[Cold Rain] Rozdział 9

                         

Wei Wuxian

Zaklaskał, zwracając uwagę wszystkich swoich pracowników.

Nudzili się. To było widać po nich znużonych twarzach, które czekały na jakąś ekscytującą robotę i nowe zadanie. Z ich wszystkich tylko Lan Wangji wydawał się jakiś… przejęty i zajęty. Nerwowo przeglądał od kilku dni strony internetowe, myśląc, że nikt tego nie widzi. Szczególnie po godzinach, kiedy Wei Wuxian zamykał się w swoim gabinecie i kończył papierkową robotę.

Wzruszył ramionami.

Póki solidnie wykonywał swoją pracę i nie zaniedbywał obowiązków, to nie miał mu co zarzucić.

— Co tam, szefie? — jako pierwsza zainteresowała się A—Qing. Zajadała się w tym czasie lizakiem, który zabarwił jej język na fioletowy.

— Ty tyle tego nie jedz, bo nabawisz mi się cukrzycy.

— Dziękuję za troskę, wracam do jedzenia!

Wei Wuxian pokręcił głową. Te dzieciaki… Pomijając fakt, że A—Qing była starsza od niego o trzy lata.

— Przydzielono nam kilka drobnych spraw. Mamy działać jako wsparcie dla pozostałych działów, póki nie wyjdzie jakaś poważniejsza sprawa. — Położył na biurku Lan Wangji stos teczek. — Wybierzcie sobie kilka i zerknijcie na akta.

— Czego dotyczą sprawy? — zapytał zainteresowany Lan Wangji.

Pewnie pomyślał, że to okazja, żeby się wykazać i pokazać przed innymi wydziałami, że ma umiejętności wykraczające poza pracę w tym nędznym wydziale.

— Głównie zaginięcia — wyjaśnił skrótowo. — To nie poważne sprawy, a drobne. Podejrzewam, że połowa z nich dotyczy zwykłych ucieczek z domu, ale niektóre może okażą się czymś innym? — zasugerował.

— Coś czuję, że większość z nich to ucieczki, ale sprawdzimy — rzekła mało ochoczo A—Qing, zabierając ze sobą swój przydział dokumentów.

Pozostali również się podzielili, zostawiając ostatnią teczkę Wei Wuxianowi.

Wziął ją niechętnie. Ostatnio brakowało mu na wszystko czasu, nie wspominając już o niespodziewanej nieobecności Jiang Chenga, który wziął parę dni wolnego i pojechał do rodziców. Podejrzewał, dlaczego potrzebowali jego obecności. Może i wsparcia.

Wrócił do swojego gabinetu i opadł na fotel. Rozsiadł się na nim na tyle wygodnie, na ile mu było dane, bo za moment usłyszał pukanie do drzwi. Jęknął przeraźliwie, czując, że już ma dosyć tego dnia. Co prawda worki pod oczami już to sugerowały, ale o nich wolał nie wspominać, bo przyprawiały go o zawroty głowy. Okropności.

— Proszę — zaprosił nieproszonego gościa.

Ku jego zaskoczeniu do środka wszedł Lan Wangji.

— Przeszkadzam? — zapytał, zanim wszedł z butami do gabinetu Wei Wuxian.

— Nie… — sapnął. — Wejdź, nie mam nic do roboty. Tylko stosy papierów.

Wskazał na leżącą przed nim kupę. Jak niby miał łapać przestępców, jak samej papierkowej roboty miał tyle, że starczyłoby mu etatu.

— Yu Ziyuan — wypowiedział imię.

Wei Wuxian zadrżał.

Skąd o niej wiedział? Dlaczego pytał? Madame Yu nie wychodziła z rezydencji od kilku lat, więc nazwisko musiał znaleźć gdzieś indziej. Może w starszych pismach?

— Co z nią? — dopytał nerwowo.

— To kobieta? — zdziwił się Lan Wangji, na ile mu ta kamienna twarz pozwalała się dziwić.

— Tak, to kobieta. O co chodzi?

— Czy nadal pracuje jako sędzia? Nie znalazłem żadnych informacji.

