[Huskerdust] I Ain't Got Nobody Część VIII

                  

Charlie wtuliła się w Vaggie. Położyła głowę na jej piersi i załkała głośniej. Ale płacz szybko przemienił się w gniew. Oczy dziewczyny zapłonęły krwistą czerwienią, jej rogi wyrosły z głowy, a demoniczny ogon wydobył się zza sukienki i trzasnął o podłogę.

— Wypuść mnie — poprosiła.

Vaggie nie spełniła tej prośby, zamiast tego ścisnęła mocniej swoją dziewczynę, nie pozwalając jej stracić kontroli nad swoją mocą. Jednak odwlekała tylko nieuniknione. Spektakl trwał w najlepsze. Kilka demonic wyłoniło się z podłogi. Otoczyły Angela, dotykając go po całym ciele. Zsunęły z niego te kilka niteczek osłaniających miejsca intymne. Na szczęście Angel nie odsłonił się od razu. Wykorzystał swoje odnóża, chowając swoje ciało przed zboczonym spojrzeniem widowni.

Demony zagwizdały z niezadowolenia.

Angel udał, że się z nimi droczy. Wskoczył na rurę do tańca i okręcił się na niej, zanim od tyłu podeszli do niego pozostali aktorzy. Czerwona mgła wysunęła się spod sceny, ujmując całą jej powierzchnię. Skryła położonego na podłodze Angela, nawet Husk go nie dostrzegł.

— Puśćcie mnie — wysyczała przez zęby Charlie.

— Kochanie! Nie! Sprowadzisz na niego tylko niepotrzebne problemy.

— No i co z tego?! — wybuchnęła gniewem. — To mój przyjaciel. Mam pozwolić im go skrzywdzić?

— Jest aktorem — przypomniała jej Vaggie. — Czy tego chcemy czy nie, on się na to zgodził. To jego rola, Charlie.

Nie… Nie zgodził się.

Husk jako jedyny z ich wszystkich znał prawdę i to, z czym walczył Angel. Kontrakt więził go łańcuchem, którego nie dało się zerwać dobrą wolą czy ludzką rozmową z Valentino. To miejsce należało do bezwzględnych demonów, które wyssą z każdego wszystko. Nikogo nie obchodził los Angela. Czekali na rozrywkę. Na krótką chwilę rozkoszy, za którą zaraz znowu zaczną się rozglądać. Nic ich nie zaspokoi. A Angel straci w tym czasie wszystko.

Husk wyciągnął jedną z kart z rękawa. Tak go kusiło, by ją użyć, raz się nie zawahać i tym razem nie żałować podjętych przez siebie decyzji. Tak bardzo tego pragnął. Choć raz nie stchórzyć.

Zacisnął powieki i pokręcił głową. Jego decyzje to jedno, ale to Angel miał prawo do ostatecznej decyzji. Nie on.

Czerwona osłona opadła gwałtownie, ukazując podwyższenie, z którego wyłonił się nagi Angel. Otaczało go sześć demonów. Uśmiechał się. Oczywiście, że się uśmiechał, a co niby innego miał robić? Zalewać się łzami? Nie na tej scenie, nie na tym przedstawieniu.

— Kochani — jego głos rozbrzmiał po całej sali. Nastała na sekundę cisza. Zauroczył ich wszystkich swoim wdziękiem, swoim urokiem. — It’s showtime.

Angel rozejrzał się po całej sali. I wtedy jego wzrok padł na Huska. Spotkali się tylko na moment, ale wystarczył, by ta maska opadła. Uśmiech zbladł, pojawił się niepokój. Zacisnął nawet usta w wąską linijkę, zanim wygłosił ciche: „Nie patrz“. Przynajmniej to mówiły jego oczy.

Husk odstawił alkohol na blat.

Odwrócił się w kierunku Charlie i rzekł:

— Przepraszam, księżniczko. Pierdzielę to.

Wysunął z rękawa kartę. Kolejnego asa tego dnia. Jednak szczęście było po jego stronie.

Zamachnął się i rzucił kartkę w kierunku sceny. Wbiła się w czoło jednego z demonów. Ten zamarł na moment. Wyprostował się i sięgnął w kierunku twarzy, po której ściekała krew.

