[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 10.1

               

         Obudził go ból.

Wei Wuxian zerwał się do pozycji siedzącej, a potem syknął z bólu, kiedy ten przemknął przez całe jego plecy w postaci impulsu. Skupił się, próbując napiąć obolałe miejsce. Nie pomogło, dlatego położył się z powrotem i rozciągnął się, na ile pozwoliło mu to przeklęte ciało.

— Coś ty ze mną zrobił, Lan Zhan? — zapytał młodzieńca.

Odpowiedziało mu milczenie.

Zamrugał kilka razy ze zdziwienia. Poczekał jeszcze chwilę, spodziewając się odpowiedzi z opóźnieniem. Jednak ta wcale nie nadeszła.

Ponownie wstał, tym razem podparł się kilkoma poduszkami, dzięki którym bolało go odrobinę mniej. I dopiero wtedy się rozejrzał. Ruchy wykonywał powoli, trochę mu zajęło, zanim przejrzał całe pomieszczenie, ale ostatecznie doszedł do tego samego wniosku, co na początku. Lan Wangji zniknął…

— Lan Zhan! — krzyknął w miarę możliwości.

Znowu cisza. Nie tylko cisza wynikająca z faktu, że młodzieńca nie ma obok. Żadna z Panien Młodych nie przybyła zainteresowana tym, co się dzieje z ich panem. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło.

Podjął jedną z szat z łoża i zmusił się do wstania. Potwornie go wszystko bolało, a do tego był taki zmęczony. Gdyby ktoś podłożyłby mu teraz poduszkę pod głowę, zasnąłby bez dwóch zdań. Przeklęty Lan Zhan! Najpierw wykorzystał każdy kawałek jego ciała, a potem gdzieś uciekł i udaje, że sprawa go nie dotyczy.

A przynajmniej tak na początku myślał Wei Wuxian.

Kotarę, za którą trzymał przedmioty z jego ludzkiego życia, rozsunięto. Nie pamiętał, by zostawił ją w tym stanie. Raz tylko pokazał skrytkę Lan Wangji. W ostatnim czasie tu nie zaglądał. Zabronił nawet Pannom Młodym zaglądać do jego osobistych rzeczy, więc dlaczego ktoś to rozsunął?

Przyspieszył, zaskakując nawet siebie. Skąd niby miał na to tyle sił?

Znalazł się przy pulpitach, na którym powinny leżeć przedmioty. Niczego tam nie znalazł. Pustka. Widział odkształcone zarysy na poduszkach, ale po flecie, dzwoneczku i kwiecie pozostało tylko wspomnienie.

— Panny Młode! — ryknął, wołając o pomoc swoje sługi.

Milczenie trwało.

Ktoś ich zaatakował w nocy. To musiało się wydarzyć, bo jak inaczej wytłumaczyłby to, co zastał po przebudzeniu? Dlaczego? Kto? Jak?

Zadawał sobie mnóstwo pytań w myślach, kiedy szedł w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Otworzył drzwi z impetem.

Panna Młoda leżała naprzeciw nich. Była nieprzytomna. Poprawił swoją szatę, aby osłaniała jego ciało, na ile mogła, a potem przykucnął przed kobietą. Ogarnął jej włosy. Gdyby nie miejsce, pomyślałby, że zasnęła. Wyglądała niewinnie i całkiem potulnie.

Wziął Pannę Młodą na ręce i zaniósł do swojej komnaty. Jeśli ktoś miałby dać mu odpowiedzi, to najprędzej ona, skoro nikt inny nie pojawił się w jego jaskini. Nie wyczuł obecności innych istot w okolicy, a więc to oznaczało, że pozostali słudzy wybyli gdzieś na noc.

Szczęście w nieszczęściu.

Położył kobietę na stosie tkanin. Wstydził się zabrać ją na łóżko, biorąc pod uwagę upojną noc i to, o czym jeszcze pamiętał.

— Obudź się — poprosił ją póki co grzecznie.

Ktoś uderzył w nią czystą energią. Nie zdążyła się obronić ani uciec, a więc zaatakowano ją z zaskoczenia. Pytanie, co się stało z Lan Wangji, skoro oszczędzili Pannę Młodą. Spodziewał się, że maczał w tym palce Jin Guangyao, ale Wen Wu tak łatwo nie wypuściłby swojego sługi. Szczególnie teraz, gdy wysłał tylu zmarłych do podziemia.

— Panie? — usłyszał słaby głos Panny Młodej.

Pomógł jej oprzeć się o poduszkę. Zakaszlała. Podał jej kieliszek z winem. Zaczerpnęła tylko trochę alkoholu, za resztę podziękowała.

— Co tu się wydarzyło? — zapytał ostro.

— Nie uwierzysz mi, panie.

