Maury otworzył oczy. Powitał go widok zdziwionej dziewczynki, na którą wcześniej napotkał w chatce. Trzymała przy sobie drewnianą figurkę boga, pękniętą pośrodku. Po drewnie spływały pojedyncze krople krwi.
Podniósł się gwałtownie i wyszarpnął figurkę z rąk dziewczynki. Na szczęście wyczuł wewnątrz obecność Zapomnianego Boga. Odetchnął z niewyobrażalną ulgą.
Usiadł stole i pochylił głowę nad podłogą. Czuł, że znowu w jego oczach zbierają się łzy. Obiecał sobie, że już nie będzie płakał, ale to towarzyszące mu napięcie środku od lat nagle zanikło. Pierwszy raz odkąd pamiętał normalnie odetchnął z ulgą, nic go nie blokowało. Nie pojawił się żaden ból, jakby w końcu pozbył się źródła wszystkich problemów.
Ach, jakie to cudowne uczucie…
Odchylił głowę do tyłu i spojrzał w kierunku sufitu. Wsłuchał się w otaczające go dźwięki i napotkał na… cudowną, błogą ciszę.
— Udało się — ogłosił Zerefowi. — Naprawdę mi się udało. Wygraliśmy!
Czarny Mag milczał.
Maury zaniepokoił się. Zeskoczył ze stołu, zahaczając o wystającą drzazgę. Wbiła mu się w skórę aż do krwi. Kropla roztarła się o nierówną powierzchnię blatu. Jednak zapomniał o tym bólu, gdy Zeref odważył się pokazać twarz. Krew spływała z jego ust, nosa i oczu. Napłynęła nawet do gałek ocznych. Jego skóra stała się potwornie sina, niezależnie od tego, jak ciemno było w samym pomieszczeniu.
Maury podbiegł do przyjaciela i złapał go za ramiona. Potrząsnął nim kilka razy tak porządnie, by potwierdzić swoje niepokoje. Nie mylił się. Zeref nie udawał. Jego stan również nie był wynikiem działań Zapomnianego Boga, a raczej… jego porażki.
— Umierasz — zdał sobie sprawę. — Umierasz, bo…
— Źródło mojej mocy pochodziło od Zapomnianego Boga. Tak, mówiłem ci.
— To nie w porządku! — oburzył się. — Możemy jeszcze zawalczyć o ciebie. Przecież to nic złego, że straciłeś moc.
— Straciłem nieśmiertelność, Maury. Przyszedł na mnie czas.
— A Lucy?! — ryknął odruchowo.
Zeref posmutniał.
— Z nią… się nie pożegnam.
— Dlaczego? Poczekaj jeszcze chwilę. Dasz radę przecież. To nie jest tak, że Zapomniany Bóg nie żyje. Patrz! — Wystawił przed siebie figurkę. — Może uda mi się wyciągnąć z niego odrobinę mocy. Przecież nie trzeba jej wiele.
— Maury…
— Błagam, obudź się!
— Maury, proszę… — wyszeptał czule. — Żaden człowiek nie powinien żyć dłużej niż jest mu to dane. Oszukiwałem śmierć tak długo. Czas się pożegnać. Lucy… ona zrozumie.
— Zrozumie, ale czy to wystarczy? Czy JEJ to wystarczy? Czy TOBIE to wystarczy?
— Nie — przyznał. — Ale wybór nie należy do nas. Mogę zrobić tylko ostatnią rzecz, wynagrodzić Lucy i Natsu wszystkie krzywdy. Przeprosić za swoje zachowanie.
Wyciągnął kawałek kamienia ze ściany i wsunął dłoń do otworu. Wyciągnął z niego niewielki pakunek, coś owiniętego w stary, zakurzony materiał. Położył go na środku stołu, po czym rozwinął. Oczom Maurego ukazał się zeschnięty kwiat, wokół którego gromadziła się stara magia — pochodząca jeszcze sprzed czasów, kiedy Zapomniany Bóg znalazł miejsce wśród innych bogów.
— Możesz tego użyć. To starożytna magia — wpadł na pomysł.
Zeref zaśmiał się, chyba pierwszy raz w życiu, bo sam Maury nigdy nie pomyślał, że jest do tego zdolny.
— To dla Nashi — zwrócił się ku dziewczynie.
— Ona już jest bezpieczna.
Pokręcił głową.
— Nie — mruknął. Z ust wypłynęła kolejna porcja krwi. — Uratowałeś jej ducha, ale ciało jest słabe. Czeka ją wiele wyzwań, będzie musiała powrócić do przeszłości i znaleźć swoje miejsce wśród wydarzeń, które już miały miejsce. Nie zmieni przeszłości, ale nada kształt teraźniejszości.