Husk burknął niewyraźne „bum“, a następnie rozległ się wybuch. Rozłożył skrzydła i wzniósł w powietrze. Przeleciał nad znajdującymi się w budynku demonami i zeskoczył na scenę. Kopnął stojącego najbliżej mężczyznę, który najmocniej ze wszystkich przetrzymywał Angela. Sięgnął w kierunku jednej z demonic. Zamrugała ze zdziwienia, kiedy ściągnął ją na scenę. Szybko jednak się zawiodła, gdy ściągnął z niej zawiązaną suknię i narzucił ją na Angela.

— Ubieraj się! — rozkazał.

Angel nie zdążył zaoponować. Posłusznie narzucił na swoje nagie ciało zniszczoną sukienkę, którą w sumie bez trudu zawiązał. Cholerny chudzielec. Powinien trochę przytyć, a nie znowu szukać diety cud. Cholery Valentino.

— Kochany, powinieneś… — odezwał się któryś z ochroniarzy,

Husk nie mam ochoty słuchać jego pierdolenia. Rzucił prosto w jego pysk kartką. Utknęła w ustach i wybuchła, rozrzucając flaki demona po całej scenie.

A demony się nadal bawiły, zamroczone alkoholem i narkotykami, a może i przemoc ich napędzała. Dla niego to bez znaczenia.

Demon chwycił go za skrzydła. Miał je silniejsze niż ktokolwiek sądził, więc szybko zamachnął się nimi i cisnął demona o ścianę. Poleciał nieszczęśliwie na przechodzącego obok sukuba i razem wbili się w tapetę.

— Husk, może wystarczy… — zatrzymał go tym razem Angel.

Pociągnął go bliżej siebie, niemal zetknęli się nosami. Popatrzył prosto w jego oczy i rzekł:

— Tym razem się zamknij i słuchaj się mnie!

Przechylił Angela do tyłu, kiedy nieznany cios padł z boku. Potem go przekręcił — tak, że znalazł się za nim. Wyciągnął całą talię kart. Same asy. Los naprawdę się do niego uśmiechał. Szkoda, że nie zrobił zakładu. Kasa niemal przepływała między jego palcami.

Uśmiechnął się chytrze.

Zamachnął się i rzucił na raz wszystkie karty. Pognały w kierunku ochroniarzy i czyhających na nich demonów. Rozległo się jedne, cudowne BUM!, które rozbrzmiało orkiestrą w uszach Huska. Zakochał się w tym dźwięku.

Charlie wyskoczyła przed Vaggie i zaklaskała. W jej oczach zebrały się łzy, otarła nawet twarz, a potem dumnie skinęła głową.

Vaggie nie zdołała ukryć zdziwienia. Otworzyła szeroko oczy i dźgnęła Charlie w ramię. Księżniczka nie przejęła się zachowaniem dziewczyny, tylko ją ściągnęła do siebie i wtuliła się w nią mocno.

— Co wy wyprawiacie? — pytał dalej Angel.

— Ratujemy takiego jednego idiotę — odparł, po czym wycofał się w tył sali. Ci ochroniarze wydawali się przybywać ze wszystkich stron. Ilu Valentino wynajął? Aż tak nie żałował kasy na ochronę? A Angelowi nie raczył zapewnić choćby głupiej kanapki przed występem.

Śmieć!

Gnida!

— Może wystarczy, Husk? — Angel posłał mu błagalne, zmęczone zmęczone. Pajęczak próbował ukryć ogarniający go lęk, ale ta twarz zdradziła wszystko. Był krok od płaczu.

Husk zacisnął szczękę jeszcze mocniej.

— Nie tym razem — wysyczał przez zęby.

Rzucił kartami.

Nagle uderzył w nich podmuch, który zdmuchnął karty w kierunku pozostałych gości. Wszyscy zaczęli krzyczeć, trzymając podsuwające się do góry ubrania.

Valentino rozłożył skrzydła. Zamachnął się nimi po raz kolejny, a potem wniósł w powietrze i zbliżył do sceny. Stanął przed Huskiem i pochylił się nad nim. Z jego ust wydobył się ten przeklęty różowy dym. Dmuchnął nim prosto w Huska.

Kot wstrzymał na moment oddech, obrzydzony samą myślą, że miałby w czymś takim oddychać. Już wolał zgniliznę piekła.

Valentino przyłożył do ust papierosa i zaciągnął się głęboko, rozkoszując słodkim narkotykiem. Demony podeszły od tyłu, próbując zaczerpnąć choćby najmniejszej części temu dymu za darmo. Najlepszy towar miał sam Valentino i niewielu doznało tego zaszczytu, by spróbować tego smaku.