— Po pierwsze, już nie raz ci mówiłem, żebyś nie nazywała mnie „panem“, szczególnie gdy jesteśmy sami. Po drugie, uwierzę we wszystko po wczorajszej nocy.

— Mistrz Lan odszedł — wyznała gwałtownie.

Wei Wuxian rozchylił usta, ale nic nie zdołał powiedzieć. Wszystkie słowa jakoś utknęły mu w gardle. Chyba miała rację. Nie uwierzył jej.

— Mistrz Lan odszedł — powtórzyła, sądząc, że za pierwszym razem nie usłyszał jej. — Panie, ja…

— Wystarczy — przerwał kobiecie. Zacisnął usta w wąską linijkę. Czuł, że w oczach zbierają mu się łzy. — Zdradził mnie?

— Nie, nie, nie! — zaczęła nerwowo powtarzać jedno słowo. Ujęła policzki Wei Wuxiana i przesunęła go bliżej siebie. — Myślisz się. To nie zdrada. Ja go tak rozumiem. Oczywiście, postępuje niewłaściwie. Pomylił się. Źle zinterpretował znaki, ale prawda jest taka, że wszystko czyni z dobroci i… miłości — zawahała się, wypowiadając ostatnie słowo.

— O czym ty mówisz? — oburzył się. Czuł, że narasta w nim napięcie i niewiele brakuje zanim wybuchnie. Dlaczego podsycała ten płomień?

— Mistrz Lan odszedł, aby pokonać boga podziemia.

— On zwariował… Dlaczego niby miałby to zrobić? Zresztą, kto niby odważyłby się rzucić wyzwanie bogu?

— Dla ciebie.

— Dla… mnie?

Potrząsnął głową. Odsunął się od Panny Młodej i wstał. Osłonił się ciaśniej cienkim materiałem, który pewnie i tak zdradzał sekrety upojnej nocy. Coraz mniej rozumiał. Nie… On niczego nie rozumiał. Wczoraj wszystko wydawało się takie cudowne. Nawet jeśli dzisiaj ledwo ruszał ciałem, to wcześniej czuł na sobie ciepły, troskliwy dotyk Lan Wangji, który przepełniała miłość. Pochłonęło ich uczucie, długo noszone przez ich oboje w sercach. Sądził, że skoro wyzwanie miało miejsce, od teraz wszystko się jakoś ułoży.

— Dlaczego jest inaczej? — zapytał samego siebie.

— Panie…

— Nie nazywaj mnie „panem“! — ryknął, wyżywając się niesłusznie na kobiecie. Od razu zrozumiał błąd. Próbował ją przeprosić, ale słowa jakoś znowu ugrzęzły mu w gardle.

— Wei Wuxianie — wypowiedziała jego imię.

— Co?

— Mylisz się. Mistrz Lan, on może postąpił niesłusznie, ale kto… — Westchnęła. — Kto ma prawo go osądzać? Na pewno nie ja.

— Co masz z nim wspólnego?

— Wszystko i nic.

— Mów jaśniej, nie mam cierpliwości na zagadki.

— A… Nie wściekniesz się? — Pod welonem otarła łzę. — Proszę, nie bądź zły.

— A co? Razem to zaplanowaliście?

— Nie, nie, nie — szybko zaprzeczyła. — Mistrz Lan zaskoczył mnie, nie wiedziałam, co planuje. Tylko że… Okazało się, że podobnie myśleliśmy. Był taki moment, że i ja pragnęłam cię uratować.

— Przed kim? Przed czym? Chcieliście uratować mnie przede mną samym?

— Nie, to nie tak.

— A więc jak?!

— Ja… — urwała.

Panna Młoda sięgnęła w kierunku swojego welonu. Skrywał ich zniszczone twarze, ukrywał ból, którego doświadczyły za życia z rąk mężczyzn. To za czerwonym welonem kryło się upokorzenie. Dlatego nigdy go nie zdejmowały. Jednak tym razem Panna Młoda zsunęła go ze swojej twarz i odłożyła na bok.

Wei Wuxian ujrzał przed sobą znajomą twarz.

— Yanli? — wypowiedział imię zmarłej siostry.

Panna Młoda tak bardzo ją przypominała, ale to niemożliwe. Yanli zginęła z jego rąk, nie za sprawą czynów panna młodego czy zdrady. Ta kobieta nie miała prawda nosić twarzy jego siostry. Tylko dlaczego nie widział żadnej różnicy; defektu, który zdradziłby oszusta?

— Yanli, to ty?

Uśmiechnęła się ciepło.

— Braciszku, to ja — oświadczyła.