Zeref zacisnął w pięści zasuszone płatki starożytnego kwiatu i rozsypał je po śpiącej Nashi. Drobinki magii wzniosły się w powietrze. Zaczęły tańczyć po pomieszczeniu, jakby cieszyły się ostatnim oddechem, zanim zaniknął na zawsze. Jednak najpierw zebrały się w jednym miejscu. Utuliły się nawzajem, przyjmując swoją dawną, prawie zapomnianą postać kwiatu, którym niegdyś były. Najpierw wyrosły z ziemi splamionej krwią, potem wypuściły pąk, aż w końcu rozkwitły nad twarzą Nashi, otulając ją ciepłym dotykiem magii.
Policzki dziewczyny nabrały różu. Odetchnęła ciężej, biorąc głębszy wdech powietrza, a nawet zamrugała.
— Nashi… — ucieszył się Maury. — Zerefie, jesteś… — umilkł.
Zeref usiadł przy stole. Oparł głowę o blat, na jego twarzy zatrzymał się piękny, spokojny uśmiech, a potem zasnął i już się nie obudził…
***
Zeref pamiętał opowieści, które przekazywali między sobą jego bracia w świątyni. Mówili o śmierci, o bogu, który czeka u bram prowadzących do koła reinkarnacji. Niektórych jednak nigdy nie spotykał ten zaszczyt. Źli trafiali wprost do podziemia, gdzie czekała na nich wieczna kara za grzechy.
Był gotowy na czeluści, na mrok i cierpienie, ale zamiast niego napotkał na ciepłe światło, które otuliło go swoim promieniem. Jakby ktoś przykrył go kocem. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł tyle ciepła. Pewnie miało to miejsce jeszcze wtedy, gdy mama kładła go z Natsu do snu.
— Bogowie się pomylili — odparł.
— Nie pomylili się — usłyszał za sobą znajomy głos.
Odwrócił się gwałtownie. Stała przed nim młoda dziewczyna, o długich, bujnych włosach, sięgających aż samej ziemi. Chodziła boso, ciesząc się ciepłym dotykiem podłoża. Sukienkę nosiła cienką, przewiewną, jakby pragnęła zaznać wiecznego lata. Z nikim innym nie miał prawa pomylić tej dziewczyny…
— Mavis — wyszeptał imię dawnej ukochanej.
Zaśmiała się słodko. Podskoczyła w miejscu i podbiegła do Zerefa. Nie rzuciła mu się w ramiona. Zamiast tego zatrzymała się, nieśmiało sprawdzając reakcję Zerefa.
Nie zawahał się. Sięgnął ku dziewczynie, przyciągnął ją do siebie i pochwycił w silnym uścisku. Tym razem jej nie zabije. Tym razem ta klątwa nie odbierze mu ukochanych.
— Zeref, weź już mnie puść… — poprosiła.
Podniósł Mavis i okręcił dookoła. Podrzucił ją, a potem złapał w swoich ramionach.
— Wiem, że nie zasługuję na ciebie, ale pozwól mi naprawić wszystkie błędy z przeszłości.
— Oj, ty głupiutki magu, już uczyniłeś wiele dobrego. Obserwuję cię od wielu lat. Jestem z ciebie taka dumna.
— Nie… — Pokręcił głową. W oczach zebrały mu się łzy. Próbował je zdusić, ale był na to za słaby. — Wyrządziłem tak wiele złego. Zasługuję na podziemie, na karę, na coś gorszego od tego, co spotkało tych, którzy znaleźli się zbyt blisko mnie.
— Uratowałeś Lucy, poświęciłeś się, by zapobiec narodzinom Zapomnianego Boga. Zerefie… pozwól sobie pomóc.
— Mavis… Przepraszam.
— Nie przepraszaj, najdroższy.
— Nie chciałem.
— Wiem.
— Ta moc… mnie zwiodła. Powinienem od samego początku coś zmienić.
— Nie zmienimy przeszłości.
— Ale…
— Ciii… — uciszyła go. — Już, kochanie, wystarczy. Możesz w końcu odpocząć. Jestem przy tobie i będę tu, aż bogowie pozwolą nam obojgu narodzić się ponownie.
***
Lucy pobiegła w kierunku ich chatki w skale. Krwawiła. Kolejne robaki odpadały z jej ciała. Były to już ostatnie z nich. Czuła pierwsze zranienia, które nie zagoiły się za sprawą pasożyta. Wyłoniły się na rękach i nogach, zaczęły ją też boleć miejsca po dawnych poparzeniach. Starała się o nich wszystkich zapomnieć. Myślała tylko o Nashi, o swojej najdroższej córeczce. Powierzyła ją Zerefowi, na pewno ją uratuje, ale czy zdążą we właściwym momencie? Nie spóźnią się?
Jej serce niemal eksplodowało, gdy z daleka dostrzegła Maurego. Czekał na zewnątrz, siedząc przy chłodnej ścianie budynku. Pilnowała go dziewczynka, którą nazwała Nashi. Oboje popłakiwali.
