[Pogromca smoków] Rozdział 100 (KONIEC)

                      

— Oficjalnie ogłaszam… — Laxus urwał. Rozejrzał się po zebranych. Wielu twarzy brakowało od kilku lat. Przyzwyczaił się do ich nieobecności. Czasem tylko w samotności zapłakał, wspominając wspólne chwile sprzed lat, które nigdy już nie powrócą. Fairy Tail zmieniło się. Skład zmalał. Jedni odeszli, zakładając rodziny i ciesząc się prostym, zwyczajnym życiem, a drudzy obrali inną drogę życia. Nadal odwiedzali przyjaciół w takie dni jak ten, ale nie zatrzymywali się zbyt długo.

Zniecierpliwieni magowie zaczęli postukiwać wypełnionymi kuflami, czekając na ogłoszenie Laxusa. Niektórzy wypili już po łyku, nie mogąc doczekać się, kiedy w końcu rozpoczną zabawę. Jednak Laxus wciąż potrzebował chwili. Wziął głęboki wdech, napawając się zapachem alkoholu, lata i kwiatów posadzonych przed gildią przez Mirajane.

— Oficjalnie ogłaszam, że Fairy Tail znowu weźmie udział w turnieju! Zabawę czas zacząć!

Wszyscy członkowie krzyknęli na raz. Zaczęli uderzać kuflami, paru z nich wzięło kolegę pod pachę i wybrali idealnie miejsce na parkiecie do tańca. Byli też i tacy, co usunęli się na bok, w ciszy sącząc średniej jakości trunek.

Levy odsunęła się od Gajeela, który już na start przesadzał z procentami, i przysunęła się bliżej Juvii, która elegancko popijała piwo z filiżanki.

— Weźmiesz udział? — zawróciła się z pytaniem do kobiety.

— Juvia sama nie wie — zawahała się. — Ostatnim razem Juvia niewiele pomogła, a pani Lucy rozniosła wszystkich w ciągu kilku minut.

Levy zaśmiała się.

— Tak, Lucy zawsze narzekała na Natsu, a sama teraz sieje pogrom na stadionie. Niektórzy nazywają ją Jeźdźcem Apokalipsy.

— Juvia też słyszała. Juvia śmiała się z tego długo, a pani Lucy to tylko udała, że mnie nie słyszy.

— Weź, gdyby ciebie tak nazwali, ale… — Westchnęła, przymrużając oczy. — Nie oszukujmy się, w naszym kraju chyba nie ma drugiego takiego maga. Jest silna.

— Juvia też nie ma z nią teraz szans.

— Mało kto ma. Gajeel nie przyzna się, ale sam czasem narzeka, że Lucy to kobieta nie do złamania. Prędzej ciebie złamie.

Juvia sięgnęła po filiżankę. Jej palce natrafiły na powietrze. Zdziwiła się i rozejrzała dookoła. Aż Levy pomogła jej w poszukiwaniach. W tłumie magów znalazły małą Shinę, która ostatnimi czasy przerodziła się w dużą Shinę. Policzki miała obfite, dobrze wykarmione. Lubiła raczej krótkie włosy, jednak na upartego ścięte odrastały jej w miesiąc, więc plątała je często w dwa warkoczyki. Rozpoznawali ją głównie przez ten krzywy nos, niedający się nastawić przez żadnego lekarza ani maga, co próbowali już niejednokrotnie. Co dziwniejsze, nie pasowała do niej ta mała filiżanka, podobna do tej, z której wcześniej piła Juvia.

— Shina? — mruknęła Levy. — Stój! — krzyknęła i rzuciła się w kierunku dziecka.

Przyłożyła filiżankę do ust. Zatrzymała ją od tyłu Juren, trzymając na swoich barkach pełną beczkę piwa. Smoczyca odebrała Shinie filiżankę i odstawiła ją na stół. Potem podała chłopakom beczkę.

— Haha! — zaśmiała się ciężko. — Nasza mała Shina to już marzy o dorastaniu.

