[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 10.4

                

Mo Xuanyu usiadł niepewnie naprzeciwko Hua Chenga i nalał jemu, a potem sobie herbaty do czarki. Napili się jednocześnie, patrząc na kolejne „dzieło“ Władcy Duchów w postaci bardzo koślawego znaku. Mo Xuanyu uwierzył w końcu, że nawet najprostsze znaki wymagają wielu lat ćwiczeń i nauki pod okiem właściwego nauczyciela. A mimo to korciło młodzieńca, by spróbować. Uczył się raz kaligrafii, choć nigdy jej nie ukończył. Pamiętał tylko podstawowe znaki, w tym ten jeden, który pozostawiono Władcy Miasta do ćwiczeń.

— Spróbuj — rozkazał Hua Cheng.

Mo Xuanyu przełknął głośno ślinę. Nerwowo sięgnął po pędzel, a następnie nakreślił kilka linii na papierze, tworząc z nich ten sam znak, co Hua Cheng. Jego wyszedł… lepszy. Na pewno był wyraźniejszy i przypominał to, co w ramach przykładu pozostawił im Xie Lian.

— Masz… talent — pochwalił go mężczyzna.

— Dziękuję. Kiedy Wen Wu powróci pochwalę się, może uda mi się znaleźć w podziemiu nauczyciela?

— W podziemiu? — Uniósł brew ze zdziwienia. — W podziemiu chcesz szukać nauczyciela?

— Władco Duchów, o ile mogę się odezwać…

Hua Cheng skinął głową, wyrażając zgodę.

—…. Podziemie ukrywa różne dusze — dokończył myśl. — Sam przebywałem na najniższym poziomie podziemia, mimo że nie jestem potworem.

— Jesteś wyjątkiem, który zresztą zwrócił uwagę boga podziemia. Gdyby znał innych, podobnych do ciebie, to gdzie podziałaby się cała twoja wyjątkowość?

— Prawda — mruknął, próbując z kolejnym znakiem. I ten lepiej mu wyszedł od „dzieła“ Hua Chenga. Nie odważył się jednak skomentować jego umiejętności.

Po trzech próbach Władca Miasta poddał się. Zebrał zapisane fragmenty papieru w jeden stos i odłożył je na bok, nie oddzielając tworów Mo Xuanyu od swoich. Wstał i wskazał dłonią, by chłopak uczynił to samo, po czym zaczął go prowadzić w kierunku lustra.

Mo Xuanyu pogubił się. Na tyle, na ile znał Hua Chenga, a raczej, na tyle, ile słyszał o nim, wydawało się, że nie uczyni mu żadnej krzywdy. Ale nie miał żadnej pewności. Jego postać otaczała aura tajemniczości i niezrozumienia. Nie mówił za wiele. Od rozmowy w trakcie nauki kaligrafii napomknął może dwa razy coś niezrozumiale i to do siebie. Do samego Mo Xuanyu więcej się nie odezwał, co jeszcze mocniej go zaniepokoiło.

Przeszli przez to samo lustro, przez które wcześniej przedostali się z Wei Wuxianem z podziemia do Miasta Duchów. Hua Cheng odstąpił Mo Xuanyu drogę, zapraszając go, by jako pierwszy udał się do środka.

Młodzieniec zadrżał. Nie chciał tam wracać. Chaos zapanował w podziemiu, cały pałac Wen Wu został przejęty przez złe duchy. Istniała szansa, że dostali się nawet do jego komnat, nie obawiając gniewu boga podziemia, gdy ten już wróci.

Hua Cheng znów machnął dłonią, popędzając Mo Xuanyu.

A więc nie miał innego wyboru…

Wziął głębszy wdech, a następnie wkroczył do wnętrza chłodnej tafli, która go otoczyła swoją materią. Jakby na raz jakieś istoty zaczęły na raz się do niego lepić. Uczucie nie należało do najprzyjemniejszych i na szczęście trwało tylko chwilę, bo przedostał się do komnaty Wen Wu w moment.

Powitały go gniewne spojrzenia złych duchów. Odruchowo cofnął się i wpadł na Hua Chenga, który wkroczył do lutra chwile później. Przytrzymał Mo Xuanyu za ramiona, popychając dalej, aż stanęli obok skazanych dusz.

