— Znowu mi się nie udało — odparł młodzieńczy, zmęczony głos. Jednak
ku zaskoczeniu Lucy, nie brzmiał na zawiedzionego.
Wyraz jego twarzy nie zdradzał wiele. Był pozbawiony emocji,
pozbawiony nawet tego chłodu, z którym Lucy się spotkała w trakcie podróży. Brakowało
w tym chłopcu życia stosownego to jego wyglądu. A wydawało się, że miał nie
więcej niż szesnaście lat.
Zbliżył się wraz z Shiną. Podążała za chłopakiem ostrożnie, ważąc na każdy krok. Jakby bała się zrobić coś niestosownego, coś co może wprowadzi chłopaka w gniew.
— Zeref — odburknęła Lucy. — A więc to nie był przypadek?
Założył ręce za plecami. Przeszedł obok Lucy, mierząc ją chłodnym
wzrokiem. Choć z drugiej strony miała wrażenie, że to nie jej osoba jest
obiektem zainteresowania maga. Przypuszczenia potwierdziły się, gdy spojrzał w
stronę panien młodych.
Kobiety w tym samym momencie uśmiechnęły się szeroko, jak na
powitanie. Cofnęły się o krok, gdy Zeref stanął naprzeciw nich.
Lucy zamarła. Czas nie miał tu żadnego znaczenie. Jej serce jakby stanęło
na ten moment, kiedy Zeref znajdował się obok niej. Nie patrząc. Nic nie
robiąc.
Nie chciała niepotrzebnie obawiać się maga, ale zachowanie Shiny
zaniepokoiło ją. Dziewczyna drżała. Co rusz zerkała w stronę Lucy.
Szukała ratunku?
Znowu zamierzała przeprosić?
Lucy nie zdołała odczytać jej intencji. Kryło się w niej wiele
sprzeczności, niejasności, których Lucy nadal nie rozumiała. Do czego
doprowadzą? Za każdym razem obawiała się, że do nieszczęścia, ale czy aby na
pewno tego powinna się bać?
— Kim one są? — spytała niepewnie.
Zeref stanął. Nawet nie raczył odwrócić się do niej, kiedy
odpowiedział:
— Testem.
— Czego? — drążyła dalej.
— Chyba wszystkiego po trochu.
— I po to ta misja? — wypowiedziała słowa, nim zdążyła ugryźć się w
język. Oskarżyła Zerefa bez żadnych podstaw.
— Misja dotyczy tych kobiet? — zwrócił się do Shiny.
Skinęła głową, a w zasadzie energicznie nią dygnęła.
Głupia...
— Nie — Lucy poprawiła szybko dziewczynę.
— Więc czego? — brzmiał, jakby powoli tracił cierpliwość.
Wdech. Wydech. Nie poniesie się emocjom.
— Chodziło o zmarłych. O kradzież zwłok. O znalezienie złodzieja —
wyjaśniła krótko i rzeczowo, lecz z chwilą, gdy padły słowa, zdała sobie
sprawę, kto jest złodziejem. — To nie ty zgłosiłeś misję?
— Lucy, po co miałbym to robić. Na pewno nie chciałbym obok siebie
całego pułku uzbrojonych magów. Zbyt wielu by wtedy zginęło. A tak tylko jeden…
Machnął dłonią.
Jak na rozkaz, panny młode ruszyły na Lucy.
Przewróciła oczami. Tylko tego jej brakowało.
Lucy wspięła się na schody i pobiegła na pierwsze piętro. Shina
została z Zeref, biednie przyglądając się oddalającej się Lucy, aż ich
spojrzenia się minęły.
Nic jej nie będzie.
Lucy powtarzała sobie, że Zeref nie skrzywdzi Shiny, przynajmniej na
razie. Gdyby miał to zrobić, już dawno by ją zabił. Ale co z nią? Biegła jak
głupia po korytarzu, zapominając drogę, którą przemierzała. Tam w prawo, tam w
lewo. Nie rozpoznawała korytarzy. Wszystkie wyglądały tak samo, a najgorsze
było to uczucie. Ciągle ktoś cię goni…
Panny młode były za wolne względem niej. Buty wydawały się
niedopasowane, spadały z ich martwych ciał, a mimo to nie porzuciły drogich
trzewików.