Rzucił się na siostrę. Nie myślał. Zdrowy rozsądek zniknął. Przecież śmierdział. Był półnagi. Nie zasłużył na jakąkolwiek czułość ze strony drogiej mu siostry. Należały mu się tortury, bicz, ciemny pokój, głód, a nie odwzajemnienie uścisku. A tak się stało.

Yanli owinęła wokół niego ręce i pozwoliła wtulić się w swoją pierś. Pogładziła nawet Wei Wuxiana po głowie.

— Spokojnie. Cii… Spokojnie, kochany braciszku.

— Dlaczego? — wyjęczał.

— Oj, głuptasie… Głupie pytanie. Przecież cię kocham.

— Nie, to nieprawda. Zabiłem cię!

— Nie mów tak. To ja rzuciłam się bezmyślnie pod ostrze miecza, ale zgłupiałam, gdy zobaczyłam mojego drogiego braciszka w niebezpieczeństwie. Pamiętaj, zawsze się wami opiekowałam.

— I gotowałaś najlepszą zupę.

— Cieszę się, że pamiętasz.

— Ja tyle rzeczy zapomniałem, bo to tak bolało. Skrzywdziłem wielu, doprowadziłem do waszej śmierci.

— Nie bierz na swoje barki cięcia, które zadało ostrze mordercy.

— Yanli, dlaczego? — Głos mu się załamał. Łzy płynęły po policzkach nieustannie. — Dlaczego?

— Głuptasie, bo cię kocham. Jesteś moim braciszkiem. Musiałam ci pomóc. I wtedy, i teraz.

— Przeze mnie się nie odrodziłaś!

— Odrodziłam się i nie trafiłam na dobrego człowieka. Niczego nie pamiętałam. Nawet wtedy, gdy ocknęłam się w drodze do podziemia. Zostałam i tam porzucona, ale wtedy… znalazłeś mnie. Dałeś mi dom, ciepło, pozwoliłeś znaleźć spokój. Przypomniałam sobie, gdy dotknęłam jednego ze zwojów.

— Nie powinienem ich wam dawać — zażartował złośliwie.

— Humor jak zawsze ci dopisuje. — Uszczypnęła Wei Wuxiana w policzek. — Nie żałuję, że się dowiedziałam. Przyniosło mi to sporo cierpienia, ale prawda czasem koi. Pozwala zaakceptować nasz los i ruszyć dalej.

— To dlaczego tak nie uczyniłaś? Przecież bym cię puścił.

— Wiem. Dlatego milczałam. Póki byłam jedną z Panien Młodych mogłam swobodnie przemieszczać się po jaskini, nawet wychodzić do Miasta Duchów. Szukałam odpowiedzi, rozwiązania, jak cię wyswobodzić z tych więzów.

— Głupia! — syknął. — To nie tak. Wen Wu nie jest naszym wrogiem.

— Jest, bo zmusił cię do tej roli.

— Nie rozumiesz! — tym razem krzyknął. Odsunął się od siostry. Nie, nie miał prawa, by wyznać prawdę. Nie taką umowę z Wen Wu zawarł. — Przecież mogłaś skazać siebie na wieczne potępienie. Wen Wu nie wybacza łatwo.

— Tak, w porę się zatrzymałam. Nie miałam sił, mocy, ani sposobności, by coś zmienić. Poddałam się.

Odetchnął z ulgą. Cieszył się, że w porę zawróciła.

— Podjęłaś słuszną decyzję — pochwalił siostrę. — Gdybyś rzuciła wyzwanie Wen Wu, na zawsze pozbawiłabyś się szansy na odrodzenie.

— To właśnie uczynił Lan Wangji.

— Że co? Przecież on…

— Pomyśl, Wei Wuxianie! — tym razem ona podniosła na niego głos. Chyba pierwszy raz tak postąpiła. — Pojawił się tutaj z jakiegoś powodu. Od samego początku wszędzie ci towarzyszył. Nie podejrzewaliśmy mistrza Lan, bo uznaliśmy, że nie posiada wspomnień. Prawda jest jednak taka, że jego zwój był pusty. Nigdy nie potwierdziliśmy, jak jest naprawdę. Uśpił naszą czujność, w szczególności twoją, i odszedł, by zmierzyć się z bogiem podziemia. Od początku to planował.

— Przegra… — stwierdził Wei Wuxian.

— Nie pozwól mu na to — poprosiła.

Wstała. Zachwiała się przez chwilę na nogach. Wszystko przez jeszcze niedawno przyjęty cios. Wei Wuxian wsparł ją. Wyprostowała się, trzymając Wei Wuxiana za dłonie.

Zamknęła na moment oczy, zastanawiając się, jak ująć w słowa wszystkie myśli, które krążyły po jej głowie. W końcu sięgnęła w stronę policzka Wei Wuxian i czule dotknęła go kciukiem.

