Natsu jeszcze spał. Ostrożnie zeszła z góry
materiałów i przeszła po ogonie smoka, by wydostać się z twierdzy, którą
postawił swoim cielskiem. Lucy wyprostowała się i rozciągnęła, kiedy poczuła,
że coś jej strzyka w krzyżu. Całe życie przeleżała w wygodnym łóżku. Nigdy
wcześniej nie dostąpiła tego zaszczytu, by przespać całą noc w innym miejscu —
na niewygodnych materacach, obok gigantycznej bestii, która jak mówiły legendy,
winna ją zjeść, gdy tylko zabierze do swego legowiska. Tak się jeszcze nie
stało. Nie tylko wyrwała się ze świata, który nazywała swym domem, ale i
zamkniętego pokoju, zasłoniętych zasłoń i chronionego przez straże łóżka. Za
oknem zawsze był inny świat, niedostępny dla Lucy, obcy, który wiele lat czekał
na to, by do niego wyszła.
Zaśmiała się.
Raz wyściubiła nos poza zamek i już
znalazła się w cichej pieczarze smoka. Wyobrażała ją sobie inaczej. Z opowieści
słyszała o szkieletach zmarłych, które smoki trzymają na ścianach, by inni
poczuli strach, nim sami zostaną pochłonięci przez paszczę bestii. Słyszała też
o złocie, kosztownościach, które smoki kochały zbierać — szczególnie młode,
które po raz pierwszy wyszły spod skrzydeł matki.
Pieczara Natsu świeciła pustkami, oprócz
stosu materiałów, na którym się przespała. Nie było szkieletów. Nie było
skarbów. Lita skała ścieliła jaskinię, a drobne krople wody opadały ze
sklepienia nad nią, na których dostrzegła drobinki kryształów, bądź zwykłego
lodu, który z oddali przypominał coś piękniejszego niż jest.
Lucy pokiwała głową, a potem spytała
siebie:
— To co ja mam w zasadzie tu robić?
Odwróciła się. Natsu przewrócił się na
grzbiet i zamachnął się prawą łapą. Zaśmiała się na widok tej słodyczy, po raz
kolejny utwierdzającej ją w przekonaniu, że smoki mają coś z kotów.
Podrapała Natsu po brzuchu i odeszła od
niego, kierując się w stronę wyjścia z pieczary. Na korytarzu wiatr ostry,
nieprzyjemny wiatr. Zarzuciła na siebie lnianą narzutę, ale nie wystarczyła w
obliczu szalejącego żywiołu. Woda kapnęła znad ścianki wprost na czubek głowy
Lucy. Wzdrygnęła się w pierwszej chwili, ale potem, im dalej szła ku wyjściu,
tym bardziej przyjemne wydawało się to kapanie. Wydawany dźwięk, ciche kap,
kap, z czasem zaczęło grać jednostajną, naturalną melodię. Zawsze nasłuchiwała
deszczu. Patrzyła za okiennice i przyglądała się, jak grube, ciężkie krople
dudnią o szybę. Długo stała przy oknach, palcami próbując nadążyć za grą
żywiołu... Nigdy nie wygrała. Zawsze zgubiła rytm, uciekła jej jedna kropla,
dalej poddała się i wracała do ogrzanego łóżka.
Zbliżyła się do światła. Kapanie ustało.
Bujająca się na wietrze wierzba zamknęła się w oczach Lucy skromnym, bajkowym
pięknem, o którym nikt jej nie opowiadał. Różowe końcówki, prawie łzy, tańczyły
smutnie, snując się w jednostajnym rytmie po wyznaczonej trasie — w tę i z
powrotem. Ciemnozielona korona pięła się ku górze. Lucy nie dostrzegała jej
końca.
Niepewnie odsunęła różowe łzy i zajrzała do
wnętrza, gdzie pień obrastało złoto i srebro. Inny kamień uderzył ją w
policzek. Złapała za jedną z przezroczystych łezek, która okazała się
diamentem.
— Każdy smok ma swoje sanktuarium — odezwał
się Natsu zza Lucy. Objął ją od tyłu i polizał po policzku. — Dzień dobry.
Uciekła z objęć smoka.
—Polizałeś mnie! — zdziwiła się. — To
obrzydliwe. — Skrzywiła się.
— Przepraszam, więcej nie będę — obiecał. —
Ludzie się nie liżą, prawda? To... jak? — Machnął rękoma. — Podoba ci się mój
skarbiec?
