[Huskerdust] Walentynki

                       

Nienawidził walentynek!

Angel słyszał dobijający się do jego garderoby tłum, liczący na kilka minut sam na sam z wielką gwiazdą w zamian za jakiś głupi prezent z Walentynki. To święto zakochanych, a nie żądnych seksu demonów, których umysł zatrzymał się w połowie ciała i myślał tylko jednym drutem. O ile w tym roku nie zaskoczy go tłu kobiet.

Jęknął.

Nagle drzwi od garderoby otworzyły się szeroko. Przez ochronę przemknął jeden demon. Rzucił się na Angela z bukietem wykonanym z zużytych prezerwatyw, a potem przyklęknął na środku pomieszczenia, wygłaszając całą przemowę na temat tego, co planuje zrobić z Angel Dustem.

Angel przylizał włosy do tyłu i przybrał tę jedną, nienawidzoną maskę.

— Ach, mój demonie — jęknął teatralnie. — Pragnę spełnić każdą twoją zachciankę, ale… ale nie dziś. Moje nogi pozostają zamknięte dla każdego w ten dzień. Nie zrobię wyjątku, najdroższy, choć twoje propozycje… propozycje… — Udał, że jego głos drży. Zasłonił dłonią niby zawstydzoną twarz. Oczywiście, że nie miał najmniejszego pojęcia, co mu ten durny demon proponował.

Ochrona wkroczyła do środka. Zabrała nieproszonego gościa i wyrzucili go na zewnątrz. Kiedy tylko drzwi się zatrzasnęły, Angel popatrzył na podarowany bukiet. Rzygać mu się chciało na jego widok. Mina całkowicie mu zrzedła. Gdyby tylko publiczność zobaczyła to, co on sam teraz widział w lustrze, nie kupiliby ani jednego filmu.

— Żałosny Angel, głupi Angel — powtórzył do swojego odbicia z obrzydzeniem.

Podniósł bukiet i wcisnął go do kosza na śmieci. Niech spłonie w ogniach piekielnych.

Miał dosyć tej nocy. Całe szczęście, ze nagrania zakończone. Valentino, którego imię jak złość miało coś wspólnego z walentynkami, oddalił się na jakąś tam imprezę. Całe szczęście, że nie zaciągnął na nią Angela, bo tego już by nie przetrwał. Aż zbierało mu się na wymioty na myśl o samym wyjściu.

Przebrał się na szybko i wyskoczył przez wąskie okno od swojej garderoby, lądując prosto pod śmietnikiem. Cholera, dobrze, że nie w nim. To jeszcze bardziej zatrułoby jego nienawiść wobec tego przeklętego święta.

Narzucił na siebie płaszcz i uciekł alejkami, unikając całego tłumu fanów czekającymi pod drzwiami. Pokazał im środkowy palec i pożegnał się bez dźwięcznym „fuck you“.

Nie przewidział jednak, że walentynki docierają nie tylko do miasta.

Hotel świecił się od różu, róży, serduszek i kolorowych balonów. Na powitanie oberwał racą z różowym konfetti. Uderzyła prosto w jego twarz, zasypując kolorowymi, papierowymi fragmentami, które wlazły mu wszędzie. Próbował wygrzebać je z futra, ale zaraz oberwał chmarą balonów w serduszka. Nie pozwoliły mu w spokoju przedostać się do baru. A potrzebował czegoś mocnego na ukojenie nerwów.

Niestety, ktoś mu zagroził drogę.

— Vaggie, od kiedy pojawiłaś się w moim życiu, stało się ono piękniejsze. Dziękuję za twój uśmiech, za wsparcie, za dobrze i złe słowo, za to, że mnie przywołujesz do porządku i zgadzasz się ze wszystkimi szalonymi pomysłami, jakie tylko przyjdą mi do głowy. Kocham cię! — padło wyznanie, a zaraz po nim Charlie wyciągnęła zza pleców ogromny bukiet krwawych róż, które wcisnęła Vaggie do rąk.

