Zeref wyszedł spod prysznica jako pierwszy. Usiadł na skraju łóżka w jednym z pojedynczych pokoi, które wynajęli na dzień wraz z Mard Geerem, i ułożył się na nim wygodnie, w końcu czując, że żyje. Wciąż swędziało go całe ciało. Miał wrażenie, że kolejne robactwa łażą po nim, wplątują się w jego włosy, ale przecież umył się trzy razy. Nic więcej na sobie nie znalazł i tylko to go uspokajało.
Owinął się mocniej kołdrą. Nie zamierzał w żadnym wypadku wkładać na siebie ani skrawka ubrania, w którym wszedł w to skupisku robali. Woli wyjść nagi niż znowu wymiotować kwasami żołądkowymi.
— Zeref? — usłyszał za drzwiami głos Jellala.
— Wejdź szybko.
Jellal wpadł do pokoju. Zamknął za sobą drzwi i postawił Zerefowi pierwszy z pakunków, drugi zatrzymał. Wyjął z pierwszego świeże ubrania wraz z bielizną, kurtkę oraz dwie butelki wody. Kanapką podrzucił. Zeref ani moment się nie zastanawiał tylko chwycił ją i zjadł do połowy w kilka sekund. Jego żołądek w końcu się zapchał. Minęło uczucie głodu. Odetchnął z ulgą. Nigdy wcześniej z taką przyjemnością nie zjadł taniej kanapki z baru, w której brakowało wędliny, warzyw i zasadzie składała się z samej bułki i odrobiny masła.
— Gdzieś ty tu kupił? — spytał Jellala, kończąc jeść.
— Gdzie? — zdziwił się. — W pobliskim sklepiku. Innych nie mieli, więc proszę, nie narzekaj. A poza tym, co się stało? Mard strasznie okroił historię i coś zrozumiałem o jakiś robalach czy coś...
Zeref zamarł nad ostatnim kawałkiem kanapki. Otarł twarz na samo wspomnienie o tym domu na nowo zrobiło mu się niedobrze.
— Jak to się w ogóle stało? — wyszeptał, kręcąc głową. Wypił na raz jedną butelkę wody. — Pojechaliśmy do matki Mavis, wyznać jej prawdę.
— Geniusz — skomentował sarkastycznie Jellal.
— Dziękuję. Tak samo twoja współpraca z Grayem okazała się wielce przydatna.
— Każdy ma prawo do pomyłki — zauważył, podchodząc do okna motelu.
— Zgadzam się, więc pojechaliśmy. Normalnie rozmawialiśmy i wtedy zauważyłem, że w domu jest zimno. Chciałem tylko tej kobiecie zrobić herbatę. W kuchni zobaczyłem robactwo. Potem już było coraz gorzej.
Jellal parsknął śmiechem.
— Nie mów, że znaleźliście ciało? — spytał, nadal się podśmiewając. Uśmiech mu zgasł, gdy Zeref nieznacznie skinął głową. — Nie mów... — Usiadł na łóżku. — Naprawdę znaleźliście ciało?
— Tak... — potwierdził, łapiąc się za obolałą głowę.— To było straszne. Pewnie jej mąż. Nie wiem, nie chcę wiedzieć. Chcę zapomnieć. Niedobrze mi jest na myśl, że w ogóle to widziałem, że... Ech... Nie mam sił...
Wziął ubrania i poszedł się przebrać do łazienki. Usłyszał tylko trzask drzwi. Jellal pewnie wyszedł zanieść rzeczy Mard Geerowi. Biedak sam siedział zmarznięty w pokoju.
Ubrał się. Spodnie okazały się lekko za luźne, zwisały mu w pasie, ale machnął tylko ręką. Przynajmniej płaszcz pasował. Był ciepły, z futerkiem. W zimowe dni idealny. Nawet nie próbował pytać za ile kupił, założył, że zdobył dla nich rzeczy z bazarku.
Kiedy skończył, wyszedł do pokoju Mard Geera. Bez pukania wszedł do środka.
— Lucy wie? — zwrócił się do Jellala.
— O czym konkretnie? — odpowiedział złośliwie pytaniem.
Zeref zmarszczył czoło ze złości. Akurat w tym momencie nie miał ochoty się drażnić.
— Przepraszam, przepraszam, już mówię. — Jellal przełknął napój energetyczny. — Lucy wie. Niekoniecznie jestem pewien skąd, ale się dowiedziała. Prosiła przekazać, że ma ciebie dosyć i żebyś sie zastanowił, czy na pewno chcesz postępować w ten sposób? Obiecałem, że przekażę. No trudno, może cię nie zabije. Choć jest wściekła. Tego nic i nikt nie ukryje.
— Jest wściekła, bo znowu ją zostawiłem i okłamałem — burknął, a potem usiadł obok Mard Geera. — Ona nie nadaje się na kolejnego Agnologię — stwierdził cicho, nawet jeśli nikt ich nie podsłuchiwał.
Jellal parsknął złowieszczym śmiechem.
— Ho, ho, czyżbym wyczuwał, że planujesz przejąć jej rolę? — Usiadł przy ścianie i zaczął bacznie przyglądać się Zerefowi.
