Lan Wangji
Przejrzał pobieżnie dokumenty w czasie, który mu dano. A miał go nie za wiele. Wskazówka starego, wytartego zegara zbliżała się do godziny dwudziestej, chwilę przed planowaną akcją.
Lan Wangji wiedział teraz niewiele więcej niż wtedy, gdy pierwszy raz zapoznał się z aktami. Nie dostał szczegółów, a urywki rozmów, kilka zdjęć wraz z profilem Wen Chao i kilkoma informacjami na temat jego życia. Jakby ktoś specjalnie próbował coś przed nim zataić.
Traktują go tutaj jak szczeniaka. Nikt nie bierze na poważnie. Nazwisko Lan nic nie znaczy. Jego osiągnięcia i wyniki poszły w zapomnienie. Inaczej wyobrażał sobie swój początek tutaj. Ojciec zawsze mawiał, że jego synowie zajdą wysoko, ale powinni mierzyć jeszcze wyżej. Spotkał się jednak z szarą rzeczywistością. Hasło „najlepszy na roku“ mógł oprawić co najwyżej w ramkę i postawić sobie przy komputerze.
W jednym się zgodził z Jiang Chengiem. Tu się liczyły tylko wyniki. Nikt go nie awansuje za samo nazwisko czy kolejny dyplom uzyskany na uczelni. Udowodni swoją wartość rozwiązanymi sprawami, ale jak miał do tego dojść, otrzymując tylko marny skrót całych akt?
Znowu westchnął.
Zdjął marynarkę z wieszaka i wyszedł za pozostałymi. Zajęli wyznaczone im miejsca. Lan Wangi udał się do klubu. Głośna muzyka już przed wejściem dudniła mu w uszach. Ciężkie dźwięki wprawiały całą ulicę w drżenia, które czuł i na sobie. Przy bramce stał ochroniarz. Przepuścił go bez żadnego przeszukania. Wyjął jedynie portfel, na którego widok przejście praktycznie samo się otworzyło.
Podziękował i wszedł do środka. Uderzyły w niego neonowe światła, zmieniające się nieustannie w rytm muzyki. Rozbolała go głowa już przy samych drzwiach. Miał ochotę zawrócić, oświadczyć, jak żenująca jest rola, którą mu przypisano, ale w porę się zatrzymał. Nie wykaże się przed nikim, jeśli zrezygnuje z pierwszego zadania, jakie mu powierzono.
Niechętnie ruszył przez tańczący tłum. Zaczepiła go kobieta, przykładając dłoń do jego torsu. Odsunął ją od siebie, przepraszając, a potem ruszył dalej. Znalazł wolne miejsce przy barze. Usiadł na wysokim stołku i zamówił wodę. Na służbie był zakaz picia alkoholu.
Barman wzruszył ramionami. Mruknął coś pod nosem na temat napiwku, ale Lan Wangji nie zamierzał dodatkowo komuś płacić za przelanie wody z butelki do szklanki.
Rozejrzał się po sali. Nigdy wcześniej nie był w klubie. Odmawiał każdego zaproszenia w czasu studiów, poświęcając każdą cenną minutę na naukę. Jedyne wyjście, na które sobie pozwolił, odbyło się wtedy, gdy sam profesor Song Lan na zakończenie roku zarezerwował dla nich stolik w restauracji. Restauracja różniła się od klubu. Tu nie w sposób porozmawiać. Nie da się delektować smakiem jedzenia. I na pewno nikt nie przychodzi tu na kulturalne spotkanie.
Światła mieniły się ostrymi, neonowymi barwami, przez którego z trudem dostrzegał ludzi w tłumie. Muzyka dudniła mu w uszach. Żałował, że nie zabrał ze sobą zatyczek do uszu. Następnym razem to zrobi. Jedyny plus tej misji był taki, że już nabrał odrobiny doświadczenia w terenie.
— Hej, piękny — odezwał się do niego młodzieniec. Chłopak o figlarskim, ciekawskim spojrzeniu. Uśmiech miał szeroki, jakby całe życie tylko się śmiał, wolny od trosk i niepokoi.
Usiadł na wolnym stołku obok i zamówił dwa martini. Gdy przyszły, przysunął jedno bliżej Lan Wangji.
— Nie — powiedział krótko, odsuwając napój z powrotem.
— Dlaczego, kochany? Noc młoda, a przecież nic ci nie dosypałem.
— Nie piję.
Chłopak zacmokał ustami.
— To niedobrze. Boję się, że na trzeźwo nie poradzę sobie z twoją urodą.
Lan Wangji niemal zachłysnął się wodą. Znał jedną „inną“ osobę na studiach, do tego kobietę. Nigdy nie przykładał zbyt wielkiej wagi do orientacji drugiej osoby, ale też nigdy nikt nie podrywał go w ten sposób.
— Nie jestem zainteresowany — rzekł stanowczo.
— Nie musisz. Wystarczy, że ze mną porozmawiasz.
— To również mnie nie interesuje.