Dziewczyna prawie zachwiała się pod ciężarem kwiatów. W porę odzyskała równowagę. Objęła mocniej róże, które oblepiły jej twarz jak robactwo. Powiedziała coś, ale jej słowa utkwiły w bukiecie róż i wszyscy usłyszeli tylko niewyraźne mamrotanie.

O nie! Angel nie miał zamiaru być tego częścią.

Przykleił się do ściany i zaczął iść blisko niej, omijając całe to słodkie, różowe zdarzenie. Charlie pomalowała nawet ściany na różowo! Wymieniła meble, dodała różowe dywany. Aż się chciało rzygać od tego nadmiaru.

— Rzygasz walentynkami? — burknął Husk, wypijając kolejną szklankę brandy. Kolejną, bo na każdy shot wybierał czystą szklankę, więc na blacie stało już ich kilka. Angel nie dziwił mu się. W tym przypadku zgadzał się z postawą Huska i chęcią zapicia tego różu.

— Dostałem bukiet z prezerwatywami — wyznał Angel. Stuknął palcem o blat trzy razy. To znak. Potrzebuje czegoś mocnego.

Husk popatrzył na niego beznamiętnie. Sięgnął po wódkę i nalał mu do trzech kieliszków. Przy okazji też odsunął coś pod blatem. Angel z ciekawości zerknął, co tam zrobił, ale Husk zasłonił łapą fragment baru.

Angel wzruszył ramionami. W jego interesie jakoś nie leżało podglądanie.

— Ktoś chciał się zabezpieczyć przed randką z tobą — zasugerował złośliwie Husk.

— Zużytymi — poprawił go Angel.

Husk wykrzywił się z obrzydzeniem.

— Trzeba go było zabić — zasugerował.

— Nie w pracy, to nieprofesjonalne. Ale tak, też miałem na to ochotę, przyznaję.

— Zboczuch — mruknął Husk.

— Wielki ze mnie zboczuch. Czasem i takie fantazje mam.

Wypił na raz pierwszy shot. Skręciło go w środku. Ach, właśnie tego potrzebował. Upije się, prześpi walentynki, a jutro nadejdzie kolejny dzień.

Taki był jego plan do czasu, kiedy Charlie nie zaczęła śpiewać. Jej głos rozbrzmiał po całym hotelu wraz z powtarzanymi słowami: „Kocham cię, ty kochasz mnie“. Znowu skręciło Angela w żołądku, ale tym razem z innego powodu. Zasłonił uszy, wierząc, że to coś pomoże, ale Charlie znalazła się nagle przed nimi. Złapała jedną parę rąk Angela, Husk w tym czasie schował się pod bar.

— Razem ze mną — zaśpiewała, zapraszając Angela do musicalu.

— NIE! — ryknął odruchowo.

Odrzucił Charlie i odepchnął ją od siebie. Muzyka ustała. Nastała chwila niezręcznej ciszy.

— Nie? — mruknęła niepewnie Charlie.

— Charlie, nie! — kontynuował ostrym tonem, choć nadal żałował swojego nagłego wybuchu gniewu.

— Nie lubisz… walentynek?

— A co w nich lubić? Nikt nigdy mnie nie kochał. Nigdy nie dostałem na walentynki czegoś, co wskazywałoby na jakiekolwiek uczucia żywione wobec mnie. Za każdym razem dostawałem tylko jakieś gówno i zaproszenia na seks. Nie chcę tego! Nie chcę walentynek. Nie chcę… — urwał, widząc jej załzawioną twarzyczkę.

Zrobiło mu się głupio. Charlie jeszcze nie zrobiła mu nic złego, więc nie miał prawa się na niej wyżywać. Przesadził, ale nie umiał tego przyznać przed sobą i przed innymi.

