[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 11.3

                 

Rozległ się trzask bicza. W powietrzu uniosły się drobne, fioletowe iskierki, które podniosły włosy Wei Wuxiana i Lan Xichena. Pamiętał, że kiedyś wydarzyło się coś podobnego, ale kiedy? Zamyślił się na moment i przez to zamyślenie nie zauważył nadciągającego bicza. Trzasnął dokładnie przed jego nosem. Dzieliło go od niego niewiele. Oddalił głowę, obrócił się i sięgnął w kierunku przedmiotu, próbując złapać. Wyślizgnął mu się z rąk w ostatniej chwili.

— To ty… — wysyczała kobieta. Wyszła przed członków swojej sekty, ubrana w długie, fioletowe sukno, które splamiła na całej długości krwią. Włosy miała rozpuszczone, a spinkę z kości słoniowej wbitą w materiał.

— Jiang Wu — przypomniał sobie imię kobiety. — Córka Jiang Chenga.

— A więc Jiang Cheng ma córkę…  — zdziwił się Lan Xichen. — Przynajmniej jeden z moich przyjaciół założył rodzinę i wiódł szczęśliwe życie.

— Szczęśliwe? — odparli jednocześnie Wei Wuxian i Jiang Wu.

Oblicze Lan Xichena zmizerniało, gdy pojął, że się pomylił. Życzył wszystkim swoim bliskim szczęścia w życiu, odkąd wstąpił do niebios jako bóg. Żałował, że to były tylko czcze życzenia.

Jiang Wu otrząsnęła się, chwilowo zdekoncentrowana przez wyzwanie Lan Xichena. Zacisnęła mocniej dłoń na rękojeści i ruszyła ku Wei Wuxianowi. Ciemne chmury zasłoniły niebo. Mżawka ustała, ale zamiast nich pojawiły się grzmoty. Początkowo trzaskały z daleka. Później dźwięk przychodził coraz bliżej i bliżej.

Wei Wuxian przywołał demoniczną energię z pola bitwy. Kiedy zebrała się za jego plecami w postaci ciemnej, bezkształtnej zjawy szepnął:

— Zajmij się tym.

Usłuchała go, ruszając zatrzymać błyskawice.

Wei Wuxian posłał niewinny uśmiech w kierunku Jiang Wu.

— Droga bratanico, ty nas zaprowadzisz.

— Jaka bratanico?

Wei Wuxian zniknął jej z oczu i pojawił się nagle za jej plecami. Złapał kobietę od tyłu, przełożył ją przez swoje ramię i odbił się od ziemi, gnając w bliżej nieznanym mu kierunku. Lan Xichen podążył za nimi chwilę później.

Wszędzie napotykali na śmierć. Cuchnęło nią na każdym kroku, a duchy, niepotrafiące znaleźć drogi do koła reinkarnacji, błądziły bezwiednie, poszukując czyjejś pomocy.

— Zatrzymajcie się i poczekajcie — wydał wszystkim rozkaz, bo najprościej pozwolić duszy, by sama znalazła drogę do reinkarnacji.

Wyszli zza teren bitwy, w okolice starego lasu, który Wei Wuxian odrobinę kojarzył, choć nie miał pewności, że trafił w dobre miejsce. Zrzucił Jiang Wu ze swoich pleców i wydał jej polecenie:

— Prowadź nas do jaskini.

— Jakiej jaskini i dlaczego niby mam was gdzieś zaprowadzić? — fuknęła. Sięgnęła do pasa po bicz.

Wei Wuxian zagwizdał i pokazał kobiecie bicz, który znajdował się w jego dłoni.

— Piękny, należał do Jiang Chenga, a wcześniej do pani Yu Ziyuan. Nawet nie wiesz, ile razy trzasnęła mnie nim. Bolało mnie jak cholera.

— Nie miałeś prawa znać pani Yu! — wykrzyczała.

— Oj, miałem, drogie dziecko. Może jeszcze się nie domyśliłaś, szczególnie po naszej ostatniej walce, ale jestem twoim wujkiem.

