[Cold Rain] Rozdział 12

                           

Wei Wuxian

Wei Wuxian przeciągnął się w pustym łóżku, z którego zrzucił kołdrę, koc i nawet poduszkę na podłogę. Do tego skończył w samych gaciach. Jeśli jeszcze obudziłby się w towarzystwie takiego Lan Zhana, to nie narzekałby, ale skoro rozebrał się w nocy z niewiadomych mu powodów, to wyglądało to już co najmniej głupio.

Ziewną szeroko.

Obraz zsunął się po krawędzi łóżka i łupnął głośno o podłogę. Ten dźwięk był w stanie przywołać nawet zmarłych. Wei Wuxianowi na pewno pomogło, bo obudził się bez pierwszej kawy.

Podrapał się po brzuchu. W sumie… trochę mu się zaokrąglił. A wszystko przez kuchnie Wen Ninga. No cóż. Poklepał się kilka razy po zaokrągleniach i chwilę później zadzwonił mu telefon. To nie budzik, a połączenie. Odebrał szybko, widząc nazwisko komisarza.

— Wei Wuxian melduje się na służbę! — odparł jeszcze zachrypniętym głosem. Podniósł obraz. Na szczęście w czasie upadku się nie uszkodził.

— Zbierz zespół i udajcie się do szkoły, do której uczęszczał Wen Chao.

— Coś się stało? — zdziwił się, że akurat Lan Xichen zadzwonił do niego z takim poleceniem i to z samego rana. Wen Chao siedział od kilku dni w areszcie, więc sprawa raczej nie dotyczyła jego osoby.

— Jedna z uczennic popełniła samobójstwo.

— Samobójstwo?

— To… — Wziął głębszy wdech, zanim dokończył: — To córka gubernatora.

Wei Wuxian zerwał się od razu z miejsca. Odszukał czystą parę spodni, koszulę i marynarkę. Sprawa okazała się o wiele gorsza niż przypuszczał.

— Zeskoczyła z dachu wczoraj około północy. Z rana odnalazł ją woźny, który przyszedł otworzyć szkołę.

— Czy na pewno mamy do czynienia z samobójstwem? — zapytał niekoniecznie przekonany o oficjalnej wersji wydarzeń.

— Nic nie wskazuje na zabójstwo. Wysłałem już techników. Jak tam dotrzesz, dostaniesz więcej informacji. Póki co wstępne oględziny ciała potwierdziły, że nie ma na nim żadnych śladów walki.

— Może to dobrze zakamuflowane morderstwo? — sugerował dalej.

— To już twoje zadanie to ustalić. Na ten moment zakładamy, że to samobójstwo. Uważaj — dodał zmartwionym głosem. — Mówimy tu o córce gubernatora. Wie o jej śmierci i zaproponowaliśmy pozostanie w domu. Media na szczęście jeszcze nie wiedzą, kto dokładnie zginął.

— Ustaliliśmy termin przesłuchania gubernatora?

— Jeszcze nie. Potwierdzę z nim prywatnie. Znamy się dobrze od wielu lat. Na pewno nam pomoże.

— Dobrze. Zbieram zespół i zabieramy się do roboty.

— Jakby mój brat…

Wei Wuxian zaśmiał się słodko.

— Komendancie, luz. Umiem sobie z nim poradzić. Dobry z niego glina, tylko… wyjątkowy — określiłby go inaczej, ale nie przy przełożonym.

— To dobrze. Dziękuję.

Rozłączyli się. Chwilę później Wei Wuxian wysłał wiadomość do całego swojego zespołu, gdzie mają się spotkać i co ustalić. Zebrał się, odstawił A—Yuana ze świeżą bułeczką do przedszkola, a potem pojechał pod szkołę.

Hieny, zwane dziennikarzami, już zebrały się pod szkolną bramą, próbując się przecisnąć przez policję pilnującą wejścia. Wei Wuxian przygotował odznakę. Wziął gryza drugiej bułeczki, którą kupił dla siebie i wypił porządny łyk kawy. Nie postawiła go na nogi, jak spadający obraz, ale przynajmniej pozbył się tego przeklętego uczucia w gardle, jakby coś mu w nim stanęło.

Zerknął na swoje odbicie w przednim lusterku. Wyglądał okropnie z tymi podkrążonymi oczami i zmęczonym spojrzeniem. Siedział do późnej nocy nad sprawą Yanli, jakby jego brak snu miał go doprowadzić do jakichkolwiek odpowiedzi. Czasem miał ochotę sam sobie przywalić. Najwyraźniej wykończy się w ten sposób, wyręczając śmierć w swojej robocie.

