[Pogromca smoków] Rozdział 19

“Tu i teraz” zdecydowanie nie podobało się Lucy.

Rzuciła z powrotem na miejsce bandaże, a potem pognała z powrotem na górę, gdzie zostawiła Shinę i Zerefa. Nie zważając tym razem na potęgę Czarnego Maga, wkroczyła do pomieszczenia, w którym wcześniej rozmawiali. Zatrzymała się w tym tylko na moment, lustrując otoczenie. Nie zauważyła nigdzie panien młodych. Może i dobry znak, ale wciąż kwestia wskrzeszonych kobiet nie została rozwiązana.

To wszystko ją męczyło. Nie miała żadnych wątpliwości, że za samym wskrzeszeniem kobiet stał Zeref, ale co z resztą? Tylko kobiety? Dlaczego w ten sposób ubrane… Może istniał schemat, który łączył te wszystkie sprawy? Do tej pory go nie znalazła. I pojawiała się kwestia powodu, dla którego miałby to wszystko robić.

Poznała Zerefa. Nawet jeśli ich znajomość była znikoma, a rozmowy przeprowadzone na szybko, to nie podejrzewała go, by kierowały nim podejrzane motywy. Naukowe, bezsprzecznie, ale na pewno nie należał do ludzi, których zainteresowałyby tylko panny młode.

O czym myślała? Głupia… Obiecała, że uratuje, a nie że zacznie się zastanawiać nad zmarłymi.

Ruszyła w głąb pomieszczenia, aż natrafiła na przejście. Prowadziło w górę, przynajmniej na drugie piętro budynku, mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie znajdował się jedyny umeblowany pokój w całej rezydencji.

Z góry dobiegły do niej głosy. Pierwszy należał niewątpliwie do Shiny, drugi był jednak obcy. Nie rozpoznała w tym charakterystycznego, chłodnego tonu Zerefa, w którym wyrażał się przez całą podróż. Do tego rozmawiali w obcym, niezrozumiałym dla Lucy języku.

Podeszła bliżej, przysłuchując się im. Padły dziwne zdania, które zdawały się mieszanką przekleństw, wyzwisk i gróźb, a nie kulturalnej konwersji. Taki styl pasował do Shiny, ale nie Zerefowi.

Bez znaczenia.

Przez moment nie zwracali uwagę na otoczenie, zbyt zajęci sobą i dyskusją. Wykorzystała okazję.

Wskoczyła do środka, przerywając im w pół wypowiedzi. Shina zamilkła, znieruchomiała z przerażenia, Zeref z kolei przyjął chłodny, niezadowolony wyraz twarzy. Podniósł dłoń, jakby znów chciał wezwać panny młode. Lucy wyciągnęła księgę E.N.D. i podrzuciła ją do góry.

— Ty… ją wzięłaś? — spytał z niedowierzaniem w głosie Zeref.

Nie odpowiedziała. Przyciągnęła ku sobie Shinę, a potem obie pobiegły w dół, obierając tę samą trasą, którą wcześniej przebyła Lucy.

— Dlaczego uciekamy?

— Nie będę odpowiadać na głupie pytania! — żachnęła się Lucy. — Dlaczego wcześniej nie uciekłaś?

— Bo ja…

— Bo masz jakieś sprawy “tu i teraz”, Nashi?

— To nie tak, ja… — Zwolniła. Lucy jednak zacisnęła mocniej dłoń na jej nadgarstku i pociągnęła za sobą, nie pozwalając dziewczynie się zatrzymać. — Jak mnie nazwałaś? — Dotarło do niej w końcu. — Co…

— Nie obchodzi mnie, jakie masz powody czy dlaczego się tu znalazła. Jest jak jest, musimy brnąć naprzód i to dosłownie!

— Ale…

— Skoro ja nie mam żadnych “ale” to też się zamknij. Musimy się stąd wydostać, a uwierz mi, że od dłuższego czasu uniemożliwiasz mi wykonanie misji. Nie wiem już, o co w niej chodzi, ale nie wierzę, żeby Zeref kradł te ciała. Poza tym nikt nic nie wspominał o żadnych pannach młodych.