— To prezent dla nas? — spytał jeden z mężczyzn.

Mo Xuanyu pokręcił nerwowo głową.

— Nie — syknął Hua Cheng. — Zejdź mi z drogi — wydał rozkaz.

Mężczyzna zszedł mu z drogi, a nawet padł na kolana, pochylając czoło przed przechodzącym obok niego Hua Chengiem. Inni zamarli w zdumieniu. W końcu wymienili się wymownymi spojrzeniami, licząc, że jeden wytłumaczy drugiemu, co się wydarzyło.

Cisza trwała, nie pozostawiając im najdrobniejszej odpowiedzi. Dlatego doszli wspólnego, milczącego wniosku: przypadek. Po ich stronie była przewaga liczebna, nikt też nie pomyślał, że w do trwającego w podziemiu chaosu wejdzie sam Władca Duchów.

Rzucili się jednocześnie na Hua Chenga. Ten pstryknął palcami, sprawiając, że padli na ziemię. Krew wypłynęła z ich wnętrza przez nos i usta, pozostawiając na podłodze krwawą plamę. Mo Xuanuy posępniał. Przykucnął przed jednym z oprawców i westchnął smutno.

— Przykro ci z powodu ich losu? — zapytał Hua Cheng.

— Wątpię — mruknął. — Wen Wu ciągle mi powtarza, że ceni mnie za to, że jestem dobrą, ciepłą dusza, a ja odwdzięczam mu się tym, że martwię się o podłogę i jak dużo czasu zajmie mi czyszczenie śladów krwi.

Hua Cheng zaśmiał się pod nosem.

— Naprawdę o tym pomyślałeś?

— Trudno się zmywa krew, szczególnie z ubrań. Wen Wu chyba… zmieni o mnie zdanie.

— Nie zmieni — zapewnił go Hua Cheng. — Gdyby bóg podziemia pragnął dobrej duszy, to sprowadziłbym mu ją bez wahania. On jednak zapragnął ciebie i nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.

— D… Dobrze — zgodził się. — A dlaczego tutaj wróciliśmy? — zmienił temat.

— Przyszykujemy prezent — odparł niejasno.

— Prezent? — zająknął się Mo Xuanyu. — Dla kogo? To znaczy… jaki prezent?

— Hm… — udał, że się zamyśla. — Powinieneś poznać prawdę. Chyba tego bóg podziemia ci nie zdradził.

— Często… nie pytam.

— I na pewno to w tobie ceni. Często ludźmi kieruje zbyt uparta ciekawość. Chcą wiedzieć wszystko i najlepiej na raz.

— Czasami lepiej nie wiedzieć — przyznał, że stosuje inną zasadę.

— Tak… Masz rację.

Wyszli do komnaty, w której znajdował się tron Wen Wu. Drzwi zamknięto, nie naruszono żadnego ze zwojów i panował w niej nienaturalny porządek w stosunku do tego, co zastali w prywatnej komnacie boga podziemia.

Tu też oczekiwała na nich ta czarna, nieznana materia, witająca każdego, kto odważy się przejść przez próg tego pomieszczenia. Pierwszy raz odkąd ją poznał, wydawała się nieobecna. Mo Xuanyu zbliżył się i trącił ciemny dym, odpychając go odrobinę dalej.

— To jest prezent — wyjaśnił mu Huan Cheng.

Wyciągnął sakiewkę spod długiego, czarnego sukna. Rozplątał węzełek, a następnie sięgnął ku czarnej materii. Zadrżała ze strachu. Poruszyła się mimowolnie, uciekając w kierunku jedynego wyjścia, które widziała — w stronę okna. Hua Cheng zastąpił jej drogę. Otworzył szerzej sakiewkę i wciągnął do wnętrza całą materię, która znajdowała się w tej komnacie. Nie pozostał po niej najmniejszy ślad.

Hua Cheng zawiązał sakiewkę z powrotem i schował pod swoją szatę.

— Możemy wracać — ogłosił. — A w zasadzie powinienem odwiedzić gege.



v

Prześlij komentarz

0 Komentarze