Przed szkołą znalazł się i Lan Wangji. Miał na sobie elegancki jasnokremowy kostium, w którym wyglądał bosko. Do tego związał włosy spinką z symbolem chmur w wysoki kuc, odsłaniając swoją długą, piękną szyję.

Hieny rzuciły się na niego, zalewając tysiącem pytań. Jak przystało na Lan Zhana, zbył ich groźnym spojrzeniem i wszedł do środka, milcząc.

Wei Wuxian z trudem zdusił w sobie śmiech. Zacisnął usta w wąską linijkę, ale i tak na twarzy wydobył się słodki uśmiech.

Nie, powinien zachować pozory. W innym wypadku dziennikarze łatwo wyłapią wszystkie niezgodności i oskarżą policję o dobry humor na miejscu zbrodni.

Poklepał policzki i wysiadł.

Otoczyli go w sekundę. Wszystkie dźwięki zlewały się w jeden bełkot, którzy brzęczał mu w uszach, jakby stado szerszeni bzyczało nad nim, atakując z każdej strony. Nie dał za wygraną. Przepchnął się przez tłum hien, dochodząc do policjantów, którzy od razu go rozpoznali. Wpuścili śledczego do środka.

Podbiegł do Lan Wangji, zanim ten dotarł do głównego wejścia.

Klepnął go w ramię i rzekł:

— Zjawiłeś się pierwszy. Należy ci się pochwała.

Zobaczył z bliska jego twarz i cienie pod oczami, które były aż za widoczne na bladej twarzy mężczyzny. Najwyraźniej nie tylko Wei Wuxian zarwał noc.

— Źle spałeś? — zapytał, choć wiedział, co jest grane.

— Yhy… — odpowiedział niewyraźnie.

— Też miałem ciężką noc, a tu nad ranem telefon od twojego brata. Paskudna sprawa. Dziewczyna młoda, licealistka, miała przed sobą całe życie i popełniła samobójstwo.

— Na pewno? — zwątpił tak samo, jak wcześniej Wei Wuxian.

— Na to wygląda. Na razie nic nie wskazuje, żeby kryło się za tym coś innego.

— Świadkowie?

— Nic mi na ten temat nie wiadomo. Popełniła samobójstwo w nocy, więc raczej nikt nie błąkał się tu o tej godzinie.

— Dlaczego to zrobiła? — zadał kolejne pytanie, jakby z zamiarem przesłuchania Wei Wuxiana.

— Kto wie? — Wzruszył ramionami. — Znasz statystyki. Są dręczeni, czują się niekochani, ktoś ich skrzywdził i nie mają wsparcia, a czasami po prostu nie chcą żyć. To smutne. Jest tyle telefonów wsparcia, tyle ludzi chce pomóc potrzebującym, którzy wokół siebie nie mają nikogo innego.

— To tchórze — burknął Lan Wangji, gdy zmierzali przez szkolny korytarz. Większość zajęć odwołano, ale niektórzy uczniowie zdążyli przyjść do szkoły i załatwiono im zastępstwo. Każdy mógł usłyszeć jego słowa.

Wei Wuxian zatrzymał go. Odwrócił w swoją stronę. Zacisnął dłoń na jego ramieniu i rzekł stanowczym tonem:

— To nie tchórzostwo. Nawet nie wiesz, ile odwagi potrzeba, żeby zdecydować się na taki krok. Ludzie są samotni, ciężko im w życiu, każdy radzi sobie inaczej ze stratą, bólem, trudnościami. Nie oceniaj jednym słowem wszystkich ludzi, którzy targnęli się na swoje życie. Tym razem ci wybaczę. Jeśli jeszcze raz coś podobnego usłyszę, sprawię, że nigdy więcej twoja noga nie stanie w żadnym wydziale policji.

— Nie odważyłbyś się.

Wei Wuxian parsknął śmiechem.

— Oj, uwierz mi. Odważyłbym się. I to jak. Także… Czy się rozumiemy?

— Mam prawo…

— Czy się rozumiemy? — powtórzył pytanie. Nie akceptował żadnej formy sprzeciwu.

— Rozumiemy — wyszeptał i oddalił się w kierunku miejsca upadku.

