Wei Wuxian zacisnął pięść z ekscytacji, kiedy odkrył kolejny sekret Wen Wu. Ominął Mo Xuanyu i jako pierwszy wszedł całym ciałem w lustro. Otuliła go miękka, ciepła kołderka, która pchnęła go od tyłu i wypchnęła na drugą stronę. Chwilę później przy jego boku znalazł się Mo Xuanyu.
— Fascynujące — pochwalił przedmiot i jego działanie. — A gdzie się przenieśliśmy?
Otaczała go zewsząd czerwień. Krwawe, cienkie tkaniny opadały z sufitów na kolumny prowadzące ku skromnemu siedzisku, na którym rozstawiono pędzel, tusz i kilka fragmentów papieru. W pomieszczeniu trwała cisza. Niesłyszalny był szum wiatru czy proste rozmowy mieszkańców tego miejsca. A tak ogromną przestrzeń ktoś musiał zamieszkiwać.
Podszedł do stołu i przyklęknął przed nim. Podniósł jeden z zapisanych fragmentów papieru. W życiu i poza nim nie widział tak potwornego pisma. Kulfony wykrzywiały się we wszystkie strony, imitując przepiękne poematy zapisane na pozostałych kartkach. Były obrazą dla ręki mistrza, który odważył się udzielić lekcji swojemu uczniowi. Gdyby sam kiedykolwiek coś zapisał, to osobiście wysłałby siebie na karę do podziemia.
Współczuł nauczycielowi, który uczył tak topornego i nieutalentowanego ucznia.
Odłożył przedmioty na miejsce i wstał, rozglądając się za kimkolwiek, kto wskazałby mu drogę do Miasta Duchów.
Nagle objawiła się przed nim biel. Piękna postać, jakby bogini zstępująca z wysokiego nieba, opadająca wśród pieśni swoich sług i dźwięków natury, weszła do pomieszczenia. Miała długie, czarne włosy, które opadały aż ku samej ziemi. Szła boso, delikatnie, nie pozostawiając po sobie najmniejszego dźwięku, jakby sunęła się po powietrzu.
— Wei Wuxian, jak miło, że przybyłeś — postać zwróciła się do niego.
Zamrugał kilkukrotnie. Ta wspomniana bogini rzekła męskim głosem, choć i ten był nieziemsko piękny i czysty. Wei Wuxian wystąpił jeden krok do przodu, by przyjrzeć się bliżej nieznanej sylwetce. Okazała się… znana.
— Wasza Wysokość Książę Koronny. — Pochylił nisko czoło. — To zaszczyt! Przepraszam, że przeszkadzam.
— Tak, mój drogi przyjacielu, przeszkadzasz.
Z sali obok wyłonił się Hua Cheng. Posłał nienaturalny uśmiech w kierunku Wei Wuxiana, który sprawił, że Demoniczny Patriarcha zapragnąć powrócić do podziemia i nigdy stamtąd nie wracać.
Przełknął głośno ślinę, przypominając sobie, w jakim celu pojawił się w Mieście Duchów. Wystąpił przed Mo Xuanyu, którego odsunął na bok. Skinął, dając znak, że zajmie się tą sprawą.
— Władco Duchów, Lan Wangji oszukał mnie i porwał boga podziemia.
Hua Cheng zaśmiał się, uznając, że to żart. Jednak Wei Wuxian nie śmiał się. Władca Miasta spoważniał. Obrzucił Wei Wuxiana gniewnym, ale wyrozumiałym spojrzeniem.
— San Lang, to chyba brzmi poważnie. Nie chcę przeszkadzać.
— Gege, ty nigdy nie przeszkadzasz — zapewnił. Znowu przybrał ten piękny, choć sztuczny uśmiech. Promieniał tylko na widok swojego księcia. — Czasami inni nie umieją wyczuć momentu.
— Nie, San Lang, jesteś Władcą Duchów. Jeśli pojawia się sprawa tak dużej wagi, to moja obecność powinna zostać przez ciebie zignorowana. Bogów podziemia się nie porywa — skarcił go książę.
Łezka zakręciła się w oku Wei Wuxiana. Dziękował Xie Lianowi z całego serca za jego dobroć i zrozumienie.
— Wen Wu został porwany! — wykrzyczał niespodziewanie Mo Xuanyu. — Proszę o pomoc!
— Mo, wystarczy… — próbował go uspokoić Wei Wuxian.
— Nie — odparł stanowczo. — Zakochałem się pierwszy raz w całym moim życiu. Nie pozwolę, by ktokolwiek mi go odebrał. Udało mi się przekonać do siebie samego boga podziemia, nie straszny mi Władca Miasta czy jego ukochany.
