Lan Wangji dotknął jego ciała. Tam, gdzie znajdowało się serce. Wbił w jego skórę paznokcie, przebijając się dalej, głębiej. Trwało to sekundy, może mniej. Wei Wuxian nie zdążył się ocucić.
Bicz okręcił się wokół jego szyi. Jiang Wu pociągnęła za niego i wyszarpnęła Wei Wuxiana w swoją stronę. Znowu się uderzył, tym razem w chłodny, pokryty śniegiem kopiec z ziemi. Lan Xichen wzniósł tarczę z lodu.
Lan Wangji uderzył w nią, nie zdołał się przebić.
— Nie mogłaś delikatniej? — narzekał Wei Wuxian, rozmasowując tył głowy.
— No tak, przepraszam, że ratowałam ci życie.
— Nie żyję — przypomniał kobiecie.
— Z przyjemnością oddam cię w ręce tego demona.
— Wystarczy! — fuknął Lan Xichen, jakby uspokajał dwójkę niesfornych dzieci. Aż niepodobne do niego, że tak podnosi głos. — Mistrzu Wei, błagam, musi istnieć jakiś sposób.
— Raz wyjąłem pasożyta z lalkarza, ale wątpię, że Lan Zhana jest tak samo słaby. Mimo wszystko to nadal istota, która ma jakąś formę. Nie jest też rozumna. Kieruje się instynktem i zgromadzoną demoniczną energią.
— Rozumie tę moc?
— Nie — doszedł do wniosku. — To tylko czysta energia. Do tego opiera się na tym, co demoniczna energia jej dostarczy. To sam gniew, złe uczucia, tęsknota, obłęd. Opiera się na tym, co czuje Lan Wangji, więc… — zawahał się, a potem dokończył ciszej: — Mam plan.
Lan Xichen i Jiang Wu gwałtownie zwrócili się ku niemu, nie wierząc, że faktycznie znalazł jakieś rozwiązanie.
— Naprawdę mam plan! — powtórzył. — Jeśli nie mam, to co najwyżej ja zginę.
— Mi pasuje — odparła Jiang Wu.
— Mistrzu Wei… — zmartwił się Lan Xichen.
— To nasza jedyna szansa.
Nie wyglądali na przekonanych, ale i Wei Wuxian nie miał czasu, by ich przekonywać do siebie. Okręcił Chenqinga między palcami, a potem zwrócił go na Lan Wangji. Demoniczna energia zadrżała, a kiedy to stało, szarpnęło i młodzieńcem. Ta reakcja nie tylko zdziwiła pozostałych, raczej ich zainteresowała. Dlatego po chwili jednomyślnie zgodzili się udzielić wsparcia.
— Odwrócicie jego uwagę. To mi wystarczy — przyznał.
A potem wyskoczył z ukrycia, nie dając Lan Xichenowi na uruchomienie jakiegokolwiek zaklęcia. Na szczęście Jiang Wu zareagowała sprawniej. Wspięła się na lodową ścianę i odepchnęła od niej, po czym zamachnęła biczem i trzasnęła nim Lan Wangji w twarz. Okręcił się w miejscu i odskoczył na bok. Jiang Wu zaraz pojawiła się w miejscu, w którym wcześniej stał.
Uśmiechnęła się szaleńczo, a następnie pstryknęła palcami. Jasne niebo osłoniły ciężkie chmury. Błyskawica trzasnęła o ziemię, tuż przed stopami Lan Wangji. Jednak nie trafiła bezpośrednio w niego. Szczerze się zmieszał, nie wiedząc, co ma o tym myśleć. Jiang Wu dała mu szybką odpowiedź. Pojawiła się znienacka, uderzyła w pierś i odepchnęła na skałę, w którą uderzył z całej siły.
— Delikatnie z moim bratem, proszę — oburzył się Lan Xichen, choć sam uniósł miecz i przywołał lodowe ostrza. Ułożyły się w kręgu, po czym pognały na Lan Wangji w tym samym momencie. Wbiły się w całe jego ciało, nie szczędząc go w żadnym wypadku.
Wei Wuxian aż się zląkł. Nie sądził, że Lan Xichen jest zdolny do takiego okrucieństwa, szczególnie względem własnego brata. Najwyraźniej wziął sobie poważnie do serca to zadanie.
Chcąc czy nie, ale Wei Wuxian był wdzięczny, że tak się stało. Uciekł z ukrycia i podbiegł do Lan Wangji. Złapał za jego sukno i przysunął jego twarz do swojej, by chwilę później złapać go w silnym pocałunku.
— To jest ten twój wielki plan?! — oburzyła się Jiang Wu.
Lan Xichen na początku zaśmiał się słabo, a potem sam zasłonił twarz ze wstydu, że się na to zgodził.
Wei Wuxian pogłębił pocałunek. Oczy miał otwarte, zwrócone wprost na swojego ukochanego, który patrzył i na niego. Nie wiedział, co się dzieje. Odzyskał świadomość tylko na krótki moment, a potem znów pasożyt przejął nad nim kontrolę. Próbował się wyrwać. Szarpnął ręką, wydostając się z lodowego kolca. Krew chlusnęła na policzek Wei Wuxiana.
Nie zawahał się. Złapał go za nadgarstek i przycisnął do ściany. Trzymał go mocno. Mocniej niż kiedykolwiek wcześniej, a i pogłębił pocałunek. Poczuł na sobie język młodzieńca. Wędrował razem z nim po całej jamie ustnej. Na sekundkę odwracał uwagę Lan Zhana, by za moment pasożyt znów przejął nad nim kontrolę.
