająca się na wietrze wierzba zamknęła się w oczach Lucy skromnym, bajkowym pięknem, o którym nikt jej nie opowiadał. Różowe końcówki, prawie łzy, tańczyły smutnie, snując się w jednostajnym rytmie po wyznaczonej trasie — w tę i z powrotem. Ciemnozielona korona pięła się ku górze. Lucy nie dostrzegała jej końca.
Niepewnie odsunęła różowe łzy i zajrzała do wnętrza, gdzie pień obrastało złoto i srebro. Inny kamień uderzył ją w policzek. Złapała za jedną z przezroczystych łezek, która okazała się diamentem.
— Każdy smok ma swoje sanktuarium — odezwał się Natsu zza Lucy. Objął ją od tyłu i polizał po policzku. — Dzień dobry.
Uciekła z objęć smoka.
—Polizałeś mnie! — zdziwiła się. — To obrzydliwe. — Skrzywiła się.
— Przepraszam, więcej nie będę — obiecał. — Ludzie się nie liżą, prawda? To... jak? — Machnął rękoma. — Podoba ci się mój skarbiec?
— Przepiękny — odpowiedziała szybko, bez zastanowienia. Jej głos brzmiał melancholijnie, nienaturalnie. Nie umiała wykrzesać z siebie innego słowa. Wszystkie wydawały się tak nikłe wobec obrazu, który malować się przed jej oczami. Był cudowny, magiczny, niepodobny do dzieł wychodzących z rąk ludzkich. — Sam to stworzyłeś?
— Poniekąd. Każdy smok wierzy w to, że żywioł ma znaczenie i wyznacza nam ścieżkę naszego bytu — wygłosił przemówienie, które brzmiało jak wykład profesorski. — Ogień to siła, władza, ale też miłość, kreacja i kształtowanie. Poza tym... to ładnie wygląda. — Uśmiechnął się. — Naprawdę ci się podoba?
— Zdecydowanie.
— Kobiety lubią błyskotki.
— Tak, ale pamiętaj, że jako księżniczka mam ich trochę.
— A tyle?
Zawahała się. Oczywiście, że nie. Gdyby zebrać wszystkie kosztowności w skarbcu, nadal byłyby niczym w obliczu bogactwa smoka.
— Tak, na pewno — skłamała.
Natsu wybuchnął się śmiechem.
— Ta, na pewno, już to widzę. Oj, Lucy, Lucy, żaden smok nie pozwoliłby mieć człowiekowi większych kosztowności niż sam posiada.
— Smocza duma? — upewniła się.
— Dokładnie. — Wskazał na nią palcem. — Dlatego zresztą cię porwałem. Przepraszam, jeśli tak wyszło, ale rozumiesz... — Zamlaskał. — Tak wyszło...
Przymrużyła oczy i zastanowiła się przez moment. Co „wyszło"? W zasadzie jeszcze nie miała chwili, by pomyśleć nad tym, co się wydarzyło na przyjęciu i znaleźć powód, dla którego właściwie jedna z największych bestii żyjących na tym świecie zdecydowała się ją porwać. Szczególnie że nie posiadała żadnej wartości.
— Ładnie pachniesz. — Zbliżył nos do piersi Lucy i powąchał ją. — Słodko, ale jednocześnie jakoś kwaśno... Lubię ten zapach.
Położyła palec na czole Natsu i odepchnęła go od siebie.
— Nieładnie zaglądać kobiecie do biustu — zwróciła mu uwagę. — Ludzie tak nie robią.
— Nie jestem człowiekiem — szepnął w odpowiedzi.
— I porwałeś mnie, bo... — zachęciła go, by sam dokończył.
—... tak wyszło.
— A wyszło tak, bo...
Skrzywił się.
— Założyłem się z przyjacielem — wyznał w końcu.
— O to że mnie porwiesz? — dopytała się, niedowierzając temu, co słyszy.
— Tak... Wyszło niekoniecznie romantycznie, cudownie, pięknie i co tam jeszcze chcesz, ale rzeczywiście założyłem się, że porwę ludzką księżniczkę.
— A wybrałeś mnie, bo...
Przewrócił oczami.
— Ponieważ byłaś najbliżej mieszkającą księżniczką, poza tym usłyszałem, że ma być przyjęcie. Przecież musiał mnie ktoś zobaczyć! — tłumaczył się dalej.
Lucy otworzyła szeroko usta ze zdziwienia. Nie wiedziała, co powiedzieć. Tysiące słów cisnęły się jej na usta, ale nie potrafiła skleić jednego, prostego zdania. Tego było za wiele. Stanęła naprzeciw Natsu i przydusiła obcasem jego stopę. Nawet się nie zająknął, więc uniosła suknię, zamachnęła się i kopnęła go w łydkę.