Technicy zabezpieczyli wszystkie ślady. Nie znaleziono żadnego materiału pod paznokciami dziewczyny, nie walczyła, nie broniła się. Nawet się uśmiechała, co było niespotykane u osób, które wybierają taką śmierć. Strach nierzadko łapie ofiary w ostatnich sekundach życia, gdy już jest za późno. Ta dziewczyna nie bała się śmierci, bała się życia.

Telefon zabezpieczyli na dachu, jakby zostawiła go tam celowo.

Przeczytał wstępny raport przedstawiony przez technika, byli już gotowi na zabranie zwłok do prosektorium. Zatrzymał ich na chwilę.

Poprosił, by zdjęli narzutę i zabezpieczyli teren przez ciekawskimi spojrzeniami. Lan Wangji dołączył, stając nad Wei Wuxian, który przykucnął przed dziewczyną. Założył rękawiczki i odsunął materiał.

Pojawiła się przed nim śliczna, choć bardzo drobnej budowy, dziewczyna. Policzki miała zapadnięte, wyraźnie wychudzone. Skórę naciągnęła sobie plastrami, które przykleiła za uszami. Ostatni krzyk mody profilujący kształt twarzy. Nos sobie zrobiła. Rana po zabiegu jeszcze się w pełni nie zagoiła.

We włosach miała doczepy. Naturalne ukryła pod spodem, były o wiele krótsze od sztucznych. W jej mundurku brakowało krawatu. Wiele dziewczyn ze szkoły z niego rezygnowało ze względu na to, że były niemodne, ale regulamin i tak nazywał noszenie go przy sobie w razie kontroli. W kieszeniach go nie odnaleziono. Nie nałożyła też rajstop do spódnicy, ukazując bolesne cięcia na udach. Od żyletki.

— Paznokcie — zwrócił uwagę Lan Wangji.

Obgryzione aż do krwi. Z kciuka wyżarła paznokieć pawie do mięsa.

— Coś jeszcze? — zapytał swojego nowego pracownika do zdanie.

— Nic szczególnego — mruknął. — Uśmiecha się.

— Tak, uśmiecha. Przerażające, że tak młoda dziewczyna znalazła ukojenie w śmierci.

Wei Wuxian podziękował zespołowi za jego pracę. Zabrali ciało. Nic im więcej do roboty nie zostawili. Ewentualnie jeszcze wypadało sprawdzić dach w poszukiwaniu ewentualnych śladów. Ale wyglądało na to, że ich praca kończy się właśnie tutaj.

Wei Wuxian odwrócił się.

Grupa dziewcząt zmierzała korytarzem, plotkując na temat samobójstwa. Co rusz zerkały w ich kierunku, wskazując to na dach, to na policjantów. Spłoszyły się dopiero, gdy Wei Wuxian im pomachał. Dziewczyny rozeszły się, uciekając wgłąb budynku.

Tylko jedna została z tyłu. Dziewczyna o słodkim, przyjaznym obliczu. Nosek miała zadarty, z drobną blizną, która z bliska najpewniej wyglądała o wiele gorzej. We włosy miała wpleciony wysuszony kwiat lotosu, który przypięła spinkami do długiego warkocza zakręconego w spiralę z boku. Spojrzenie miała ciepłe i troskliwe. Nie patrzyła na miejsce zbrodnie z ciekawości, a ze współczucia. Złożyła nawet hołd zmarłej.

Wei Wuxian przyjrzał się jej bliżej. Gdyby Yanli miała piętnaście lat, jakby wyglądała?

Czy tak, jak ta dziewczyna?

Przypomniał sobie wizualizację Yanli na podstawie jednego ze zdjęć. Niewiele różniło się widoku, który miał przed sobą.

— Yanli? — wyszeptał imię zaginionej siostry.

Dziewczyna rozejrzała się wokoło, a potem wskazała na siebie, kiedy w swoim otoczeniu nikogo nie znalazła.

— Yanli? — powtórzył imię.

Podbiegł do dziewczyny i już miał złapać ją za rękę, ale odsunęła się od niego. Wyglądała na przerażoną.

Wei Wuxian odetchnął ciężko.

Nie, nie, nie… To znowu się wydarzyło. Zobaczył w obcej dziewczynie swoją kochaną siostrę.

— Nie jesteś Jiang Yanli? — zapytał ostatni raz, aby potwierdzić swoje przypuszczenia.

— Przepraszam! — pisnęła i uciekła bokiem w stronę łazienki. Zamknęła się w niej i nie wyszła, póki Wei Wuxian się nie oddalił.

Przeprosił ją w milczeniu za zachowanie. Nie powinien tak naskakiwać na obcą dziewczynę.

Głupi, niewyspany on.