— Nic dziwnego. Nie znajdziesz o niej żadnych informacji. Nie pracuje w zawodzie od wielu lat.

— A Jiang Fengmian?

Wei Wuxian o mało się zachłysnął własną śliną. Na serio, skąd on brał te wszystkie nazwiska? Z katalogu „zakazanych“? Dobrze, że przynajmniej przyszedł z nimi do niego, a nie bezpośrednio do Jiang Chenga, bo inaczej dla Lan Wangji praca w tym wydziale zmieniłaby się w piekło.

— Dobrze, ustalmy jedną, prostą rzecz. Do czego ci te nazwiska? — Położył ręce na blacie i postukał palcem o drewno, nerwowo czekając na wyjaśnienia ze strony Lan Wangji.

— Chciałbym się z nimi skontaktować i zadać kilka pytań w sprawie zbrodni przed laty.

— Lan Zhan… — Wei Wuxian złapał się za głowę. — Rozmawialiśmy już o tym. Nie jesteś Batmanem. Nie możesz wymierzać sprawiedliwości na własną rękę.

— Mh… — mruknął.

Wei Wuxian nie wiedział, co znaczy ta odpowiedź, więc kontynuował:

— Obie osoby, o których wspomniałeś, są poza dostępem. Mieszkają z dala od ludzi, nikogo nie przyjmują i uwierz mi, że spotkanie z nimi nie da ci żadnych odpowiedzi. Co najwyżej sprowadzi kłopoty.

— A więc znasz ich! — stwierdził na upartego.

Wei Wuxian przewrócił oczami. Do niego nic nie docierało.

— Dobra, ujmę to inaczej. Spotkanie z nimi równa się aresztowanie. Dosłownie. Ani twój wuj, ani twój brat cię nie wyciągnął, a nawet jeśli im się to jakimś cudem uda, to będziesz miał w papierach aresztowanie i wyrok. Wiesz, co dla śledczego oznacza wyrok?

Zamknął na moment oczy i wziął głębszy wdech, zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu Lan Wangji rzekł:

— Przepraszam, że przeszkodziłem w pracy.

I wyszedł.

Wei Wuxian zsunął się po fotelu. Wyglądało na to, że coś dotarło do Lan Wangji, ale jednocześnie obawiał się, że spróbuje on czegoś, czego później będzie żałował. Miał tylko nadzieję, że nie posunie się za daleko, bo to się tylko źle skończy. Wei Wuxian doświadczył tego na własnej skórze. Właśnie z tego powodu madame Yu nie chce widywać się nawet z rodziną.

Sięgnął do dokumentów, ale… nie potrafił się skupić. Przeglądał kolejne papiery, opisując raporty i zatwierdzając inne bez większego zastanowienia. Szesnasta minęła szybciej niż się spodziewał. Zapomniał nawet o jedzeniu, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło.

Ach, nie pogardziłby jakąś bułeczką z ostrym wypełnieniem. Ewentualnie tymi dwoma bułeczkami na tyłach Lan Zhana. Prezentowały się cudownie. Szczególnie w tych eleganckich, jasnych spodniach. Istne dzieło sztuki.

Niestety, na marzeniach musiał poprzestać. Inaczej weszło by to na kryminał.

Zabrał wszystkie swoje rzeczy. Koniec zmiany. Czas do domu.

Pożegnał się z Lan Wangji, który jako jedyny został w biurze i który mu nie odpowiedział na to pożegnanie. Skupił się na sprawach powierzonych mu z rana i wyglądało na to, że nie odpuści, póki ich wszystkich nie rozwiąże. Zacięta bestia, ale nawet bestie potrzebują snu i odpoczynku. Zanim się obejrzy złapie go wypalenie zawodowe, bezsenność i problemy z odżywianiem, a o tej Trójcy Przenajświętszej dużo mógł powiedzieć, bo znał ją aż za dobrze.

— Nie przemęczaj się! — zawołał, ale i tym razem Lan Wangji go zignorował.