Wrzasnęła z bólu. Przykucnęła i złapała się za nogę, rozmasowując ją w miejscu uderzenia. Natsu był twardy, jak skała. Przynajmniej poznała pierwszą zasadę: nigdy nie kop smoka, to boli.
— Przepraszam? — odparł Natsu, głaszcząc Lucy po głowie. — Jestem twardy.
— Teraz już wiem — wyjęczała.
— Nie polecam także mnie straszyć. Niekoniecznie panuję wtedy nad ogniem.
— Zapamiętam.
— Również nie zalecam mnie łaskotać. Mam... łaskotki. Też ogień. No i uderzyć mogę — mówił dalej.
Lucy odnotowała w myślach wszystkie ostrzeżenia i rozważyła każde z nich z osobna. To nie był smok, to była bestia, to był dzieciak, który popełnił głupotę i teraz babrał się w niej nadal.
— O bożkowie... — wystękała. — Czy jesteś kimś ważnym i czy to wprowadzi kogoś w problem?
— Mój ojciec to wielki król smoków ognia, Igeeel, więc... — zawahał się — zdecydowanie tak. I na drugie pytanie, również zdecydowanie tak... On mnie zabije. — Załamał ręce. — Wygrałem zakład, ale on mnie zabije. Już nie żyję. Ha...
Lucy parsknęła śmiechem. Natsu założył ręce na piersi i spojrzał na nią tak, jak gdyby chciał powiedzieć „to nie jest śmieszne". Nie zdołał jednak niczego dodać, gdyż Lucy wybuchła gromkim śmiechem. Przykucnęła. Aż popłakała się z radości.
— Przestań! — upomniał ją Natsu.
Nie potrafiła w tym momencie ustąpić. To było takie żałosne. Nie dość, że została porwana — nikt nie zrobi jej wyrzutów z tego powodu — to jeszcze przeżyje najzabawniejszy dzień w całym w swoim życiu. Lepszego roku smoka nie umiała sobie wyobrazić.
— Czy ludzie muszą ociekać taką... złośliwością?
— Nie ludzie, tylko ja... — wydusiła, a potem znów się zaśmiała.
— Ha, ha, jakie wspaniałe. Nie pomyślałem, tak wyszło. Naprawdę będę miał kłopoty... — wyżalił się i tupnął nogą o skałę. — Ojciec mnie zabije. Już mogę żegnać się z tym światem, a jego ogień jest taki gorący... — Zadrżał na samo wspomnienie. — Spali mnie żywcem — wyszeptał, gdyby Lucy jeszcze nie pojęła, co go czeka.
— Gdyby spalił cię martwego, nie byłoby w tym żadnej zabawy.
Natsu spojrzał na nią ciężkim wzrokiem.
— Dziękuję za uświadomienie, księżniczko. Może teraz cię odstawię, przeproszę i pożegnamy się w pokoju.
Otarła twarz z łez i podniosła się. O nie, jeszcze nie skończyła zabawy. Natsu może i zrozumiał swój błąd, ale ona nie zamierzała wrócić do zamku. Nie teraz.
— Wybaczę, jeśli spełnisz kilka moich życzeń.
— Dobrze — zgodził się od razu.
— Ojca udobruchasz pewnie kilkoma diamencikami — kontynuowała, przyglądając się zawieszonym kryształom na wierzbie płaczącej. — Uwielbia wszystko, co się świeci. Dlatego zresztą chciał mnie oddać temu księciu.
— Oddać? — zainteresował się.
Usiadł na trawie. Poklepał miejsce obok siebie i zasugerował, by Lucy przyklapnęła obok niego. Podwinęła sukienkę i przykucnęła. Jak gdyby tak prosto było w tych wszystkich materiałach dobrze się poruszać. Jeszcze kucanie jej wychodziło, ale niekoniecznie siedzenie. Dlatego zabujała się i odchyliła do tyłu. Tym razem Natsu parsknął śmiechem.
— Problemy księżniczek?
— Problemy księżniczek — potwierdziła. — Jeden z nich. Drugi to książęta. Nie wiem nawet, jak on ma na imię. Kilka razy go widziałam. Jaki brzydki. O, niech mnie ktoś uszczypnie. Ty to przynajmniej wyglądasz jak młody bóg, a on? Jak straszydło. Mówią, że bez odpowiedniej zapłaty żadna nie chce z nim pójść do łóżka.
— Żartujesz? I ty masz za niego wyjść?
— Muszę, taki los księżniczki.
— A... Nie macie lotu miłosnego? Pierwszej wymiany łusek? Nie masz łusek — zdał sobie szybko sprawę. — Mimo wszystko, dla nas, smoków, wybieranie odpowiedniej partnerki życiowej, to sprawa życia i śmierci. Smoczyca ma dać życie naszemu potomstwu, więc nie można ot tak sobie... zdecydować.