— Co się stało? — zapytał zaciekawiony Lan Wangji, zakładając, że zachowanie Wei Wuxiana było związane z prowadzonym śledztwem.

— Nic. — Westchnął. — Pomyliłem się. To co? Może idziemy na spotkanie z wychowawcą? — zaproponował, zmieniając temat.

Lan Wangji na szczęście chwycił przynętę i ruszyli do pokoju nauczycielskiego, gdzie mężczyzna na nich czekał. Xiao Xingchen… imię skąd znał, choć Wei Wuxianowi trudno było sobie przypomnieć, skąd dokładnie. Wydawało mu się, że przeczytał je w którejś z poprzednich spraw, ale mógł się mylić. Czasami brzmiały one wszystkie tak podobnie, już nie wspominając o różnicach w zapisie.

Xiao Xingchen wyglądem przypominał trzydziestolatka, choć w zawodzenie pracował już od piętnastu i lat i niedawno skończył czterdzieści lat. Był dobrze zbudowanym mężczyzną, bezsprzecznie regularnie uczęszczającym na siłownię. Nosił grube okulary. Wei Wuxian nigdy wcześniej nie widział tak potężnych soczewek. Bez okularów prawdopodobnie nic nie widział.

Wydawał się raczej przyjaznym człowiekiem, budzącym zaufanie i szacunek. Jednak Wei Wuxianowi nie podobało się to, z jaką obojętnością podszedł do samobójstwa swojej wychowanki. Kadra nauczycielska rozmawiała wnikliwie na uboczu, wymieniając się spostrzeżeniami na temat śmierci tej biednej dziewczyny. Xiao Xingchen jako jedyny siedział przy swoim biurku i sprawdzał ostatnie testy, przygotowując się do kolejnych zajęć, które przecież miały tego dnia już się nie odbyć. Obecność dwójki policjantów nie zrobiła na nim większego wrażenia.

— Państwo przyszli w sprawie panienki Jin? — zapytał spokojnym tonem, jakby szykował się na jedną z rozmów z rodzicami uczniów.

— Czy możemy porozmawiać na osobności? — poprosił Wei Wuxian, widząc ciekawskie spojrzenia pozostałej kadry. Nie podobało mu się, jak na niego patrzą. Jak na gorszego od siebie.

— Dyrektor jest nieobecny. Zezwolił mi na skorzystanie z jego gabinetu.

— Zrobił sobie wolne w taki dzień?

— Nie, jest na wyjeździe służbowym. W Pekinie odbywa się corocznie spotkanie dyrektorów szkół w sprawie poziomu edukacji i egzaminów końcowych. Wróci dopiero jutro, choć już go poinformowałem o całej sytuacji.

— Ani pan, ani on nie wydajecie się przejęci sprawą? — rzucił pytaniem bez przemyślenia.

Lan Wangji odchrząknął, sądząc, że to niewłaściwe.

Xiao Xingchen zaprowadził ich do gabinetu. Wskazał na siedzenia, a sam usiadł na miejscu dyrektora. Na biurku ustawiono kilka statuetek, które dyrektor otrzymał za wyniki szkoły i uczniów. Dyplomy ścieliły połowę ściany, a druga połowa została zajęta przez grupowe zdjęcia z ostatnimi rocznikami po ich egzaminach.

— Odpowiadając na wcześniejsze pytanie, bardzo nas martwi ta sytuacja. Jin Rusong była jedną z moich lepszych uczennic. Miała bogatych, wpływowych rodziców, ale to nigdy nie determinowało jej zachowania. Powiedzmy, że niektórzy tutaj tracą głowę przez pieniądze rodziców.

— Jestem sobie to w stanie wyobrazić — mruknął Wei Wuxian. — Wracając do ofiary, a raczej samobójczyni, czy coś się ostatnio wydarzyło, co pchnęłoby ją do takiego czynu?

— Niestety tak. — Xiao Xingchen opuścił smutnie głowę. — Przyszła do mnie z prośbą o pomoc. Od kilku tygodni otrzymywała anonimowe wiadomości, w których ktoś obrażał ją, jej rodziców, a także zdradzał informacje, o których mało kto miał prawo wiedzieć.

— Ciekawe — mruknął Lan Wangji. — Co dokładnie zawierały te wiadomości?

— Nie wiem. Nie powiedziała mi. Nie naciskałem. Ucieszyłem się, kiedy przyszła z tym do mnie. Niewielu uczniów darzy zaufaniem nauczycieli. Panienka Jin zaufała mi, a ja… ją zawiodłem. Dałem jej złą radę.

