Wei Wuxian
Wyszedł w podskokach z biura, zajadając się kolejną bułeczką na parze wypełnioną jednym z najostrzejszych sosów, które znalazł w drodze do pracy. Wypalało jego wnętrze przez organy aż po same kości. Czasem miał wrażenie, że para unosi się nad jego głową, choć to mogło być złudne wrażenie. Szczególnie że ostatnie poranki i wieczory były naprawdę chłodne. Mimo wszystko współczuł Lan Zhanowi; szczególnie jeśli nie przepadał za ostrymi daniami.
Trudno, za późno. Wzruszył leniwie ramionami i usiadł za kierownicą swojego nowego auta (w rzeczywistości starego, bo odkupił je od starszej kobieciny, która zarzekała się, że to wnuczek czasami podwoził ją na targ. Nie wierzył w te brednie. Z oczu tej kobiety bił taki blask, jakiego zazwyczaj obawia się drogówka. Niejeden raz ta staruszka się z nimi spotkała na drodze). Na szczęście autko wystarczyło Wei Wuxianowi. Zwinnie się nim jechało, a i jakimś cudem zawsze się mieścił w tych wąskich uliczkach Hefei.
Włączył grzanie. Rozsiadł się wygodnie na fotelu i już planował odjechać z miejsca, gdy zadzwonił telefon. Dobijał się do niego Jiang Cheng. Odebrał od razu.
— Mamy go — rozbrzmiał głos w słuchawce.
— Ukrywał się u dziewczyny?
— W domu jej matki. Mieszka na przedmieściach, w biedniejszej dzielnicy.
Zagryzł bułeczkę i przez chwilę się zastanowił.
— Skoro dzwonisz to znaczy, że uciekł? — zapytał Wei Wuxian.
— Pędzi swoim lamborghini przez pół miasta.
— Ma w ogóle prawo jazdy?
— Oczywiście, że nie, ale wywija tak, jakby był zawodowym rajdowym kierowcą.
— Może urządzał sobie nocne wyścigi? — zasugerował.
— Jest taka opcja, ale na ten moment nie odpowiem ci na to pytanie. Zablokowaliśmy większość ulic, ale ten kretyn wpycha się w sam środek targu. Już oszacowaliśmy zniszczenia na kilkanaście tysięcy juanów.
Zagwizdał.
— Tatuś sporo zapłaci — zwrócił uwagę. — I na pewno nie ucieszy go eskapada syna.
— Weź już nie gadaj, tylko go zatrzymaj!
Włączył policyjny GPS. Na ekranie przesuwał się znacznik przedstawiający drogę ucieczki podejrzanego. Namierzyli jego telefon, nawet w czasie ucieczki z kimś rozmawiał, więc cały czas mieli dostęp do jego lokalizacji. Kierował się na most.
Wei Wuxian odpalił samochód i wyskoczył nim na ulicę, w ostatniej chwili unikając zderzenia z nadjeżdżającym samochodem z naprzeciwka. Włączył sygnał policyjny i zerknął na mapę. Wiedział, co planuje Wen Chao. Próbował wydostać się z miasta i uciec bocznymi drogami, na granice prowincji, a potem ukryć się w jakiejś opuszczonej wiosce. Ciekawe, czy przypadkiem w tej wiosce nie mieszkała daleka rodzina od strony jego matki.
Wcisnął gaz i pojechał z piskiem opon przez obwodnicę. Wychodziła od drugiej strony na most. Obliczył. Zdąży.
— Jiang Cheng — powiedział, widząc, że jeszcze się nie rozłączyli. — Weź zablokuj mu drogę obok centrum handlowego.
— Coś ty znowu wymyślił?! — oburzył się.
— Potrzebuję trochę czasu. Jeśli zablokujesz mu tę trasę to zmusisz go do obrania dłuższej trasy.
— Mam nadzieję, że cię w międzyczasie zabije — fuknął, rzucając swój telefon o tylne siedzenie. Wei Wuxian aż w słuchawce usłyszał ten głuchy łopot, przez który aż dostał dreszczy. — Rozkaz — usłyszał w tle.
A skoro to słowo padło, to Jiang Cheng faktycznie wykona rozkaz. Na pewniaka przyspieszył, wyskakując na obwodnicę. Pięć linii samochodów stało w wieczornym korku. Zjechał na pas bezpieczeństwa, gdzie jak zawsze stało parę aut. Ale to nic. Przewidział ich obecność. Zatrąbił, jednocześnie wykonując zdjęcia tablic rejestracyjnych. Parę takich fotek na pewno zainteresuje drogówkę.
