[Pogromca smoków] Rozdział 18

— Znowu mi się nie udało — odparł młodzieńczy, zmęczony głos. Jednak ku zaskoczeniu Lucy, nie brzmiał na zawiedzionego.

Wyraz jego twarzy nie zdradzał wiele. Był pozbawiony emocji, pozbawiony nawet tego chłodu, z którym Lucy się spotkała w trakcie podróży. Brakowało w tym chłopcu życia stosownego to jego wyglądu. A wydawało się, że miał nie więcej niż szesnaście lat.

Zbliżył się wraz z Shiną. Podążała za chłopakiem ostrożnie, ważąc na każdy krok. Jakby bała się zrobić coś niestosownego, coś co może wprowadzi chłopaka w gniew.

— Zeref — odburknęła Lucy. — A więc to nie był przypadek?

Założył ręce za plecami. Przeszedł obok Lucy, mierząc ją chłodnym wzrokiem. Choć z drugiej strony miała wrażenie, że to nie jej osoba jest obiektem zainteresowania maga. Przypuszczenia potwierdziły się, gdy spojrzał w stronę panien młodych.

Kobiety w tym samym momencie uśmiechnęły się szeroko, jak na powitanie. Cofnęły się o krok, gdy Zeref stanął naprzeciw nich.

Lucy zamarła. Czas nie miał tu żadnego znaczenie. Jej serce jakby stanęło na ten moment, kiedy Zeref znajdował się obok niej. Nie patrząc. Nic nie robiąc.

Nie chciała niepotrzebnie obawiać się maga, ale zachowanie Shiny zaniepokoiło ją. Dziewczyna drżała. Co rusz zerkała w stronę Lucy.

Szukała ratunku?

Znowu zamierzała przeprosić?

Lucy nie zdołała odczytać jej intencji. Kryło się w niej wiele sprzeczności, niejasności, których Lucy nadal nie rozumiała. Do czego doprowadzą? Za każdym razem obawiała się, że do nieszczęścia, ale czy aby na pewno tego powinna się bać?

— Kim one są? — spytała niepewnie.

Zeref stanął. Nawet nie raczył odwrócić się do niej, kiedy odpowiedział:

— Testem.

— Czego? — drążyła dalej.

— Chyba wszystkiego po trochu.

— I po to ta misja? — wypowiedziała słowa, nim zdążyła ugryźć się w język. Oskarżyła Zerefa bez żadnych podstaw.

— Misja dotyczy tych kobiet? — zwrócił się do Shiny.

Skinęła głową, a w zasadzie energicznie nią dygnęła.

Głupia...

— Nie — Lucy poprawiła szybko dziewczynę.

— Więc czego? — brzmiał, jakby powoli tracił cierpliwość.

Wdech. Wydech. Nie poniesie się emocjom.

— Chodziło o zmarłych. O kradzież zwłok. O znalezienie złodzieja — wyjaśniła krótko i rzeczowo, lecz z chwilą, gdy padły słowa, zdała sobie sprawę, kto jest złodziejem. — To nie ty zgłosiłeś misję?

— Lucy, po co miałbym to robić. Na pewno nie chciałbym obok siebie całego pułku uzbrojonych magów. Zbyt wielu by wtedy zginęło. A tak tylko jeden…

Machnął dłonią.

Jak na rozkaz, panny młode ruszyły na Lucy.

Przewróciła oczami. Tylko tego jej brakowało.

Lucy wspięła się na schody i pobiegła na pierwsze piętro. Shina została z Zeref, biednie przyglądając się oddalającej się Lucy, aż ich spojrzenia się minęły.

Nic jej nie będzie.

Lucy powtarzała sobie, że Zeref nie skrzywdzi Shiny, przynajmniej na razie. Gdyby miał to zrobić, już dawno by ją zabił. Ale co z nią? Biegła jak głupia po korytarzu, zapominając drogę, którą przemierzała. Tam w prawo, tam w lewo. Nie rozpoznawała korytarzy. Wszystkie wyglądały tak samo, a najgorsze było to uczucie. Ciągle ktoś cię goni…

Panny młode były za wolne względem niej. Buty wydawały się niedopasowane, spadały z ich martwych ciał, a mimo to nie porzuciły drogich trzewików.

