Lucy ujęła dłoń Natsu i pociągnęła go w stronę płomienia, który według legend palił się od zarania dziejów. W dawnych czasach ludzie wierzyli, że pali się on na końcu świata, że za bezkresnym morzem istnieje przepaść, za którą mogą przejść tylko wybrani. Dziś mówiło się o nim jak o bajeczce dla dzieci, o złym stworku nawiedzającym niegrzeczne maluchy, które nie chcą iść spać. Jednak wśród tych bajek Lucy pamiętała szczególnie jedną — opowieść ukochanej matki.
"Nie lękaj się płomienia" — zawsze zaczynała tymi słowami. — "Podejdź do niego, pokłoń się i podziękuj w ciszy za wszystkie lata życia. Potem chwyć za dłoń ukochanego, który przyjdzie razem z tobą. Bo wiesz, kochanie, moja mama i jej mama, i dalej jej mama zawsze przekazywały sobie tę oto historyjkę. Za płomieniem i morzem nie było krańca świata. Leżała tam przepiękna kraina, bogata w zwierzynę, uboga w niepokój. Żyły tam smoki. Nigdy nie przechodziły na stronę ludzką, a i ludzie zaczęli opowiadać bajki, żeby nikt nie odważył się przebyć tego morza. I raz, jeden jedyny raz piękny książę przybył na skarpę i załkał, a jego łzy przerodziły się w śnieg. Płatki zabrał wiatr i, choć było lato, nie stopniały. Młoda smoczyca wychyliła się znad wody. Głupia była, aj głupia, ale skoczyła i chwyciła płatki śniegu w swoje szpony. Książę pokłonił się przed nią. Nie odezwał się, mimo że jego świta krzyczała. Nie uciekł, a wszyscy inni go pozostawili na łaskę smoka. Smoczyca jednak nie zamierzała go skrzywdzić. Zanurzyła się w morskiej głębinie i wydostała w postaci piany morskiej, A wśród tej piany narodziła się piękna dziewczyna, o włosach koloru morza, o skórze czystej tak tafla lodu. Podeszła do księcia i oboje się w sobie zakochali. Nie mogli jednak żyć ani na lądzie, ani w morzu, więc wybrali świat pomiędzy. Tam, gdzie teraz wisi ten płomień, wybudowali dom. Kochali się mocno, ale nie mogli mieć dzieci. Kochali się mocno, lecz smoczyca żyła długo, a książę starzał się, umierał. Ich dom zmiotła ogromna fala. Smoczyła położyła się obok umierającego księcia i zaczęła błagać swojego kuzyna, by ten zabił i ją. Wtedy bogowie usłyszeli wołanie smoczycy. Pani Deszcz zeszła z nieba na drobnych kropelkach i wyciągnęła ku smoczycy dłoń. Ta pochwyciła ją. Smoczyca zstąpiła na niebiosa, niosąc w swoich rękach martwego księcia. Ucałowała ukochanego, nim dotknęli pierwszej z chmur, a wraz z tym pocałunkiem jej ostatni oddech wydobył się w postaci płomienia. Łzy zamarły, skóra stała się lodem. Jej ogień i ogień ukochanego złączyli, zostawiając tam, gdzie stał ich dom. Książę odetchnął. A potem bogowie wynieśli smoczycę jako Pani Lód, która do dziś siedzi na tronie, oglądając płatki śniegu rozsypywane przez swojego drogiego księcia, Pana Śnieg. Pamiętaj, Lucy, ten płomień to znak wiecznej miłości. Podejdź z ukochanym i podziękuj. Jeśli spadnie śnieg, wtedy wasza miłość będzie trwać wiecznie..."
— Co robisz? — spytał Natsu.
Lucy podciągnęła rękawy i złączyła dłonie w geście modlitwy. Podziękowała po stokroć płomieniowi, a potem spojrzała ku niebu. Było czyste, nie widziała ani jednej chmurki. Westchnęła ciężko. Zawiodła się. Może opowieść matki była tylko wytworem jej wyobraźni? Może żaden śnieg nie spadnie z nieba, jak opowiadała jej mama?