Na szczęście jakoś zjechali mu z trasy. Wei Wuxian wskoczył prawymi kołami na fragment chodnika i bokiem jechał wzdłuż całej obwodnicy sięgającej kilkunastu kilometrów. Skręcił gwałtownie w prawo i pojechał an wprost w kierunku mostu. W tym kierunku mijał mniejsze korki. Sprawniej ominął rzędy aut, aż w końcu trafił na most. Wjechał pod prąd. Trąbił. Samochody zjeżdżały mu na bok. Na GPSie pokazywało mu, że Wen Chao się zbliża.
Uśmiechnął się chytrze pod nosem. Dłużej nie potrzebował patrzeć na lokalizację, widział auto przed sobą. Pędziło prosto na niego. Włączył sobie radio. Leciała w nim właśnie piosenka „Sweet Honey“ Teresy Teng. Zaczął nucić sobie pod nosem, patrząc na zbliżające się auto. Nie bał się. Jechał prosto na cudownego, nowego, lśniącego lamborghini.
Wen Chao nagle skręcił, wjeżdżając w barierki. Rozległ się huk. Wei Wuxian zahamował. Chwilę później nadjechał Jiang Cheng z resztą policji. Wyciągnęli gówniarza z rozwalonego auta. Płakał, jak dziecko, bardziej się przejmując zniszczeniem ulubionego samochodu, niż faktem, że ktoś go aresztował.
***
Przesiedział całą noc w areszcie tymczasowym, przeklinając każdego po kolei — zaczynając od niewinnych strażników pełniących nocna wartę, przez tych, którzy go aresztowali, a kończąc na ojcu, który śmiał go nie wyciągnąć za kaucją.
Nadszedł poranek. Wei Wuxian sączył soczek przez wąską, plastikową rurkę, cierpliwie czekając przed celą. Patrzył leniwie na Wen Chao, a ten wpatrywał się w niego głęboko. Co jakich czas zaśmiał się głupio, nadal wierząc, że to on jest zwycięzcą, nie policja.
Wei Wuxian dopił soczek. Wrzucił karton do śmietnika i poprosił strażnika, żeby zaprowadził Wen Chao do pokoju przesłuchań.
— Pożałujesz tego — odezwał się gówniarz.
— Już żałuję. Poranek tak dobrze się zapowiadał, a twoja twarz od razu mi go zepsuła.
Uśmiech od razu zbladł na twarzy Wen Chao. Fuknął gniewnie, coś o zemście i o tym, że za moment Wei Wuxian nie będzie już tu pracował. Policjant go zignorował. Wziął zakutego w kajdanki chłopaka i zaprowadził do pokoju przesłuchań. Co zaskakujące, Wen Chao pozwolił im na wszystko bez większego oporu.
W pomieszczeniu nadal migała lampka, jeszcze częściej niż wcześniej, więc Wei Wuxian potwierdził, że to z żarówką coś nie tak. Wkurzała go okropnie, łypiąc prosto w jego oczy, a nie w przesłuchiwanego. Potrzebował chwili na skupienie. Chwila minęła. Zabrał się do pracy.
Usiadł naprzeciw Wen Chao. Chłopak wyglądał jak typowy gówniarz z kasą rodziców. Wszystkie jego ubrania pochodziły ze sklepów, do których nikt nie wpuściłby Wei Wuxiana do środka. Już nie wspominając o Rolexie, niemal świecącym w tych ciemnościach. Na takiego Wei Wuxiana nigdy nie będzie stać, ale patrząc, jak błyszczał w ciemnościach, uznał, że woli swój stary skórzany, normalny zegarek.
Wen Chao miał nieprzyjemną, wkurzającą twarz. Gdyby nie okoliczności, to najchętniej przywaliłby mu za ten głupkowaty uśmieszek.
— To jak będzie? — Wen Chao odchylił się na krześle i założył nogi na stół. — Ile chcesz za wymazanie mojego imienia z tych akt?
Wskazał na trzymane przez Wei Wuxiana dokumenty.
— Oj, chyba nie starczy ci kasy. Tutaj na każdej stronie jest twoje imię. Za drogo by wyszło.
— Nie żartuj sobie, taki biedny policjant jak ty pewnie zarabia tu grosze. Mogę uczynić twoje życie lepszym.
Wei Wuxian wzruszył ramionami.
— Problem polega na tym, że to nie twoje pieniądze, a twojego ojca.
Wen Chao wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
— Lepiej załatw sprawę ze mną zanim tatko się o wszystkim dowie.