— Angel, co ty wyprawiasz, kochany? — zapytał miękkim, ciepłym tonem, choć w jego ślepiach żarzył się piekielny gniew.

— Val, to nie tak, jak myślisz. To… to… — Angel szukał wymówki. — To część przedstawienia. Patrz, jak wszyscy to kochają.

Wskazał na pozostałych gości baru.

Valentino zmarszczył czoło. Opuścił dłoń, w której trzymał pet i sięgnął w kierunku szyi Angel.

— Dość! — wycedził przez zęby Husk.

Odepchnął dłoń Valentino i znów schował Angela za sobą. Rozłożył skrzydła, osłaniając pajęczaka przed spojrzeniem jego oprawcy. Inaczej go nie ochroni. Najkrótsze słowo tego demona, jego wzrok, uwaga, a nawet prosty gest władały Angelem. Nie zdołał uwolnić się z tych przeklętych więzów. Husk go rozumiał i pragnął, by ten ucisk przynajmniej raz zelżał. Bo od tego pierwszego razu się zaczyna, a potem już jest łatwiej…

— Angel, kochany, naprawdę chcesz mniej skrzywdzić tym zachowaniem? Wracaj tutaj i zachowuj się właściwie.

Angel drgnął. Ruszył, wiedziony magicznymi słowami Valentino.

Na szczęście Husk stał na jego drodze i zatrzymał w porę.

— Nie zmuszę cię do niczego — tłumaczył Husk. — Jestem starym, głupim kotem, który w życiu popełnił więcej błędów niż pozwoliła mu na to liczba żyć. A śmierć miała problem, by mnie pochwycić. Mogę prawić ci morały, gadać jakieś niestworzone myśli, ale to rola księdza, nie moja. Nie chcę cię uczyć. Nie zamierzam podejmować za ciebie decyzji. To wszystko należy do ciebie. Daj mi tylko szansę, by wspomóc cię, gdy zadecydujesz, co dalej.

— Ty nic nie rozumiesz, Husky — wyszeptał Angel.

— Wystarczy, że wiem, kogo następnego mam potraktować moją kartą.

— Angel… — fuknął gniewnie Valentino. — Wracaj do tatusia…

Wystawił przed siebie dłoń. Różowy dym opadł z papierosa i zebrał się między palcami Valentino. Poruszył nimi, zaplatając mgłę w kształt łańcucha.

— Jesteś… mój… — wycharczał.

Łańcuch pomknął w kierunku Angela. Wpełznął po jego ciele i zacieśnił na szyi w postaci kagańca. Valentino ściągnął więzy, przyciągając do siebie Angela. Pajęczak złapał za okucia i pociągnął za nie. Zablokował się odnóżami przy podłodze.

Husk zapomniał na moment jak się oddycha. Te łańcuchy tak bardzo przypominały mu jego własne. W porę się opamiętał i rzucił Angelowi na ratunek. Objął go w pasie, zatrzymując przed ściągnięciem od Valentino. Ten nie ucieszył się na ten widok. Uśmiech mu zmizerniał, jakby był gotowy w każdej chwili wybuchnąć. Nie lubił, kiedy ktoś ruszał jego zabawki. Szczególnie Angela.

— Jak długo jeszcze planujesz mi się przeciwstawiać? — zapytał Valentino. Ślina pociekła mu po brodzie. Jedna z demonic podbiegła do niego. Rzuciła się na podłogę i złapała kilka kropel śliny, zachwycając się narkotykiem, który produkował w swoim ciele Valentino. — Zapomniałeś, że łączy nas kontrakt?

— Nie zapomniałem — odpowiedział mu prędko Angel. — Husky… chyba już wystarczy…

Puścił łańcuch.

Szarpnął nim gwałtownie. Tak, że poleciał na ziemię i uderzył o nią czołem. Na skórze wyłoniła się cienka linia krwi, która wsiąknęła w jego różowe futro. Angel nie zająknął się. Posłusznie wstał, otrzepując się z brudu i zaczął iść w kierunku Valentino.

Husk nie wytrzymał.

Wyciągnął jedną kartę z całej swojej talii. Przeniósł do niej resztę swojej mocy, po czym jednym, sprawnym cięciem przeciął trzymające Angela w niewoli łańcuchy.

— O nie, nie pozwolę ci go zabrać.

Charlie pisnęła z oddali.



v

Prześlij komentarz

0 Komentarze