Wei Wuxian się poddał i wyszedł na zewnątrz. Panował chłód wieczora, połączony z burzliwymi światłami miasta, które doprowadzały go do szału. Chuchnął na ręce. Ciepła para otoczyła twarz mężczyzny. Wyciągnął kluczyki z kieszeni, a potem oddalił się do auta. W korkach stał godzinę. W tym czasie słuchał nagranego dzień wcześniej stand up autorstwa Ken Chenga. Ach, kochał go słuchać w takie dni. Chwila odpoczynku i śmiechu.

Tego mu potrzeba, zanim zacznie drugi etat.

Wrócił do mieszkania przed osiemnastą — zmarznięty, niewyspany, zmęczony i co gorsza… GŁODNY! Spodziewał się, że zastanie pustą lodówkę i miskę ryżu z rana, ale im bliżej był dwupokojowego mieszkania numer 66 na trzecim piętrze wieżowca we wschodniej części Hefei, tym mocniej czuł słodki i ostry zapach bulionu chili.

Nie, to tylko jego głodna wyobraźnia tworzyła jakieś omamy.

Jednak kiedy otworzył drzwi, uderzyła w niego fantazja zapachów.

— Tata! — krzyknął pięcioletni chłopiec, biegnąc w kierunku Wei Wuxiana.

Przykucnął i złapał dzieciaka w swoje objęcia.

— A—Yuan, ty mi tu rośniesz każdego dnia! Jak ty to robisz?!

Okręcili się w miejscu, śmiejąc się i tuląc, jakby za chwilę ktoś miąłby rozłączyć ich na zawsze.

— Mam prezent, mam prezent! — Chłopiec podskoczył radośnie.

Złapał Wei Wuxiana za dłoń i poprowadził do kuchni, z której ulatniała się fantazja zapachów. Przy kuchni stał Wen Ning, ubrany w śliczny różowy fartuch, który sięgał mu aż do kolan. Młody policjant tańczył w rytm piosenki wydobywającej się z radia i w ogóle nie zauważył powrotu Wei Wuxiana.

— Może spróbujesz szansy w showbiznesie, bo w drogówce to się chyba marnujesz — skomentował.

Wen Ning obrócił się gwałtownie. Drewniana łyżka, na którą nabrał sosu, wypadła mu z rąk i rąbnęła o podłogę. Wszystko się rozchlapało. Po meblach, po podłodze, nawet zabrudziło spodnie Wei Wuxiana.

— Przepraszam, mistrzu Wei. Wystarczyłem się — powiedział cichym, przestraszonym głosem.

— Wen Ning… Znamy się tyle lat. Dlaczego nazywasz mnie „mistrzem“?

Wen Ning był od zawsze tchórzliwą istotą. Narodził się w rodzinie Wen, choć z Wen Ruohanem niewiele go łączyło oprócz nazwiska. Jego rodzina żyła skromnie, z dala od świata triad, pieniędzy i władzy. Rodzice byli zwykłymi rolnikami, choć zapragnęli, by ich syn wiódł lepsze życie od nich. Chyba wtedy jedyny raz wykorzystali znajomości, jakie im zaproponował Wen Ruohan.

Niestety, Wen Ning miał dobre serce, dobrze gotował i świetnie dogadywał się z dziećmi, ale nauka i trzymanie broni szły mu tragicznie. Mimo noszenia nazwiska Wen, był ofiarą drwin, dręczenia i wielu kawałów, które często kończyły się zamykaniem chłopaka na całe noce w łazienkach albo szatniach. Wen Ning nigdy tego nie zgłosił. Znosił upokorzenie w milczeniu, wierząc, że nie może zawieść rodziców.

Na policjanta okazał się za delikatny. Twarz miał piękną i urodziwą. Często zachowywał się jak panna na wydaniu. Trudno też było o rozmowę z nim, bo zazwyczaj siedział cicho, w kącie. Wei Wuxian zawsze był najgłośniejszy ze wszystkich. Otaczali go wspaniali ludzie i koledzy, ale zaprzyjaźnił się dopiero Wen Ningiem, kiedy go spotkał na strzelnicy. Z bronią sobie potwornie radził, bo bał się celować w człowieka. Za to na strzelnicy nigdy nie pudłował. Cela miał takiego, jak niejeden mistrz.

