[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 12.5

                  

Zebrało się ich wielu. Na opuszczonej, znajdującej się w nieznanej obcej przestrzeni łące, wokół której trwała cisza. Zbyt niepokojąca cisza. Dziesięciu mężczyzn, bo tylu się tutaj znalazło, popatrzyło na siebie nawzajem. Wszyscy byli młodzi, nawet się znali, bo zginęli w czasie jednego z polowań na dzikie trupy. Istota rozszarpała ich, zanim zdążyli wezwać pomoc.

Wspomnienie o potwornym bólu, który objął całe ich ciało, nagle powróciło. Skulili się wszyscy jednocześnie. Żółć podeszła im do gardła i wymiotowali na łąkę śliną.

— Dlaczego wciąż żyjemy?! — oburzył się jeden z młodzieńców.

Zmienili zdanie. Prawda dotarła do nich, zanim ktokolwiek zdążył podać mu odpowiedź. Nie żyli. I właśnie o to chodziło. Pojawili się w postaci duchów. Ubrani w białe szaty pogrzebowe, na ich czołach przywiązano białą wstążkę.

— Pochowali nas — zdał sobie sprawę jeden z młodzieńców.

— Nie pożegnałem się z matką i ojcem. Moja siostra czekała na prezent ze stolicy.

— Martwisz się teraz o takie szczegóły!? — wydarł się inny z chłopaków. — Jesteśmy martwi i trafiliśmy do jakiegoś dziwnego miejsca.

— Wiem, co to za miejsce — odezwał się najmłodszy z nich, skulony, schowany wśród pozostałych. Wstał na drżących nogach i wyszedł przed swoich braci z sekty. — To polana albo łąka, na której gromadzą się dusze podążające na sąd. Złe dusze… Jestem zły? Zrobiłem coś złego?

— Oj, nie psiocz! Zły czy dobry, to nie ma znaczenia. Gorzej, że mówią, że władzę tu sprawuje Demoniczny Patriarcha, Wei Wuxian.

— Nie, nie, nie… — zaczął powtarzać pod nosem chłopiec. — On mnie zabije? Będzie torturował? Jestem zły. Zrobiłem coś złego…

— Wystarczy! — krzyknął jeden z jego przyjaciół. — Będziesz nas straszył czy co? Oczywiście, ze wszyscy jesteśmy niewinni. Dlaczego mielibyśmy być winni? To jakaś pomyłka!

— Nie, nie, nie…

— Zaraz nas skrzywdzi.

— To niemożliwe.

— To możliwe.

— Przestańcie!

W końcu nastała cisza, ale nie ze względu na rozkaz jednego z nich, a przez pojawienie się wśród nich kobiety. Miała na sobie czerwoną suknię, a jej piękną twarz osłaniał welon. Ręce  elegancko złożyła na brzuchu. Pokłoniła się przed nimi, pozdrawiając w milczeniu, a potem wskazała im kierunek, w którym powinni się udać.

Zwątpili w jej zaproszenie. Obawiali się, że prowadzi je w objęcia pułapki w postaci demonicznego patriarchy.

— Ona nas zabije? — spytał się jeden z nich.

— Nie wiem — mruknął drugi z nich.

Najmłodszy siedział cichutko. Zbliżył się do Panny Młodej i złapał ją za rąbek sukni. Objęła go troskliwie ramieniem i zaczęła prowadzić we wskazanym wcześniej kierunku. Chłopiec nie oponował, tylko posłusznie pozwolił się zaprowadzić do chłodnego korytarza. Zmierzali do jaskini i do wielkiej sali wyścielonej krwistymi dywanami, na których zawarto sceny z wielkich bitew Demonicznego Patriarchy i armii dzikich trupów, będących w jego służbie.

Chłopak zadrżał jeszcze mocniej, dlatego Panna Młoda ujęła go za podbródek i zwróciła jego spojrzenie na swoją twarz, skrytą pod czerwonym welonem. Posłała mu ciepły, niewinny uśmiech. Miała blade, martwe usta, ale nadal pełne i kuszące nawet to dziecko.

— Nie bój się — szepnęła, pocieszając chłopca.

— Tak, nie bój się, a moment później odgryzie ci głowę — nastraszył wszystkich jeden z grupy.

— Przestań, nie pomagasz — został skarcony przez jednego z przyjaciół.

— Słyszałem o takiej jak ona. To Panna Młoda, służebnica sędziego, Wei Wuxiana. Nigdy nie patrz jej w oczy. To demon, który pochłania niewiernych mężów.