— Ukochany? — Xie Lan zmieszał się. Czerwone rumieńce nagłe wyszły mu na bladych policzkach. Odskoczył na bok, uciekając przed rozradowanym spojrzeniem Hua Chenga. — Nie, to trochę, pomyłka. Nie, ja…
Spojrzenie Hua Chenga zwróciło się ku Mo Xuanyu, mówiąc: „lubię cię“.
— Cudownie — odparł zadowolony Hua Cheng, prowadząc Xie Lana do stołu, na którym wciąż leżały kaligraficzne próby, do tego nieudane. — Wysłuchaliśmy naszych przyjaciół i teraz mogą nas opuścić.
— Hua Cheng… — błagał Wei Wuxian. Wysunął się przed Mo Xuanyu, obiecując, że od teraz on się wszystkim zajmie.
— Wei Wuxianie, dzisiaj nie mam czasu na zabawy i podchody.
— To sprawdź — wysapał. Padł przed przyjacielem na kolana, uzmysławiając go, że nie przyszedł z żartami. Pochylił nawet czoło ku podłodze.
— Wstań, nie potrzebuję…
— Ja potrzebuję! — przerwał Władcy Miasta.
Hua Cheng uderzył w stół, nie hamując swojego gniewu, nawet przed swoim księciem, co zmartwiło Xie Liana. Złapał Hua Chenga silnie za ramię i przytrzymał go chwilę, zanim się nie uspokoił. A zajęło to chwilę. Nikt nie pojmował źródła tego gniewu, ale wszyscy go zaakceptowali i czekali cierpliwie, aż sytuacja się unormuje.
Hua Cheng otarł twarz, szczególnie oczy i opadł przy Xie Lianie. Ten przytrzymał go i pozwolił ułożyć na swoich kolanach.
— Moc podziemia się zachwiała — wyjaśnił zebranym. — Nastał chaos i…
Przywędrował do niego samotny motyl. Usiadł na nosie swojego pana, przynosząc wizję z podziemia. Przyjrzał się kilku obrazom i w końcu potwierdził słowa Mo Xuanyu.
— San Lang, wszystko w porządku? — zaniepokoił się Xie Lian.
— Tak, gege, trochę zakręciło mi się w głowie.
Wei Wuxian przewrócił oczami. Oczywiście, że musiał przed księciem odbywać to całe przedstawienie. Chaos, szczególnie pochodzący z podziemia niszczył równowagę między życiem a śmiercią. Bycie władcą między tymi dwoma wymiarami nakładało na barki olbrzymi ciężar, który w przypadku zachwiania spadał na władcą. Nie skończyło się to tylko na bólu głowy.
Wei Wuxian przymknął powieki, wzywając demoniczną energię. Stabilnie wydobyła się między jego palcami, przybierając postać długiej linii. Powędrowała w kierunku Hua Chenga. Władca Duchów pstryknął palcami i sprawił, że zniknęła.
Odetchnął z ulgą. Chaos wpłynął na niego w mniejszym stopniu niż sądził. To jednak nie rozwiązywało podstawowego problemu, jakim było porwanie Wen Wu. W tym tempie, jeśli podziemie pozostanie bez swojego boga, chaos rozszerzy się na obszar, którego nikt później nie zdoła kontrolować.
— Gdzie jest Lan Wangji? — syknął Hua Cheng, siadając przy swoim księciu.
— San Lang, może pozwolisz sobie na odpoczynek?
— Jeśli gege się mną zaopiekuje, to na pewno szybko nabiorę sił.
Wei Wuxian jeszcze mocniej przewrócił oczami. A myślał, że to on jest tani ze swoimi podrywami, ale najwyraźniej inny mistrz rzucił mu wyzwanie.
— Nie wiem, gdzie się znajduje. Mo Xuanyu sprawdził, że umarł on w jaskini Tygrysa Stygijskiego — wyjaśnił Wei Wuxian i skinął głową, by chłopak kontynuował.
— Władco Duchów, musimy przedostać się do świata żywych. To tam się udał mistrz Lan, jestem tego pewien, ale… — zawahał się.
— Jakie „musimy“? — przerwał mu Wei Wuxian. — Zginiesz jako pierwszy. Niepotrzebna mi taka heroiczna śmierć. Po wszystkim to Wen Wu i tak by mnie rozszarpał.
— Chcę pomóc — uparł się.
— Pomożesz, jeśli ukryjesz się w bezpiecznym miejscu. I tak wiele zrobiłeś. Bez ciebie nie dostałbym się tu tak szybko. Gorzej, że dalej nie wiemy, gdzie ten debil uciekł ani co planuje. Gdybyśmy tylko znali kogoś mu bliskiego, kto znał go dłużej i lepiej ode mnie…
— Lan Xichen! — wykrzyczał niespodziewanie Mo Xuanyu.