Nie zapomniał o misji. Wypatrywał w tłumie podejrzanego wraz z tajniakiem, który tej nocy odbierał towar, a tym samym i dowody przeciwko Wen Chao.
— Ktoś ci już mówił, że wyglądasz niebiańsko. Pasowałaby ci niebiańska szata i… — mówił dalej, ale Lan Wangji dłużej go nie słuchał. Zbliżała się dziewiąta, czas spotkania.
Sięgnął po szklankę i kiedy przyłożył ją do ust, wyczuł inny aromat. Nie wodę. Woda stała obok, sięgnął po martini z cytryną. Wypluł alkohol z powrotem do szklanki i odstawił na bok.
— Podsunąłeś mi alkohol? — oskarżył młodzieńca.
— Ej, nie przesadzaj. Chciałbym cię upić, ale nie popełniłbym przestępstwa. Na spokojnie.
Mówił prawdę. Nie wiedział dlaczego, ale ufał jego słowom. Chłopak wydawał się na swój sposób niewinny, do tego słodko niewinny. Przypominał mu dziecko w ciele dorosłego człowieka. Przez sekundę przeszła przez niego myśl, że może to nic złego poznać go bliżej. Jednak szybko przypomniał sobie o misji. Nie przyszedł tu poznawać nowych ludzi.
— Nie jestem zainteresowany — powtórzył, oddając martini. Wybrał szklankę wody z odrobiną mięty i kawałkiem cytryny.
— Twoje usta mówią jedno, twoje ciało co innego. Nie odsunąłeś się ode mnie, nie zacząłeś szukać kogoś innego. Hm… — mruknął, przysuwając wargi do ucha Lan Wangji. — Na pewno nie masz ochoty towarzyszyć mi tej nocy, kochany?
Lan Wangji zadrżał. Nie wypowiedział jednoznacznego „nie“, a zawahał się. Jego uszy się zaczerwieniły, poczuł, że spływa na niego gorąca fala. Nigdy wcześniej nie towarzyszyły mu podobne uczucia — ani wobec kobiet, ani mężczyzn. To pierwszy raz, kiedy ktoś wywołał w nim podobną reakcję.
— Powiedz, nie przyszedłeś tu szukać zabawy? — zapytał chłopak.
Szklanka niemal wysunęła się z dłoni mężczyzny. Przytrzymał ją w ostatniej chwili.
— Dlaczego tak sądzisz? — Zainteresowała go odpowiedź.
— Nikt o zdrowych zmysłach nie ubiera się do klubu jak na galę. — Poprawił kołnierz od marynarki mężczyzny. — Choć muszę przyznać, że kusisz, kochany.
Chuchnął mu w ucho.
Lan Wangji wstał gwałtownie. Stołek niemal się przewrócił, w porę go złapał nieznany mu młodzieniec. Zacisnął szczękę ze złości, aż mu zęby zazgrzytały. Wycedził przez nie jedno słowo: „Zboczeniec“.
— Policja — usłyszał w tłumie.
Zerknął za młodzieńca. Stał za nim chłopak ze zdjęcia — ten, który miał odsprzedać ich tajniakowi narkotyki. Lan Wangji zmieszał się. Na kogo ten dzieciak wskazywał? Tylko na niego. Patrzył prosto w jego oczy, tym nieprzytomnym, pijanym wzrokiem, który już był skażony narkotykowym hajem. Niewiele kojarzył, pewnie nie zapamięta tego spotkania, ale umysł zachował wystarczającą trzeźwość, że rozpoznał w nim policjanta.
Cała jego przykrywka runęła w gruzach.
Nagle chłopak rzucił się do ucieczki.
Odepchnął podrywacza z baru i rzucił się za podejrzanym. Blokowały go tłumy bawiących się ludzi. Przepchnął się przez grupę tańczących dziewcząt. Jedną pchnął na bar. Przewróciła się, a wraz z nią poleciała taca z drinkami. Szkło rozsypało się po całym parkiecie.
Obejrzał się tylko na moment, a potem pognał za chłopakiem, który zdążył już wyjść na ulicę. Wyskoczył za nim. Zdążył się wspiąć na śmietnik, nad nim wisiała drabinka. Skoczył, lecz zamiast złapać za drążek, upadł w górę śmieci. Metalowa tacka uderzyła go w palce. Odbiła się od ściany i przeturlała pod stopy Lan Wangji. Popatrzył na nią w zdumieniu. Chwilę później od strony głównej ulicy wyszedł ten sam młodzieniec, który zaczepił go przy barze.
Wyciągnął coś z kieszeni.
— Posterunkowy Wei Wuxian, do usług. — Pokazał odznakę. — I przy okazji twój przełożony.
Wyciągnął chłopaka ze śmietnika. Skuł go od tyłu. W tym czasie przed barem zjawiły się trzy wozy policyjne.
Lan Wangji tam tylko stał i patrzył się i zastanawiał, jak wielkim jest głupcem.
0 Comments:
Prześlij komentarz