Najmłodsza z dziewczyn wyprzedziła resztę.

Lucy odwróciła się tylko na moment.

To dziecko przyspieszyło za bardzo. Wzdrygnęła się na sam widok pękających nóg, które mimo przerażającego widoku poruszały się sprawnie, prawie jak za życie.

Czuła ucisk w piersi. Nie podobał się jej ten bieg i dokąd zmierzała, a raczej dokąd nie miała zmierzać. Wszystkie pomieszczenia były bez drzwi, brakowało dobrej kryjówki.

Chyba że…

Przypomniała sobie o jednym pokoju, z księgą zatytułowaną “E.N.D.”. Sapnęła ciężko i pobiegła szybciej. Gdzieś to pomieszczenie musiało się kryć. Za rogiem, za kolejną ścianą. Schody. Na pewno ostatnim razem mijała schody.

Nagle poczuła na sobie zimną dłoń.

Odruchowo pisnęła. Sięgnęła do bicza, odwróciła się i strzeliła końcem prosto w twarz dziewczynki. Stara skóra pękła wzdłuż. Dziwna posoka wypłynęła z mięśni, obrzydliwa i gęsta.

Panna młoda zachwiała się. Trąciła Lucy dłonią, a potem złapała ją za spódnicę. Ile razy jeszcze ktoś zechce rozedrzeć ten materiał?

Wyszarpała spódnicę i odchyliła się do tyłu. Zrobiła salto w powietrzu, a potem jeszcze raz odbiła się od ziemi. Zmieniła szybko pozycję i pobiegła przed siebie.

Schody.

Odchyliła głowę i zobaczyła tam i pokój. Bez chwili zawahania wskoczyła do środka. Zebrała siły i pchnęła drzwi, zatrzaskując je z donośnym hukiem. Przekręciła klucz w zamku.

— Mam… dosyć… — wysapała, ocierając rozgrzane czoło.

Odetchnęła kilka razy. W końcu zaznała trochę ciszy i spokoju, choć nie na długo. Wciąż potrzebowała się stąd wydostać.

Podeszła w stronę okna. Nie, zdecydowanie za wysoko. Jeśli wyskoczy, zginie. Jeśli zejdzie przy użyciu bicza, zginie. Był zbyt krótki. Jedyna droga prowadziła przez panny młode i chyba należała do najtrudniejszych z tych wszystkich.

— Nie podoba mi się to…

Oparła się o stół, na którym leżała księga E.N.D. Dziwna, niebywała lektura i zarazem przerażająca, biorąc pod uwagę, do kogo należała ta rezydencja.

Nie wierzyła, żeby księga nie skrywała żadnych tajemnic.

Puste strony… co oznaczały? Niezapisany notatnik? Ukryte zapiski?

Odłożyła książkę na miejsce i zwróciła się w kierunku drzwi. Zadrżały. Rozległ się trzask. Potem kolejny. Uderzenie. Nie spodziewała się, że wytrzymają długo.

Usiadła na fotelu i wzięła kilka głębokich wdechów przed kolejną bieganiną. Przymknęła nawet powieki.

Nastała błoga, choć podejrzana cisza. Ustały wszelkie hałasy, pozwalając Lucy na krótką chwilę wypocząć.

— No kurcze, wstawaj! Przygoda czeka! — krzyknął czyjś głos w jej głowie.

Poderwała się gwałtownie z fotela.

Ten głos nie należał do kobiet. Był inny, bardziej bliski i realny w przeciwieństwie do dźwięków, które wcześniej siedziały w jej myślach.

— Kim…

— Słyszysz mnie? — zdziwił się głos. — A więc ruszaj, nie śpieszy mi się, ale...

