Dotarli szybko. Nie zajęło im to nawet godziny, więc upadli z wyjątkową dokładnością, jak na taki sposób przemieszczania się.
Jaskinia Tygrysa Stygijskiego i jej okolice uległy zmianie. Ciężkie, toporne powietrze zastąpiła lekka bryza pochodząca z oddalonego o dwa dni drogi brzegu wody. Roślinność rozkwitła. Tysiące gatunków roślin, w tym rozpoznał kilka rzadkich okazów, pokrywało plac, aż do wejścia do dawnej jaskini. Była to tylko wnęka, do tego dobrze ukryta pod zielenią i całą plantacją kwiatu Tysiąca Snów.
Wei Wuxian podreptał do rośliny i przykucnął przed nią, zastanawiając się, czy to na pewno to, o czym myśli. Jednak oczy go nie myliły. Setki pojedynczych płatków, które stanowiły osobne kwiaty pokrywało wejście do jaskini. Kwiat uważany za jego czasów za rzadki okaz, niedostępny dla większości śmiertelników, wyrósł w ilościach, które mogłyby zapewnić spokojny sen tysiącom ludzi na setki lat.
— Skąd to tu się wzięło? — zwrócił się do Jiang Wu, która wcześniej wspomniała, że jej ojciec oczyścił to miejsce. Wszystko sugerowało na to, że to on stał za odbudowaną starożytnego ekosystemu.
— Ja… nie wiem — mruknęła niepewnie Jiang Wu, przyklękając przy Wei Wuxianie. — Tego tu nie było ostatnim razem.
— A co znaczy „ostatni raz“? — upewnił się.
— Byłam wtedy małą dziewczynką.
— Czyli dawno.
Skrzywiła się na tę kąśliwość.
— Nie aż tak dawno — fuknęła. — Piętnaście lat temu, tak mi się wydaje. Ojciec przyprowadził mnie na uroczystość, która tu miała miejsce. Rocznicę pokonania Demonicznego Patriarchy.
— Cieszę się, że Jiang Cheng cokolwiek świętował na moją cześć.
— Nie zapomniał — wtrącił się Lan Xichen. — I nie nienawidził cię. Raczej… dręczyły go demony, których nie udało mu się nigdy przegnać. Kwiat Tysiąca Snów… gdybym tylko go wtedy znalazł, z przyjemnością bym mu go podarował, by pozwolił sobie na jedną przespaną noc.
— Wszystko przez Demonicznego Patriarchę — Jiang Wu znowu wybuchnęła gniewem.
— Nie wszystko, co złe, to moja wina. Przecież nie nawiedzałem go w koszmarach — Wei Wuxian obronił przez oskarżeniami. Nawet jeśli obrócił je w żart, to nadal bolało. Nigdy nie życzył własnemu bratu źle, co więcej szczerze pragnął, by zaznał szczęścia, więc dlaczego każdy przypisuje mu całe zło tego świata? Umarł pięćdziesiąt lat temu. Kości nie mówią, nie krzywdzą, nie sprowadzają nieszczęścia.
Pokręcił głową.
Udał się do wnęki i wsunął do jej środka. Otwór okazał się niewielkich rozmiarów, większy mężczyzna nie dałby rady się przez niego przedostać. Dla Wei Wuxiana stanowiło to spory wysiłek. Na szczęście przecisnął się na dół. Pachniało tam stęchlizną i odpadami, ciężkie powietrze utrudniało oddychanie, choć w sumie nie potrzebował oddychać, o czym wyjątkowo często zapominał.
Wei Wuxian stanął na chłodnym, wilgotnym podłożu. Rozejrzał się powoli po jaskini i zrozumiał, że nie znajdzie tutaj ani Lan Wangji, ani Wen Wu. Jaskinia Tygrysa Stygijskiego, dawne siedlisko demonicznej energii, wydobywające się z wody, podziemi i powietrza, cmentarzysko należące do tysięcy dusz, milczało. Jiang Cheng oczyścił każdy, nawet ten najmniejszy skrawek tej ziemi, aż w końcu nic nie zostało z dawnej chwały.
Wei Wuxian usiadł na nagiej ziemi i zamknął oczy, wsłuchując się w opadające do wody krople. Ten dźwięk wprowadzał w trans, prowadził go do ścieżki duszy, z której miał prawo czerpać wspomnienia związane z tym miejscem, ale zamiast nich pojawiły się dwa głosy — należały do Jiang Wu i Lan Xichena.
Zeszli do jaskini chwilę po nim. Jiang Wu narzekała na to, że musiała przeciskać się przez wąskie przejście i zabrudzić sobie sukno, choć to od samego początku już zdobiły plamy krwi. Trochę ziemi nie zmieni niczego.
— Mistrzu Wei, czy coś znalazłeś? — zapytał Lan Xichen.
— Nie, tu nie znajdziemy Lan Zhana — przedstawił im prawdę. — Jaskinia Tygrysa Stygisjkiego to artefakt przeszłości. Została oczyszczona z demonicznej energii, więc żaden rytuał nie udałby się w niej.
— Ale mój brat tu umarł — przypomniał wszystkim Lan Xichen.
— Lan Wangji, ostatni mistrz sekty Lan tutaj umarł? — zdziwiła się Jiang Wu.
— A co? Coś wiesz na ten temat? — zaciekawił się Wei Wuxian.
— Nie… Chodzi raczej o plotki. Wielu sądziło, że mistrz Lan Wangji opuścił sektę przez dręczącą go chorobę. Uznano go za zmarłego chwilę później, ale mistrz Lan spotkał się z moim ojcem krótko przez jego śmiercią. Wspomniał wtedy o jaskini Tygrysa Stygisjkiego. Stąd wiedziałam, że mistrz Lan wciąż żyje. Kiedy umarł?