Wybiegły z rezydencji, wprost na czekające panny młode. Ich welony przesunęły się na bok. Pomachały na powitanie i nagle ruszyły na dziewczyny. Lucy puściła Shinę. Skoczyła, wprost na pierwszą z panien. Wbiła but prosto w jej twarz. Kobieta wrzasnęła, raczej z wściekłości niż z bólu. Zachwiała się i opadła. Drugą potraktowała pięścią, z trzecią nie dała rady. Złapała ją z pasie. Palce wbiła głęboko w tkankę.

Lucy wrzasnęła z bólu. Przynajmniej czuła, że żyje. Choć nie na długo, jeśli czegoś nie zrobi.

Szarpnęła ciałem i wydobyła palce kobiety ze swojego ciała. Z trudem zdusiła w sobie krzyk. Odsapnęła ciężko. Kolejna panna na nią natarła. Kopnęła ją, lecz ta złapała Lucy w kostce.

— Uważaj! — krzyknęła Shina. Chwyciła leżący na ziemi kij. Walnęła nim w szyję zmarłej, roztrzaskując kości. Rozległ się chrzęst, który przeraził pozostałe panny.

Lucy skorzystała z okazji i wyszarpnęła się. Popchnęła panną młodą wprost na furtkę. Sięgnęła do klamki i, wciąż przytrzymując kobietę, zamknęła wejście. Zamknęła i otworzyła. Zamknęła i otworzyła.

Shina zajęła się pozostałymi. Roztrzaskała jednej rękę, drugą kobietę odepchnęła daleko, na ogrodzenie. Zdjęła pręt i wbiła na niego głowę zmarłej. Zaczęła się wić, szaleńczo machać rękoma, ale Shina zdążyła odejść.

— Ile ich jeszcze? — spytała.

— Nie wiem — wyszeptała Lucy. Pokręciła głową. Przybywały i przybywały, czasem znikąd. Niemożliwe, żeby w tak małym miasteczku tyle panien młodych straciło swoje życie w dniu ślubu. Grasował tu jakiś morderca? Szczerze wątpiła…

— Coś słyszę.

Lucy obróciła się gwałtownie w kierunku Shiny.

— Co to takiego?

— Jakby ktoś przesuwał… kamień? Jakiś właz?

Mauzoleum. Wydawało się, że to najlogiczniejsze wyjaśnienie. Ale kto? Zeref nie zdołałaby przejść obok nich niezauważony. A gdyby nawet przechodził, zginęłyby na miejscu. To ktoś inny.

Lucy odrzuciła na bok pannę młodą i pognała w głąb cmentarza. Zawołała Shinę. Dziewczyna zareagowała sprawnie. Podążyła za Lucy, zostawiając za sobą przeciwniczkę. Jednak pozostałe kobiety zastawiły jej drogę.

— Dasz radę — zmotywowała ją Lucy.

Shina zarumieniła się.

Skoczyła na pannę młodą i jak Lucy weszła na jej głowę. Wbiła but w czoło, po czym wykonała krok na barkach zmarłej. Wylądowała zgrabnie na ziemi.

— Dałam! — odkrzyknęła.

— Brawo, słuchaj się mnie częściej — pochwaliła ją na szybko. Shinie zajęło chwilę, zrozumieć, co tak naprawdę Lucy miała na myśli. A kiedy dotarło, zacisnęła ze złości pięść i skierowała ją w kierunku kobiety.

— Nie jestem twoim pupilkiem.

— Co za różnica. — Przewróciła oczami. — Bądź grzeczna i koniec. Więcej mi nie potrzeba do szczęścia.

— Co? Nie możesz raz mnie NORMALNIE pochwalić?