Najmłodsza z dziewczyn wyprzedziła resztę.
Lucy odwróciła się tylko na moment.
To dziecko przyspieszyło za bardzo. Wzdrygnęła się na sam widok
pękających nóg, które mimo przerażającego widoku poruszały się sprawnie, prawie
jak za życie.
Czuła ucisk w piersi. Nie podobał się jej ten bieg i dokąd zmierzała,
a raczej dokąd nie miała zmierzać. Wszystkie pomieszczenia były bez drzwi,
brakowało dobrej kryjówki.
Chyba że…
Przypomniała sobie o jednym pokoju, z księgą zatytułowaną “E.N.D.”.
Sapnęła ciężko i pobiegła szybciej. Gdzieś to pomieszczenie musiało się kryć.
Za rogiem, za kolejną ścianą. Schody. Na pewno ostatnim razem mijała schody.
Nagle poczuła na sobie zimną dłoń.
Odruchowo pisnęła. Sięgnęła do bicza, odwróciła się i strzeliła końcem
prosto w twarz dziewczynki. Stara skóra pękła wzdłuż. Dziwna posoka wypłynęła z
mięśni, obrzydliwa i gęsta.
Panna młoda zachwiała się. Trąciła Lucy dłonią, a potem złapała ją za
spódnicę. Ile razy jeszcze ktoś zechce rozedrzeć ten materiał?
Wyszarpała spódnicę i odchyliła się do tyłu. Zrobiła salto w
powietrzu, a potem jeszcze raz odbiła się od ziemi. Zmieniła szybko pozycję i
pobiegła przed siebie.
Schody.
Odchyliła głowę i zobaczyła tam i pokój. Bez chwili zawahania
wskoczyła do środka. Zebrała siły i pchnęła drzwi, zatrzaskując je z donośnym
hukiem. Przekręciła klucz w zamku.
— Mam… dosyć… — wysapała, ocierając rozgrzane czoło.
Odetchnęła kilka razy. W końcu zaznała trochę ciszy i spokoju, choć
nie na długo. Wciąż potrzebowała się stąd wydostać.
Podeszła w stronę okna. Nie, zdecydowanie za wysoko. Jeśli wyskoczy,
zginie. Jeśli zejdzie przy użyciu bicza, zginie. Był zbyt krótki. Jedyna droga
prowadziła przez panny młode i chyba należała do najtrudniejszych z tych
wszystkich.
— Nie podoba mi się to…
Oparła się o stół, na którym leżała księga E.N.D. Dziwna, niebywała
lektura i zarazem przerażająca, biorąc pod uwagę, do kogo należała ta
rezydencja.
Nie wierzyła, żeby księga nie skrywała żadnych tajemnic.
Puste strony… co oznaczały? Niezapisany notatnik? Ukryte zapiski?
Odłożyła książkę na miejsce i zwróciła się w kierunku drzwi. Zadrżały.
Rozległ się trzask. Potem kolejny. Uderzenie. Nie spodziewała się, że
wytrzymają długo.
Usiadła na fotelu i wzięła kilka głębokich wdechów przed kolejną
bieganiną. Przymknęła nawet powieki.
Nastała błoga, choć podejrzana cisza. Ustały wszelkie hałasy,
pozwalając Lucy na krótką chwilę wypocząć.
— No kurcze, wstawaj! Przygoda czeka! — krzyknął czyjś głos w jej
głowie.
Poderwała się gwałtownie z fotela.
Ten głos nie należał do kobiet. Był inny, bardziej bliski i realny w
przeciwieństwie do dźwięków, które wcześniej siedziały w jej myślach.
— Kim…
— Słyszysz mnie? — zdziwił się głos. — A więc ruszaj, nie śpieszy mi
się, ale...
Lucy powoli ruszyła w kierunku drzwi. Rozejrzała się po pokoju. Oprócz
niej, nikt więcej w środku się nie znajdował, ale ten głos brzmiał tak
prawdziwie. Jakby dobiegał z bliska.