— Planuję? — Podniósł brew ze zdziwienia. — Jellalu, ja chcę jedynie wyrwać się z tego piekła. Myślałem, że to jest coś dla mnie, ale w rzeczywistości mam ochotę po prostu uciec. Ja... — urwał, zdając sobie sprawę, że i tak zbyt wiele wypaplał.
Pamiętał rozmowę, którą odbył z Lucy przed rokiem, kiedy Gajeel tańczył na stole, śpiewając, a on marzył sobie o rodzinie, własnym domie i normalnej pracy. Nawet nie skończył szkoły, ale z dobrymi referencjami poradziłby sobie. Dziecko już ma, małego Augusta, któremu odebrał i matkę, i ojca. I Mard Geera... Popatrzył na przyjaciela. Czy wyruszyłby z nim? Zamieszkał wspólnie? Czy po tym wyzwaniu miłości zamierzał się oddalić, kiedy to wszystko się skończy?
— Czego chcę? — spytał na głos.
— Na pewno ci nie odpowiem na to pytanie, ale za to na inne znam odpowiedź — wtrącił Jellal. — Jeśli nie wrócisz do Lucy, ona chyba rozwiąże wszystkie twoje problemy. — Kończąc, uśmiechnął się złośliwie.
Równocześnie wstali z Mard Geerem. Wzięli tylko dokumenty ze swoich starych ubrań, a resztę rzucili do łazienki. Zanim zapłacili, poprosili, by jak najszybciej je stamtąd zabrać. Recepcjonistka chyba zrozumiała, bo wypluła gumę i wyszła na chwile do pokoju służbowego. Pożyczyli jeszcze przenośny odkurzacz i na szybko posprzątali auto, wydłubując z siedzeń ostatnie robaki. Potem ruszyli w stronę rezydencji.
Zeref pogłośnił lokalne radio. Odczekał chwilę, aż pojawiły się w stacji wiadomości.
— "Makabryczne odkrycie. Morderstwo czy przedwczesna śmierć? Na to pytanie policja spróbuje odpowiedzieć w najbliższych dniach" — zaczął prezenter. — "Na skraju Crocus, w cichej i spokojnej okolicy dwójka młodych mężczyzn odkryła zwłoki. Zwłoki, które jak sie okazało, zajęły larwy. Nie wiadomo jeszcze jak długo ciało rozkładało się w mieszkaniu...".
Mard Geer wyłączył radio.
Dojechali do rezydencji. Na placu przed parkingiem czekała na niego Lucy, ubrana w prosty, czarny kombinezon i równie czarny welon. Loki nawet trzymał jej parasol o tym samym kolorze. Wysiedli z Mard Geerem i oddali kluczyki od samochodu Gajeelowi, który wyszarpał je i schował głęboko do kieszeni.
Zapadła długa, niezręczna cisza, w trakcie której wszyscy czekali, aż druga osoba się odezwie. Lucy uderzyła w końcu laską o chodnik i machnęła na Zerefa, aby wszedł za nią do środka.
Odwrócił się na moment, nim podążył za nią. Ściemniało się. Podejrzanie się ściemniało. Ciemność nie zapowiadała nadchodzącej nocy, a niebezpieczną burzę, która zmierzała znad wschodu. Wiatr stawał się coraz silniejszy, a pierwsze płaty śniegu zaczęły opadać z nieba.
Uciekł szybko do środka i zaryglował drzwi, licząc, że nie wyłączą prądu, a burza ominie ich. Jednak były to tylko pobożne życzenia, które chwile później przeistoczyły się w szalejący wiatr.
Pierwszy podmuch otworzył nieszczelne okno. Parę osób podbiegło do niego zaryglowało szybko, choć śnieg zdążył się już wedrzeć do środka. Zeref nawet nie myślał o zdejmowaniu płaszcza, tak samo reszta.
Poszli za Lucy, w stronę kuchni, a przynajmniej tak początkowo sądził, bo później zmienili kierunek. Zeszli do piwnic, do zamkniętych pomieszczeń na klucz, które w dawnych czasach służyły za cele więzienne dla nieposłusznych niewolników z czasów kolonializmu. Słyszał, że podobno praprapradziadek Lucy tak mocno ukochał sprowadzanie niewolników, że każdego roku skupował całe statki. Kobiety gwałcił każdej nocy w obecności mężów, dzieci przybijał do płotu, a mężczyzn kastrował. Późniejsze legendy głosiły, że gdzieś pod nową częścią rezydencji, wylaną przez prapradziadka Lucy spoczywały setki zwłok.
Nikt nie odważył się nigdy ich odszukać.
Jednak w piwnicach nadal było czuć odór śmierci. Krew wsiąkła głęboko w kamień i kiedy Zeref dotknął jednego z nich, wydawało mu się, że ten brudzi mu palce. W czterech ścianach zamarły krzyki, jęki i płacze, ale najgorsze były dzwoniące klucze. Echo odbijało dźwięk. Każdy kto znajdował się za tymi drzwiami, słyszał nadchodzącego oprawcę. Kulił się w kącie i czekał na to, co ma go spotkać. To dzwonienie odbijało się w uszach, męczyło, prawie bolało...