— Grozisz mi? — zapytał Wei Wuxian, zerkając na świecącą się kamerę w rogu pomieszczenia. Groźby uchwycała w wyjątkowo dobrym ujęciu.
— Ostrzegam — poprawił go. — Ale jeśli nie chcesz się dogadać, to poproszę o adwokata. Bez niego nic nie powiem.
— Słusznie. — Skinął głową. — Chcesz z urzędu czy…
— Z urzędu?! — wykrzyczał i prychnął śmiechem. — Serio pracują tu sami idioci? — skomentował. — Chcę zadzwonić to ojca.
Telefon Wen Chao zabezpieczyli technicy, znaleźli na nim kilka wiadomości, którym chcieli się przyjrzeć, więc Wei Wuxian nie miał go przy sobie. Dlatego położył na blat swój telefon.
— Co to za gówno? — zapytał Wen Chao, oglądając komórkę. — Pochodzi sprzed stu lat czy co?
— Z pensji policjanta — odpowiedział Wei Wuxian. — Zadzwoń do ojca. Znasz numer?
— Znam — burknął.
Wybrał numer, a Wei Wuxian ustawił na głośnomówiący, czekając na przedstawienie, którego zaraz będzie uczestnikiem. Z trudem powstrzymał się od śmiechu. Teraz nadszedł czas, żeby on się zabawił tym gówniarzem.
— Słucham? — w słuchawce rozbrzmiał głos Wen Ruohana.
— Tatku, to ja. Jakiś głupi policjant mnie aresztował! Przez niego rozwaliłem autko — żalił się żałośnie. — Weź mnie stąd wyciągnij.
— Coś ty znowu narobił?
— Witam serdecznie — Wei Wuxian włączył się do rozmowy. — Dowódca wydziału do spraw nieletnich, Wei Wuxian. Wen Chao, pana syn został aresztowany w związku z handlem narkotykami.
— Narkotyki? — powtórzył. W jego głosie słyszalny był wyraźny gniew. — W co ty się znowu wplątałeś? — zwrócił się z pytaniem do syna.
— Wrabiają mnie, tata. — Pokazał Wei Wuxianowi język. — Ci głupi policjanci…
— Proszę włączyć jakikolwiek kanał albo zerknąć na wiadomości — Wei Wuxian przerwał wywód tego gówniarza. — Zacznijmy od tego, że ktoś przypadkiem zrobił sobie wyścig przez całe miasto… — Przewrócił raport i nagle odarł ze zdziwieniem: — Ojejku, to pana syn. Niesamowite. Zacznijmy od kilkunastu nagrań, na których zostało uwiecznione, jak niszczy mienie publiczne, dokonuje wandalizmu, uszkadza przynajmniej sześć budynków, w tym należący do rodziny Wen. Zbieżność nazwisk?
— Ty gnido — wycedził przez zaciśnięte zęby Wen Chao. — Ja ci…
— Zamilcz.
Jedno słowo Wen Ruohana sprawiło, że gówniarz faktycznie zamilknął. Posłusznie usiadł na miejscu, wciąż nie odrywając gniewnego spojrzenia od Wei Wuxiana. Fuknął nawet pod nosem, jakby to miało zagrozić śledczemu.
— Może kontynuuję? — zaproponował, przekartkowując kolejnego dowody. — Mamy sporo zeznań, a przypadkiem też sporo towaru znaleźliśmy w szkolnej szafce Wen Chao.
— To niemożliwe — obruszył się.
Tym razem Wei Wuxian wychwycił coś innego, nie złość, a faktycznie zdziwienie. Nic nie wiedział o narkotykach w swojej szafce. Od początku podejrzewał, że ktoś wrabia tego dzieciaka, dopiero teraz uzyskał pewność. Wen Chao brał, możliwe, że i sprzedawał swoim kolegom, ale nigdy nie wmieszałby się w większą grupę przestępczą, a tym bardziej jej przewodził. Był na to za głupi, poza tym nie potrzebował kasy.
Lan Wangji od początku nie mylił się w tej sprawie. Tylko w tej sprawie nie chodziło o prawdę, a o wsadzenie tego gówniarza do więzienia.
— Skończyłeś? — zapytał Wen Ruohan, przerywając trwającą w pomieszczeniu ciszę.
— Ojcze, nie wierzysz mi?
— Zamknij się, ty pieprzony gówniarzu. Przynosisz mi tylko wstyd. Jesteś hańbą dla naszego rodu.
— Ród przestał istnieć wraz ze śmiercią dziadka — burknął pod nosem. Niewystarczająco cicho, bo te słowa dotarły do jego ojca.