Lucy powoli ruszyła w kierunku drzwi. Rozejrzała się po pokoju. Oprócz niej, nikt więcej w środku się nie znajdował, ale ten głos brzmiał tak prawdziwie. Jakby dobiegał z bliska.

Książka?

Nie, to niemożliwe.

Pokręciła przecząco głową i sięgnęła do klamki, gdy nagle zamarła przy samych drzwiach. Obejrzała się przez ramię. Księga E.N.D. nie dawała jej spokoju. Pobiegła i pochwyciła ją pod pachę, po czym pobiegła i otworzyła gwałtownie drzwi.

Panny młode upadły. Stanęła na głowie pierwszej z nich, drugą się podparła, a trzecia przejechała pazurami po skórze Lucy, raniąc jej ramię.

Krzyknęła.

Zmarła cofnęła rękę. Kropla krwi wpadła Lucy do oka. Przymknęła je i kopnęła jedną z kobiet, wchodząc wyżej. Aż zdołała przedostać się na samą górę. Odepchnęła się od pleców jeden z panien młodych i opadła na podłogę.

Zajęczały żałośnie za Lucy.

— Walcie się! — ryknęła, a potem pobiegła tę samą trasą, którą wcześniej przybyła.

Nie podda się!

Złapała mocniej księgę E.N.D. i zeskoczyła ze schodów. Rozwinęła bicz, zamachnęła nim i okręciła koniec wokół wystającego kamienia. Zsunęła się po biczu na sam dół schodów. Upadła w miarę bezpiecznie.

Stanęła szybko na równych nogach i zobaczyła… światło. Dobiegało z zupełnie przeciwnego kierunku, do którego zmierzała. Może właśnie tam znajdowali się teraz Shina i Zeref?

— Głupie dziecko — syknęła i podążyła w stronę światła.

Pewnie igrała ze śmiercią, ale nie pozwoli skrzywdzić tej dziewczyny za żadne skarby.

Zwolniła kroku, gdy zaczęła dochodzić. Przybliżyła się ściany i podeszła, aby lepiej słyszeć dobiegające zza korytarza rozmowy.

— Zginie, a tego chciałaś, prawda? — odezwał się jako pierwszy Zeref.

— Ja nigdy… Ja nigdy nie chciałam jej śmierci. Zawsze pragnęłam, by żyła. Przecież dobrze wiesz, ile dla mnie znaczy.

— Wiem czy nie wiem, Nashi, ty próbujesz wygrać zakład z bogami.

— Bogowie już dawno przestali się nami interesować! — Rozległ się rumor. Chyba o coś walnęła. — Gdybyś w nich wierzył, nigdy byś… Nigdy… Nie wskrzeszał swojego brata.

Nastała cisza.

Lucy zasłoniła usta, wyciszyła oddech. “Nashi”? Naprawdę tak miała na imię ta dziewczyna? Lucy omal nie parsknęła śmiechem. Shina. Kto ją nauczył wymyślania imion? Sam Natsu czy co?

— Tak, wskrzesiłem, i dobrze wiesz, do czego to doprowadziło — odpowiedział Shinie zaskakująco spokojnie. Lucy obawiała się, że wybuchnie gniewem, ale zrobił inaczej.

— Wiem… — Załkała. — Dlatego nie musisz się w nic mieszać. Ja wszystko zrobię sama.

— TY… — zaczął ostrzej — wrócisz, skąd przybyłaś. I nigdy więcej nie przybędziesz do TU i TERAZ.

“Tu i teraz” — powtórzyła ostrożnie w myślach kilkukrotnie. Na początku miała tylko przypuszczenia, lecz z każdą zasłyszaną rozmową pewność rosła. Wiedziała, kim jest Shina i dlaczego przybyła do tego “tu i teraz”, o którym wspomniał Zeref.

Lucy zsunęła się po ścianie. Za wiele na jeden dzień. Naprawdę miała ochotę odpocząć.