— My nie mamy łusek — powtórzyła jego słowa. — Życie nie jest proste. Przynajmniej nie umrę z głodu. Będę miała wszystkiego pod dostatkiem. Niekoniecznie... — Zakaszlała. — Niekoniecznie widzę bycie z kimś takim, ale słyszałam, że to dobry człowiek. Ja... Trochę źle, że go oceniam po wyglądzie, nie powinnam pewnie, bo sam nie uczynił mi niczego złego. Może mnie też uważa za brzydką.
— Oj, uważam, że jak na człowieka jesteś całkiem ładna.
— Całkiem... ładna? — powtórzyła jego słowa, a potem fuknęła. Już sama nie wiedziała, czy ma to odebrać jako komplement. — Nigdy nie zdobędziesz żadnej smoczycy, mówiąc, że jest „całkiem ładna".
— Smoczycom raczej imponuje się siłą, tylko ludzkie kobiety mają jakieś dziwne zamiłowanie do miłych słówek. Jakby cokolwiek znaczyły — mruknął od nosem ostatnie zdanie.
Usłyszała dokładnie wszystko.
— Znaczą.
— Znaczą, znaczą... — Westchnął ciężko. — Gdyby znaczyły, to miałyby sens. Co z tego, że powiem ci, że masz ładne ciało, kiedy wyglądasz jak prosię w tej sukience.
Z trudem powstrzymała się, by tym razem nie walnąć Natsu.
— Jak „prosię"? — powtórzyła po smoku. — Właśnie takie słowa znaczą najwięcej.
— Jestem szczery.
— Nawet bardzo, skoro zapytałeś, czy możesz mnie porwać.
— Z czystej grzeczności, poza tym zgodziłaś się. A teraz... — Zachybotał się na palcach. — Co robimy? Może chcesz zobaczyć dolinę? Ktoś ją nazwał „Łabędzią przystanią", choć w życiu nie żyły tam żadne łabędzie. W zasadzie nie wiem dlaczego... Może od tych dziwnych drzew? Ale w tej trwawiastej dolinie. Też całkiem interesująca. Raz byłem.
Lucy westchnęła. Szkoda było teraz wracać do zamku. Dopiero porwano ją. Natsu niekoniecznie spełniał wymagania, jakie stawiała interesującym mężczyznom, ale musiała przyznać, że przynajmniej się przy nim nie nudziła. Poza tym był szczery... aż do bólu.
— Bardzo chętnie zobaczę, o co chodzi z tą nazwą.
— Cudownie. Więc pole...
— Żadnego latania — przerwała mu szybko.
— A że dlaczego? Lubię latać.
— A ja nie.
— Po to mam skrzydła.
— A ja nie.
— Poza tym wiatr jest cudowny do latania.
— Nie — powiedziała po raz trzeci.
Natsu uśmiechnął się złośliwie, po czym w mgnieniu oka zamienił się w smoka. Nie było przy tym żadnego ognia, żar nie lał się w około, a sam proces przemieniany skrócił się do kilku sekund.
— Jak... Jak? — wydukała całkowicie zaskoczona tym, co się stało. — Dlaczego tak szybko? Jaak?
Natsu wydał z siebie ciche „ups". Odwrócił się i udał, że spogląda gdzieś ku niebu. Ogon machał mu energicznie, zdmuchując płatki z rosnących wokoło kwiatów. Lucy zasłoniła twarz przed kurzem, który wzbił się w powietrze wraz z chwilą, gdy smok zarzucił skrzydłami — silnymi, dobrze zbudowanymi. "Jeden oddech smoka spala całe miasto, zostawiając za sobą tylko kruchy pył. Jak smok wzbija się w powietrze, nie zdołasz ogarnąć majestatu bestii, dla której wydajesz się tylko podrzędną mrówką" — przypomniała sobie słowa matki. Ostrzegała ją przez całe życie, by po objęciu rządów nigdy nie wchodzić w konflikt ze smoczymi władcami. I kiedy tak przyglądała się Natsu, zaczęła rozumieć dlaczego. Wśród palących się łusek utkwiła śmierć. Każdy kto go dotknie, spłonie, nim smok zdąży zabrać cielsko. Wina w niewinności chłopaka przerażała ją... i pochłaniała doszczętnie. Był piękny, majestatyczny. Choć był ogrimny, poruszał się zgrabnie. Jego łuski delikatnie drżały z podniecenia, ogień spływał po nich jak masełko po gorącym cieście.
— Ty chciałeś się tylko popisać... — zdała sobie sprawę. — Jesteś potężny, niesamowity, cudowny. — Weszła pod skrzydła Natsu. — Moglibyście zniszczyć królestwa w chwilę. Zmieść ludzkość od miotłę i władać światem. Zniszczyć dorobek wieków i wychować ludzi na niewolników, więc dlaczego...


CZEŚĆ TRZECIA - 19.02.2020
Podobało się i chcesz wesprzeć autora, stawiając mu dobrą kawusię? To KLIKNIJ TUTAJ!

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!