— Nie o dorastaniu — fuknęła Levy. — Nie wolno zabierać innym rzeczy.

— Stało — mruknęła.

— Stało przy Juvii. To Juvii. Wiesz, że w środku jest piwo?

— Piwo w filiżance? — zdziwiła się Juren. — To brzmi jak zbrodnia.

— Zbrodnia to dawać dziecku alkohol. No chodź. — Szarpnęła ją za rękę. — Idziemy do twojego taty.

— Tata nakrzyczy?

— Raczej nie, kochanie. Już wystarczy, że ja jestem na ciebie zła. No, już, idziemy.

Pociągnęła ją za sobą i w kierunku rogu gildii, gdzie zazwyczaj chował się Natsu i sączył resztki piwa. Znowu go tam znalazła. Siedział sam przy stole i czytał gazety z całego Fiore. Nabazgrał już w kilku, szukając wskazówek na temat Nashi.

Levy załamała ręce. Minęło pięć lat odkąd odeszła, ale ten nigdy się nie poddał i żywił nadzieję, że jeszcze ją odnajdzie. Czasem aż trudno było patrzeć, gdy zapominał o swoim drugim dziecku.

— Natsu, Shina próbowała napić się alkoholu.

— Co? — Podniósł głowę znad gazet. — Shina, dlaczego? Mówiłem ci, że nie wolno ci.

— Jestem dorosła i chcę spróbować! — uparła się.

— Ach, ty mała smoczyco. — Wziął ją na kolana. — Parę lat i spróbujesz. To nic dobrego, uwierz mi.

— Tato, ale ty codziennie pijesz.

— Bo… Bo… — Zerknął na Levy, szukając w niej pomocy.

Rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami. W tym mu nie pomoże. Już i tak czasami za często mieszała się w sprawy tej rodziny.

— Bo dorosłym inaczej smakuje! — wpadł na pomysł. — Dlatego musisz poczekać, żeby ci posmakowało.

— Tak?

— Tak, dokładnie tak. Zapytaj mamy, jak tylko wróci.

— A właśnie, gdzie Lucy? — zapytała Levy. Nie widziała od kilku dni przyjaciółki, a nie wspominała, że wyjeżdża.

— Hm… W sumie dopiero z rana podjęła decyzję. Chodziło o Radę Magiczną. Potrzebuje od niej zgody.

— Co znowu wymyśliła? — Przewróciła oczami. — Zbliża się turniej, nie powinna szukać nowej przygody.

— Wiesz, jaka ona jest. Odkąd pokonaliśmy Zapomnianego Boga podróżuje po świecie i bada nową magię. Wiedza nie jest dla mnie. Boli mnie od niej głowa.

— Nie wątpię.

— Ale przy okazji sprawdza, czy w danych miejscach nie pojawiła się Nashi. Dotąd natrafiła na dwie wzmianki o niej.

— Na pewno kiedyś do was wróci — zapewniła Levy.

— Wróci, ale kiedy? Minęło tyle lat. Oboje wierzyliśmy, że jej „przeszłość“ będzie trwała co najwyżej rok, a nie pięć lat.

— Musisz być cierpliwy. Na pewno szuka drogi do domu. Nie poddawajcie się, ona wróci!

— Na pewno… — Pogładził Shinę po włosach. — Nie poddamy się.

— To świetnie. I jak Lucy wróci, to weź ją namów, żeby brała udział w turnieju. Wygrana równa się pieniądze. A pieniądze to opłacenie rachunków, które spływają do nas szybciej niż misje.

— Jasne, przekażę jej, jak tylko wróci.


***


Lucy wskoczyła na okno odbudowanego sześć lat temu budynku Rady Magicznej. Był o wiele mniejszy niż poprzedni i pozbyli się kilku pięter, dzięki czemu prościej się było odnaleźć wewnątrz. Mimo to zawsze wybierała okno zamiast drzwi. Chyba nauczyła się tego od Natsu, ale odkryła niewątpliwe zalety takiego sposobu wchodzenia. Przynajmniej unikała kolejek, które czekały przy posterunku strażników.