Rozległ się donośny łomot. To nie stało się obok nich, a dobiegło z głośnika telefonu. Nastała na moment cisza, która zaniepokoiła i Wen Chao. Chłopak pierwszy raz w trakcie całej tej rozmowy usiadł jak człowiek. Jakby jego ojciec w tej chwili go widział. Obruszył się na siedzeniu. Nerwowo tupnął prawą nogą. Palce zacisnął mocno na spodniach.
— Tato? Tatku? Ja… — jego głos zadrżał. — Ja głupotę palnąłem. Wybacz mi, proszę. I pomóż mi — dodał, zerkając nerwowo na Wei Wuxiana.
— Ja ci na pewno nie pomogę — powiedział, odwracając obrażone spojrzenie.
— Tak samo jak i ja — odpowiedział ostatecznie Wen Ruohan. — Panie Wei Wuxian, jeśli zajdzie taka potrzeba, proszę mnie poinformować. Stawię się na zeznania na komendzie.
Po czym się rozłączył.
Wen Chao zamilkł. Poruszył ustami, coś próbował powiedzieć, ale wykonując tę minę, przypominał dorodnego karpia w stawie. Wei Wuxian z trudem zdusił w sobie śmiech. Odkaszlnął jednak, zachowując profesjonalizm. Tego oczekiwała od niego cała komenda, a szczególnie Jiang Cheng, który aż się pieklił ze złości, jeśli wywijał jakiś numer. Szkoda by było, gdyby zszedł przez niego na zawał.
— To… — zaczął niepewnie. — Adwokat z urzędu czy sam się bronisz?
Przeniósł na niego wściekłe spojrzenie. Dłonie położył na stole. Kajdanki na jego nadgarstkach zabrzęczały, jak dzwoneczki na Nowy Rok.
— Zemszczę się — zagroził. — Uważaj na siebie i na rodzinę, bo nigdy nie wiesz, co można zastać w drodze do domu.
Wei Wuxian postukał palcami o stół. Zbliżył się i grzecznie przypomniał temu gówniarzowi:
— Groźby też są karalne.
Machnął w bok, w stronę szyby, za którą stała część jego zespołu. Zebrał wszystkie papiery, po czym wyszedł, nie przejmując się wrzaskami Wen Chao, który wspominał coś o najlepszym prawniku. Za darmo nikt go nie obroni. Jeszcze ktoś wyznaczony przez jego ojca miałby szansę, by wykaraskać go z tego, ale nikt z urzędu się o to nie pokusi.
Jiang Cheng powitał go za drzwiami. Podał mu dokumenty, oświadczając:
— Kierujemy to do prokuratury.
Jego podwładny zmarszczył czoło. Wei Wuxian przyłożył palec do jego skóry. Jeszcze mu od tego zrobią się zmarszczki, a tego nikt mu nie życzył.
— To nieletni — przypomniał mu Jiang Cheng i jednocześnie wytłumaczył swoje zaskoczenie.
— Skończył przedwczoraj siedemnaście lat. Będzie sądzony jak dorosły.
Udał się do pomieszczenia należącego do jego wydziału. Wszyscy się nudzili, czekając na dalsze polecenia swojego przełożonego A—Qing zdążyła w tym czasie wyciągnąć kolejną grę i zdobyć w niej wyższy level, ogłoszony radosnym krzykiem, wydawanym, kiedy wkroczył do pokoju.
Lan Wangji podniósł się z siedzenia. Ubrał się dzisiaj mniej oficjalnie, nadal elegancko, ale tym razem to nie smoking, a proste czarne spodnie i koszula. Choć obie nie wyglądały na najtańsze. Przynajmniej teraz przypominał normalnego człowieka, choć nadal bardzo przystojnego.
Wei Wuxian wpadł na pomysł. Genialny pomysł.
— To co? Koniec sprawy, idziemy się czegoś napić?
Cisza.
Czekał… czyżby jego plan nie wypalił? Wydawało mu się to wręcz niemożliwe. Zawsze działał. A—qing nawet odwróciła się do niego plecami, a Jiang Cheng odchrząknął, usuwając na bok. Pierwszy przyszedł z odpowiedzią Lan Wangji:
— Nie mogę. Dziękuję za zaproszenie.
Pochylił głowę przed Wei Wuxianem.
— Nikt… nie chce? — zapytał się na zaś. Dla uzyskania pewności.
— Sorki szefie — mruknęła A—Qing. — Dawno się nie widziałam ze swoimi braćmi.
— Przybranymi braćmi — ktoś ją poprawił.