Wypił na raz dwa kieliszki wódki i uciekł do swojego pokoju. Fat Nuggets powitał radosnym chrumknięciem.

Angel wziął swojego drogiego pupila na ręce, po czym go mocno przytulił.

— Znowu zawaliłem sprawę — wyżalił się zwierzakowi.

Upadł na stos poduszek i wbił w nie swoją twarz. Zdusił w niej swój krzyk.

Jak na złość, chwilę później rozległo się pukanie.

— Nie ma mnie! — odpowiedział, licząc, że nieproszony gość sobie pójdzie.

— Ta, jasne, nie ma. Wpuszczaj i to już. Mam coś dla ciebie — rozkazał Husk.

Angel jęknął. Jego tylko tu brakowało. Przez niego jeszcze bardziej znienawidził walentynki, bo gdyby nie Husk to nie miałby nadziei. To przez tego kota czegoś się spodziewał, na coś czekał, wierzył w coś lepszego, ale… ostatnio napotykał i tak na zawód.

— Dobra… — fuknął. — Już idę.

Wstał od niechcenia. Otworzył drzwi i przed nimi zastał Huska z kieliszkiem w łapie, wypełnionym czekoladopodobnym płynem, który wyglądał zaskakująco kusząco. Głównie dzięki iskrzącym się na wierzchu drobinkach złota.

— Co to? — zapytał zdezorientowany Angel.

— Prezent.

— Prezent? — powtórzył, nie rozumiejąc. — Dla kogo?

Husk przewrócił oczami.

— Dla ciebie. Na walentynki.

— Dla… mnie? — dalej dziwił się słowom barmana.

— Na szatana, tak, dla ciebie, debilu. Czekoladowe martini. Spędziłem kilka godzin, szykując je dla ciebie, bo oczywiście wszystkie książki kucharskie z piekła nie są z normalnymi przepisami. A ty mi wpadasz z taką miną, jakby ktoś cię przejechał ciężarówką i mówisz, że nienawidzisz walentynek. No to schowałem.

— To… dlaczego mi przyniosłeś?

Husk wbił pazur w pierś Angela.

— Bo widzę wszystko przez tą twoją maskę. Krzyczysz, że nienawidzisz walentynek, ale prawda jest taka, że po prostu chciałeś raz od kogoś dostać coś normalnego. No to… proszę…

Wcisnął mu kieliszek do ręki. Policzki kotka płonęły ze wstydu. Odwrócił wzrok, a nawet założył ręce na piersi, udając, że niby mu nie zależy.

Serce Angela zabiło mocniej.

Dlaczego ten kot mu to robił? Czy naprawdę nie widział, że przez takie czyny Angel zakochiwał się coraz mocniej?

Ech, stracił już dawno dla niego głowę.

— Husky… — wyszeptał słodko jego imię.

— Co tam?

— A ty nie chcesz prezentu?

— Ja…

Angel nie pozwolił mu dokończyć.

Pochylił się nad Huskiem i pocałował go w usta. Zbliżenie trwało chwilę, kilka sekund, tak krótko, że aż żałował, że wszystko stało się tak szybko.

Odsunął się i nagle zatrzasnął drzwi. Osunął się na podłogę, złapał za głowę i wciąż trzymając kieliszek z czekoladowym martini, zapytał:

— Co ja zrobiłem?

Dotarło do niego. Pocałował Huska. W walentynki! W ramach prezentu.

Miał ochotę zapaść się pod ziemie, spalić ze wstydu, a potem rozrzucić swoje prochy po całym piekle. A jednocześnie…

Dotknął swoich ust, zastanawiając się, czy walentynki naprawdę są aż takie złe? Może pójdzie za Huskiem po jeszcze jeden prezent? Alkoholu dużo w barze, a z każdym prezentem da coś od siebie…

Kolejny pocałunek?

Spróbował martini. Smakowało słodko, tak samo jak usta Huska.




v

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!