[Cold Rain] Rozdział 15

                           

Wei Wuxian

Wyszło lepiej niż zakładał. Początkowo obawiał się poruszenia tak drażliwych tematów przy Lan Wangjim, którego już wcześniej wystarczająco poddenerwował. Rozmowy o jego matce, zwłaszcza w kontekście prywatnego śledztwa, nigdy nie kończyły się dobrze – wręcz przeciwnie, prowadziły do wielu nieprzyjemnych sytuacji, których Wei Wuxian teraz się wstydził. Na szczęście tym razem się udało – zyskał odrobinę zaufania w oczach Lan Zhana, poprawił swój wizerunek i, co więcej, udało im się znaleźć kompromis. To początek naprawdę dobrej współpracy. Może też zaowocuje w inny sposób?

Wei Wuxian zaśmiał się nerwowo. Jego wyobraźnia za bardzo poszalała. Gdzie wielki panicz Lan zechciałby związać się z drugim mężczyzną, a do tego z nim? No cóż… Marzyć mu nikt nie zabroni,, a wyobraźnia nie zna granic. Zabiera do przyjemnych, wspólnych chwil, które nigdy się nie wydarzą i pozwala zaznać nieznanego, wręcz zakazanego, smaku. Lan Zhan na pewno był cudowny w łóżku. Cicha woda zawsze brzegi rwie. Wątpił, że ktokolwiek zasmakował jego ciała, ale… może to idealne wyzwanie?

Kiedy oddał się niechcianym i niekoniecznie właściwym myślom, Jiang Cheng przybył do biura. Oznajmił swoje przybycie donośnym trzaśnięciem, które zmartwiło Wei Wuxiana. Już dwa razy prosił prowincję o sponsorowanie nowych drzwi, bo stare dziwnym trafem zniszczyły się akurat wtedy, kiedy Jiang Cheng był wściekły.

Co tym razem? Sądził, że już nic nie może go doprowadzić do takiego stanu po wywiadzie z Wen Ruohanem. Najwyraźniej gorzko się pomylił (i najpewniej boleśnie), bo Jiang Cheng właśnie sztormował gabinet Wei Wuxiana. Wpadł zziajany, zaczerwieniony, pięść miał tak boleśnie zaciśniętą, że aż znowu wbił paznokcie w skórę, która zaczęła krwawić. Jeszcze jedna taka akcja i naprawdę zostaną mu blizny.

Pytanie, na kogo tym razem się tak wściekł? Obstawiał swoją osobę, ale nie pamiętał, żeby w ostatnich dniach zrobił coś, co zasługiwało na tak gniewną reakcję Jiang Chenga.

Wszedł do gabinetu, powoli przymykając za sobą drzwi. Te traktował o wiele lepiej od tych, które prowadziły do ich całego wydziału. Jiang Cheng zamknął ich na klucz, a to już świadczyło o tym, że przyszedł na poważną rozmowę.

Wei Wuxian przygotował się na wszystko. Odłożył na bok dokumenty, obawiając się, że przypadkiem mogą zostać zrzucone w czasie burzliwej rozmowy.

Jednak Jiang Cheng usiadł na fotelu po drugiej stronie. Założył nogę na nogę i rozłożył się zaskakująco wygodnie, nawet jak na niego. Dla kogoś, kto nie zna tego człowieka, wydawałoby się, że złość minęła, że uspokoił się w międzyczasie i przybył na kulturalną rozmowę. Wei Wuxian znał go aż za dobrze. Takie zachowanie oznaczało jedno: doprowadził tego oto policjanta na granicę cierpliwości.

— No dobra, co tym razem zrobiłem? — Wei Wuxian poddał się, szczerze nie pamiętając, jakiego złego uczynku dokonał. Zaczynał powoli wierzyć, że wszystko wydarzyło się za sprawą jakiegoś niefortunnego nieporozumienia.

— Yanli — wypowiedział jedno imię.

Wei Wuxian wszystko zrozumiał. Zadrżały mu ręce na wspomnienie o dziewczynie z liceum, którą pomylił z ich zaginioną siostrą. Niechciane obrazy znowu wychodziły na światło dzienne. Wszystkie w postaci jednego z zakrwawionych worów, które policja odnajdywała wraz ze zwłokami dziewczynek. Tego, w którym ktoś wyrzuciłby Yanli, nigdy nie znaleźli. Dlatego nadzieja nie zniknęła.