— Tak, przybranymi. — Przewróciła oczami. — Idziemy na kolację — pochwaliła się.
— To… To cudownie. — Aż zrobiło mu się wstyd. Wei Wuxian podrapał się po głowie i dodał: — Nie pomyślałem, przepraszam. Na pewno jesteście zmęczeni, a coś czuję, że zaraz dostaniemy kolejną sprawę.
— Szybciej niż myślisz — przyznał mu rację Jiang Cheng, po czym westchnął. — To co? Do domu?
— Do twojego na pewno mnie nie spuszczą — mruknął Wei Wuxian. Powiedział to niechcący, bez chwili zastanowienia, czy powinien przy innych. Oczywiście, że nie powinien.
Pokręcił głową, błagając, by jakimś cudem Jiang Cheng tego nie usłyszał. Na szczęście tak się stało. Wykorzystał tym samym cały swój zapas szczęścia na ten rok. Odetchnął na spokojnie, a potem patrzył, jak wszyscy się pakują. Mijali go, pozdrawiając ciepłymi słowami i życząc udanego wieczoru. Jako ostatni wyszedł Lan Wangji. Zatrzymał się w progu, jakby nad czymś się zawahał.
— Czy mogę skorzystać ze swojego hasła do prywatnych spraw? — zadał nieśmiałe pytanie. Nawet nie popatrzył Wei Wuxianowi prosto w oczy.
— Prywatne śledztwo? — Rzucił swoją odznakę na stół, a potem usiadł na blacie. — Wiesz, że według regulaminów i zasad, o których tak ochoczo niejednokrotnie wspomniałeś, moja odpowiedź brzmi „nie“?
— Wiem, ale…
— Inni nie mogą naginać zasad, ale ty masz do tego prawo, bo stosujesz wszystkie inne? — dręczył go dalej. Trochę go poniosło. A wszystko przez wcześniejszą odmowę. Powinien zachować się profesjonalniej.
— Szanuję zasady i regulamin. — Jego brew aż drgnęła ze złości, choć ukrywał z całych sił buzujące w nim emocje.
— Brakuje, żebyś dodał „ale“. — Uśmiechnął się złośliwie. — Wiesz… Wyraziłbym zgodę, gdybyś inaczej do tego podszedł.
— Gdybym wiedział wcześniej, jak do tego podejdziesz, nie zapytałbym — uderzył w niego podobną odpowiedzią.
— A to już przestępstwo.
— Dlatego zapytałem.
— Nie, zapytałeś, żeby mieć ewentualnie kozła ofiarnego i uratować swoje ego. Oj, kochany Lan Zhanie, wiedz, że cię uwielbiam. Jesteś taki przystojny i mądry, widziałem twoje osiągnięcia na uczelni. Ale nie umiesz wziąć odpowiedzialności za własne działania. To moja wina, bo zakwestionowałem twoją prośbę. To moja wina, bo kwestionuję twoje podejście do regulaminów?
— Zamilcz — syknął.
— Przeciwstawiasz się swojemu przełożonemu?
— Kim jesteś, żeby mną rządzić?
— No tak, w gorącej wodzie kąpany panicz, którego codziennie ubierała służąca i którego karmiono kawiorem.
— Nie znasz mnie. — Coraz bardziej tracił cierpliwość.
— Nie, nie znam — zgodził się z nim Wei Wuxian. — Dlatego oceniam cię na podstawie tego, co widzę. A widzę mężczyznę, który myśli, że znalazł się w niewłaściwym miejscu i z niewłaściwymi ludźmi. Twoje osiągnięcia mówią: „On jest najlepszy!“, ale nikt cię nie docenił i trafiłeś na felernego przełożonego, który nie szanuje zasad i przewodzi wydziałem, który nie przybliży go do osiągnięcia celu. Mylę się?
Lan Wangji uderzył w drzwi. Wyszedł, agresywnie zatrzaskując za sobą drzwi. Wiszące na ścianie zdjęcie zakołysało się i cała ramka upadła z hukiem na podłogę, roztrzaskując swój bok. Wei Wuxian podniósł fotografię. Przedstawiono na niej jeden z poprzednich zespołów, a na nim jego matkę. Była młoda, naiwna, ale bardzo pracowita i zależało jej na losie tych, którzy szukali sprawiedliwości. Pomogła wielu i nikt jej nie pomógł, gdy potrzebowała pomocy.
Łezka zakręciła się w oku Wei Wuxiana. Przetarł ją szybko, choć i tak nikt nie zauważyłby, że płacze. Został sam w tej smutny, cichy wieczór.
0 Comments:
Prześlij komentarz