— Coś się stało? — Natsu ujął w pasie i ucałował w skroń. — Może to okres?
Przewróciła oczami i palnęła Natsu w głowę.
— Ty to potrafisz zepsuć nastrój!
— No co? Powiedziałem coś nie tak?
— Dokładnie! Poza tym chcę śnieg. Prawdziwy śnieg!
— W lecie? — zdziwił się.
— Ech... No nic, to tylko bajka.
— Ej, rozchmurz się. — Znów pocałował ją, tym razem w usta. Delikatnie i szybko, jakby go parzyły.
Lucy przyjrzała się Natsu podejrzliwie.
— Coś z tobą dzisiaj nie tak — stwierdziła.
Wzruszył ramionami.
— Nic a nic, po prostu jestem szczęśliwy.
— A z jakiego to niby powodu?
Natsu wziął dziewczynę na ręce i zeskoczył razem z nią ze skarpy. Wylądowali ciężko, stopy Natsu wbiły się w grząski piasek, ale zdołał się z niego wydostać. Przeszedł kilka kroków i odstawił Lucy z powrotem na podłoże. Usiadł obok niej.
— Kocham cię — wyznał niespodziewanie.
— He? Co z tobą dzisiaj?
— Nic, po prostu cię kocham. — Uśmiechnął się niewinnie. — Tyle lat się znamy i chyba w końcu zaczynam to rozumieć. Kocham cię Lucy, naprawdę kocham i chcę cię o coś zapytać. Czy wyjdziesz... — Na wyciągniętą dłoń Natsu spadł śnieg.
Oboje obejrzeli się w kierunku ciemnego, burzowego nieba. Wśród chmur ktoś zatańczył. Cichy śmiech wydobył się z niebios, a potem drobne płatki śniegu zaczęły opadać na ziemię.
Lucy zebrała z piesku pierwszą warstwę śniegu. Padało... Prawdziwie padało.
— Mamy lato! — zdziwił się Natsu.
— Prawda?! — Lucy rzuciła się w ramiona Natsu. — Też cię kocham, też! — Zaczęła go całować po całej twarzy.
— Czyli zgadzasz się?
— Na wszystko!
— Na pewno?
— Na pewno, na pewno!
— W takim razie... — Złapał Lucy w pasie i podniósł się razem z nią. Okręcili się kilka razy, aż Natsu zatrzymał się. Odstawił Lucy z powrotem na piasek.
Pochylił się i czule pocałował dziewczynę w usta. Nadal był to niewinny, dziecinny pocałunek, ale z czasem zaczął się pogłębiać. Lucy włożyła palce we włosy Natsu i chwyciła go w czulszym pocałunku. Odsunęli się od siebie tylko na moment i wtedy usłyszeli z góry:
— Hej! Wystarczy wam tego śniegu? — Głos należał do Graya.
— Juvia sądzi, że wystarczy. Panicz Gray i tak był łaskawy!
— Oj, przestań, niech mają ten śnieg.
— Paniczu! — załkała. — Juvia sie pomyliła, Juvia...
— Weź się nie rozbieraj!
Natsu z Lucy parsknęli śmiechem.
— To co? Wracamy? — zaproponował Natsu.
— Tak, z tobą zawsze.
Rozłożył szeroko ramiona i wrzasnął:
— TO SUPEERRR! Trzeba się szykować do ślubu!
Lucy zamrugała kilka razy ze zdziwienia.
— Jakiego ślubu? Ej, Natsu, słuchaj mnie. Kto bierze ślub? Natsuuuu! — Pobiegła za nim, lecz Natsu zdążył już wskoczyć na skarpę.
Pokręciła głową i ruszyła za nim, strzepując z siebie ostatnie płatki topniejącego śniegu.
0 Comments:
Prześlij komentarz