Obejrzała się przez ramię, aby na moment ich spojrzenia się spotkały. Cofnęli się o krok, przerażeni widokiem krwawych, gniewnych ślepi. Na szczęście dzielił ich od nich welon. Odetchnęli z ulgą, uznając, że na ten moment są bezpieczni.

Panna Młoda z kolei obróciła się z powrotem i zaśmiała słodko, jak młoda panienka dopiero szykująca się do zaślubin. Na ten śmiech zwrócił uwagę chłopiec. Ścisnął mocniej dłoń kobiety. Zrozumiał, że przy niej nie stanie mu się żadna krzywda.

— Kto to? — zastanawiali się, widząc zbliżającą się postać młodzieńca.

Nosił bogato zdobioną błękitną szatę. Tęczówki jego oczu przypominały kolorem najpiękniejszy kamień szafiru. Skórę miał gładką jak jadeit. Białe włosy zebrał spinką z kości słoniowej, choć krótsze kosmyki wysunęły się spod ozdoby i swobodnie opadły na oblicze młodzieńca. Szedł elegancko, przypominając im chód jednego z ich mistrzów.

— Czy to oni? — zwrócił się do Panny Młodej.

— Tak, mistrzu. — Pochyliła czoło przed młodzieńcem. Nie wyglądał on na Demonicznego Patriarchę, ale zaintrygowało ich, dlaczego nazwała go „mistrzem“. — Zaszła też pomyłka. Ten chłopiec trafił tu niesłusznie z resztą.

Popchnęła dziecko, aby podeszło bliżej wspomnianego mistrza. Chłopak zmieszał się. Opuścił wstydliwie głowie, a potem przyklęknął przed młodzieńcem.

— Wstań, proszę — wydał polecenie.

Chłopak wstał, nadal wątpiąc w to, czy postępuje słusznie.

— O twoim losie zadecyduje sędzia. Zdajesz sobie z tego sprawę? — zapytał.

Kiwnął energicznie głową. Bał się wypowiedzieć choćby jednego słowa na głos.

— Nie bój się, chłopcze. Wyglądasz na dobre dziecko, a sędzia jest sprawiedliwy — zapewnił, przejmując grupę dusz od Panny Młodej.

Uspokoił tego jednego chłopca, ale lęk urósł w sercach pozostałych. Zastanawiali się, co się z nimi teraz stanie. Czy ich mieli prawo też nazwać się „dobrymi dziećmi“. Przecież nie uczynili nic złego w życiu. Za co mieliby zostać ukarani?

Odpowiedzi nadeszły szybciej niż zakładali.

W jaskini stał tron, zbudowany na wielkim stosie z czaszek, kości, zwłok małych dzieci i wnętrzności tych, którzy obrazili czymś wielkiego sędziego. Atmosfera w pomieszczeniu była przytłaczająca. Młodzieńców dusiło w środku. Ich serca, choć martwe, zaczęły bić szybko.

Jeden z grupy odwrócił się gwałtownie i rzucił do ucieczki. Uderzył w litą skałę, łamiąc sobie nos. Krew chlusnęła z obu otworów, brudząc jego białe sukno. Dwóch jego przyjaciół pomogło mu wstać, zanim obraził sędziego czymś jeszcze. Wsparli kolegę i zanieśli go pod tron, na którym on już czekał.

Wei Wuxian oparł dłonie po obu stronach tronu. Spojrzenie miał gniewne i władcze. Nikt, kto odważył się popatrzeć mu prosto w oczy, dotąd nie przeżył. Jakakolwiek siła kultywacyjna nie równała się tej, którą reprezentował Demoniczny Patriarcha. Spędzili wiele czasu wśród swoich mistrzów i wiedzieli, że żaden z nich nie przeżyłby starcia z demonicznym mistrzem.

— Wiecie, dlaczego się tutaj znaleźliście? — odparł ciężkim, stanowczym tonem.

Padli pokornie na kolana. Wszyscy, oprócz tego jednego młodzieńca w błękicie, który prowadził niewinnego chłopca za rękę.

— To dziecko nie wie — odezwał się odważnie, jakby nie obawiał się gniewu sędziego.

— Hm… — zamyślił się na moment Wei Wuxian. — To ciekawe. Rzadko widzę tu dzieci.

— Przepraszam. — Chłopiec zadrżał. — Ja raz nakrzyczałem na swoją drogą mamę. To pewnie dlatego muszę odbyć karę.

— Twoja mama pewnie dawno ci to przebaczyła.

— Moja mama długo przez to płakała. Nie miałem nigdy taty. Wielu mówiło, że to… nasz pan, ale nie wiedziałem, czy to prawda. Miałem tylko mamę. I mama dużo przeze mnie płakała.