— Demoniczny Patriarcha…

—… to ja — dokończył. — I właśnie ważą się losy świata. Został porwany bóg podziemia, a my musimy go odnaleźć — mówiąc to, wskazał na siebie i na Lan Xichena, który do nich dołączył. — Chcę tylko wiedzieć, jak trafić do jaskini Tygrysa Stygijskiego.

— Kłamiesz!

— Drogie dziecko, mistrz Wei nie kłamie — wtrącił się Lan Xichen. — Prawda jest taka, że mój brat, Lan Wangji, porwał boga podziemia. Musimy ich odnaleźć błagamy panienkę o pomoc. — Pochylił się przed kobietą.

— To… nie… Nie pomogę demonicznemu kultywatorowi. I naprawdę sądziliście, że uwierzę w te kłamstwa?

— To nie kłamstwa, pokaż nam drogę… Proszę — dodał ciszej.

— Wiem, że kieruje tobą nienawiść. Jiang Cheng nosił jej wiele w sobie przez lata, ale znałem go. Targały nim też wyrzuty sumienia. Skoro jesteś jego córką, tę nienawiść przelał na ciebie. Na pewno żałuje tego. Pasmo nienawiści kiedyś trzeba zakończyć.

— On… — zwróciła się w stronę Wei Wuxiana — nasłał na mnie tych, których zabiłam.

— Zginęli od tortur. Wielu niewinnych zginęło. W sumie, jakby tak podliczyć, to masz lepszy wynik ode mnie w mordowaniu niewinnych. — Zaklaskał. — Gratuluję. Na pewno wszyscy są z ciebie dumni. A jak poszła wojna? Na pewno…

— Nigdy tego nie chciałam! — ryknęła. — Ta wojna jest nikomu niepotrzebna. Musiałam pochować już wielu przyjaciół, inni na zawsze stracili władzę w nogach, rękach… Podupadli na duchu. Stracili synów, ojców, dziadków, braci i wujków. Wielu nie mieli okazji pochować, bo wrzucono ich ciała do zbiorczych mogił. Nie mów mi o wojnie, demonie.

Splunęła na Wei Wuxiana.

Podeszła do niego i wyrwała bicz z jego dłoni. Przypięła swoją broń z powrotem do pasa, a potem udała się w kierunku, z którego ją zabrali. Lan Xichen wziął głębszy wdech, by ze spokojem wypuścić powietrze z ust i nie unieść się gniewem. Wei Wuxian tego nie potrzebował. Kąciki jego ust uniosły się w subtelnym uśmiechu.

Pozwolił demonicznej energii przepłynąć przez swoje ciało. Zaczęła wypełniać każdą komórkę, napełniać go uczuciem, którego zapomniał na tak wiele lat. W końcu przypomniał sobie, jak demoniczna potęga wiele dla niego znaczyła. Zaczął ją praktykować z innych względów, ale… nie żałował. Pasowali do siebie; w tej kwestii wielu wcale się tak nie myliło.

Wypuścił demoniczną energię. Przypłynęła przez całą ziemię, docierając aż do pola bitwy. Czerwona poświata uniosła się nad ziemią, zwracając uwagę Jiang Wu. Kobieta odwróciła się gwałtownie. Krew napłynęła do jej oczu.

— Nie odważysz się — syknęła, jakby domyśliła się zamiarów Wei Wuxiana.

— Nie odważę? — zapytał słodko. — A więc nie znasz Demonicznego Patriarchy.

Zacisnął pięść, zamykając w niej stworzone z demonicznej energii łańcuchy. Wezwał upadłe na polu walki dusze — te, które wcześniej nie pomogły mu zahamować upadku. Złapał je wszystkie w okucia i rozkazał otoczyć Jiang Wu.

Na kobietę spadł horror. Przerażona zaczęła rozglądać się po twarzach upadłych wojowników. Wielu z nich rozpoznała. Towarzyszyli jej w czasie bojów, dopóki nie spotkała ich śmierć. Łzy stanęły w oczach kobiety. Traciła siły. Maska silnej przywódczyni opadła i zastąpił ją obraz zwykłego człowieka, który napotkał na limity.