— Jaką konkretnie? — dopytał Wei Wuxian, wyjmując notes i zapisując najważniejsze informacje.

— Żeby nie brała sobie tego do serca.

Wei Wuxian zagwizdał.

— Rada za pięć gwiazdek — zakpił z nauczyciela. — Chyba nie pomogła?

— Zaproponowałem jej także wizytę u szkolnego psychologa. Wiele z tych wiadomości, jak zrozumiałem, dotyczyła trudnych dla niej tematów. Wspomniała o wyglądzie. Zawsze dbała o linię, niewiele jadła. Zdarzyło jej się trzy razy zemdleć w czasie zajęć z głodu. Osoba, która wysyłała jej te anonimy, nazywała ją „grubasem“.

— Niedorzeczne — skomentował Lan Wangji.

Wei Wuxian trącił go z boku, wbijając mu łokieć w żebra. Żadnych komentarzy o martwej dziewczynie.

— Popełniła samobójstwo na terenie szkoły. To sugeruje, że najwięcej bólu zadano jej właśnie tutaj. Czy była dręczona przez rówieśników? — przeszedł do trudnej dla całej kadry nauczycielskiej kwestii.

— Nie wiem. — Xiao Xingchen pokręcił głową. — Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie, ale przy tylu uczniach i obowiązkach nie zwraca się uwagi na relacje między kolegami i koleżankami.

— O nie, nie. — Wei Wuxian zaśmiał się pod nosem. — To się widzi. Dla przykładu, kto z kim siedzi, kto z kim je lunch, czasami ktoś na siebie skarży, więc to, co szanowny nauczyciel powiedział, to tylko wymówka. To wyjdzie prędzej czy później.

Xiao Xingchen westchnął.

— Panienka Jin miała dużą grupę przyjaciół na pierwszym roku. To się zmieniło w kolejnym roku, kiedy jedna z ich koleżanek odebrała sobie życie.

— Słucham? — We Wuxian aż zadrżał. To nie pierwsze samobójstwo w tej szkole? Lan Xichen nic o tym nie wspomniał.

— Nie na terenie szkoły. Znaleziono dziewczynę w domu — dodał, domyślając się, co wywołało zdumienie.

— Odbyło się śledztwo w tej sprawie? — Zapisywał dalej, tym razem w większym skupieniu.

— Tak. Nie znam szczegółów. Nie zostałem później przez nikogo poinformowany, dlaczego moja uczennica popełniła samobójstwo.

— Pana uczennica? — Wei Wuxian złapał go za słówko.

— Tak, tak zgadza się. Wiem, jak to wygląda. Jako wychowawca zawiodłem dwukrotnie swoje uczennice.

Wei Wuxian uśmiechnął się sztucznie, nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeń. Oczywiście, że Xiao Xingchen miał coś za plecami i nie mówił im wszystkiego, ale póki teoria opiera się na przypuszczeniach, a nie faktach, to zachowa wszystko dla siebie.

— Dziękujemy za rozmowę. Proszę o kontakt, gdyby zgłosiła się do pana kolejna uczennica — rzekł z drwiną w głosie, podając nauczycielowi swoją wizytówkę.

Odprowadził ich do wyjścia z pokoju nauczycielskiego. Kiedy zamknęły się drzwi, usłyszeli szepty dobiegające z wnętrza pomieszczenia. Nie przysłuchiwali się im. Albo dopytali Xiao Xingchena w sprawie samobójstwa, albo siali już nieprawdziwe, często szkodliwe plotki. Wei Wuxian zawsze uważał na plotki. Jedna na sto była prawdziwa, ale dziewięćdziesiąt dziewięć siało niepotrzebny zamęt i sprowadzało na fałszywy trop.

Dostał krótką wiadomość od techników. Zabezpieczyli wszystkie ślady i zostawili zespół Wei Wuxiana na dachu. Chwilę później napisał do niego Jiang Cheng z prośbą o spotkanie. Nie zdążył odpisać, zobaczył nadchodzącego od strony klatki schodowej brata.

— Wei Wuxian. — Jiang Cheng zszedł z góry, niosąc zafoliowany telefon dziewczyny. — Nie znaleziono na nim żadnych podejrzanych wiadomości.

— A—Qing już go odblokowała?

— Niestety, zawiodła się, bo denatka przez śmiercią zlikwidowała wszelkie zabezpieczenia.

— Czyli pozbawiono naszego speca wyzwania.