Zeskoczyła na korytarz. Poprawiła warkocz, który zaplątał się w jeden z guzików od kostiumu, a potem odważnie ruszyła przez budynek. Stukot obcasów odbijał się w pustych korytarzach. Zapowiadał jej przybycie. Zresztą, nie planowała wchodzić po cichu. Niech ją usłyszą, w taki sposób zaoszczędzi czas.

— Kogo moje piękne oczy widzą? — usłyszała za sobą chropowaty, męski głos.

Odwróciła się gwałtownie.

Darazen, odziany w ciężką, metalową zbroję wyłonił się z jednego pokoi, niosąc na tacy ciasto cytrynowe i świeżo zaparzoną herbatę. Odstawił je na stolik obok i podszedł do kobiety, biorąc ją w swoje ramiona. Tulili się przez minutę, a gdy odsunął się, ucałował ją w czoło.

— Kochanie, co tam u ciebie? Dawno nas nie odwiedziłaś?

— Dużo się dzieje — odparła lakonicznie.

— Widzę właśnie…

Zlustrował ją od góry do dołu. W ten upalny dzień miała na sobie pełny kostium ciasno otulający jej ciało. Nosiła nawet rękawiczki, a kołnierz sięgał aż po szyję. Wszystko po to, by zasłonić blizny po poparzeniach, których zaznała lata temu za sprawą E.N.D. Nie wszystko zagoiło się tak jak się spodziewała, pozostawiając niewielkie, ale widoczne ślady, których zwyczajnie się wstydziła.

— Ech, nie miałem na myśli twoich blizn — szybko wytłumaczył Darezen.

— Tak, no jasne.

— Jesteś silniejsza — pochwalił ją. — Zwinniejsza. Kilka razy zdarzyło się, że jacyś magowie próbowali szczęścia z oknem, ale nigdy nie dali rady. Wiesz dlaczego?

— Bo ich złapałeś?

— Dokładnie.

— Mnie też zauważyłeś.

— Ale dopiero jak wyszedłem na korytarz.

Zaśmiała się.

— Ogłuchłeś? Mam obcasy.

— Wiele kobiet je nosi. Poza tym łatwiej usłyszeć, jak ktoś się skrada, nie jak chodzi zwyczajnie. Ech, nieważne. Co cię tutaj sprowadza?

— Chcę porozmawiać z Maurym — odparła.

— Z Maurym? No to nic dziwnego, że wybrałaś okno. Tak na dole to by cię wyśmiali za ten pomysł. Słyszałaś, że ma zostać Przewodniczącym?

— Prze… Przewodniczącym? — zająknęła się. — Maury? W życiu bym nie zgadła, że tak daleko zajdzie.

— A widzisz, udało się. Zdolny, silny dzieciak. Ma talent i dobrze go wykorzystuje. Potrafi też zarządzać ludźmi. Na przykład mnie nauczył doceniać popołudniową herbatkę z ciastkiem. Bardzo relaksujący rytuał.

— Brzmi… smacznie.

— W takim razie zapraszam kiedyś, żeby dołączyć do tego rytuału.

— Dziękuję. Na pewno skorzystam.

Oddaliła się od Darezena i ruszyła w kierunku gabinetu Maurego. Pilnowało go dwóch strażników. Stanęła w miejscu i zebrała w sobie odrobinę magii. Czekała, aż mężczyźni zmrużą oczy. Stało się, kiedy za oknem zaśpiewał ptak. Wykorzystała moment i wybiegła zza zakrętu. Postawiła dwa dalekie kroki, które zaniosły ją pod sam gabinet. Otworzyła drzwi, a potem weszła do środka, nie zwracając uwagi strażników.

Przywróciła właściwy upływ czasu w środku.