Lucy położyła dłoń na ramieniu Zerefa.
— Nie chciałam się stać taka jak oni... — wyznała nagle. — Chciałam, żeby mógł ojciec przeżył i zapłacił za swoje zbrodnie w inny sposób, ale zabiłeś go.
— Zabiłem, bo dobrze wiesz, co zrobił z Mavis... — wyrwało mu się.
— Tak, słyszałam. — Pochyliła głowę ze wstydu. — Był potworem. I to od wielu lat. Jak on mógł? Przecież ona była młodsza ode mnie... Sama... — Złapała się za ramię i zadrżała. — Sama przez to zaczęłam się zastanawiać, czy i mnie dziwnie nie dotykał, ale Jude nie sadzał mnie nawet na swoje kolana. Brzydził się mną. Brzydził się moją matką. A ja brzydzę się nim jeszcze bardziej...
— Co ty wiesz o obrzydzeniu? — wtrącił się teraz Mard Geer.
— Waż na...
—... słowa? — przerwał podirytowanemu Lokiemu. — Tak, muszę na nie ważyć, bo jestem nikim. Tutaj jednak wszyscy jesteśmy nikim. Nikt nas tutaj nie podsłucha, ale i nie uratuje.
— Co masz na myśli? — spytała szybko Lucy, wychodząc przed Mard Geera. Spojrzała mu prosto w twarz.
— Chodzi o to, że coraz więcej złego wychodzi na jaw. Kilka dni, a zdążyliśmy dowiedzieć się, że Jude był pedofilem, złodziejem, oszustem i gwałcicielem, a to tylko zbrodnie jednego człowieka.
— Nadal nie rozumiem...
W zasadzie Zeref również nie pojmował, dokąd zmierza Mard Geer, ale cierpliwie czekał.
— Chodzi o to, że w momencie, kiedy prawda wyjdzie na jaw, ty staniesz się jej ofiarą. Kiedy wyjdzie prawda o Acnologii, ty przegrasz. Kiedy poznają, jaka jest Layla, i ciebie obarczą winą. Bo nie pozwolę, by Zeref cierpiał. — Pokręcił głową. — Za dużo już przeżył.
— A więc dlaczego pojechaliście do Mavis? — zdziwiła się.
— Ponieważ kiedy prawda wyjdzie na jaw, ona wyzna, że to dziecko z gwałtu przyjechało do niej, nie córka Jude'a — dokończył z uśmiechem na twarzy. — Oto mi chodzi, myśl, Lucy. Dobrze wiesz, że odwrócę się od ciebie, kiedy będzie źle, tak jak przy tym pożarze, ale... — urwał na moment, a potem dokończył: — nikt nie stanie po twojej stronie, kiedy zrobi się źle. Zeref dobrze zrobił, zabijając Jude'a. Jednak to ty powinnaś podjąć taką decyzję. Nikt nie będzie zgadzał sie z twoimi postanowieniami, jeśli okażesz słabość.
Zeref zacisnął usta, nie pozwalając sobie na to, by w tym momencie się odezwać. Mard Geer już zbyt wiele zdradził, ale z tym "wiele" zgadzał się.
Lucy nie skomentowała wypowiedzi. Machnęła, żeby Loki w końcu otworzył jedne z drzwi. Pozwoliła, żeby Zeref wszedł do środka jako pierwszy, potem za nim podążyła. Drzwi zostawiła lekko uchylone.
Po środku ciemnego pokoju, do którego wpadała niewielka łuna światła z okienka nad nimi, leżał Jude. Okryty był białym prześcieradłem, nawet na twarzy i mimo że panował na dole chłód, to nadal dało się wyczuć swąd rozkładającego się ciała. Zeref zasłonił się szalikiem, Lucy nie zareagowała.
— Sporo organów poszło do szpitala. Podobno już trzy osoby przeszły pomyślnie operację. — Uśmiechnęła się. — Wierzę w rację Mard Geera, ale i wierzę w swoje widzimisię. Jeśli się im nie postawię, wtedy będę słaba.
Zeref zacisnął pięść ze złości. Podszedł do ciała Jude i odsłonił jego twarz. Lucy zakręciło się w głowie. Podparła się o Lokiego na trzęsących się nogach. Jednak nie zemdlała tym razem, co Zeref uznał za niezwykły postęp.
— Właśnie o tym mówię. Masz być silna, a mdlejesz na widok ciała własnego ojca, który nie dość, że gwałcił przez lata dziecko, traktował cię jak zero, w ogóle nie kochał, a na dodatek, tak jeszcze ci przypomnę, że... — Zeref zniżył głos — przez niego zostałaś porwana. Przez jego oszustwa.
— Nie jestem potworem.
— Happy zabiłaś bez żadnych wyrzutów — przypomniał jej, a wraz z tym odwrócił się i wyszedł, pozostawiając Lucy samą z Lokim. — Wracam do Magnolii — poinformował ją w ostatniej chwili.
0 Comments:
Prześlij komentarz