Lan Wangji
Wei Yanli.
Wei Yanli.
Wei Yanli.
Czekała na niego obecna sprawa, ale każda próba czytania jakichkolwiek raportów kończyła się powrotem do imienia, o którym kazał mu zapomnieć wuj. Zamiast uciszyć wątpliwości Lan Wangji, spotęgował je do tego stopnia, że te pochwyciły całą jego uwagę. Dręczyły go okrutnie, aż w końcu poddał się im.
Rozejrzał się potajemnie po biurze, weryfikując, czy ktoś z zespołu nudzi się na tyle, że zajrzałby mu w ekran. Na szczęście wszystkich pochłonęło samobójstwo dziewczyny. Nawet A—Qing nie ruszyła się z miejsca od rana, gromadząc zlecone przez Wei Wuxiana informacje i przy okazji co chwilę wyjadając zapasy jedzenia z szuflady. Sam przełożony zamknął się w pokoju. Jak tylko przyszli do biura, on już tu był. Przesłał każdemu maila, rozdzielając zadania, a swoje obowiązki okrył rąbkiem tajemnicy. Jednak Lan Wangji wiedział, że faktycznie pracuje, nie obija się.
Jiang Cheng jeszcze nie przyszedł. Ktoś wspomniał, że poszedł przesłuchać pozostałe grono nauczycielskie, ale od tamtej pory nie zweryfikowano, czy to prawda.
Lan Wangji potwierdził, że nadarzyła się niepowtarzalna okazja. Wpisał do przeglądarki hasło. „Wei Yanli“. Wyskoczyły mu propozycje różne od tego, czego szukał. A rozglądał się za niewyjaśnionymi sprawami, wypadkami, zniknięciami. Żaden z artykułów nie wspominał o rzekomej „Wei Yanli“. Podszedł do tematu trochę inaczej. Zostawił w wyszukiwarce samo „Yanli“ i dodał hasło „zbrodnia“.
Od razu zwrócił uwagę na artykuł sprzed pięciu lat, odnoszący się do zaginięcia niejakiej „Jiang Yanli“, którą uznano za kolejną ofiarę szalejącego w tamtym czasie seryjnego mordercy. To tą sprawą zajmował się wtedy jego brat i to ona stała się jedną z jego największych porażek.
Pamiętał zdarzenie, jak dziś. Lan Xichen powrócił zapłakany do domu, trzymając w trzęsących się dłoniach zdjęcie małej dziewczynki. Jej ciało odnaleziono w opuszczonym magazynie, wyżarte przez szczury i robactwo, bo ktoś wypatrzył ją dopiero po tygodniu. Kilka dni później zaginęło kolejne dziecko, ale nigdy nie poznał imienia tej dziewczynki.
Lan Wangji posmutniał.
Prawda była taka, że nigdy nie przykładał uwagi do imion. Znaczyły dla niego tyle, co wczorajszy deszcz. Rozpływały się w falach umysłu, stając się jedną z wielu znanych mu istot. Nikim więcej.
Jiang Yanli. Dzieliła to samo nazwisko z Jiang Chengiem. To jego siostra?
Przypomniał sobie. Nazwisko Jiang pojawiło się jeszcze w jednym artykule. Innym od tego. Wyszukał go w obawie, że jeśli tego nie zrobi, przeinaczy fakty. Zerknął na historię przeglądania. Niewiele korzystał z przeglądarki, więc odnalazł artykuł zaraz obok dzisiejszych wyszukiwań. Właśnie tam zawarto nazwisko Jiang. Jiang Fengmian. To właśnie ten śledczy prowadził sprawę morderstwa matki Lan Wangji.
Z kolei Yu Ziyuan, madame Yu pełniła funkcję sędziego. To małżeństwo. Rodzice Jiang Chenga. I rodzice Jiang Yanli. Więc kim był dla nich Wei Wuxian? We wszystkich tych sprawach nie wspomniano o żadnej osobie z rodziny Wei. Czyżby to był przypadek? Może byli przyjaciółmi z dzieciństwa? Jednak nie zwrócił uwagi, by Wei Wuxian nazywał Jiang Chenga bratem.
— Lan Zhan, mogę cię prosić na chwilę?
Lan Wangji odruchowo zamknął przeglądarkę.
Wyjrzał znad komputera i napotkał na zmęczone oblicze Wei Wuxiana, które próbował uratować kubkiem świeżo zaparzonej kawy. Aromat wydawał się przyjemny, ale zdecydowanie za mocny. Już nie skomentował tego, że w drugiej ręce jego przełożony trzymał napój energetyczny.
— Próbujesz się zabić? — zapytał ostro, podążając do gabinetu.