— Czy ma zapisany kontakt do swojego nauczyciela? — zapytał niespodziewanie Lan Wangji.

On też podejrzewał wychowawcę.

— Xiao Xingchena? — zdziwił się Jiang Cheng, a potem zerknął w swoje notatki. — Tak, miała, ale z historii wynika, że dzwoniła do niego tylko raz i to rok temu. Nic więcej.

— Podobno zwierzyła mu się z problemów — rozmyślał nowy pracownik. — To dziwne.

— Jeśli dzieciaki nie ufają rodzicom, to szukają wsparcia gdzieś indziej — podsumował Jiang Cheng.

— To mężczyzna. Uczennice wolą rozmawiać z kobietami. A nawet jeśli mu zaufała, to dlaczego? — kontynuował swoje rozmyślania.

— Zgadzam się. Też mi coś nie pasuje — powiedział Wei Wuxian. — Szuka pomocy, a chwilę później popełnia samobójstwo. Do tego dochodzi ta przyjaciółka.

— Ta, która popełniła samobójstwo? — wtrącił się znowu Jiang Cheng.

— Wiesz coś na ten temat?

Jiang Cheng usiadł. Wpatrzył się w zapiski i przeanalizował wszystko, co sam napisał. Panował tam chaos. Już nie raz, nie dwa, nie trzy razy widział ten mały notatnik Jiang Chenga. Nie dość, że bazgrolił w nim tak, że nikt inny nie dałby rady tego odczytać, to jeszcze notował w sposób nieuporządkowany i chaotyczny. Podziwiał Jiang Chenga, że on dawał radę cokolwiek z niego ogarnąć.

— Mam! — odparła dumnie. — Dużo pisała ze swoją przyjaciółką przez WeChat. Pewnego dnia przestały, a potem dostała wiadomość. Po roku. A—Qing ma dopiero przejrzeć te wiadomości. Wspomniała tylko, że nic nie wskazywało na to, że jej przyjaciółka zechce odebrać sobie życie.

— Może nie odebrała? — zasugerował Wei Wuxian.

— Nie wiemy. Poprosimy o akta tej sprawy i wtedy może się dowiemy czegoś więcej.

— Nie! — rozległ się krzyk.

Potem padł kolejny wrzask, który wypełnił cały korytarz. Włosy aż stanęły Wei Wuxianowi dęba. Zadrżał. Obejrzał się w kierunku bocznego okna, a potem przemknął obok niego cień. Nastąpił trzask i chluśnięcie, chwilę później zebrała się fala kobiecych krzyków, wydobywających z kilku okien i samego dachu.

Wei Wuxian wyskoczył na zewnątrz. Leżała przed nim dziewczyna, w tym samym wieku co ta cała panienka Jin. Jej ciało chwycił spazmatyczny wstrząs. Dalej drżała. Z jej ust wypływała piana zmieszana z krwią. Jednak pomimo tego, że wciąż żyła, nie dawał jej żadnych szans. Przyklęknął przez dziewczyną. Jej gałki oczne się poruszyły. Próbowała coś wymamrotać i nagle… wszystko ustało.

Pochylił się nad nią i sprawdził puls. Stwierdził zgon.

Odetchnął ciężko.

Lan Wangji przyklęknął obok niego. Założył rękawiczki i przeszukał kieszenie samobójczyni. Niczego nie znalazł. Żadnej wiadomości, telefonu, nawet gumki do włosów, jakby opróżniła cały mundurek przez popełnieniem tego czynu.

Wei Wuxian zerknął w kierunku dachu, na którym stała A—Qing. Zasłoniła usta z przerażenia. Odwróciła się i uciekła.

— Jiang Cheng, leć na górę. Zabierz A—Qing. Potrzebna jest jej pomoc — rozkazał.

Jiang Cheng wykonał rozkaz bez zastanowienia.

— Ktoś ją do tego zmusił — doszedł do wniosku Lan Wangji.

— Ta… — przyznał mu rację. — Chciał, żebyśmy my to zobaczyli. Ma wszystko pod kontrolą i nie zawaha się wykorzystać tych dzieci.

— To psychopata? — zaproponował.

— Możliwe, ale oprócz nas nikogo tu nie ma, a tacy ludzie lubią patrzeć na swoje dzieła.

— Więc dlaczego?

— Nie wiem, Lan Zhan. Na razie mamy za mało poszlak. — Podniósł się. Zadzwonił do techników, żeby wrócili. — Komendant nie będzie zadowolony.





0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!