— Przepiękny — odpowiedziała szybko, bez
zastanowienia. Jej głos brzmiał melancholijnie, nienaturalnie. Nie umiała
wykrzesać z siebie innego słowa. Wszystkie wydawały się tak nikłe wobec obrazu,
który malować się przed jej oczami. Był cudowny, magiczny, niepodobny do dzieł
wychodzących z rąk ludzkich. — Sam to stworzyłeś?
— Poniekąd. Każdy smok wierzy w to, że
żywioł ma znaczenie i wyznacza nam ścieżkę naszego bytu — wygłosił
przemówienie, które brzmiało jak wykład profesorski. — Ogień to siła, władza,
ale też miłość, kreacja i kształtowanie. Poza tym... to ładnie wygląda. —
Uśmiechnął się. — Naprawdę ci się podoba?
— Zdecydowanie.
— Kobiety lubią błyskotki.
— Tak, ale pamiętaj, że jako księżniczka
mam ich trochę.
— A tyle?
Zawahała się. Oczywiście, że nie. Gdyby
zebrać wszystkie kosztowności w skarbcu, nadal byłyby niczym w obliczu bogactwa
smoka.
— Tak, na pewno — skłamała.
Natsu wybuchnął się śmiechem.
— Ta, na pewno, już to widzę. Oj, Lucy,
Lucy, żaden smok nie pozwoliłby mieć człowiekowi większych kosztowności niż sam
posiada.
— Smocza duma? — upewniła się.
— Dokładnie. — Wskazał na nią palcem. —
Dlatego zresztą cię porwałem. Przepraszam, jeśli tak wyszło, ale rozumiesz... —
Zamlaskał. — Tak wyszło...
Przymrużyła oczy i zastanowiła się przez
moment. Co „wyszło"? W zasadzie jeszcze nie miała chwili, by pomyśleć nad
tym, co się wydarzyło na przyjęciu i znaleźć powód, dla którego właściwie jedna
z największych bestii żyjących na tym świecie zdecydowała się ją porwać.
Szczególnie że nie posiadała żadnej wartości.
— Ładnie pachniesz. — Zbliżył nos do piersi
Lucy i powąchał ją. — Słodko, ale jednocześnie jakoś kwaśno... Lubię ten
zapach.
Położyła palec na czole Natsu i odepchnęła
go od siebie.
— Nieładnie zaglądać kobiecie do biustu —
zwróciła mu uwagę. — Ludzie tak nie robią.
— Nie jestem człowiekiem — szepnął w
odpowiedzi.
— I porwałeś mnie, bo... — zachęciła go, by
sam dokończył.
—... tak wyszło.
— A wyszło tak, bo...
Skrzywił się.
— Założyłem się z przyjacielem — wyznał w
końcu.
— O to że mnie porwiesz? — dopytała się,
niedowierzając temu, co słyszy.
— Tak... Wyszło niekoniecznie romantycznie,
cudownie, pięknie i co tam jeszcze chcesz, ale rzeczywiście założyłem się, że
porwę ludzką księżniczkę.
— A wybrałeś mnie, bo...
Przewrócił oczami.
— Ponieważ byłaś najbliżej mieszkającą
księżniczką, poza tym usłyszałem, że ma być przyjęcie. Przecież musiał mnie
ktoś zobaczyć! — tłumaczył się dalej.
Lucy otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Tysiące słów cisnęły się jej na usta, ale nie
potrafiła skleić jednego, prostego zdania. Tego było za wiele. Stanęła
naprzeciw Natsu i przydusiła obcasem jego stopę. Nawet się nie zająknął, więc
uniosła suknię, zamachnęła się i kopnęła go w łydkę.
Wrzasnęła z bólu. Przykucnęła i złapała się
za nogę, rozmasowując ją w miejscu uderzenia. Natsu był twardy, jak skała.
Przynajmniej poznała pierwszą zasadę: nigdy nie kop smoka, to boli.
— Przepraszam? — odparł Natsu, głaszcząc
Lucy po głowie. — Jestem twardy.
— Teraz już wiem — wyjęczała.
— Nie polecam także mnie straszyć.
Niekoniecznie panuję wtedy nad ogniem.
— Zapamiętam.
— Również nie zalecam mnie łaskotać. Mam...
łaskotki. Też ogień. No i uderzyć mogę — mówił dalej.
Lucy odnotowała w myślach wszystkie
ostrzeżenia i rozważyła każde z nich z osobna. To nie był smok, to była bestia,
to był dzieciak, który popełnił głupotę i teraz babrał się w niej nadal.
— O bożkowie... — wystękała. — Czy jesteś
kimś ważnym i czy to wprowadzi kogoś w problem?