— Biegnij za nim — rzekła Yanli.

— Nie zostawię cię samej.

— Nie jestem sama i nie będę. Przecież wiesz, że i tak nadszedłby taki dzień, w którym bym odeszła. Nie zatrzymałbyś mnie. Zgaduję, że pożegnałbyś mnie z uśmiechem. I wtedy ty byś pozostał sam.

— Siostrzyczko…

— Idź. Uratuj mistrza Lan.

— Ale…

— Tu nie ma miejsca na „ale“. Ewentualnie… — obejrzała Wei Wuxiana od góry do dołu — ubierz się w coś odpowiedniejszego.

Wei Wuxian pierwszy raz od lat się zarumienił.

Skinął posłusznie głową, a Yanli odeszła, pozostawiając go samego, aby ogarnął się zanim wyruszy Lan Zhanowi na ratunek.


***


Yanli wyszła z pomieszczenia. Zamknęła za sobą drzwi, a potem przystanęła pośrodku korytarza. Wzięła głęboki wdech. Pochwyciła w nim wszystkie emocje, które dusiła w sobie przez te wszystkie lata. Tak usilnie ukrywaną za welonem twarz wreszcie ukazała. Z serca spadł ciężar i w końcu doznała upragnionej ulgi.

Nie wierzyła, że kiedyś to nastąpi. Straciła nadzieję, ale najwyraźniej przeznaczenie wybrało dla niej inne zakończenie.

Welon pozostawiła pod zajmowanym przez nią pokojem. Wolnym, eleganckim krokiem ruszyła przez korytarz. Żegnała się z tym miejscem. Stało się jej domem. Panny Młode były rodziną. Puści przyjaciółmi. Przeżyli wiele wspólnych chwil, innych od tych, które poznała za życia. Może i cierpienie stanowiło nieodłączną część tego domu, ale przynajmniej stała się świadoma rzeczy, które inni ukrywali przed panienką.

— Co się stało?! — usłyszała wołanie jednej z jej sióstr.

Przybiegły wszystkie Panny Młode. Promieniały po nocnych zabawach w Mieście Duchów. Na pewno się najadły, spędziły cudownie czas i jako jedyne były nieświadome tego, co wydarzyło się w nocy. Nie planowała ich w to wtajemniczać. Gdy nadejdzie właściwy czas, poznają prawdę.

— Dlaczego zdjęłaś welon? — zdziwiła się najmłodsza z dziewczyn.

— Taki… kaprys — zażartowała.

— Siostro, przestań tak się z nas nabijać. Przecież zdjęcie welonu oznacza… — zamilkła.

Pozostałe pojęły, co zamierzała przekazać.

— Pojawiłaś się jako jedna z pierwszych, trwałaś przy boku naszego pana — uświadamiały ją.

— Przy boku Wei Wuxiana — poprawiła przyjaciółkę Yanli. — Tak, moje drogie. Czas szybko minął, nie sądzicie?

Kilka z Panien Młodych zasłoniło się jeszcze bardziej welonem, ukrywając zbierające się w oczach łzy. Najmłodsza wtuliła się w nogę innej Panny Młodej i załkała cicho.

— Przepraszam, że was opuszczam. Dziękuję za to, że stałyście się moją rodziną. Proszę was, zaopiekujcie się Wei Wuxianem. Pamiętajcie… będę na was czekać.

Zbliżał się ten moment.

Oddaliła się od przyjaciółek, idąc w kierunku ciepła. Coś ją prowadziło. Był to cichy, ledwo słyszalny głos, który wzywał ją na polanę. Podążyła za nim posłusznie. Opuściła swobodnie ręce. Z włosów wysunęła spinkę i pozostawiła ją na ziemi. Włosy opadły na jej plecy. Okręciła się w miejscu, tak jak wtedy gdy w czerwonej sukni pokazywała się braciom. Czekała na swój ślub, na spotkanie z ukochanym… Może jeszcze coś na nią czeka?

Wkroczyła na polanę. Było tu tak pusto. Żadne dusze jej nie zawadzały. Nikt nie skarżył się z powodu losu, jaki go spotkał. Nastała kojąca, prosta cisza, w którą weszła całą sobą. Rozłożyła ręce.

Suknia zamieniła się w srebrne motyle. Skóra ją załaskotała. Kolejne skrzydełka trzepotały nad jej uchem. Przestała czuć grunt pod nogami, zamiast tego unosiła się, a motyli pojawiało się coraz więcej. Czuła się lekka, nieznacząca, jakby jeden powiew wiatru miał ją zabrać ze sobą. I nagle całkowicie zanikła, stając się tysiącem motyli, które zaniosły ją w kierunku nowego, lepszego życia…



v

Prześlij komentarz

0 Komentarze