Z widelczyka, który trzymał Maury, spadł kawałek ciasta. Czemu wszyscy nagle zaczęli rozkoszować się smakiem wypieków? Zatrudnili nowego cukiernika?

— Naprawdę? Nie można zapukać? — fuknął Maury.

— Czy tak się wita przyjaciół? — rzuciła luźno, po czym usiadła na wolnym fotelu.

— Przyjaciele przychodzą w odwiedziny, a ty raczej przyszłaś z jakąś sprawą, Lucy.

Jeszcze nie tak dawno zwracał się do niej per „pani“. Kiedy te czasy minęły i dlaczego tak szybko?

Maury dojrzał. Zapuścił włosy, sięgały mu już teraz do ramion i stał się zdecydowanie przystojniejszy, z delikatnymi, choć wyraźnie męskimi rysami twarz, orlim nosem i łagodnym spojrzeniem. Nadal tkwiło w nim dziecko, a mimo to próbował udawać przed wszystkimi dorosłego.

— Tak, mam sprawę. Usłyszałam plotkę o smokach i pogromcy, który zionie ogniem.

Maury znowu nie skosztował ciasta. Zamiast tego odłożył talerzyk i wsłuchał się uważniej w słowa Lucy.

— Twierdzisz, że to Nashi.

— Opisywali pogromcę jako kobietę o długich, różowych włosach.

— Oszuści?

— Zwykli, prości ludzie. Na dodatek nic ode mnie nie chcieli.

— Zweryfikowałaś jakoś plotkę?

— Tylko pobieżnie, ale kilka osób z różnych miast i wiosek potwierdziło ten sam opis. Głównie to byli handlarze zza granicy.

— A smok?

— Smoki są wśród nas, pamiętaj.

— Dokładnie za moimi drzwiami — zażartował. — W takim razie, do czego mnie potrzebujesz?

— Pozwolenie na podróż za granicę — rzuciła krótko i na temat. — Możliwe, że w obecnych okolicznościach jest to nieodpowiednia prośba, ale… muszę zaryzykować.

— Wiem, wiem — mruknął. — Rozumiem i wyrażam zgodę. I tak bym cię nie zatrzymał.

— A gdybyś próbował, to zniszczyłabym całe to królestwo.

— Nie mów tak, groźby też są karalne.

— To nie groźby, to hipotetyczny przebieg zdarzeń.

Po tych słowach oboje wybuchli gromkim śmiechem. Śmiali się tak głośno, że chwilę później do środka wparowali strażnicy. Halabardę zwrócili w jej stronę, nakładając na ostrze zaklęcie gotowe wystrzelić w każdej chwili.

Nie zlękła się. Wstała i leniwie podeszła do mężczyzn. Jednym pstryknięciem palca odwołała zaklęcie.

— Muszę już iść, Natsu obiecał zrobić obiad — poinformowała Maurego.

— A czy zastaniesz dom cały jak wrócisz?

— To już nie zależy ode mnie, ale mam nadzieję, że tak. A ty nie zapomnij o pozwoleniu, będę czekać!

— Może i nie — wyszeptał.

Usłyszała ostatnie słowa chłopaka, ale nie przykuła do nich większej uwagi.

Ominęła strażników i pobiegła do okna. Stanęła na zewnętrznym parapecie, a potem odbiła się od niego wzbijając w kierunku czystego, błękitnego nieba. Powietrze pachniało roślinnością, magią, chlebem. Unosił się wokoło harmider dobiegający z ożywionego targu, przepełnionego różnościami, na które ludzie czekali latami.

Lucy znalazła pojedynczy liść, który porwał wiatr. Postawiła na nim swoją stopę i znów się odepchnęła, pędząc przez całe miasto. Dotarła do jednego z pagórków, na którym zeskoczyła+. Zaczęła biec, omijając wszystkie karawany handlowe. Ukradła jedno jabłko po drodze, zostawiając parę kryształów na ladzie.