Wei Wuxian pstryknął palcami. Panna Młoda — ta sama, którą spotkali wcześniej — przyniosła na tacy cienki zwój. Podała go swojemu panu, a ten rozwinął pismo. Przeczytał je, a po chwili ciszy odparł:

— To pomyłka.

Nawet trzymający chłopca młodzieniec wyraźnie się zdziwił.

— Nie pamiętam, czy to zdarzyło się kiedykolwiek wcześniej. Jak działa ta biurokracja? — żalił się, kręcąc głową. — Lan Zhan, odprowadź go do koła życia. To dziecko…

— Nie nazywaj mnie tak przy innych — poprawił samego sędziego.

— Ach tak? Lan Zhan brzmi lepiej, więc dalej będę cię tak nazywać.

Wspomniany Lan Zhan nie ruszył się, jakby postanowił zignorować wezwanie i zbuntować się Demonicznemu Patriarsze, co wydawało się co najmniej ryzykowne Nie śmieli skomentować na głos decyzji tego młodzieńca, ale w myślach nazwali go irracjonalnym i głupim. Bo nikt, kto mądry, nie odważyłby się odpowiedzieć Wei Wuxianowi „nie“.

— Nie wywyższajcie się tak — padła uwaga.

Wei Wuxian nie poruszył ustami.

Głos nie wydobył się z jego gardła.

A zabrzmiał w głowie młodzieńców.

Ogarnął ich jeszcze większy strach. Słowo „przepraszam“ zaczęło padać jak szalone.

Wei Wuxian pochylił się na prawo i uśmiechnął delikatnie, sprawiając, że wszystkie niepokoje młodzieńców odeszły w niepamięć. To tylko nie zmieniło sytuacji między sędzią a wspomnianym Lan Zhanem, który nie chciał być tak nazywany.

— No dobrze — zgodził się na coś Wei Wuxian. — Lan Wangji, proszę, czy możesz zaprosić tego chłopca do koła życia?

Skinął głową na tak, a młodzieńcy otworzyli szeroko oczy w głębokim zdziwieniu. Znali tylko jednego Lan Wangji, mistrza Lan, który został mistrzem po swoim bracie Lan Xichenie, bogu śniegu i porannego mrozu. Niemożliwe, by mówili o jednym i tym samym człowieku.

— A więc… jak myślicie? Jaki czeka na was los? — zapytał ich mężczyzna.

Nikt nie śmiał się odezwać. Zapadło absolutne milczenie, które sprawiło, że Wei Wuxian się zniecierpliwił. Zaczął nerwowo tupać lewą nogą i cmoknął kilka razy.

— Nie wyglądacie mi na złoczyńców? Ilu ludzi skrzywdziliście w swoim życiu? Dlaczego tu trafiliście?

— Panie… — odezwał się młodzieniec — ten, który wcześniej próbował ucieczki. Otarł twarz z krwi. Z nosa dalej nie przestała mu cieknąć posoka. Wstał, odważnie wychodząc przed wszystkich swoich przyjaciół. — Nie jesteśmy potworami. Popełniliśmy kilka błędów w życiu, ale nigdy nie wyrządziliśmy komukolwiek krzywdy, aby zasłużyć na ten sąd.

Wei Wuxian słuchał go cierpliwie, dlatego kontynuował:

— Proszę, jeśli uczyniliśmy coś złego, oświeć nas panie…

I przyklęknął, pozdrawiając Wei Wuxiana jak własnego mistrza.

Sędzia pstryknął palcami. Panna Młoda przyniosła mu kolejne zwoje — grubsze od tego, który należał do chłopca. Zmartwili się. Szczególnie pierwszy z młodzieńców, którzy odważył się obronić siebie i przyjaciół.

Wei Wuxian przeglądał zwoje na spokojnie, wręcz leniwie, nigdzie się nie spiesząc i nie biorąc pod uwagę, że młodzieńcy prawie mdleją ze strachu. W końcu zamknął ostatni ze zwojów i oświadczył:

— Bóg podziemia mnie testował…

— Słucham? — zdziwili się wszyscy jednocześnie, a co jeszcze dziwniejsze, wśród nich znalazła się i Panna Młoda.

— Tak… Podejrzewałem, że zechce sprawdzić, jak się sprawuję i czy sądzę sprawiedliwie, ale nie zgadłbym, że wykorzysta do tego was. Wszyscy jesteście uczniami moich wrogów, a raczej tych, którzy zwrócili się przeciwko mnie w Mieście bez Nocy.