Nie pozwoli mu na to! Wei Wuxian w końcu odzyskał wspomnienia, pogodził się z przeszłością i odnalazł człowieka, którego kochał i który był gotowy go kochać. Jakiś przeklęty pasożyt nie odbierze mu tej miłości.
Poczuł coś innego między zęby, nie język Lan Wangji. Wydobył z siebie jeszcze więcej demonicznej energii. Istota rosła w siłę, pochłaniała coraz mocniej kultywatora, ale Wei Wuxian właśnie na to liczył. Jeszcze trochę, odrobinę.
— Zboczeńcy! — oburzyła się Jiang Wu.
— Mistrzu Wei… — westchnął Lan Xichen.
Żadne z nich mu nie przerwało. Pozwolili mężczyźnie działać. Pewnie nie wierzyli w jego sukces, ale sami nie znaleźli lepszego rozwiązania, dlatego podążyli za tym planem.
Wei Wuxian nadal karmił tego przeklętego pasożyta. Może i demoniczna energia została wyssana z tego miejsca, zapomniana, ale on dzierżył moc Demonicznego Patriarchy. Był nim i nie pozwoli, żeby ktokolwiek inny zakwestionował to.
Chwycił robala w zęby. Wyrywał się, szarpał i to samo powoli działo się z ciałem Lan Wangji, ale Wei Wuxian się poddał. Walczył dalej o ukochanego, aż w końcu przekręcił głowę w bok, wyciągając fragment istoty poza ciało Lan Wangji. Zaczepiła się o jego organy, walczyła o własny byt. Nie pozwoli jej na to! Przesunął się z nią jeszcze dalej, sprawiając ból ukochanemu, któremu niszczył wnętrze.
Był tylko duchem, przeżyje to!
Najważniejsze, żeby pozbyć się tej istoty. Raz a na zawsze.
Nagle wyciągnął pasożyta całego — czerwoną glizdę, której cała powłoka emanowała krwawym światłem pochodzącym od demonicznej energii. Okręciła się w powietrzu i spróbowała wsunąć się w Wei Wuxian. Wypluł ją na ziemię
— Czołgaj się! — nakazał jej. Oczy zalały się czerwienią. W końcu odzyskał pełnię władzy nad swoją mocą.
Pasożyt czołgał się, płacząc potwornie i zawodząc. Ten dźwięk przypominał mu pisk pisklaka, które dopiero przebiło się przez skorupkę jajka. Przez chwilę nawet współczuł istocie, ale trwało to naprawdę krótką chwilę.
Za moment się uśmiechnął, a potem zwrócił do Lan Xichena z prośbą:
— Czy możesz to zamrozić?
— Z przyjemnością, mistrzu Wei.
Pochylił się i chuchnął lodowym tchnieniem, które objęło pasożyta od samego czubka, aż zaczęło wędrować niżej i niżej, docierając do ogonka. Pasożyt wydał ostatnie tchnienie i padł.
Rozległy się oklaski. Zdziwili się wszyscy: Wei Wuxian, Jiang Wu i Lan Xichen, bo to nie oni zaczęli klaskać.
Wen Wu zsunął z siebie trzymające go więzy. Własnym butem starł znak, który znajdował się pod jego stopami, całkowicie niszcząc funkcjonalność zaklęcia, którego miał użyć Lan Wangji, a potem wolnym krokiem zbliżył się do pozostałych. Sprawiał wrażenie pewnego siebie, nieustraszonego, a lękiem napawał wszystkich innych.
Wei Wuxian odruchowo pochylił przed nim czoło, oddając hołd. Chwilę później uczynił to samo Lan Xichen i Jiang Wu.
— Wstańcie — rozkazał im bóg podziemia.
Wstali. Niepewnie, bo sam Wei Wuxina miał wątpliwości, co teraz. Złapał nieprzytomnego Lan Zhana w swojego ramiona i położył go przy ścianie, opierając plecami o nią. Osłonił mężczyznę własnym ciałem, aby Wen Wu nie miał, jak do niego dotrzeć.
— Nie zamierzam go ukarać — zapewnił Wen Wu. — I zobacz, co tak naprawdę się dzieje.
— Panie, ja…
— Mistrzu Wei — odezwał się i Lan Xichen.
To już zaniepokoiło Wei Wuxiana. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na bladą, jakąś nieobecną twarz Lan Wangji. Pochylił się nad nim i położył na jego policzku swoją dłoń. Prawie przeniknęła przez skórę. Wziął głęboki wdech, a potem podjął kolejną próbę, sądząc, że to tylko mu się śni.
Nie. Znowu. Dusza Lan Wangji znikała.
Obrócił się w kierunku Wen Wu, z trudem wstrzymując łzy w oczach. Padł na kolana. Był gotowy ponieść każdą cenę. Oby tylko nikt więcej nie zabrał mu jego ukochanego Lan Zhana.
— Błagam, ja… — zwrócił się do swojego pana.
— Błagasz? — zdziwił się Wen Wu. — No tak, znowu mnie błagasz. Przyjacielu, jego dusza nie narodzi się ponownie. Zaniknie w nicości, kiedy ty po skończonej służbie będziesz gotowy na ponowne narodziny.
— Mój panie, nie, ja… — głos mu się załamał. Nie zdołał nic więcej od siebie dodać.
0 Comments:
Prześlij komentarz