— Mój ojciec to wielki król smoków ognia,
Igeeel, więc... — zawahał się — zdecydowanie tak. I na drugie pytanie, również
zdecydowanie tak... On mnie zabije. — Załamał ręce. — Wygrałem zakład, ale on
mnie zabije. Już nie żyję. Ha...
Lucy parsknęła śmiechem. Natsu założył ręce
na piersi i spojrzał na nią tak, jak gdyby chciał powiedzieć „to nie jest
śmieszne". Nie zdołał jednak niczego dodać, gdyż Lucy wybuchła gromkim
śmiechem. Przykucnęła. Aż popłakała się z radości.
— Przestań! — upomniał ją Natsu.
Nie potrafiła w tym momencie ustąpić. To
było takie żałosne. Nie dość, że została porwana — nikt nie zrobi jej wyrzutów
z tego powodu — to jeszcze przeżyje najzabawniejszy dzień w całym w swoim
życiu. Lepszego roku smoka nie umiała sobie wyobrazić.
— Czy ludzie muszą ociekać taką...
złośliwością?
— Nie ludzie, tylko ja... — wydusiła, a
potem znów się zaśmiała.
— Ha, ha, jakie wspaniałe. Nie pomyślałem,
tak wyszło. Naprawdę będę miał kłopoty... — wyżalił się i tupnął nogą o skałę. —
Ojciec mnie zabije. Już mogę żegnać się z tym światem, a jego ogień jest taki
gorący... — Zadrżał na samo wspomnienie. — Spali mnie żywcem — wyszeptał, gdyby
Lucy jeszcze nie pojęła, co go czeka.
— Gdyby spalił cię martwego, nie byłoby w
tym żadnej zabawy.
Natsu spojrzał na nią ciężkim wzrokiem.
— Dziękuję za uświadomienie, księżniczko.
Może teraz cię odstawię, przeproszę i pożegnamy się w pokoju.
Otarła twarz z łez i podniosła się. O nie,
jeszcze nie skończyła zabawy. Natsu może i zrozumiał swój błąd, ale ona nie
zamierzała wrócić do zamku. Nie teraz.
— Wybaczę, jeśli spełnisz kilka moich
życzeń.
— Dobrze — zgodził się od razu.
— Ojca udobruchasz pewnie kilkoma
diamencikami — kontynuowała, przyglądając się zawieszonym kryształom na
wierzbie płaczącej. — Uwielbia wszystko, co się świeci. Dlatego zresztą chciał
mnie oddać temu księciu.
— Oddać? — zainteresował się.
Usiadł na trawie. Poklepał miejsce obok
siebie i zasugerował, by Lucy przyklapnęła obok niego. Podwinęła sukienkę i
przykucnęła. Jak gdyby tak prosto było w tych wszystkich materiałach dobrze się
poruszać. Jeszcze kucanie jej wychodziło, ale niekoniecznie siedzenie. Dlatego
zabujała się i odchyliła do tyłu. Tym razem Natsu parsknął śmiechem.
— Problemy księżniczek?
— Problemy księżniczek — potwierdziła. —
Jeden z nich. Drugi to książęta. Nie wiem nawet, jak on ma na imię. Kilka razy
go widziałam. Jaki brzydki. O, niech mnie ktoś uszczypnie. Ty to przynajmniej
wyglądasz jak młody bóg, a on? Jak straszydło. Mówią, że bez odpowiedniej
zapłaty żadna nie chce z nim pójść do łóżka.
— Żartujesz? I ty masz za niego wyjść?
— Muszę, taki los księżniczki.
— A... Nie macie lotu miłosnego? Pierwszej
wymiany łusek? Nie masz łusek — zdał sobie szybko sprawę. — Mimo wszystko, dla
nas, smoków, wybieranie odpowiedniej partnerki życiowej, to sprawa życia i
śmierci. Smoczyca ma dać życie naszemu potomstwu, więc nie można ot tak
sobie... zdecydować.
— My nie mamy łusek — powtórzyła jego
słowa. — Życie nie jest proste. Przynajmniej nie umrę z głodu. Będę miała
wszystkiego pod dostatkiem. Niekoniecznie... — Zakaszlała. — Niekoniecznie
widzę bycie z kimś takim, ale słyszałam, że to dobry człowiek. Ja... Trochę
źle, że go oceniam po wyglądzie, nie powinnam pewnie, bo sam nie uczynił mi
niczego złego. Może mnie też uważa za brzydką.
— Oj, uważam, że jak na człowieka jesteś
całkiem ładna.