Od tego momentu Wei Wuxian go podziwiał. Zaprzyjaźnili się i Wei Wuxian pomógł mu przejść trudny czas w Akademii Policyjnej, a potem zarekomendował go do drogówki. Nikt tam nie idzie z własnej woli, więc z przyjemnością go tam przyjęli.

W ramach podziękowań Wen Ning opiekował się małym A—Yuanem tak często, jak tylko mógł. Prawda też, że kochał tego dzieciaka. Jak go nie kochać? Tego słodkiego pulpeta, który po całym dniu pracy wita cię najpiękniejszym uśmiechem na świecie.

— Mistrzu Wei, może coś zjesz? — Wen Ning nalał do talerza zupy z pierożkami i kropelkami oleju z chili.

Ślina aż podeszła Wei Wuxianowi do gardła.

— Może zapłacę ci za jedzenie? Nigdzie indziej się tak nie mogę stołować.

— Nie, nie, nie. — Wen Ning zabrał się za wycieranie podłogi. — Cieszę się, że moja kuchnia komuś smakuje. Rodzicom niczego nie ugotuję, a poza mistrzem Wei nie mam nikogo.

— Nie mistrz Wei, a Wei Wuxian. Weź już, przyjaźnimy się tyle lat — powiedział, zajadając się pysznymi pierożkami. Aż go skręciło w środku z radości. — Mógłbym się w tobie zakochać.

— Nie przesadzaj, mistrzu Wei.

Przewrócił oczami.

A on dalej swoje.

— Poza tym… — zaczął niespodziewanie Wen Ning. Spojrzał na małego A—Yuna, który zajadał się smoczym owocem. — A—Yuan to mój daleki kuzyn. To straszne, co się stało z jego rodzicami. Dokonał tego potwór, nie człowiek…

— Znalazłem go przy zwłokach jego rodziców. Leżał w kałuży krwi. Nie płakał. Tylko patrzył w przestrzeń. Był mały, więc mam nadzieję, że nic z tego nie zapamiętał. Ale…

Poczuł na swoim ramieniu dłoń Wen Ninga.

— Nie musisz — dał mu do zrozumienia.

— Wiem, nie muszę, ale chcę. Pewnego dnia może się okazać, że A—Yuan sobie coś przypomni. Pamięć dzieci działa różnie. To traumatyczne przeżycie. Istnieje szansa, że kiedyś pewne wspomnienia się pojawią.

Stracił apetyt. Sama myśl, że mały A—Yuan miałby przeżyć coś podobnego kolejny raz, doprowadzała go do szału. Stracił już tak wielu bliskich mu ludzi. Jeśli to jeszcze raz się wydarzy, nie przeżyje tego…

— Mistrzu Wei, A—Yuan jest w dobrych rękach. Na pewno przy tobie nic złego mu się nie stanie — zapewnił.

Odłożył naczynia i zebrał się do wyjścia. Mówił, że ma wcześnie na rano zmianę, więc pójdzie wcześniej spać i odpocznie. Umówili się, że zabierze A—Yuana z przedszkola i naszykuje obiad. Wei Wuxian dziękował mu z całego serca. Nie wiedział, jak mu się odwdzięczy, ale na pewno pewnego dnia to zrobi.

— Dobrej nocy, mistrzu Wei. — Pozdrowił go skinięciem. Długie włosy mężczyzny wysunęły z zapinki i poleciały na jego twarz.

Wei Wuxian zaśmiał się słodko wraz A—Yuanem, którego trzymał na rękach. Chłopiec pomachał kuzynowi na pożegnanie.

— Jeszcze jedno, Wen Ning — zatrzymał go na moment.

Odwrócił się zdziwiony, że Wei Wuxian czegoś jeszcze od niego chciał.

— Fartuszka mi nie oddasz? — Pokazał na różowe wdzianko, w którym Wen Ning wychodził z mieszkania.