— My… — wyrwał się z odpowiedzią chłopak. Wei Wuxian nakazał mu milczenie, wystawiając dłoń przed siebie.

— Jesteście niewinni — potwierdził. — Niestety, umarliście. Z całego serca wam współczuję. Mieliście przed sobą jeszcze całe życie. Taki okrutny los was spotkał. Odejdźcie, proszę…

Nie odeszli. Nawet Panna Młoda zawahała się, nie wiedząc, czy powinna ich zaprowadzić do koła życia. Byli młodzi i niewinni, inny od tych, których skaziła zaraza i zło. Ci „inni“ od początku zasługiwali na potępienie, nikt tutaj nie żałował ich śmierci. Ci chłopcy mieli całe, dobre życie przed sobą.

— Nie wrócimy do domów? — zapytał w końcu najstarszy młodzieniec. — Ojciec kazał zaopiekować się młodszym bratem. Nauczyć go wszystkiego. Zostawiłem jego i matkę. Kto się nimi zaopiekuje?

— Przepraszam, ale to już zweryfikuje życie — dał mu do zrozumienia Wei Wuxian. — Jeśli szczęście ci dopisze narodzisz się ponownie w tej rodzinie albo ich spotkasz. Nie zagwarantuję ci tego, ale skoro wiodłeś uczciwe życie to może bogowie okażą się łaskawi.

Sędzia wskazał na kierunek, w którym mają podążyć. Nie prowadził ich do podziemia — ani od prawej, ani od lewej strony od tronu, a raczej wiódł na to samo pole, na którym wcześniej się znaleźli.

Pożegnali się z Wei Wuxianem i odeszli w milczeniu.

Opadł na tron ze zmęczenia. Panna Młoda podbiegła do niego z kieliszkiem Uśmiechu Cesarza i kawałkiem dobrego placka od gospodarza świni z targowiska. Ugryzł kawałek. Na szczęście przygotował mu mięso z kurczaka. Każde żylaste wzbudziłoby jego podejrzenia. A Uśmiech Cesarza zawsze pasował do okoliczności. Wypił całość kielicha na raz i odstawił naczynie na tacę.

— Ciężka sprawa — zwróciła uwagę Panna Młoda.

— Wen Wu mnie testuje. Chce sprawdzić, czy posłusznie wykonuję rozkazy i czy odzyskałem równowagę.

— A tak się stało? — upewniła się kobieta.

Do pomieszczenia powrócił Lan Wangji. Zaparzył sobie w międzyczasie herbaty. Zapach mocnych ziół wypełnił jaskinię, zbijając odór śmierci i rozkładających się zwłok. Był to wyjątkowo przyjemny zapach, który przywoływał wspomnienia — nauki w Zaciszy Obłoków i odbywaną karę w bibliotece. To były dobre czasy.

— Odprowadziłem chłopca — ogłosił.

— Lan Zhan, świetna robota. Jestem z ciebie taki dumny.

Lan Wangji westchnął.

— No co tak wzdychasz? — udał oburzenie. — Przecież mówię samą prawdę i tylko prawdę! Mam powiedzieć, że radzisz sobie potwornie i muszę cię wymienić na kogoś innego?

— Mistrzu Wei… — burknęła Panna Młoda. — Mistrz nigdy nie wie, kiedy trzymać język za zębami.

—Oj, uwierz mi, wiem to. Robię to całe dnie, kiedy sądzę dusze. Dlatego dajcie mi się wygadać, gdy mam chwilę przerwy.

— W zasadzie… — Lan Wangji zerknął trzymane przez siebie pismo, a kiedy je zamknął, dokończył: — skończyłeś pracę na dziś. Bóg podziemia również życzy sobie odpoczynku.

— Ta, odpoczynku. Na pewno zaplanował cudowną noc tylko dla siebie i Mo Xuanyu.

— Nawet jeśli to prawda, to nie nam o tym decydować — przypomniał mu ukochany.

Wei Wuxian zeskoczył z tronu i upadł blisko Lan Zhana. Dotrzymał mu kroku, gdy młodzieniec udał się do ich prywatnych komnat.

— Wiesz co, Lan Zhan, ty jeszcze jednej rzeczy nie rozumiesz.

— Hm?

— Gdyby rytuał Mo Xuanyu się powiódł, zabawiałbyś się dniami i nocami z jego ciałem. Nie tym. — Po czym dotknął własnego torsu. — Podobałoby ci się to?

— Zamilcz — fuknął.

— Uuu, milczenie? Nie umiem milczeć. Nikt nigdy nie przekazał mi tej umiejętności. A to sztuka trudna, wymagająca lat nauki i kultywacji.