— Tak, tak, brawo, jesteś niesamowita. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła…

Nastała cisza. Z początku Lucy nie zainteresowała się nią, co więcej czerpała przyjemność z każdej sekundy milczenia. Jednak powoli wydało się jej to dziwne. Zerknęła na Shinę. Była cała czerwona, jakby ze wstydu. Złapała się za policzki, żeby zasłonić zaróżowioną twarz. Za późno.

Lucy parsknęła śmiechem.

— Naprawdę? No nie wierzę! — Znowu się zaśmiała. — Oj, jak tak bardzo chciałaś pochwały, to trzeba było mówić.

— Oj, zamknij się — fuknęła pod nosem.

— Oj, jaka niegrzeczna.

— Ach! Dlaczego jesteś taka złośliwa?!

— Bo jestem, a co innego mam robić? Przyzwyczajaj się powoli. — Spojrzała na mauzoleum. — A na razie zbieraj się, mamy misję do wykonania.

Sięgnęła do kluczy. Spróbowała zebrać magię między palcami. Nadal nic się nie wydarzyło. Syknęła ostro, nie godząc się na takie warunki pracy. Nigdy wcześniej magia nie zanikła na tak długo. Szczególnie na cmentarzu.

Tam gdzie chowano zmarłych, energia zazwyczaj gromadziła się najczęściej. Jeszcze sto lat temu mówiono, że osoby zajmujące się nekromancją nie korzystają z tej magii po to, by wskrzeszać zmarłych, ale głównie w celu odbudowy kanałów magicznych. Dziś niewielu korzystało z tych praktyk przez nakładane przez rząd kary w przypadku pozytywnego wyroku sądu. Skutecznie odstraszyły większość magów.

Tym bardziej Lucy nie rozumiała, skąd jej zanik. Magia tu powinna tryskać, nie zanikać. Jeśli mauzoleum przyniesie odpowiedzi, wejdzie tam, choć obawiała się spotkania z kimś bądź czymś, czego wolałaby unikać.

— Uważaj — zwróciła uwagę Shinie, gdy stanęły przed wejściem.

— Zawsze jestem ostrożna — powiedziała, trochę w żartach, trochę nie.

Lucy wzruszyła ramionami. I tak nie będzie.

Wejście do mauzoleum było uchylone. Niska osoba, a nawet dziecko, dałoby radę przejść spokojnie, ale nie dorosły człowiek. Shina złapała kamień i przesunęła go na bok, nim Lucy poprosiła ją o to. Skinęła głową z zadowoleniem. Dziewczyna się uczyła.

Weszły do środka.

Ku ogromnemu zaskoczeniu, w grobowcu nie śmierdziało. Brakowało otumaniającego smrodu, który nagromadziłby się, gdyby przez lata nikt nie otwierał mauzoleum. Ktoś tu przebywał regularnie i tego wietrzył wnętrze, nie obawiając się, że ktoś go nakryje.

Lucy rozejrzała się. Brakowało tylko tego kogoś, kto wszedł tutaj przed nimi.

Miała złe przeczucia. Powinny stąd wyjść.

Chwyciła Shinę, ale dziewczyna nagle upadła. Nie zdążyła jej złapać. Uderzyła głową o jedną z trumien, rozłupując kamień. Ale miała twardy łeb! Nie, nie powinna akurat o tym teraz myśleć.

Pokręciła głową i podniosła Shinę. Skierowała się do wyjścia, ale wtedy i ona coś poczuła. Dziwny zapach, trochę słodki, przypominający truskawki. Zachęcał, aby dalej się nim zachwycać. Nie przerywać, tylko brać wszystko.

— Cholera — syknęła. Nogi jej zwiotczały. Zrobiły się słabe, nie dawały rady utrzymać Shiny.

Najpierw przyklęknęła, podpierając się wolną ręką o podłogę, ale słabła. I do tego w tempie, o które nigdy by siebie nie podejrzewała.

Dlaczego tak się stało?

Kto?