— Zwariowałeś, prawda? — dopytał go Jiang Cheng.

— Tak, kurwa, zwariowałem. — Poddał się. Łzy spłynęły mu twarzy. Choć przed wszystkimi zawsze starał się zachowywać jak… dawny on, w obliczu Jiang Chenga ta maska zwyczajnie pękała. Ból wypływał, uderzając w jego już pęknięte serce. Dlaczego bogowie tak ochoczo go torturowali? — Jiang Cheng, ona jest taka podobna do Yanli.

— Zamknij się! — wysyczał Jiang Cheng. — Nie chcę słuchać twoich obrzydliwych wymówek.

— To nie wymówki.

— Jeden z techników wszystko mi powiedział. Przeraziłeś tę dziewczynę.

— Wiem! — Uderzył w biurko. Kubek przewrócił się i rozlazł po blacie, gdzie jeszcze chwilę temu leżały papiery. Uspokoiła go myśl, że w porę je zabrał. Wei Wuxian opadł na fotel i spojrzał w sufit. — Wiem, że się pomyłem. Wiem, że to nie Yanli. Na bogów, wiem to.

— To dlaczego ciągle ją widzisz w tych dziewczynach? Który to już raz? Piąty? Dziesiąty?

— Siódmy — odpowiedział. Liczył od pierwszego razu, kiedy przypadkiem na ulicy zobaczył dziewczynę z tym samym uczesaniem, co Yanli, kiedy ta została porwana.

— Ty… — Jiang Cheng zacisnął usta w wąską linijkę. — Minęło już tyle lat.

— Wiem. Pamiętam.

— Nie możemy… — Westchnął ciężko. Sam prawie płakał. — Nie możemy tego robić, tak postępować.

— A co mam robić? — zapytał go, zastanawiając się, czy Jiang Cheng ma pomysł na życie. Oszukiwał się. Stracił nie tylko siostrę, ale i całą rodzinę, bo ta pogrążyła się w rozpaczy. Majątek przepadł, dawni przyjaciele wypięli się, madame Yu popadła w obłęd. Po tym wszystkim Jiang Cheng niby ruszył dalej i z uśmiechem na twarzy wykonywał swoje obowiązki?

Poza tym… Jiang Cheng nigdy za wiele się nie uśmiechał.

— Od… — zająknął się. — Odpuścić — zaproponował.

— Odpuścić? — Wei Wuxian zaśmiał się z wrażenia. — Czy ty naprawdę wiesz, co powiedziałeś? Jakie „odpuścić“? Może dodaj jeszcze, że warto zapomnieć o Yanli?

— Nigdy o niej nie zapomnimy — rzekł stanowczo. — Ale ta mania, to widzenie w każdej dziewczynie Yanli…

Wei Wuxian miał dość. Podniósł jedną z teczek, otworzył na pierwszej stronie i rzucił ją na kolana Jiang Chenga. Aby zobaczył na własne oczy. Podniósł dokument niechętnie, jakby nie planując nawet spojrzeć na akta. Nie taki był zamiast Wei Wuxiana. Wystarczyło samo zdjęcie, na które Jiang Cheng mimowolnie zerknął. Jego usta zadrżały. Przybliżył dłoń do fotografii i pogładził palcami sylwetkę dziewczyny, w której Wei Wuxian zobaczył Yanli.

— To niemożliwe — wydukał policjant.

— To ty to powiedziałeś — dał mu do zrozumienia. — Teraz mi wierzysz?

— Może to przypadek? — Nadal targały nim wątpliwości i to słuszne.

Wei Wuxian przygotował się na tę ewentualność. Nieprzespana noc nie wynikała jedynie z faktu, że badał obecną sprawę. Przyjrzał się też sylwetce tej dziewczyny — osoby, za którą kryło się więcej tajemnic niż początkowo założył.

Zabrał od Jiang Chenga dokumenty i przerzucił stos papierów na kolejną stronę, gdzie zgromadził wszystkie informacje na temat nastolatki.

— Lan Liyan — wypowiedział na początku imię dziewczyny.

— Należy do rodu Lan? — zdziwił się jeszcze mocniej.

— Nie tylko to. Pochodzi z małej wioski w prowincji Hefei. Jej rodzice nie żyją, a pięć lat temu została przygarnięta przez rodzinę lat.

— Nie, to jakiś żart. — Głos Jiang Chenga drżał. — To chyba za daleko idące wnioski.

— Nic nie zasugerowałem.