— Co z nim? — spytali jednocześnie Wei Wuxian i Xie Lian.
— To brat mistrza Lan — dodał chłopak.
— Brat? — powtórzył powoli. — Może nam pomóc, ale to bóg, nie dostaniemy się do niego.
— Ja was zaprowadzę. — Zgłosił się Xie Lian. — Może nie wyglądam, ale też jestem bogiem — mówiąc to, dumnie wypiął pierś.
Zebrał fragment papieru, wybierając ten, na których zapisał znaki Hua Cheng, a potem przyłożył je do płomienia. Zamieniły się w proch chwilę później.
— San Lang, może poćwiczysz kaligrafię, a my w tym czasie udamy się do niebios? — zaproponował niewinnie, drąc kolejne dzieła Władcy Duchów. — Zacznij od najprostszych znaków, proszę?
Podał mu przykład w postaci znaku rén oznaczającego człowieka. Wei Wuxian aż uniósł brew ze zdziwienia. Nie sądził, że Hua Cheng reprezentuje tak niski poziom. Gdyby wiedział wcześniej, udzieliłby mu przyjacielskiej lekcji.
— Dobrze, gege. Poćwiczę, a ty w tym czasie zaprowadź Wei Wuxiana do niebios. Najlepiej od razu zareagować.
Uśmiech Hua Chenga przeszył Wei Wuxiana wskroś. Dziękował wszystkim bogom za to, że w tym samym pomieszczeniu znajduje się jeszcze jego książę, inaczej rozszarpałby Wei Wuxiana na najdrobniejsze kawałki.
Xie Lian poprawił białą szatę. Włosy zebrał w niskiego kuca i przedostał się za Wei Wuxiana. Złapał go silnie za bark. Demoniczny Patriarcha aż skręcił się bólu, jednak zdusił w sobie jęk. Zachował nawet prostą postawę. Książę zmniejszył odrobinę nacisk, kiedy doszedł do wniosku, że przesadził.
— Mistrzu Wei, nie puszczaj się mnie — zostawił go z „delikatnym ostrzeżeniem“.
Energia otoczyła Xie Liana. Jasne, oślepiające światło padło z sufitu. Wei Wuxian przymknął oczy, bojąc się, że od tego blasku straci wzrok. A ten stawał się coraz mocniejszy. Ziemia się zatrzęsła. Kłęby kurzu opadły z kolumn trzymających całą budowlę zaświatów. Unieśli się. Stopy Wei Wuxiana oderwały się kawałek od ziemi, niezbyt wysoko, bo na pewnej wysokości zatrzymali się, co go zdziwiło. Przez moment lewitował tak nad posadzą, aż opadł, a jego stopy dotknęły czegoś ciepłego.
We włosy przedostał się powiew letniego, przyjemnego wiatru, zupełnie innego od chłodów podziemia. Przyjął ten dotyk z rozkoszą, ciesząc każdym delikatnym muśnięciem. Wokoło roztaczały się różne głosy, a wyglądało na to, że blask zelżał. Rozchylił ostrożnie powieki, pozwalając jasności niebios na przyjęcie go do siebie.
— Jesteśmy — szepnął Xie Lian, puszczając sędziego.
Wei Wuxian niepewnie zrobił krok na przód, pozwalając sobie wejść wśród bogów. A tych było tu wiele. Biegali. Wszyscy biegli bez większego celu, udając się z jednego punktu na drugi. Rozmawiali ze sobą żywo, ciągle wymieniając jakimiś informacjami. Niewiele pojął z potoku tych słów, choć wystarczyło, że usłyszał wzmiankę o „bogu podziemia’. To mu wystarczyło.
— Przepraszam szacownego boga — Xie Lian zwrócił się do jednego z mężczyzn odzianych w sukno o kolorze głębokiego fioletu. — Czy mogę zapytać o….
Bóg zmieszał się. Nerwowo rozejrzał się po twarzach innych bogów, po czym szybko ominął Xie Liana i uciekł w bliżej nieznanym kierunku. Książę nie poddał się i spróbował z kolejną osobę, jednak ta zachowała się podobnie. Zagadnął innego boga; ten żachnął na niego i wyminął, nie chcąc mieć nic wspólnego z Bogiem Skrawków.
Xie Lian westchnął ciężko, załamując ręce. Posmutniał, a ten widok sprawił, że Wei Wuxianowi zrobiło się aż przykro.
— Nic dziwnego, że książę woli towarzystwo demonów i duchów. Bogowie nie są warci patyka pozostawione na drodze, a i ten ma większą wartość od nich. Załatwię to — obiecał. Wziął głęboki wdech, a potem z całej siły wykrzyczał: — Czy jest tu Lan Xichen?!