— Całkiem... ładna? — powtórzyła jego
słowa, a potem fuknęła. Już sama nie wiedziała, czy ma to odebrać jako
komplement. — Nigdy nie zdobędziesz żadnej smoczycy, mówiąc, że jest „całkiem
ładna".
— Smoczycom raczej imponuje się siłą, tylko
ludzkie kobiety mają jakieś dziwne zamiłowanie do miłych słówek. Jakby
cokolwiek znaczyły — mruknął od nosem ostatnie zdanie.
Usłyszała dokładnie wszystko.
— Znaczą.
— Znaczą, znaczą... — Westchnął ciężko. —
Gdyby znaczyły, to miałyby sens. Co z tego, że powiem ci, że masz ładne ciało,
kiedy wyglądasz jak prosię w tej sukience.
Z trudem powstrzymała się, by tym razem nie
walnąć Natsu.
— Jak „prosię"? — powtórzyła po smoku.
— Właśnie takie słowa znaczą najwięcej.
— Jestem szczery.
— Nawet bardzo, skoro zapytałeś, czy możesz
mnie porwać.
— Z czystej grzeczności, poza tym zgodziłaś
się. A teraz... — Zachybotał się na palcach. — Co robimy? Może chcesz zobaczyć
dolinę? Ktoś ją nazwał „Łabędzią przystanią", choć w życiu nie żyły tam
żadne łabędzie. W zasadzie nie wiem dlaczego... Może od tych dziwnych drzew?
Ale w tej trwawiastej dolinie. Też całkiem interesująca. Raz byłem.
Lucy westchnęła. Szkoda było teraz wracać
do zamku. Dopiero porwano ją. Natsu niekoniecznie spełniał wymagania, jakie
stawiała interesującym mężczyznom, ale musiała przyznać, że przynajmniej się
przy nim nie nudziła. Poza tym był szczery... aż do bólu.
— Bardzo chętnie zobaczę, o co chodzi z tą
nazwą.
— Cudownie. Więc pole...
— Żadnego latania — przerwała mu szybko.
— A że dlaczego? Lubię latać.
— A ja nie.
— Po to mam skrzydła.
— A ja nie.
— Poza tym wiatr jest cudowny do latania.
— Nie — powiedziała po raz trzeci.
Natsu uśmiechnął się złośliwie, po czym w
mgnieniu oka zamienił się w smoka. Nie było przy tym żadnego ognia, żar nie lał
się w około, a sam proces przemieniany skrócił się do kilku sekund.
— Jak... Jak? — wydukała całkowicie
zaskoczona tym, co się stało. — Dlaczego tak szybko? Jaak?
Natsu wydał z siebie ciche „ups".
Odwrócił się i udał, że spogląda gdzieś ku niebu. Ogon machał mu energicznie,
zdmuchując płatki z rosnących wokoło kwiatów. Lucy zasłoniła twarz przed
kurzem, który wzbił się w powietrze wraz z chwilą, gdy smok zarzucił skrzydłami
— silnymi, dobrze zbudowanymi. "Jeden oddech smoka spala całe miasto,
zostawiając za sobą tylko kruchy pył. Jak smok wzbija się w powietrze, nie
zdołasz ogarnąć majestatu bestii, dla której wydajesz się tylko podrzędną
mrówką" — przypomniała sobie słowa matki. Ostrzegała ją przez całe życie,
by po objęciu rządów nigdy nie wchodzić w konflikt ze smoczymi władcami. I
kiedy tak przyglądała się Natsu, zaczęła rozumieć dlaczego. Wśród palących się
łusek utkwiła śmierć. Każdy kto go dotknie, spłonie, nim smok zdąży zabrać
cielsko. Wina w niewinności chłopaka przerażała ją... i pochłaniała
doszczętnie. Był piękny, majestatyczny. Choć był ogrimny, poruszał się
zgrabnie. Jego łuski delikatnie drżały z podniecenia, ogień spływał po nich jak
masełko po gorącym cieście.
— Ty chciałeś się tylko popisać... — zdała
sobie sprawę. — Jesteś potężny, niesamowity, cudowny. — Weszła pod skrzydła
Natsu. — Moglibyście zniszczyć królestwa w chwilę. Zmieść ludzkość od miotłę i
władać światem. Zniszczyć dorobek wieków i wychować ludzi na niewolników, więc
dlaczego...
CZEŚĆ TRZECIA - 19.02.2020
Podobało się i chcesz wesprzeć autora, stawiając mu dobrą kawusię? To KLIKNIJ TUTAJ!
0 Comments:
Prześlij komentarz