[Cold Rain] Rozdział 11

                           

Młoda dziewczyna

Przeczytała ostatnią wiadomość ze łzami w oczach. Przycisnęła kartkę papieru do piersi, a potem zgodnie z instrukcją, którą dostała za pierwszym, wyjęła zapalniczkę i spaliła notatkę.

Ogień pochłonął papier. Pojedyncze iskierki tańczyły na wietrze baletowe układy, zamieniając się powoli w popiół. Pozostało tylko wspomnienie. Wystarczył jeden płomień, by zniszczyć czyjeś istnienie, pozbyć się obciążających dowodów i… uwolnić ją.

Nagle cały ciężar z barków spadł. Zrobiło się jej tak lekko. Jakby wszystkie troski, obawy i lęki, które tak troskliwie chowała w swoim sercu, zniknęły. On miał rację. Nie trzymał ją na tym świecie ból, a nieudolna próba walki. Gdy się w końcu poddała, życie stało się prostsze, spojrzenie na śmierć uległo zmianie.

Poniosła głowę. Słaby, październikowy wiatr musnął skórę jej twarzy, jakby ktoś pieszczotliwie jej dotknął i powiedział, że wszystko od teraz będzie dobrze.

Uśmiechnęła się.

Nie pamiętała, kiedy ostatnio się uśmiechnęła. To było dawno, pewne jeszcze przed tym, jak poznała tę grupę znajomych, albo wcześniej… Zanim się dowiedziała o potwornościach, jakich dokonał jej ojciec. Tak, przypomniała sobie, to wydarzyło się wtedy. Odbyło się wielkie przyjęcie na jej cześć. Kupili jej słodkiego, małego szczeniaczka, którego kochała ponad wszystko. Dziwnym przypadkiem zniknął tydzień później. Ojciec obwiniał ją, ale nigdy nie dowiedziała się w pełni, co trzymał w piwnicy.

Może Lula weszła przez złe drzwi?

Może zobaczyła coś, czego nie powinna?

Dlaczego braciszek zniknął w ten sam sposób?

Wzięła głębszy wdech.

To już przeszłość. A za moment zakończy się wszystko. Spotka się z Lulą, zobaczy prawdziwą mamę, babcia powita ją z miską smażonego ryżu (pierwszy raz od lat nie będzie się przejmować wyglądem i dodatkowymi kilogramami), a najdroższego braciszka utuli z całej siły. Zabierze najbliższych pod rękę i wyrusza razem ku lepszemu jutro.

Stanęła na krawędzi budynku, wstawiając palce poza budynek. Wiatr stał się mocniejszy. Podwiewał jej krótką spódniczkę. Włosy wysunęły się spod spinki i opadły na jej ramiona. Jednak wiatr zabrał je do tyłu i szalały w nieokiełznanym tańcu.

Ogarnął ją chłód. Pragnęła, żeby w końcu to ustało. Ani chłód, ani gorąco. Nic już nie zaboli.

„Potwór!“

„Znowu przytyłaś? Ile ty żresz?“

„Nie wolno ci cukierka! Zjedz ogórka, jeśli ci zależy!“

„Słyszałem, że robisz każdemu. No wiesz… Loda, haha“

„Pożycz mi tysiaka. Ty i tak śpisz na kasie“

„Niczego nie osiągniesz w życiu! Z takimi ocenami nadajesz się tylko do burdelu!“

Głosy pojawiały się w jej głowie bez ustanku.

Zacisnęła usta w wąską linijkę i zapłakała cichuteńko. Ha ha. Zabawne. Gdyby krzyknęła, nikt by jej nie usłyszał. Jak zawsze…

Podeszła bliżej. Zerknęła w dół.

Chodnik wydawał się tak odległy. Wyciągnęła ku niemu dłoń i go nie dosięgła. Pochyliła się jeszcze bardziej, kołysząc na palcach. Aż w końcu spadła.

Leciała jak ptak, czując się taka… lekka i wolna. Odleci daleko, gdzie nikt jej nie znajdzie i tam się osiądzie, znajdzie miłość i dożyje starości.

Nagle rozległ się trzask. Chwycił ją chwilowy ból. Zasnęła.

Obudzi się… jutro?




0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!