Coś się stało.
Bez wahania przyspieszyła. Pędziła, jak opętana. Zapomniała o towarzyszącym jej bólu, zostawiła za sobą Natsu. Zresztą, nie widziała, by ktokolwiek podążał za nią. Wszyscy zostali w ruinach miasta.
Wyskoczyła na pustą polanę. Potknęła się. Przewróciła na ziemię i przeturlała aż po sam dom. Uderzyła wściekle o podłoże, tym razem nie pozostawiając żadnych uszkodzeń na ciele.
Maury wyjrzał znad ramion. Łzy spływały nieustannie po policzkach, a na widok Lucy załkał jeszcze mocniej. Wstał i rzucił się na kobietę, wtulając w nią mocno.
Przewidywała najgorsze…
— Powiedz mi prawdę — błagała.
— Przepraszam, Lucy. Myślałem, że to najlepsze rozwiązanie. Przepraszam.
— Gdzie jest Nashi? — Odsunęła Maurego i potrząsnęła nim porządnie. — Udało się? Uratowaliście ją?
— Pokonaliśmy Zapomnianego Boga…
— Udało… się…
Opadła bezwładnie. Odetchnęła z ulgą, a jednocześnie straciła władzę w nogach. Cała siła opuściła ją w jednym, niefortunnym momencie. Powinna zajrzeć do środka. Poznać prawdę o swoim dziecku i jak zakończyła się jej historia.
— Proszę pani? — odezwała się dziewczyna zwana Nashi.
Zdjęła chustę z włosów i przywiązała ją na bose stopy Lucy. Kobieta syknęła z bólu. Jej stopy krwawiły, choć to słowo nie oddawało pełni tego, co czuła. Miała zniszczoną całą skórę, pokrywały ją głębokie bruzdy, sięgające aż samym kości. Połamany duży palec wykręcał się w przeciwną stronę, a małego paluszka na drugiej nodze nie znalazła.
Załkała.
Sięgnęła po dziewczynkę i przytuliła ją do siebie.
— Dziękuję… Nashi — nazwała ją kolejny raz imieniem swojego dziecka.
— Nashi, ona… — Maury urwał.
— Co z moją córką? — syknęła.
— Musiała powrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło.
— O czym ty mówisz? — Odsunęła od siebie dziewczynkę i sięgnęła w stronę Maurego. Złapała go za kołnierz. — Powtórz. Powtórz. Powtórz! — krzyknęła, kiedy nadal milczał.
Nastała cisza.
Lucy puściła Maurego. Na klęczkach weszła do chatki. Powitał ją przerażający mrok. Rozejrzała się nerwowo za swoim dzieckiem. Nigdzie jej nie widziała. Na łóżku leżał Zeref, nie było tam miejsca dla drugiej osoby. Nie schowała się również nigdzie indziej.
Nashi zniknęła z tej chatki.
Opuściła bezwładnie ręce. Zatrzymała łzy w oczach. Nie rozpłacze się, nie teraz, skoro poszukuje swojego dziecka. Gdzieś tu jest. Przecież nie zniknęła. Nawet jeśli znała ją z przeszłości, jeśli poznała Shinę, to przecież mogła zmienić dawne wydarzenia. Nie? No jak to nie?
Skuliła się i rozpłakała się potwornie, powtarzając bez ustanku imię swojej córeczki, jednak ta nie wychodziła jej na spotkanie. Gdzieś się ukryła. Gdzieś w przeszłości i nie zamierzała wspomóc starego serca matki…
— Myślałam, że w końcu ją znalazłam. Że w końcu wszystko będzie jak dawniej. Nie udało się, Zerefie…
I on jej nie odpowiedział. Ratowanie Nashi musiało go wykończyć, ale mimo to nie był to najlepszy czas na sen. Przesunęła się na rękach trochę bliżej i oparła o łóżko. Położyła dłoń na jego piersi. Nie podnosiła się.
Przeraziła się. Nie, to tylko sen, to nie dzieje się naprawdę…
— Zeref? — Trąciła nic mocniej. — Nie wygłupiaj się. Hej?
Uderzyła Zerefa w ramię, na początku nie za mocno. Potem wykorzystała trochę więcej siły. Podskoczył w miejscu, ale nie otworzył oczu.
— Zeref? — mruknęła. — Hej? Nie zostawiaj mnie. Obiecałeś się mną zająć. Kto teraz? Hej, Zeref? Ze… — urwała.
Położyła głowę na jego piersi, tuląc chłodne, puste ciało, z którego odeszło całe życie. Dlaczego nie pożegnał się z nią? Dlaczego postąpił tak samolubnie?
Wszyscy ją opuszczają…
Zamknęła oczy i padła ze zmęczenia, zasypiając…
0 Comments:
Prześlij komentarz