Książka?
Nie, to niemożliwe.
Pokręciła przecząco głową i sięgnęła do klamki, gdy nagle zamarła przy
samych drzwiach. Obejrzała się przez ramię. Księga E.N.D. nie dawała jej
spokoju. Pobiegła i pochwyciła ją pod pachę, po czym pobiegła i otworzyła
gwałtownie drzwi.
Panny młode upadły. Stanęła na głowie pierwszej z nich, drugą się
podparła, a trzecia przejechała pazurami po skórze Lucy, raniąc jej ramię.
Krzyknęła.
Zmarła cofnęła rękę. Kropla krwi wpadła Lucy do oka. Przymknęła je i
kopnęła jedną z kobiet, wchodząc wyżej. Aż zdołała przedostać się na samą górę.
Odepchnęła się od pleców jeden z panien młodych i opadła na podłogę.
Zajęczały żałośnie za Lucy.
— Walcie się! — ryknęła, a potem pobiegła tę samą trasą, którą
wcześniej przybyła.
Nie podda się!
Złapała mocniej księgę E.N.D. i zeskoczyła ze schodów. Rozwinęła bicz,
zamachnęła nim i okręciła koniec wokół wystającego kamienia. Zsunęła się po
biczu na sam dół schodów. Upadła w miarę bezpiecznie.
Stanęła szybko na równych nogach i zobaczyła… światło. Dobiegało z
zupełnie przeciwnego kierunku, do którego zmierzała. Może właśnie tam
znajdowali się teraz Shina i Zeref?
— Głupie dziecko — syknęła i podążyła w stronę światła.
Pewnie igrała ze śmiercią, ale nie pozwoli skrzywdzić tej dziewczyny
za żadne skarby.
Zwolniła kroku, gdy zaczęła dochodzić. Przybliżyła się ściany i
podeszła, aby lepiej słyszeć dobiegające zza korytarza rozmowy.
— Zginie, a tego chciałaś, prawda? — odezwał się jako pierwszy Zeref.
— Ja nigdy… Ja nigdy nie chciałam jej śmierci. Zawsze pragnęłam, by
żyła. Przecież dobrze wiesz, ile dla mnie znaczy.
— Wiem czy nie wiem, Nashi, ty próbujesz wygrać zakład z bogami.
— Bogowie już dawno przestali się nami interesować! — Rozległ się
rumor. Chyba o coś walnęła. — Gdybyś w nich wierzył, nigdy byś… Nigdy… Nie
wskrzeszał swojego brata.
Nastała cisza.
Lucy zasłoniła usta, wyciszyła oddech. “Nashi”? Naprawdę tak miała na
imię ta dziewczyna? Lucy omal nie parsknęła śmiechem. Shina. Kto ją nauczył
wymyślania imion? Sam Natsu czy co?
— Tak, wskrzesiłem, i dobrze wiesz, do czego to doprowadziło —
odpowiedział Shinie zaskakująco spokojnie. Lucy obawiała się, że wybuchnie
gniewem, ale zrobił inaczej.
— Wiem… — Załkała. — Dlatego nie musisz się w nic mieszać. Ja wszystko
zrobię sama.
— TY… — zaczął ostrzej — wrócisz, skąd przybyłaś. I nigdy więcej nie
przybędziesz do TU i TERAZ.
“Tu i teraz” — powtórzyła ostrożnie w myślach kilkukrotnie. Na
początku miała tylko przypuszczenia, lecz z każdą zasłyszaną rozmową pewność
rosła. Wiedziała, kim jest Shina i dlaczego przybyła do tego “tu i teraz”, o
którym wspomniał Zeref.
Lucy zsunęła się po ścianie. Za wiele na jeden dzień. Naprawdę miała
ochotę odpocząć.