— Ale sugerujesz.

— Sam masz wątpliwości. To pierwsza dziewczyna, która…

—… wygląda jak Yanli — dokończył Jiang Cheng. — Muszę to przemyśleć.

Uciekł, a Wei Wuxian zezwolił na tę ucieczkę. Dał mu czas na przemyślenie wszystkich kwestii i podjęcie właściwej decyzji. Nic by się nie zmieniło, gdyby nagle ruszyli na tę biedną dziewczynę i zaczęli ją wypytywać o przeszłość. Skoro od samego początku ich nie rozpoznała, to nie stanie tak tylko, dlatego że coś jej wytłumaczą. To dużo do przyswojenia i muszą mięć pewność, że to naprawdę ona.

Wei Wuxian sprawdził jeszcze raz posiadane informacje. Wspominały one o szkole, do której uczęszczała rzekomo Lan Liyan. Była to mała placówka, głównie dla dzieci z okolicznych wiosek. Wiele klas łączono z innymi rocznikami, jeden nauczyciel prowadził zajęcia dla kilku klas jednocześnie, stąd grono pedagogiczne składało się tylko z kilku osób. Dane kontaktowe znalazł w spisie szkół prowincjonalnych.

Zadzwonił do sekretariatu. Powinien pracować ktoś o tej porze, więc czekał cierpliwie na odbiór połączenia. Po kilku sygnałach stracił nadzieję, aż sekretarka podniosła słuchawkę.

— Czym mogę służyć? — mówiła innym dialektem, którego Wei Wuxian nie rozpoznał. To się dogadają.

— Witam, posterunkowy Wei Wuxian z prowincji Hefei, dzwonię w sprawie jednej z państwa byłych uczennic.

— To będzie ciężko, zależy kiedy ukończyła szkołę. — Zamlaskała, jakby coś jadła. — Muszę znać szczegóły.

— Lan Liyan, chodziła do państwa szkoły pięć lat temu.

— Pięć? To nie ma szans. — Kaszlnęła. — Był pożar i wypadek, w tym samym roku. Paskudna sprawa. Najpierw zapaliła się cała szafa dokumentami, a miesiąc później dyrektor i kilkoro nauczycieli zginęło w wypadku autokarowym.

— Przeprowadzono śledztwo? — dopytywał dalej.

— Przeprowadzono czy nie przeprowadzono? Bez znaczenia, kochany. Lokalna policja zajmuje się pijaczkami i kłótniami sąsiedzkimi. Taka akcja zaniepokoiła ludzi, wyprawili taki piękny pogrzeb, ale na tym sprawa się zakończyła.

— Pani od niedawna pracuje? — Cała sprawa śmierdziała jeszcze bardziej.

— Od dawna, od ponad trzydziestu lat, ale pamięć mam słabą, a przewija się przez szkołę sporo uczniów. Może ta cała Lan Yi…

— Lan Liyan — poprawił ją.

— No ta ona tu chodziła, ale nie sprawdzimy. Nie wiem, czego detektyw szuka, ale jedno powiem. Mi sprawa śmierdziała, bo wszyscy oskarżyli, że zostawił niedopałek przy szafce, a ja go znam. Biedak palił jak smok, ale niedopałek? Chłop wypalał wszystko. Nic się nie marnowało.

— Czyli pani nie wierzy w przypadek?

— No jasne, że nie. Podobnie się miało, jak zaczęłam tu pracować. A może później? — Zastanowiła się przez moment. — Nie pamiętam, dawno było, ale na pewno gdzieś wtedy, kiedy pracę zaczęłam. Tu niedaleko prowadzono sierociniec, więc dzieciaki przychodziły się tu uczyć. Była akcja. Z obciętym palcem. Biedny dzieciak. Niech policjant poszuka informacji. Był raport. Na pewno był.

— Tak…

Trzydzieści lat temu. Sprawa wydawała się całkowicie niepowiązana z Yanli, więc kulturalnie podziękował sekretarce za pomoc. Nie wniosła za wiele do sprawy, choć pożar i śmierć dyrektora pięć lat temu wydawała się podejrzana. Jakby ktoś chciał zatuszować, że Lan Liyan nigdy nie chodziła do tej placówki i jej tożsamość została sfabrykowana. To były tylko przypuszczenia. Brakowało dowodów. I Wei Wuxian obawiał się, że na tym śledztwo się zakończy. Jak za każdym innym razem.




0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!