Wei Wuxian
Usiadł w kącie, przechylił się na bok i wpatrzył w pięknie ukształtowane pośladki Lan Zhana, którymi poruszał dość energicznie, kiedy się tak złościł.
Słyszał już wiele o tym chłopaku, szczególnie na studiach, kiedy to dzielił ich tylko rok, w którym zaczęli naukę. Wei Wuxian udał się wcześniej, w przeciwieństwie do panicza Lan, który z niewiadomych przyczyn przeczekał jeden rok w szkole. Żałował, że tak się stało.
Od Lan Wangji emanowało poczucie wyższości. Był pięknym, urodziwym młodzieńcem o skórze tak gładkiej, jak sam jadeit. Długie włosy trzymał w niskim kucu, który opadał mu luźno na plecy. Ile by oddał, żeby szarpnąć za te włosy? Mężczyzna idealny, a do tego taki ciekawy i zabawny.
— Komendancie, ten człowiek to nieodpowiedzialna i niewychowana osoba, która…
—… zarywała do ciebie w barze? — dokończył Wei Wuxian, w końcu wtrącając się do rozmowy. Napatrzył się już wystarczająco.
— Byłeś na misji — przypomniał mu ostrym tonem Lan Wangji.
— Ty również, a mimo to nie dostosowałeś się do panujących tam warunków.
— Udawałeś osobę homoseksualną, żeby mnie przetestować?
— Udawałem? — Zaśmiał się. — Ja. Jestem. Gejem. To co? Chcesz się umówić po pracy?
Lan Zhan drgnął. Odsunął się od niego, stając bliżej komendanta, który był jednocześnie jego bratem. Gdy stali tak obok siebie, nie trudno było ich pomylić ze sobą.
— Obrzydliwe — syknął Lan Wangji, nie zmieniając wyrazu swojej twarzy. Według Wei Wuxiana dalej wyglądał słodko. — Twoja rodzina nie oczekuje od ciebie potomstwa? Nie sprzeciwiają się twojej naturze?
— Oj, od początku nie ucieszyła ich moja orientacja, ale szybko się z tym pogodzili. Poza tym, mam już synka.
Tym razem na twarzy Lan Zhana pojawiło się wyraźne zdziwienie.
— Adoptowany — dodał Wei Wuxian. Wrzucił cukierka do ust. Nie jadł nic od południa i aż burczało mu od głodu w brzuchu. Potrzebował cukru. — Znalazłem go przy zwłokach jego rodziców. Nic nie pamięta z tego dnia. Opieka społeczna próbowała umieścić go w sierocińcu, ale pokochałem dzieciaka od razu. Teraz to mój kochany synek. A kiedy ty się spodziewasz jakiegoś potomka?
Lan Zhan odkaszlnął. Zdecydowanie nie chciał kontynuować tematu. Zwrócił się za to do Lan Xichena:
— Proszę o przeniesienie. Ten człowiek jest nieobliczalny.
— Nie. — Komendant usiadł. Przejrzał dokumenty, które wcześniej podrzucił mu Wei Wuxian i zapytał: — Udało się aresztowanie?
— Tak jest, panie komendancie. — Zasalutował przed przełożonym. — Napotkaliśmy na drobne komplikacje, ale wybaczam nowemu pracownikowi.
— Niby w czym zawiniłem? — wysyczał Lan Wangji.
Wei Wuxian obejrzał go od stóp aż po sam czubek głowy. On naprawdę nie rozumiał, gdzie popełnił błąd i jak bardzo naraził misję na niepowodzenie.
— Poszedł tak ubrany do klubu — wyjaśnił Wei Wuxian, pokazując na Lan Zhana.
Lan Xichen zawahał się na moment, aż okazało się, że zwyczajnie brakuje mu słów.
— Bracie, garnitur nie pasuje do klubu, tak samo jak odznaka.
Przy pasie nosił odznakę. Z początku nie uświadomił sobie, co złego zrobił, nadal udawał, że misja prawie się nie udała przez Wei Wuxiana. Na szczęście w końcu do niego dotarło. Przesunął odznakę na bok i opuścił głowę, mrucząc niewyraźne „przepraszam“.
— Powinieneś zostać ukarany — uświadomił go Lan Xichen.
— Nie, nie. — Wei Wuxian wystąpił między nich. — To mój pracownik. Poniosę za niego odpowiedzialność.
— Bez łaski. — Lan Wangji przepchnął się i wyszedł z gabinetu, nie żegnając się nawet z bratem.
Oboje westchnęli.
— Przepraszam za niego — powiedział jako pierwszy Lan Xichen. — I przepraszam, że przydzieliłem go do ciebie.
— Komendancie, z rozkoszą wykonam każdy rozkaz.
— Jak ktoś tak nieposłuszny i szalony potrafi na wszystko się zgadzać.
— Sztuką jest wiedzieć, kiedy milczeć, a kiedy mówić.
Lan Xichen usiadł na fotelu i odchylił się na nim tak daleko, że aż dał radę spojrzeć na sufit.
— Masz rację, moim bratem kieruje duma. Mógłby się czegoś od ciebie nauczyć.
— To prawda i jednocześnie kłamstwo. Przydzieliłeś go do mnie komendancie, bo wiesz, jak bardzo nasze charaktery różnią się od siebie. Chcesz zobaczyć, czy twój brat wytrzyma ze mną i jak długo.
— Nie potwierdzę tych słów i im nie zaprzeczę.
Wei Wuxian prychnął, zduszając w sobie śmiech.
— A ja na początku myślałem, że komendantowi brakuje poczucia humoru.
— Zabawny ze mnie człowiek, o ile ktoś zechce mnie poznać. — Lan Xichen udał obrażonego, odwracając się plecami do Wei Wuxian. Dłużej nie widział jego twarzy. — Zaopiekuj się moim bratem. Wiem, że nikt inny w siedzibie komendy prowincjonalnej nie wytrzyma z nim.
— Wiem. Zaopiekuję się nim.
Pozdrowił jeszcze swojego szefa, zanim wyszedł.
0 Comments:
Prześlij komentarz