Nagle zrozumiała. Jedna osoba miała dostęp do cmentarza i mogła wejść niezauważona, jedna tylko dała im sprzeczne informacje, nim wyruszyła na cmentarz. Hałasy… Hałasy wydobywały się zza drzwi i ludzie powinni się ich obawiać, ale nie…

— Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale to naprawdę nie ja zacząłem tę sprawę z misją — wydobył się głos zza trumny. Lucy spróbowała się podnieść. Rąbnęła o podłogę, puszczając nieprzytomną Shinę. — Jesteście piękne i naprawdę to doceniam. Wasze… piękno jest inne. Nie chciałem. Nikogo nie skrzywdziłem, ja tylko je… ubierałem.

Karłowaty kapłan wyszedł z ukrycia. Drżały mu ręce, zatrzymał je w geście modlitwy. Jego postać była niewyraźna, zamazaną przez chwilę słabości Lucy, z której mężczyzna skorzystał. Z początku sięgnął w stronę Lucy, jakby zamierzał ją zabrać ją ze sobą, ale później zauważył nieprzytomną Shinę. Dotknął jej twarzy. Uśmiechnął się, jak małe dziecko, które dostało prezent od rodzica.

— Nie… — wyszeptała błagalnie Lucy.

Złapał Shinę pod pachami. Aż dziw brał, że zdołał ją podnieść, a potem pociągnął ją za sobą. Lucy nie dawała już rady. Mrugała co chwilę, cierpiąc na zamroczenia. Plamy pojawiały się na jej widoku. Zanikał kapłan i zanikała Shina. Na pewno zabrał ją gdzieś za trumnę, a Lucy nic nie mogła zrobić. Patrzyła z zrezygnowaniem, bezradnością i słabością. Jak w ogóle do tego dopuściła. Dlaczego pozwoliła temu człowiekowi tak łatwo przejąć kontrolę nad sytuacją?

Śmiech przez łzy. I ona się nazywała wielka poszukiwaczką przygód? Godne pożałowania! Tak się dać wkopać w pułapkę? Natsu nigdy nie dopuściłby do czegoś podobnego…

Zacisnęła pięść. Podnieś się! No już!

Uniosła rękę i walnęła nią o podłogę. Rozdarło jej knykcie. Zabolało, oj zabolało i to ucieszyło Lucy jak nigdy. Jeszcze raz uderzyła, dla poprawki i przekonania, że wciąż ma czucie. Spróbowała z nogą. Shina miała lepszy węch, dlatego szybciej straciła przytomność. A skoro zapach uleciał, miała szansę się stąd wydostać.

Chwyciła się za nogę. Uszczypnęła własną skórę mocno, aż poczerwieniała. Ból rozniósł się po całym ciele. Powoli wracało czucie. Jeszcze tylko trochę.

Zadrżała. Początek, to był najlepszy początek w jej życiu.

Przekręciła się raz, wzięła oddech i spróbowała ponownie. Zebrała tuman kurzu we włosy. Dobrze, że przynajmniej miała krótkie, szybko je umyje.

Poturlała się pod pierwszą trumnę. Podniosła rękę i chwyciła najniższej półki. Zacisnęła ją mocno. Nie była pewna, czy da radę. Jeszcze nie odzyskała pełni sił, ale tam na dole czekała na nią Shina. W opałach. W niebezpieczeństwie. Niezależnie od tego, co się wydarzyło wcześniej, z królem lasu, z wężem z nizin czy Zerefem, ta mała na okrągło ją ratowała.

— Nie zostawię cię — zadeklarowała stanowczo i podciągnęła się na kolana. Odetchnęła ciężko.

Przyznaj to Lucy, jesteś słaba.

Zaśmiała się. Przynajmniej od czegoś zaczynała i o coś walczyła.

Wstała. Nadal nie umiała samodzielnie, więc podparła się o trumnę. Zaczęła iść ostrożnie, aż dotarła pod grób, przy którym zniknął kapłan. Trumna była pusta. Zamiast tego znajdowało się tam przejście do niższego poziomu.