Wei Wuxian zaśmiał się słabo.
— Wszystkich nas kiedyś coś zabije, więc zabiorę się wcześniej.
— Proszę, nie żartuj ze śmierci — zwrócił mu uwagę. Ten żart był co najmniej nieśmieszny, może nawet dodałby go w kategorii żałosnego.
— Mówi to ktoś, kto jeszcze parę dni temu krytykował niewinną dziewczynę za wybranie śmierci.
— To co innego — bronił się nadal Lan Wangji. Jeśli tylko po to go tutaj wezwał, to już marnował swój cenny czas, który mógł wykorzystać na rozwiązywanie sprawy. Wei Wuxian chyba nie niekoniecznie się z nim liczył, choć wszystko wskazywało na to, że jest inaczej.
Lan Wangji uspokoił nerwy, zdając sobie sprawę, że przesadził z oceną. Ponownie.
— Czy wezwałeś mnie w tej sprawie? — zapytał w końcu.
— Zamknij drzwi — poprosił.
Sprawdził. Zamknął je za sobą, więc nie zrozumiał polecenia.
— Przepraszam. — Wei Wuxian ziewnął szeroko. — Chyba za dużo energetyków wypiłem. Góra naciska na nas, żeby rozwiązać sprawę szybko. Najgorsze, że chyba oczekują złapania sprawcy.
— Zakładają morderstwo?
— I tak, i nie. Problem w tym, że chcą mordercy, a ja uważam inaczej. Ktoś doprowadził tę biedną dziewczynę na skraj, zachęcił do samobójstwa, co jest karalne — podkreślił, po czym kontynuował: — ale nikt fizycznie jej nie pchnął. Nie takich odpowiedzi się spodziewają.
— Nie można narzucić prawdy.
— Zdziwiłbyś się. — Wei Wuxian parsknął śmiechem. — To zabawne, że masz tak ogromne pokłady wiary w system sprawiedliwości. Podkreślę, podziwiam cię za to — dodał, kiedy faktycznie Lan Wangji planował powiedzieć coś na swoją obronę.
Zdziwił się. Wei Wuxian wyglądał na policjanta, który szanował swój zawód i szczerze wierzył w wymiar sprawiedliwości i jego funkcjonowanie. Czy zawiódł się na nim po zaginięciu Jiang Yanli? Kim ona dla niego była, skoro tak mocno zmienił swój światopogląd?
Lan Wangji zadał sobie jeszcze jedno kluczowe pytanie. Skoro Wei Wuxian przeżył zawód, to dlaczego on nadal wierzył? Po tylu latach nie ujęto sprawcy. Zagadka śmierci jego mamy wciąż pozostawała nierozwiązana, a jedyna osoba, która znała jakiekolwiek szczegóły, opuściła ten świat. Lan Wangji napotykał na trudności nawet wtedy, gdy próbował pozyskać dostęp do danych. Nie działał na własną rękę, śledztwo nie wpływało na bieżącą pracę, ale od początku ograniczono mu uprawnienia.
Wziął spokojny wdech. Nie podważy podwalin swojego światopoglądu tylko dlatego, że system zawiódł w sprawie związanej bezpośrednio z jego osobą. Sam Wei Wuxian udowodnił skuteczność, rozwiązując większość spraw przydzielonych mu przez komisariat prowincjonalny.
— Dziewięćdziesiąt trzy procent — przedstawił statystyki, które ogłoszono mu pierwszego dnia pracy.
— Co to? — Wei Wuxian udał zaskoczonego. — Jakaś nowa zagadka?
— Taki jest wskaźnik rozwiązanych spraw w tym dziale. Twoim dziale — podkreślił jeszcze wyraźniej.
— Tak, Jiang Cheng wspominał, że świetnie sobie radzimy — powiedział powoli, analizując dane. — Dobrze, rozumiem punkt. Masz trochę racji.
— Dużo — poprawił Wei Wuxiana.
— Dobrze, dużo, ale liczby nie są proste. To tylko wynik.
— Jedna rodzina na czternaście nie wierzy w sprawiedliwość. Trzynaście wierzy. — Stał uparcie przy swoim. — Wierzy w nas zmarła dziewczyna. Czekają inne uczennice. Nie ugnę się, bo kiedyś ktoś odebrał mi szansę na zasmakowanie sprawiedliwości. Wei Wuxianie, nie popełniaj tego błędu i nie przekreślaj tego wydziału ze względu na jedną pomyłkę.
Wei Wuxian splótł ręce u dłoni. Wyglądał na zakłopotanego, pogrążył się w myślach, których, nawet jakby chciał, Lan Wangji nie był w stanie odczytać. Wydawały się chaotyczne, bez składu i reguł, czyli takie jak ich właściciel. Ale to pogrążenie w myślach dawało nadzieję.