Lan Wangji przyspieszył, oddalając się od Wei Wuxiana. Sędzia nie umiał powstrzymać się od śmiechu. Wybuchnął tak głośno, że nawet Panna Młoda przyszła z jednym zwojem i uderzyła nim Wei Wuxiana w tył głowy. Zabolało troszkę. Jednak lepiej zadziałało jako ostrzeżenie. Akurat teraz przesadził.

— Później go przeproszę — mruknął. To „później“ miało nastąpić kilka minut później. Planował od razu udać się do ich wspólnych komnat, ale zatrzymała go Panna Młoda, zaciekawiając zwojem, który trzymała przy sobie.

Otworzyła go na oczach Wei Wuxian i wskazała na fragment o nieszczęśliwej miłości i zdradzie.

— Ta biedna duszyczka błąka się od tygodni po mieście duchów, a kolejna Panna Młoda nam by się przydała — odparła kobieta.

— Potrzebujesz towarzystwa — zauważył Wei Wuxian. — I pomoże nam w pracy.

— Dokładnie o tym samym pomyślałam. W takim razie udam się do Miasta Duchów i zaproponuję jej nowy dom.

Uśmiechnęła się pod welonem. Odwróciła się i wolnym krokiem udała się do wyjścia. Wei Wuxian potajemnie włożył jej do rękawa złotą monetę. Zobaczy ją dopiero w samym Mieście Duchów, kiedy sięgnie po swój mieszek, ale to wystarczy. Zasłużyła na parę drobnych przyjemności, szczególnie że i Wei Wuxiana zwolniono z obowiązków na tę noc.

Wyciągnął Chenqinga zza pasa i przyłożył go do swoich ust. Z instrumentu wydobyła się słodka melodia, która rozbrzmiała po całej jaskini. Puści wyszli ze swoich kwater, przysłuchując się radosnym dźwięków. Ostatnio słyszeli je coraz częściej, ale wiedzieli, że ta melodia nie będzie trwała wiecznie. Dopóki ukochany trwał przy boku ich pana, sam pan promieniował ze szczęścia.

Wei Wuxian wkroczył do swojej komnaty. Wypełniał ją zapach palonego drzewa sandałowego i zielonej herbaty. Lan Wangji parzył ją w naszykowanym dla nim kącie, a obok przygotował mnóstwo ostrego jedzenia z miską ryżu. Wei Wuxian coś tak czuł, że Lan Zhan to dzisiaj tylko skosztuje samego ryżu.

Przysiadł się do ukochanego i położył głowę na jego ramieniu. Lan Wangji zamiast herbaty podał mu naczynie wypełnione Uśmiechem Cesarza.

— Jak ja cię kocham — wyznał.

— Wiem.

— Wiesz? — mruknął Wei Wuxian, całując swojego Lan Zhana w policzek. — Cieszę się, że wiesz. A jeszcze zdradzę ci taki mały sekret. Ty też mnie kochasz.

— Kocham.

— Oj, Lan Zhan, jesteś taki słodki.

Po tych słowach wyraz twarzy Lan Wangji zmienił się. Posmutniał, przez co i Wei Wuxiana ogarnął smutek. Objął ramię ukochanego i na moment zamknął oczy, zastanawiając się, jak długo jeszcze będą spędzać ze sobą takie chwile. Sto lat minie szybciej niż zakładają, a potem pojawią się kolejne dni, przepełnione samotnością. Nie powinien o nich myśleć. Liczyło się tu i teraz, ale nad ich głowami, na suficie świeciły gwiazdy. Każda symbolizowała kolejny rok, który Lan Wangji spędził w jaskini. I kolejna z nich bledła, umierając i odchodząc w zapomnienie.

— Lan Zhan, myślisz, że jak się ponownie narodzimy, to się spotkamy? — zapytał żartobliwym tonem. Mimo to pragnął znać szczerą odpowiedź mężczyzny.

— Spotkamy się, obiecuję — zapewnił, tuląc Wei Wuxiana jeszcze mocniej.

— I pewnie znowu na początku będziesz mnie nienawidził.

— Hm…

— Co miało znaczyć to „hm“? — zapytał, obracając głowę Lan Zhana w swoją stronę.

Pochylił się i ucałował mocno Wei Wuxiana, jakby miał to być ich ostatni pocałunek.

— Pamiętaj, że zawsze się w tobie zakochuję.

— Tak, pamiętam. A ty pamiętaj, że zawsze cię irytuję.

— I dzięki temu na pewno ciebie poznam.

— Tak, mój braciszku Lan, na pewno…



v

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!