Praktycznie wszystkie spojrzenia zwróciły się ku nim. Bogowie zaczęli po sobie patrzeć, zastanawiając, co ma oznaczać ten niespodziewany krzyk. Nie spodziewali się, że u źródła znajdą Demonicznego Patriarchę. U jednych pojawiło się zgorszenie w oczach. Inni zaczęli szeptać między sobą. A pojawili się i tacy, których obecność kogoś z zaświatów szczerze zafascynowała.
Trwało to chwilę, zanim Lan Xichen pojawił się na lodowej płycie, przybywając na niej ze swojego pałacu. Włosy miał pokryte śniegiem. Otaczała go chłodna powłoka, pachnąca zimą i mrozem. Na sam jego widok niektórzy zadrżeli, unikając uderzenia zimna.
Lan Xichen postawił ostrożnie trzewik na podłożu. Za każdym swoim krokiem pozostawiał plamę z lodu. Drobne śnieżynki opadały z jego jasnego sukna. Wyglądał pięknie, jak prawdziwy bóg.
— Mistrzu Wei, miło ponownie się spotkać — pozdrowił go skinięciem. — I witam również Księcia Koronnego. To zaszczyt.
— Zaszczyty zostawmy na później — poprosił Wei Wuxian. — Lan Wangji.
Na wspomnienie tego imienia Lan Xichen wyraźnie się poruszył. Jego twarz zmarniała. Przemknął przez jego oblicze strach, jakby słowa Wei Wuxiana faktycznie go przestraszyły.
— To niemożliwe — mruknął.
— Czyżbyś był bogiem małej wiary? — zażartował sobie. — Mistrzu Lan, z całym szacunkiem, ale nie żartujemy.
Lan Xichen wziął głęboki wdech i zastanowił się, zanim odparł:
— Mój brat zaplanował to od samego początku.
Stworzył siedzenie z lodu i usiadł na nim. Otaczał ich chaos. Bogowie przemieszczali się z jednego miejsca na drugie, w pewnym momencie przestali nawet zwracać uwagę na niespodziewanego i niechcianego tu przybysza, a nawet dwóch, jeśli wziąć pod uwagę Xie Liana. Za tym chaosem stał Lan Wangji… Nikt przy zdrowych zmysłach by tego się nie spodziewał.
— Lan Xichenie… — powiedział cicho, po czym przyklęknął przed mężczyzną. — Wybacz, że ci przeszkadzam, że próbuję ponaglić, ale czas ani mi, ani tobie, ani całemu światu nie sprzyja. Ten głupi, bezmyślny i absurdalny Lan Zhan dokonał czegoś potwornego. Zwrócił na siebie uwagę. Niezależnie od tego, jaki ciąg zdarzeń obierze ta historia… Lan Zhan zostanie ukarany. Ale ta kara może być lżejsza, a ma prawo stać się cięższa. Wszystko zależy, czy zatrzymamy go we właściwym momencie.
— Jetem tego świadomy. Po prostu… — Pokręcił głową. — Targają mną wyrzuty sumienia. Wiedziałem, że mój brat się zmienił po śmierci mistrza Wei. Na początku, choć pogrążył się w żałobie, żywił głęboką nadzieję, że mistrz Wei powróci. Ale lata mijały, zbyt wiele lat… Powinienem zareagować, porozmawiać z nim otwarcie, ale obawiałem się, że rozgrzebię stare rany. Głupi człowiek, a swą głupotę odkrywa po czasie.
— Błagam.
— Mistrzu Wei, nie wiem, gdzie obecnie przebywa mój brat. Mogę tylko snuć domysły. Jedno miejsce wydaje się szczególne. Jaskinia Tygrysa Stygijskiego.
— To tam umarł — wspomniał Wei Wuxian, pamiętając słowa Mo Xuanyu. — Możemy tam zacząć.
— Tak, ale wątpię, byśmy go tam odnaleźli. Mój brat tyle lat cierpiał, tak wiele bliskich mu osób stracił, przeżył wiele lat samotności. Na pewno nie wdrożył bezmyślnego planu…
— Nie on — zgodził się Wei Wuxian. — Jednak nic innego nam nie pozostało, jak tylko podążyć jego śladem i w końcu dotrzeć do prawdy. Mistrzu Lan, zależy mi na nim. Nawet jeśli czeka go sąd i cela na jednym z poziomów podziemia, to chcę przyznać go zatrzymać, nim będzie za późno. On nie jest zły. Wybrał złą drogę, z której nikt go w porę nie zawrócił.
0 Comments:
Prześlij komentarz