Lan Wangji wykorzystał ten czas i rozejrzał się po pokoju. Wiedział, że wezwano go w innej sprawie. Na pewno nie dotyczyła kwestii potknięć policji i nierozwiązanych spraw. Na pewno chciał przedyskutować bieżące śledztwo, ale ich rozmowa przyjęła nieoczekiwany obrót.
Natrafił na zdjęcie — umieszczone w starej, drewnianej ramce, zabytkowej, o czym świadczyły piękne zdobienia na brzegach. Podpis artysty widniał w prawym rogu. Nie rozpoznał znaku, ale wątpił, że dzieło należało do przypadkowego człowieka. Gdyby tak było, nie podpisałby się, zostałby ramkę anonimową. Zaiste, podziwiał z rozkoszą proste zdobienia, idąc wzrokiem po wyżłobionej linii, która prowadziła do szklanej oprawy. A za nią zobaczył roześmiane twarze dawnej grupy policyjnej. Trzymali tabliczkę z napisem 2003. Świętowali Nowy Rok.
— Dobrze, zmienię swój stosunek — odparł posłusznie Wei Wuxian, przerywając ciszę.
Lan Wangji oderwał spojrzenie od zdjęcia. Nie wiedział, kogo przedstawiało, ale skoro stało w gabinecie Wei Wuxiana, to zostały na nim uwiecznione bliskie mu osoby.
— Dziękuję.
— To może przejdę bezpośrednio do sprawy.
Odsunął się z fotelem. Wstał. Nałożył na siebie luźny dres, odrobinę wyświechtany, z kilkoma widocznymi przetarciami, które spotęgowały dreszcze na ciele Lan Wangji.
— Nie masz nic lepszego do ubioru? — zwrócił mu uwagę mimo wszystko.
Wei Wuxian zerknął na swój strój. Wytrzepał koszulę z okruszków.
— Garnitur zabrudziłem. Nic lepszego tutaj nie miałem — wytłumaczył się. — Tak, wiem, to nieregulaminowe. Następnym razem bardziej się postaram — obiecał.
— Dobrze. — Lan Wangji skinął głową z aprobatą. Przynajmniej rozumiał, a to już jakiś postęp.
— Wracając do sprawy, ale się rozgadaliśmy — dodał, zerkając na zegarek. — Na ten moment zgromadziliśmy niewiele informacji. Wszystko świadczy o tym, że obie dziewczyny popełniły samobójstwo z własnej woli. Nikt ich do tego nie zmusił, nie znaleziono pogróżek, anonimów. Niestety, choć to ofiary samobójstwa, nie zostawiły po sobie żadnego listu.
— Ich domy zostały przeszukane? — Pomyślał, że może właśnie tam natrafią na wskazówki.
— Nie przeszukaliśmy jeszcze. nie mamy nakazu. Sąd nie wyda go, bo nie mamy do czynienia z morderstwem. Z drugiej strony sędzia się martwi, czy możemy wszystko tak zostawić. Opinia publiczna ma znaczenie, a to jedno samobójstwo po drugim.
Rozłożył się na fotelu, mocniej zamyślony i zaaferowany niż wcześniej. Na jego twarzy zobaczył zmartwienie. Lan Wangji powoli zmieniał zdanie na jego temat. Sądził, że nie nadaje się na szefa zespołu, że jego podejście nie jest odpowiednie w wydziale śledczym, ale Wei Wuxian podchodził solidniej do pracy od niejednego z policjantów, którzy wykładali na uniwersytecie. Bezsprzecznie mu zależało.
— Przyjrzałbym się wychowawcy — zasugerował Lan Wangji.
— Xiao Xingchen — powtórzył imię. — Nienotowany. Zresztą. — Machnął ręką. — Notowany nie mógłby zostać nauczycielem. Jest raczej szanowanym wychowawcą o dobrej opinii. Pozostali nauczyciele i uczniowie go lubią. Poproś A—Qing o pomoc. Niech zgromadzi wszystkie informacje na jego temat. To podejrzane, że akurat dwie uczennice przychodzą do niego po radę i za moment obie popełniają samobójstwo.
— Yhy… — mruknął. — Czy działałby w tak oczywisty sposób? — upewnił się, czy Wei Wuxian wziął pod uwagę i tę kwestię.
— Tak, myślałem o tym. To faktycznie nie sprzyja naszej teorii. To mądry człowiek, profesor, nauczyciel, nie jakiś przypadkowy osobnik. To zaplanowane działanie, więc czy tak łatwo by się podłożył?