— Może wystarczy? — zasugerował Lan Xichen.

— Jeszcze nie.

Niewiele brakowało. Wei Wuxian nie szczycił się swoim dokonaniem. Wojownikom należał się szacunek, szczególnie tym, którzy upadli w walce o swoje rodziny, o pokój i pojednanie. Oni wszyscy zasługiwali na lepszy los, nie na sąd i uwięzienie przez Demonicznego Patriarchę.

— Dobrze, wystarczy — Jiang Wu ugięła się. — Proszę, uwolnij ich. To dobrzy ludzie. Nie zasłużyli na taki los.

— Wiem — Wei Wuxian przyznał jej rację. — Nie chcę zrobić im nic złego, ale musisz mnie zaprowadzić do jaskini Tygrysa Stygijskiego.

Jiang Wu wciąż miała swoje wątpliwości, ale tym razem skinęła posłusznie głową. Przetarła załzawione oczy i wstała. Przeszła przez uwięzione łańcuchami dusze, stając naprzeciw Wei Wuxiana. Dała mu chwilę na cofnięcie zaklęcia. Tak też postąpił. Uwolnił jej ludzi, a potem spytał:

— To gdzie jesteśmy?

— Niedaleko jaskini — szepnęła. — Niech mi bogowie wybaczą, jaskinię znajdziecie jeśli ruszycie na wschód. Traficie bez większych problemów. To piękne miejsce.

— Piękne? — zdziwił się Wei Wuxian. — Ostatnim razem, jak tam byłem, demoniczna energia przysłaniała cały obszar wokół jaskini. Ludzie, którzy odważyli się do niej podejść, stawali się dzikimi trupami.

— Ojciec oczyścił to miejsce. Zajęło mu to większość lat jego świetności, ale w końcu tego dokonał. Jaskinia nie stanowi teraz zagrożenia.

Wei Wuxian założył ręce na piersi i zastanowił się przez moment. To nie pasowało mu do obrazu, który pozostał w jego wspomnieniach. I zdecydowanie to miejsce nie nadawało się na żaden rytuał, więc Lan Wangji nie tam zmierzał.

— Zaprowadzisz nas, panienko Jiang — zaproponował, ku zaskoczeniu wszystkich, Lan Xichen. — Dobrze? — dodał, kiedy uznał, że zachował się nieodpowiednio.

— Nie chcę — przyznała.

— Od sukcesu naszej misji zależy dobro ludzkości. Wiem, że panienka ma wątpliwości, są one jak najbardziej słuszne, ale proszę rozważyć, co się dzieje dookoła. Dusze zmarłych nie odeszły, a utknęły pomiędzy.

— Wojownicy zawsze mieli problem…

—… z odnalezieniem drogi do koła życia — dokończył Lan Xichen. — Jak najbardziej się z tym zgadzam, ale zauważ proszę, że coś uległo zmianie. To nigdy nie trwało tak długo. Dziecko, nie oczekuję od ciebie bezwzględnego zaufania, ale odrobiny zwątpienia w to, co ma obecnie miejsce.

Jiang Wu pozdrowiła Lan Xichena, a potem odparła:

— Sekta Lan i sekta Jiang zawsze żyły w zgodzie. Mój ojciec zawsze szanował mistrza Lan, więc ze względu na jego pamięć, zasieję ziarno niepewności w swoim sercu.

— No tak, on wygląda „szlachetniej“… — narzekał pod nosem Wei Wuxian. — Dziękuję, mistrzu Lan, niesamowita pomoc. Jak widać, mojej osobie nigdy się nie ufa.

— Ciekawe czemu? — odparła sarkastycznie Jiang Wu. — Niezbadane są tajemnice tego świata.

Nawet Lan Xichen zaśmiał się pod nosem. Wei Wuxian burknął coś niewyraźnie, sam nie wiedział za bardzo co, bo chciał zwyczajnie wylać swoją frustrację. Popchnął zachęcająco Jiang Wu, by zaczęła prowadzić. Kobieta fuknęła, ale faktycznie wskazała im jakąś drogę.



Prześlij komentarz

0 Komentarze