Lucy wstrzymała na moment oddech i puściła się. Wpadła do środka, uderzając barkiem o pierwsze schody. Przeturlała się przez wszystkie poziomy, aż w końcu upadła na samym dole. Ciało krzyczało z bólu. Nie pojęła, jakim cudem uniknęła uderzenia prosto w głowę.

— Shina — powiedziała słabo. Leżała na kamiennym stole, a obok niej znajdowały się dwie inne kobiety.

Kapłan usiadł w kącie.

— I po ciebie miałem przyjść — wyjaśnił krótko. — Dlaczego?

— Zostaw ją.

— Dlaczego?

— Ponieważ ona wciąż żyje.

— A poślubi mnie? — Sięgnął do zniekształconej twarzy. Skóra była pomarszczona, nosiła ślady otarć. W jednym miejscu nawet widniała blizna, bardzo głęboka, sądząc po tym, jak czerwony był ślad.

Zapomniała już, o co ją pytał.

— Po co ta misja? — zapytała w końcu.

Schował zawstydzoną twarz za grubymi dłońmi.

— To nie ja — wyznał słabym głosem. — To on. Zostawia wszędzie misje, żeby znaleźć jakąś kobietę.

— Kto? — Jej serce zabiło mocniej.

Przeczołgała się kawałek. Przyklęknęła. Ostatkiem sił oparła się o miękkie podłoże, w którym jej dłonie się zapadały. Jeszcze tylko jeden krok. Złapał się kamiennego stołu, na którym spoczywała Shina.

— Wypuść ją — błagała.

— Poślubi mnie? — zadawał dalej to samo pytanie. No tak, wcześniej mu nie odpowiedziała.

— Nie — wysapała. — Nie zrobi tego. Ona nie należy…

— Nie — powtórzył po Lucy. Jego głos był surowy, pełny niezadowolenia. — Też uważa mnie za potwora?

— Ona pochodzi z przyszłości! — wykrzyczała prawdę, o której nikt nie powinien się dowiedzieć. Ale i jej nie powinno tu być. — Shina, oj, ty głuptasie.

Zadrżała przez sen.

— To nie ma znaczenia. — Kapłan zabrał z fotela welon i przykrył nim twarz dziewczyny. — Wyglądałaby pięknie jako panna młoda…

— Nie… — Lucy sięgnęła do dziewczyny, aby tylko zdjąć z niej ten kawałek materiału. Kapłan złapał ją w nadgarstku i zatrzymał. — Proszę, nie krzywdź jej.

— Nie skrzywdzę. Ja naprawdę będę traktować ją jak księżniczkę! Jak najcudowniejszy klejnot… Ja…

Lucy wyszarpała rękę. Zacisnęła pięść i uderzyła kapłana prosto w nos. Rozległ się chrzęst. Krew chlusnęła na welon Shiny, a kapłan ryknął w agonii, zataczając się do tyłu. Wił się jak się małe dziecko, płacząc i krzycząc, że boli.

— Trudno — fuknęła Lucy. — Nie powinieneś krzywdzić tych kobiet.

Odetchnęła z ulgą.

— Krzywdzić? One umarły, to nie ja… Każdego roku umierają! — Otarł twarz z krwi. — To nie ja…

Lucy nie chciała mu wierzyć, ale mówił tak przekonująco. Do tego jego oczy… Naprawdę szukał miłości i szczęścia, nie skrzywdziłby żadnej kobiety, którą darzyłby głębokim uczuciem.

— Kto dał ogłoszenie? Kto zezwolił na tę misję? — zadała swoje pytania, na które już dawno powinna znać odpowiedzi.

— Nie wiem jak dokładnie się nazywa. Wyjechał z miasta. — Kaszlnął krwią. — Był z niebieskim kotem. Różowe włosy. Bardzo… ognisty charakter. Mag ognia… Natsu… Jakiśtam…

— Dragneel?

— Oo! Tak.

Lucy opadła z powrotem na kolana. Bogowie, dlaczego obdarowaliście go taką głupotą?

Możesz mnie wesprzeć tutaj:

Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!