Poczuła pod dłonią coś dziwnego, miększy fragment ściany, który odruchowo przydusiła. Podpora zniknęła. Lucy w ostatniej chwili zasłoniła usta, by nie krzyknąć. Poleciała do tyłu, przeturlała się i wylądowała po drugiej stronie. Chwyciła się czegoś obok. Zatrzymała. W ciemnym, śmierdzącym pomieszczeniu, które prowadziło głębiej, gdzie na końcu paliło się światło.

Wstała i ruszyła w głąb korytarza, niesiona trochę ciekawością, a trochę świadomością, że na górze nie warto zostawać. Może podejdzie do Shiny i Zerefa od drugiej strony. Wtedy złapie ją i zdążą uciec, nim Zeref ruszy za nimi w pościg?

Parsknęła cichym śmiechem.

Kogo oszukiwała? Tylko siebie, bo nie zdoła przechytrzyć Czarnego Maga. Może Natsu miał rację, zostawiając ją za sobą. Nie nadawała się do niczego. Każdy sukces był złudzeniem, które starało przybliżyć ją do jednego kłamstwa — jest silna. Do tej pory towarzyszyło jej zwyczajne szczęście. Za każdym razem uciekała od poważnych problemów, uchodziła z życiem w obliczu niebezpieczeństwa, ale nawet i kielich musiał się opróżnić.

A kiedy szczęście się skończy, nikt już jej nie uratuje… Nie była wystarczająco silna, aby walczyć z Zerefem. Dlaczego się oszukiwała, że zdoła pomóc Shinie?

Zacisnęła usta w wąską linijkę.

Targnęła nią nieogarnięta nienawiść wobec samej siebie. Czuła się taka… słaba. Strzeli Zerefa z bicza? Załaskocze panny młode na śmierć? Raczej padną ze śmiechu na jej widok niż się nim przerażą…

Nim zauważyła, dotarła do rozświetlonego pomieszczenia.

Zapomniała o zapachu. Mocnym, otumaniającym i do tego… przypominał jej coś. Na myśl od razu przyszedł jej szlak handlowy, zakrwawiona woda, wąż z nizin.

Jednak wbrew wszelkim oczekiwaniom, nie napotkała sali tortur, stosu ciał ani nawet jednej plamy krwi na podłodze. Grała tam muzyka, łagodne melodie grane na pianinie przy akompaniamencie skrzypiec. Nie słyszała wcześniej tej muzyki?

Uderzyła w nią biel, stojący w kącie fortepian, który grał z sam siebie, jakby niewidzialny byt siedział na fotelu i nadawał kolejne utwory. Skrzypce jednak wydobywały się z ogromnego radia stojącego na blacie. Był długi, rozciągał się przez pomieszczenie, a pod nim stały zamknięte szafki. Lucy odsunęła pierwszą z nich. Rząd probówek zajmował całą powierzchnię wewnątrz. Każdy z flakoników był oznaczony innym napisem, na dodatek w starym języku.

Oparła się o blat i rozejrzała. Nie pasowało jej nic. Pomieszczenie nie należało do rezydencji, nie przypominało architektonicznie żadnego ze współczesnych wystrojów, a zwiedziła wiele miejsc. Na myśl przychodziła jej przyszłość.

Skoro Shina nie należała do tego miejsca, może i Zerefowi się nie należało?

Przeszła dalej. Znalazła trochę ksiąg, dalej notatki, potem jeszcze kolejne próbki jakiś substancji. Nie rozumiała. Po co to wszystko? Do czego dążył Zeref? Nie wątpiła, że to on stał za wskrzeszeniem, ale wątpiła, że cały proces nastąpił w tym pomieszczeniu.

Złapała się za ramię i przetarła je. Bała się. Nie do tego miała prowadzić misja, a jeszcze wciąż wiele nie odkryła.

Nagle otworzyła szeroko oczy. Czy nie została ranna?

Zabrała Zerefowi jeden z bandaży. Wzięła do przetarcia jakiś materiał i sięgnęła do rany, ale kiedy przetarła ją, na skórze nie został najmniejszy ślad po obrażeniu. Rana się zagoiła…

Możesz mnie wesprzeć tutaj:

Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!