Poczuła pod dłonią coś dziwnego, miększy fragment ściany, który
odruchowo przydusiła. Podpora zniknęła. Lucy w ostatniej chwili zasłoniła usta,
by nie krzyknąć. Poleciała do tyłu, przeturlała się i wylądowała po drugiej
stronie. Chwyciła się czegoś obok. Zatrzymała. W ciemnym, śmierdzącym
pomieszczeniu, które prowadziło głębiej, gdzie na końcu paliło się światło.
Wstała i ruszyła w głąb korytarza, niesiona trochę ciekawością, a
trochę świadomością, że na górze nie warto zostawać. Może podejdzie do Shiny i
Zerefa od drugiej strony. Wtedy złapie ją i zdążą uciec, nim Zeref ruszy za
nimi w pościg?
Parsknęła cichym śmiechem.
Kogo oszukiwała? Tylko siebie, bo nie zdoła przechytrzyć Czarnego
Maga. Może Natsu miał rację, zostawiając ją za sobą. Nie nadawała się do
niczego. Każdy sukces był złudzeniem, które starało przybliżyć ją do jednego kłamstwa
— jest silna. Do tej pory towarzyszyło jej zwyczajne szczęście. Za każdym razem
uciekała od poważnych problemów, uchodziła z życiem w obliczu
niebezpieczeństwa, ale nawet i kielich musiał się opróżnić.
A kiedy szczęście się skończy, nikt już jej nie uratuje… Nie była
wystarczająco silna, aby walczyć z Zerefem. Dlaczego się oszukiwała, że zdoła
pomóc Shinie?
Zacisnęła usta w wąską linijkę.
Targnęła nią nieogarnięta nienawiść wobec samej siebie. Czuła się
taka… słaba. Strzeli Zerefa z bicza? Załaskocze panny młode na śmierć? Raczej
padną ze śmiechu na jej widok niż się nim przerażą…
Nim zauważyła, dotarła do rozświetlonego pomieszczenia.
Zapomniała o zapachu. Mocnym, otumaniającym i do tego… przypominał jej
coś. Na myśl od razu przyszedł jej szlak handlowy, zakrwawiona woda, wąż z
nizin.
Jednak wbrew wszelkim oczekiwaniom, nie napotkała sali tortur, stosu
ciał ani nawet jednej plamy krwi na podłodze. Grała tam muzyka, łagodne melodie
grane na pianinie przy akompaniamencie skrzypiec. Nie słyszała wcześniej tej
muzyki?
Uderzyła w nią biel, stojący w kącie fortepian, który grał z sam
siebie, jakby niewidzialny byt siedział na fotelu i nadawał kolejne utwory.
Skrzypce jednak wydobywały się z ogromnego radia stojącego na blacie. Był
długi, rozciągał się przez pomieszczenie, a pod nim stały zamknięte szafki.
Lucy odsunęła pierwszą z nich. Rząd probówek zajmował całą powierzchnię
wewnątrz. Każdy z flakoników był oznaczony innym napisem, na dodatek w starym
języku.
Oparła się o blat i rozejrzała. Nie pasowało jej nic. Pomieszczenie
nie należało do rezydencji, nie przypominało architektonicznie żadnego ze
współczesnych wystrojów, a zwiedziła wiele miejsc. Na myśl przychodziła jej
przyszłość.
Skoro Shina nie należała do tego miejsca, może i Zerefowi się nie
należało?
Przeszła dalej. Znalazła trochę ksiąg, dalej notatki, potem jeszcze
kolejne próbki jakiś substancji. Nie rozumiała. Po co to wszystko? Do czego
dążył Zeref? Nie wątpiła, że to on stał za wskrzeszeniem, ale wątpiła, że cały
proces nastąpił w tym pomieszczeniu.
Złapała się za ramię i przetarła je. Bała się. Nie do tego miała
prowadzić misja, a jeszcze wciąż wiele nie odkryła.
Nagle otworzyła szeroko oczy. Czy nie została ranna?
Zabrała Zerefowi jeden z bandaży. Wzięła do przetarcia jakiś materiał
i sięgnęła do rany, ale kiedy przetarła ją, na skórze nie został najmniejszy
ślad po obrażeniu. Rana się zagoiła…
0 Comments:
Prześlij komentarz