— Niedawno — odparł Wei Wuxian.
— Nie… Niedawno?! — wysyczała przez zęby kobieta. — To niemożliwe.
— Możliwe. Pamiętasz mężczyznę, który mi towarzyszył, gdy nas zaatakowałaś.
Jiang Wu zmarszczyła czoło.
— To był mistrz Lan — prędzej stwierdziła niż zapytała, ale Wei Wuxian i tak udzielił odpowiedzi:
— Młodszy, ale to prawda. Spotkałaś Lan Wangji.
Jiang Wu podeszła bliżej ściany jaskini i oparła się o nią. Długie włosy wypuściła z kuca, pozwalając opaść im na twarz. Potrzebowała chwili dla siebie, by ułożyć sobie wszystko w głowie. A Wei Wuxian pozwolił jej na to, choć sam zastanawiał się, co łączyło ich oboje.
— Mistrzu Wei, za panienką Jiang — odezwał się Lan Xichen, pokazując na ścianę, przy której siedziała kobieta.
Podniosła się i stanęła znów obok mężczyzn. W jaskimi panowała ciemność, jedyne światło docierało z wnęki, przez którą przedostali się do środka. Jiang Wu sięgnęła do woreczka przeczepionego do jej pasa i wyciągnęła zapisane na talizmanie zaklęcie. Wymówiła jedno słowo: „zapal“, po czym talizman stanął w płomieniach. Rzuciła go w kierunku ściany i kiedy zetknął się z chłodną powierzchnią, rozciągnął na całą jej długość, rozświetlając skałę.
Wei Wuxian zamarł, Jiang Wu cofnęła się i zasłoniła usta z przerażenia, Lan Xichen opuścił głowę i milczał.
— Mówiłaś ciągle, że „to niemożliwe“… Miałaś racje — mruknął Demoniczny Patriarcha.
Na całej ścianie zapisano kilkaset razy jeden znak oznaczający „przepraszam“. Pismo należało do Lan Zhana. Inni mogli mu wmawiać, że się pomylił, że to tylko jego własna teoria, ale widział tyle razy, jak Lan Wangji pisał. Sam był mistrzem kaligrafii, więc dlaczego miał nie rozpoznać pisma innego mistrza?
Zbliżył się do ściany i położył na niej swoją dłoń. Demoniczna energia przepływała przez wyryte znaki. Tworzyła sieć, pajęczynę, która zaczynała się w środku, na pierwszym zapisanym słowie, a potem rozciągała się przez całą powierzchnię. Utkwił tu żal, gniew, tęsknota, ale przede wszystkim w tym słowie Lan Wangji zostawił całe poczucie winy.
— Porzuciłem swojego brata — przyznał się Lan Xichen.
— Nie… Pierwszy znak powstał, kiedy jeszcze żyłeś — Wei Wuxian próbował go pocieszyć, bo niezależnie od zaangażowania Lan Xichena nie zmieniłby uczuć swojego brata. — To ja go porzuciłem.
— A jakie to ma znaczenie… — przerwała im Jiang Cheng. Podeszła do najbliższego znaku i przejechała po nim palcem. — Nigdy wcześniej nie doświadczyłam demonicznej energii, która pochodzi z… tęsknoty — rzekła melancholijnym głosem. — Tak, to wina demonicznego kultywatora.
— Nazywam się Wei Wuxian, ale równie dobrze możesz zwracać się do mnie: „kultywacyjny wujku“ — zwrócił jej uwagę.
— Wei Wuxian — wybrała. — Jeśli mówicie prawdę, mistrz Lan nie cofnie się przed niczym.
— Porwał samego boga podziemia — przypomniał jej Wei Wuxian.
— Tylko dlaczego?
— Bo uważa, że bóg podziemia mnie więzi i tym samym próbuje mnie uwolnić.
— Czyli to jednak twoja wina.
— Na to wygląda — przyznał Wei Wuxian. — Tylko gdzie on się podział? Jeśli nie tutaj… — zamilkł.
Zamyślił się na moment. Wszystko wskazywało na to, że to właśnie w tej jaskini Lan Wangji pozostawił wszystkie swoje żale, tęsknoty, błagania i prośby, które potem zmieniły się w demoniczną energię. Jeśli to prawda, to utkwiły w tej mocy i wspomnienia.
Wei Wuxian rozciął swoją dłoń. Pozwolił krwi zebrać się wokół rany, a kiedy już kropla miała spaść na ziemię, zamachnął się, by krew opadła po linii kręgu. Usiadł na jego środku.
— Mistrzu Wei, co planujesz? — zapytał zaniepokojony Lan Xichen.
— Emocje doprowadziły do stworzenia demonicznej energii. Skoro były tak silne, to na pewno zostawiły tu też wspomnienia.
Demoniczna energia zawędrowała przez chłodną powierzchnię jaskini. Zaczęła zbierać się po całym kręgu, otaczając Wei Wuxiana swoją gniewną mocą. Rozkazał jej milczenie. Za głośno jęczała, przepełniona bolesnymi wspomnieniami. To właśnie w nich Wei Wuxian szukał odpowiedzi.
Zamknął oczy i wsłuchał się w daleki, cichuteńki głos, który go wzywał. Powtarzał bez ustanku jedno imię „Wei Ying“. Ten głos należał do Lan Zhana, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Tylko dlaczego wołał jego imię tak smutno?
— Pokaż mi — wydał rozkaz demonicznej energii.
0 Comments:
Prześlij komentarz