Weszła do lasu, gdzie zamieszkiwały magiczne stworzenia. Wszystkie na nią ciekawie patrzyły, lecz żadna z istot nie zastawiła jej drogi. Gnała, na ile pozwoliły jej nogi. Dotarła pod swój dom godzinę później. Jeszcze stał w miejscu, choć z okien buchnął kłąb dymu.

Shina wyskoczyła na parapet, otwierając na szerz okiennice. Na widok Lucy uśmiechnęła się szeroko i zawołała:

— Tata znowu spalił kurczaka!

Lucy zabrała przybraną córkę z parapetu.

— Jeszcze cię to dziwi? Tata to już zużył wszystkie nasze patelnie. Mogłam kupić nową po drodze.

— Przyda się.

— Nie spaliłem całego kurczaka! — wydobył się krzyk z mieszkania.

Natsu otworzył drzwi przed dziewczynami. Kolejna kula dymu uderzyła w nich wraz ze smrodem spalenizny, który od razu przeszedł przez ubrania. Lucy aż zadrżała. Nienawidziła tego swądu z całego serca.

Jednak pogodziła się z umiejętnościami kulinarnymi jej męża, a raczej z ich brakiem.

Natsu rozstawił stół i przygotował cztery zestawy naczyń, jak za każdym razem, gdy jedli obiad wspólnie. Łezka mimowolnie zakręciła się w oku Lucy. Posadziła Shinę na miejscu obok, a sama usiadła tyłem do drzwi. Natsu zajął miejsce naprzeciw, przynosząc dobrze przypieczonego kurczaka, który faktycznie okazał się niespalony. Natomiast gorzej już wyglądały zapiekanki z chleba. Na szczęście ziemniaki przypiekł razem z kurczakiem, więc razem z sałatką mieli w sumie całkiem smaczny obiad.

Gdyby tylko nie to puste miejsce…

— Maury pozwolił na podróż — powiedziała, by nie jeść w ciszy.

— Super. — Natsu zagryzł nóżkę od kurczaka. — To kiedy wyruszamy? Pamiętaj, że zbliża się turniej.

— Tak, Fairy Tail by nas zabiło, gdybyśmy nie wzięli udziału.

— Levy już coś o tym wspominała… Przełożymy podróż?

Shina aż podskoczyła z wrażenia na siedzeniu.

— Pójdziemy razem na turniej? — ucieszyła się. — Słyszałam, że tam jest taka budka z pysznymi lodami. Mają tam tysiące smaków!

— Tak, tak, na pewno spróbujemy — obiecała jej Lucy. — I tak Maury musi nam załatwić pozwolenie. Mam nadzieję, że tym razem trop nie okaże się… fałszywy.

Natsu ujął dłoń Lucy nad stołem. Ścisnął ją mocno, pocieszając, że tym razem wszystko będzie dobrze. Miała nadzieję. Wierzyła, że kiedyś jej córeczka nagle zjawi się w progu, zapuka i cała rodzina w końcu znajdzie się w komplecie. Czekała pięć lat i poczeka pięć kolejnych, jeśli tak będzie trzeba.

— Ona wróci.

Rozległo się pukanie do drzwi wejściowych.

— Mamo? Tato? — rozległ się słaby, niepewny głos. — Wró…Wróciłam.


Żegnamy opowiadanie po 4 latach publikacji. Wiele razy sądziłam, że nie... nie dokończę tego, nie dam rady, to niemożliwe, bo przecież Fairy Tail już mnie nie kręci itd. Ale okazało się, że ciągle mam sentyment do historii, a postać "Lucy" zawsze gdzieś będzie ze mną. Dziękuję wszystkim za bycie ze mną, za cierpliwość, za czekanie na kolejny rozdział. To koniec tej historii, to też koniec dłuższego Fairy Tail, ale mam nadzieję, że to oczątek kariery pisarskiej, bo... chcę zostać pisarką. Obserwujcie mnie, śledźcie, a gwarantuję, że się nie zawiedziecie!!! Do zobaczenia ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze