[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 10.2

                

Wei Wuxian zatrzymał się przed garderobą i zawahał. Odwrócił się. Yanli właśnie zamknęła za sobą drzwi, wychodząc z jego komnat. Zrobił jeden krok do tyłu.

Pójdź za nią!, wykrzykiwał głos w jego myślach. Jeśli teraz za nią nie podąży, już nigdy więcej nie dostanie szansy, by się z nią pożegnać. Ale czy to jej nie zatrzyma na zawsze w tym  miejscu? Zdjęła swój welon, oznajmiając, że jest gotowa narodzić się na nowo. Nie miał prawa zawracać jej z drogi odrodzenia, skoro w końcu na nią wkroczyła.

Sięgnął po jedną z lepszych szat i zacisnął na niej dłoń. Wyszarpnął ją ze stosu tkanin. Zrzucił z siebie poprzedni ubiór. Nie pomyślał o kąpieli, nie było na nią czasu, choć z przyjemnością pozbyłby się tych nieczystości. Przeklęty Lan Zhan, niech no go tylko dorwie!

Szatę ścisnął bordowym pasem i wyruszył z pomieszczenia, przeklinając wszystko, co napotkał na swojej drodze. Puści przyklęknęli na jego widok, zlęknieni gniewem pana. Nie poratował ich przeprosinami, tylko posłał kolejne gniewne spojrzenie, na które zresztą zasługiwali. Nikogo w nocy nie było na posterunku — ani Pustych, ani Panien Młodych. Dlatego plan tego młodzieńca zadziałał, bo uśpił czujność każdego z nich.

— Panie… — załkała jedna z Panien Młodych.

Siedziały w grupie, popłakując i nawzajem się pocieszając. Oznaczało to tylko jedno: Yanli rzeczywiście odeszła.

Na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Odruchowo poczuł ulgę, co zaskoczyło Wei Wuxiana. Sądził, że ta wiadomość zdołuje go, wprowadzi w większy gniew. Stało się inaczej. Ucieszył się. Yanli w końcu zaznała spokoju i pozwoliła przeznaczeniu jeszcze raz zadecydować o jej losie.

— Dlaczego jęczycie? — sparaliżował je ostrym tonem.

— Nasza siostra odeszła! — wykrzyczała najstarsza z dziewcząt. — Tak, to nasza wina, że opuściłyśmy twój bok, panie, ale…

— Jesteście smutne, bo pogodziła się z przeszłością? Bo zdjęła welon i odeszła, pokładając zaufanie w przeznaczeniu? Co was niby tu trzyma? Czy żal i poczucie winy zawsze będzie kierowało waszymi decyzjami? Gnidy, które was skrzywdziły, dawno nie żyją. Ich los został oddany w ręce przeznaczenia. Wasz leży za tymi welonami. Jedna Yanli odważyła się stawił mu czoła. Dlaczego to powód do smutku? Ratujcie się! Pijcie! Tańczcie! I zdejmujcie swoje welony.

Popatrzyły się na niego w głębokich zdumieniu. Nigdy wcześniej nie podniósł na kobiety głosu. Ten cały monolog wydawał się czymś nienaturalnym, nie pasował do charakteru Wei Wuxiana. Na szczęście sprawił, że poruszył martwym nerwem w sercach Panien Młodych. Przestały płakać, niektóre sięgnęły odruchowo w kierunku swoich welonów.

— Panie, a co z tobą? — mruknęła jedna z nich.

— Właśnie!

— Nie możemy cię tu zostawić!

— Panie, nie opuszczaj mnie! — pisnęła najmłodsza dziewczynka.

Te łzy roztopiły jego serce. Opuścił bezwładnie ręce, a potem podszedł do tej małej, skrzywdzonej Panny Młodej. Wziął ją szybko na ręce i podrzucił wysoko. Z wrażenia pisnęła. Krzyknęła, że chce na ziemie, ale ten nią podrzucał, aż zamilkła. Złapał małą w swoje ramiona, wtulając do siebie tak mocno, jakby za moment nie mieli już się nigdy zobaczyć.

— Kocham cię. Kocham każdą z was, dlatego pragnę byście odeszły i zaznały spokoju. Przyjdą kolejne, więc nie martwcie się tak o mnie.

— Ale… — przerwała mu mała Panna Młoda.

— Tu nie ma żadnego „ale“. Kochanie, na pewno pragniesz domu pełnego miłości, kochających rodziców, chcesz dorosnąć, zakochać się, mieć dzieci…

— Nie! — oburzyła się. — Dobrze, narodzę się ponownie! Zostanę największym kultywatorem na świecie. Usłyszysz o mnie w podziemiu i pożałujesz, że mnie nie pozostawiłeś u swojego boku!

Zaśmiał się.

— Z przyjemnością na to poczekam! — ogłosił, opuszczając dziewczynkę na podłoże.

Odwrócił się od ich wszystkich i zaczął iść w kierunku wejścia do podziemia. Bał się spojrzeć na Panny Młode. To jedno spojrzenia mogło sprawić, że zmieni zdanie i poprosi je, by zostały przy nim. Dlatego wziął głęboki wdech i nie obdarował Panny Młode ostatnim zerknięciem.

Wszedł za tron.

Powitał go widok otwartych drzwi do podziemia. Lan Wangji popełnił kolejny błąd, narażając się na karę wymierzoną przez podziemie. Nie uratuje go. Nikt nie wstawi się za tym młodzieńcem, kiedy to się skończy.

Pierś Wei Wuxiana przeszył ból.

— Ty stary głupcze! — fuknął, podążając za Lan Wangji.

Wtargnął do środka. Zastał przy wejściu skulonego psa, który nie odważył się go powitać najmniejszym szczeknięciem. Podkulił ogon i uciekł za drugie skrzydło.

— Co tu się wydarzyło? — zainteresował się Wei Wuxian.

Pognał do pałacu Wen Wu. Wkroczył do środka bez zastanowienia. Setka dusz zwróciła się ku niemu w sekundę. Byli to ci sami zbrodniarze, których wcześniej ukarał i zesłał do podziemia. Pokonali strażników; ci leżeli nieprzytomnie pod ścianą. Drugi raz nie mogli umrzeć, więc pozostali w stanie pomiędzy. W ciągu dnia zregenerują siły i powrócą do pracy. Póki tak się nie stanie zainterweniuje.

— Ej, czy to nie Demoniczny Patriarcha? — zwrócił uwagę jeden ze starszych skazanych.

— Zdecydowanie to on!

— I jakiś zmęczony.

… i obolały, dodał w myślach. W krzyżu go tak potwornie łupało. Wymieniłby go najchętniej na drugi. Ten przeklęty Lan Wangji. Za to też go ukaże.

— Może… go zaatakujemy? — zasugerował mężczyzna.

— To dobry pomysł — powiedział, choć dalej niepewnie.

— Mamy przewagę.

— I…

Łypnął na nich groźnie, niszcząc wszelką nadzieję. Zamarli z przerażenia, niezdolni poruszyć najmniejszym palcem.

Wei Wuxian powoli przeszedł obok skazanych. Jeszcze tego brakowało, że zmarnuje na nich swój cenny czas.

Głupcy!

Pstryknął palcami, wysyłając silny strumień demonicznej energii przez pałac. Znalazł ponad setkę zmarłych znajdujących się poza więzieniem.

— Na ziemię — rozkazał im wszystkim.

Padli jak muchy, niezdolni przezwyciężyć rozkaz sędziego.

Oszczędził tylko jedną duszę. Zafascynowała go. Wyczuł jej obecność w komnatach Wen Wu, do których nikt nie miał wstępu. Więc jakim prawem się tam znalazła? I nie tylko to. W przeciwieństwie do tych zawszonych dusz, przepełnionych złem i niegodziwością, ta jedna wydawała się lekka, pokorna i… dobra. Zafascynowała go. A skoro i tak zmierzał w tamtą stronę, nie zawaha się zaspokoić własnej ciekawości.

Schody prowadzące ku komnatom Wen Wu posprzątano, zabrano walające się w okolicy dawne zwoje i nawet zamieciono podłogę. Ktoś oczyścił obrazy z gromadzącego się od stuleci brudu. Jin Guangyao raczej nie zaniżyłby się do tego poziomu i zabrał za porządki. Zlecił to innej duszy. Tylko komu? Tej ciepłej istocie, która czekała w komnatach Wen Wu?

Drzwi od pomieszczenia pozostawiono uchylone. Wydobywała się zza nich chmura ciemnej energii, zawsze witająca przybywających na spotkanie z Wen Wu. Skąd pochodziła? Dlaczego dotąd Wen Wu się jej nie pozbył? Wiele pytań ciągle pozostało bez odpowiedzi, ale nie potrzebował ich poznać w tym momencie.

Przeszedł przez ciemną materię. Wywołała te same dreszcze co zawsze; załaskotała w palce, przywołując długie, przeciągające się mrowienie, które przypominało odrobinę drętwienie. Jakby ta energia próbowała wedrzeć się do jego kończyn i zająć miejsce obecnej energii.

Nie poddał się jej i wszedł do środka.

— Mistrz Wei? — zwrócił się do niego niewinny głos.

Na tronie Wen Wu siedział ubrany w lekką szatę Mo Xuanyu. Wyskoczył z siedzenia i podbiegł do Wei Wuxiana, łapiąc go w silnym uścisku. Załkał, wyraźnie przestraszony tym, co go spotkało.

— Co tu się stało? — zapytał Wei Wuxian.

Mo Xuanyu odsunął się gwałtownie. Otarł oczy z łez i odpowiedział:

— Mistrz Lan zabrał Wen Wu.

— Wen… Wu? — powtórzył po nim, unosząc brew ze zdziwienia.

— To… — Zarumienił się. — Wiele się wydarzyło, teraz to nie ma znaczenia.

— Właśnie widzę. — Odsunął włosy Mo Xuanyu na bok, odsłaniając wyrazistą malinkę na jego szyi. — Noc była udana.

— Tak — sapnął chłopak. — Wystarczy, Wen Wu porwano. Jak? Przecież to bóg podziemia? A mistrz Lan tak po prostu tu przyszedł i go… zabrał ze sobą. Wiedziałem, że ostatnio zbyt wiele dobrego mi się przytrafiło. W końcu sprowadziłem nieszczęście na mojego pana i…

— Ej, ej! — Wei Wuxian ujął Mo Xuanyu za policzki i przysunął bliżej siebie. — Co to za wygłupy? Popatrz mi w oczy. To nie twoja wina. Nie przyciągasz żadnego pecha. Rozumiesz?

Mo Xuanyu posłusznie skinął głową, choć w jego oczach nadal widoczne były wątpliwości.

— To wszystko sprawa Lan Zhana — mówił dalej. — Nie bierz na swoje barki odpowiedzialności innych ludzi. To tak nie działa, chłopcze. Bądź stanowczy i walcz o swoje, bo inaczej inni odbiorą ci wszystko, na co tak ciężko pracowałeś.

— Chcę uratować Wen Wu. Nikt inny tak dobrze mnie nie traktował.

— A ja chcę ocalić Lan Wangji. Ten dureń wykorzystał mnie w nocy i zostawił. Myśli, że kara zesłana przez bogów podziemia będzie potworna. Nie przewidział, co oznacza mój gniew.

Mo Xuanyu zaśmiał się słodko i dodał:

— Tego na pewno się nie spodziewa.

— Nie… Tego na pewno nie. Znając tego durnia i sposób jego działania, planuje samobójstwo.

— On już nie żyje — przypomniał mu Mo Xuanyu.

— Wiem. Oj, wiem, dlatego martwię się o niego i o to, co zamierza zrobić.

— Gdzie zabrał Wen Wu?

— To dobre pytanie. Na pewno opuścił podziemie. Ech, idiota ze mnie, że pokazałem mu drogę. Zaplanował wszystko o wiele wcześniej, jeszcze za życia.

— Słyszałem o jednym miejscu! — Mo Xuanyu podbiegł do biblioteczki Wen Wu, gdzie trzymał najcenniejsze zwoje umarłych. Wyciągnął jeden z wysuniętych i rozłożył na podłodze. — Tak — mruknął, zaciekawiając Wei Wuxiana.

Zerknął z góry na pismo. Nie umiał ukryć zawodu, kiedy okazało się, że jest ono puste. Na co więc Mo Xuanyu patrzył i co więcej, czego właściwie tu szukał?

— Mistrzu Wei, jest! — wykrzyczał uradowany, wskazując na odnaleziony fragment.

— Co ty tam widzisz?— zapytał niepewnie.

— Wen Wu raz mi powiedział, że zwoje, które mistrz Wei otrzymuje, są niekompletne. A dokładniej, zawierają tylko informacje ważne do osądu. Ten zwój należy do mistrza Lan.

— Słucham? — zdziwił się jeszcze mocniej.

— Przykro mi, ale od samego początku Wen Wu ukrył informację o mistrzu Lan. Podejrzewam, że był ciekawy, gdzie go zaprowadzi ta decyzja. Bogowie to bardzo samotne istoty, szczególnie bogowie podziemia, którzy są zamknięci w mrokach unikanych przez innych bogów.

— Zaczekaj — zatrzymał chłopaka. — Czyli widzisz wszystko? Cały zwój Lan Zhana? Jego historię? Jego… śmierć?

— Tak — mruknął Mo Xuanyu. — Mistrz Lan umarł w samotności w jaskini Tygrysa Stygijskiego. Całe życie szukał sposobu, by przywrócić mistrza Wei do życia. Nie udało mu się. Usłyszał pewnego razu opowieść o okrutnym sędzim, który stoi przed bramami podziemia i sądzi umarłych. Powiadali, że to sam Demoniczny Patriarcha zajął to miejsce, bo przypodobał się bogu podziemia.

— To dlaczego chce mnie uwolnić? Nie jestem uwięziony — wypowiadał swoje wątpliwości.

— Nie wiem… Czasami ludzie duszą w sobie ból, którym nie są gotowi podzielić się z resztą świata. Ukrywają cierpienie, niepokoje, wierząc, że sami zdołają wszystko pokonać. Niewiele trzeba, aby doszło do nieszczęścia. Rytuał przywołania duszy? Byłem gotowy porzucić wszystko dla zemsty. Czeka mnie teraz wieczność w podziemiu, więc, mistrzu Wei, ocalmy proszę Wen Wu. Ja nie mogę go teraz stracić.

— Lan Zhan też mi się nie wywinie — zagwarantował.

Z korytarza dobiegły do nich hałasy. Zmarli odważyli się wejść na wyższe piętra. Otrząsnęli się z rozkazu szybciej niż się spodziewał. Ale czy to go zdziwiło? Po całej nocy z tą bestią stracił zbyt wiele sił.

Fuknął.

— Zajmę się nimi, a ty…

— Nie — przerwał mu Mo Xuanyu i pociągnął za rękaw. — Znam szybszą drogę.

— Gdzie?

— Do pałacu Władcy Miasta.

— Do Hua Chenga? To brzmi… wygodnie.

Mo Xuanyu poprowadził Wei Wuxiana do prywatnych komnat Wen Wu. Nigdy wcześniej nie postawił tam swojej stopy. Były to pomieszczenia zakazane, zamknięte dla obcych. Tylko sam Wen Wu miał do nich wstęp. 

Wei Wuxian zawahał się w progu, w przeciwieństwie do Mo Xuanyu, który wszedł do środka, jak to własnego pokoju. Najwyraźniej w przeciągu ostatnich tygodni ktoś zdobył klucz do serca Wen Wu.

— Gratuluję.

— Słucham? — Mo Xuanyu pochwycił jedno z większych luster i zsunął je niżej, na wysokość podłoża.

— Gratuluję tobie i Wen Wu.

— O… Tak, dziękuję, to… miłe? — odparł nieśmiało. Uśmiechnął się głupio i szybko odwrócił zawstydzony własną reakcją.

Wei Wuxian odważnie ruszył przed siebie.

Pomieszczenie różniło się od tego, co sobie wyobrażał. Spodziewał się bardziej ponurych komnat, pozbawionych życia i ciepła. Panowała tu odmienna atmosfera i nie wszystko było zasługą Mo Xuanyu. Przedmioty unosiły się nad podłożem, podobnie tak jak meble, które wykonano z solidnego kawałka drewna. Znajdowało się tu wiele luster o różnych rozmiarach, poczynając od bardzo małych, mieszczących się w podręcznym mieszku, a kończąc na ogromnych zwierciadłach, podobnych do tego, które wybrał Mo Xuanyu. Na wielu półkach ułożono starożytne pisma, dawno zapomniane albo zniszczone przez ludzkość. A do tego zauważył dziwne, nieznane mu przedmioty, które nie pochodziły ze znanych mu cywilizacji.

— Idziemy — obwieścił chłopak.

Przyłożył dłoń do powierzchni lustra i ta przeszła na jego drugą stronę.



Prześlij komentarz

0 Komentarze