Policzki zapłonęły mu ze wstydu. Szybko wrócił, zdjął kurtkę i zrzucił z siebie fartuszek. Mruknął coś na pożegnanie, a potem uciekł, udając, że nic się nie stało.

Wei Wuxian jeszcze raz porządnie się zaśmiał.

— Wujek Wen to jest nieogarnięty — skomentował, trącając nosek A—Yuana.

— Najbardziej zakręcony na świecie! — odparł dumnie. — Ale pysznie gotuje.

— O tak, mój żołądek bez jego wsparcia by nie przeżył.

— Brzuszek pełny, brzuszek szczęśliwy!

— A jak brzuszek szczęśliwy, to czas spać.

A—Yuan nadął policzki, potwierdzając przypuszczenia Wei Wuxiana, że ten maluch nie ma ochoty iść spać.

Westchnął i zerknął na zegarek. Zbyt dużo czasu poświęcił przyjemnością, a czas płynął nieubłaganie.

Ucałował A—Yuana w czoło i zaniósł go do łóżka, przy którym zawiesił świecące w ciemnościach gwiazdy. I zaczął swoją opowieść. O pięknej Pani Księżyca, która ma swój pałac na Księżycu. O cesarzu, który szukał u niej najpiękniejszej melodii. A—Yuan słuchał, pomału ziewając. Przysunął kołdrę po samą brodę. I nim Wei Wuxian zakończył historię, zasnął.

Wei Wuxian życzył synkowi miłych snów i odszedł. Zamknął się w swoim pokoju na wypadek, gdyby zbudził dziecko w ciągu nocy. Najwyżej zapuka.

Naprzeciwko drzwi wisiał obraz. Kupił go od starego malarza, który u schyłku swojej kariery, jak i życia, sprzedawał dzieła za bezcen. Wei Wuxian zapłacił więcej, bo kochał namalowaną na obrazie scenerię wysokich góry, które sięgały samego nieba, a na ich szczycie wybudowano przepiękny pałac. Jednak najbardziej ciekawiła go skała, na której wyryto trzy tysiące zasad legendarnej sekty. To w tych chmurach uczeni pobierali nauki, oddawali się medytacji i sięgali niebios, stając się bogami, którzy dziś chronią ludzi przed złem.

Wei Wuxian miał też inny powód do zakupu. Obraz był lekki i zasłaniał większą część ściany. Wiele razy zdejmował go i odkładał na bok, pod okno, zasłaniając tym samym widok do wnętrza pomieszczenia. Z szafy, w której trzymał dziesięć kompletów ubrań i jeden cosplay, w którym poszedł tylko raz i nigdy więcej się w to nie przebrał, wyjął teczkę. Poza tym nic więcej nie potrzebował. Zawierała kartki, mazaki, notatki i sznurki.

Odłożył obraz i jego oczom znów ukazała się ściana wypełniona notatkami. Przyczepił je pinezkami, wokół których owinął czerwony sznur. Prowadził on do jednego zdjęcia, do uśmiechniętej twarzyczki Jiang Yanli, jego siostry, która zaginęła, mając dziesięć lat. Wydarzyło się to pięć lat temu, w okresie wielkich porwań i morderstw, za którym stał seryjny, nieuchwytny zabójca. Ciała pozostałych dziewczynek odnaleziono, ale nie jej.

Nie Yanli.

Żyła.

Czekała na niego.

Pojawiło się tyle informacji.

Tyle kartek wywiesił na tej ścianie.

Tyle poświęcił, aby ją odnaleźć.

Dał niejedną lekcję Lan Wangji, a sam postępował tak samo.

Położył dłoń na zdjęciu, błagając, by mu odpowiedziało, ale ściana milczała — jak za każdym razem, kiedy ją odsłaniał. Wziął czerwony mazak i przekręcił kolejne imię, niezwiązane ze sprawą, a potem zawiesił kolejne zdjęcie. Ściana się rozrosła, kolejne pytania pojawiły, ale nie odpowiedzi i nie Yanli, której nieustannie szukał…

Osunął się na podłogę i załkał.

Żałosny.

Jest po prostu żałosny.




0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!