— Może o to chodziło? Przestępny potrafią oszukać organ ścigania, przedstawiając tak oczywiste dowody, że aż sama policja je podważa.
— Tak, tak słyszałem, ale tutaj nie mamy tych niepodważalnych dowodów, a przypuszczenia.
— Które należy zweryfikować — ciągnął dalej Lan Wangji.
— Sprawdź związek między ofiarami a Xiao Xingchenem — wydał stanowcze polecenie, ale sensownie. Nie przypisał Lan Wangji pracy, która by mu uwłaczała. — Chcę na jutro rano raport dotyczący jakiegokolwiek powiązania z tym człowiekiem. Dowiedz się również o jego przeszłości. Możliwe, że wybrano dziewczyny przypadkowo, ewentualnie według jakiegoś niedostrzegalnego na początku schematu.
— Postaram się — obiecał Lan Wangji, zapisując w myślach zadanie do wykonania.
— To cudownie. — Faktycznie się ucieszył, jego szeroki uśmiech zdradzał wszystko. Lan Wangji dziwił się, że potrafi się tak pięknie uśmiechać. Niewielu otrzymało ten dar.
Lan Wangji uznał, że to wszystko. Wei Wuxian nie kontynuował, przekazał mu już zadanie i termin jego realizacji, więc najpewniej przedyskutuje podział obowiązków z pozostałymi członkami zespołu. Jednak Wei Wuxian go zatrzymał jeszcze na moment.
— Chciałem z tobą porozmawiać w innej sprawie — mruknął nieśmiało. — Wyrażam zgodę na dostęp do danych archiwalnych.
Zamarł.
Nie, te słowa nie miały prawa paść z ust Wei Wuxiana. Już ostatnio stanowczo dał mu do zrozumienia, że nie uzyska tych uprawnień. Co więcej, wyjaśnił, z jakiego powodu podjął taką a nie inną decyzję. Wei Wuxian nie należał do ludzi, którzy łatwo się poddają, szczególnie pod namową innych ludzi. Raczej stawał mocniej w uparte, gdy ktoś za mocno na niego naciskał. Dlatego Lan Wangji poddał się, co poniekąd także było konsekwencją interwencji i dobrej rady wuja.
Nie oczekiwał, że w takim czasie Wei Wuxian zmieni swoje stanowisko. Lan Wangji podszedł do sprawy z dystansem i podejrzeniami, że za wszystkim kryje się jakiś dług wdzięczności bądź inna forma zapłaty. Dygnął. Wei Wuxian przecież nie ukrywał faktu, że ma inne upodobania seksualne. Ale chyba nie posunąłby się tak daleko?
Nagle Wei Wuxian zaśmiał się niekontrolowanie.
Lan Wangji zmarszczył gniewnie czoło. Nienawidził wyśmiewania się. Oczywiście w większości przypadków zwyczajnie je ignorował, tylko że one dotyczyły obcych mu ludzi, a nie samego szefostwa.
— Czy coś zrobiłem niewłaściwie? — dopytał się, ogarnięty ciekawością.
— Nie, nie. — Wei Wuxian pomachał luźno dłonią. — Wyglądasz zabójczo. Powiedz prawdę, pomyślałeś, że zechcę cię wykorzystać.
Nie przyznał mu racji, za to się zarumienił, co stanowiło wystarczające potwierdzenie.
— Nie, nie, źle mnie zrozumiałeś. Chodzi o to, że… — Uśmiech zelżał, śmiech całkowicie zanikł. Radosne oblicze Wei Wuxiana ukryło się za smutkiem, który przybył nagle i niespodziewanie. — Straciłem w życiu wiele drogich mi osób. Nie było dane im zaznać sprawiedliwości, choć na nią zasługują. Wiem, co ci powiedziałem wcześniej. Dalej twierdzę, że nie jesteś gotowy na te poszukiwania. Nie jesteś Batmanem, nie powinieneś sam wymierzać sprawiedliwości, ale… Zasługujesz na prawdę, a dusza twojej mamy zasługuje na spokój.
— Ja… — Nie wiedział, co powiedzieć. Dziękuję? Ale to słowo tak ciężko przechodziło mu przez gardło.
— Zaczekaj — przerwał mu. — Nie zrozum mnie źle. Nie pozwolę na prywatne śledztwo w czasie godzin pracy. Nie może ono również wpływać na bieżące sprawy. Plus, wystąpię o dostęp do danych, ale dopiero po tym, jak rozwiążemy tę sprawę.
— Tak, rozumiem i… — Wziął głębszy wdech. — Dziękuję i przepraszam.
Oddalił się.
0 Comments:
Prześlij komentarz