[Drunken Dreams of the Past] Rozdział Specjalny 0.5

                

— Słucham?

— Niech każdy zobaczy, że jesteś dla mnie ważną osobą. Następnym razem nikt nie będzie śmiał cię dotknąć.

— Panie… — Tym razem jego policzki zapłonęły. — Nie zasłużyłem na taką nagrodę.

— To nie nagroda — poprawił go Wen Wu.

— Nie rozumiem…

— Poczekaj chwilę to ci wytłumaczę wszystko od początku.

Cierpliwie czekał.

Wtulił się w tors boga podziemia i pozwolił mu się zanieść do jego komnat. Drzwi do środka zamknęły się samoistnie. Jedno z łoży unoszących się w powietrzu przybliżyło się do Wen Wu. To na nim posadził Mo Xuanyu.

Chłopak okrył się mocniej wierzchnią szatą swojego pana, wstydząc swojego wychudzonego, obitego ciała.

Wen Wu przyklęknął przed Mo Xuanyu.

Czknął z wrażenia, na co Wen Wu odpowiedział uśmiechem.

— Nie bój się — odparł ciepłym tonem. — Wysłuchaj mnie, proszę.

— Panie, oczywiście, ja cię wysłucham…

— Cii…. — Wen Wu przyłożył palec do ust o Xuanyu, uciszając go. — Usłyszałem o tobie chwilę po tym, jak pojawiłeś się w moich podziemiach. Zawsze zastanawiałem się, czy rytuał odprawił głupiec, potwór czy zagubiona dusza. Obowiązki nie pozwalały mi cię odwiedzić. Jednak ostatnio Jin Guangyao odciążył mnie, a Wei Wuxian obiecał ci miejsce u mojego boku. Nie rozpoznałeś mnie, ale po raz pierwszy się poznaliśmy, gdy Jin Guangyao przybył po ciebie.

Mo Xuanyu przywołał w pamięci to zdarzenie.

— Panie, czy ty byłeś bym strażnikiem, który się za mną wstawił? — odpowiedział, przepełniony nadzieją, że ma rację.

Wen Wu potwierdził skinięciem.

— Dlaczego? — zapytał Mo Xuanyu.

— Ciekawość. Nuda. Zauroczenie — odparł zdawkowo. — Prawda jest taka, że przez tysiąclecia byłem otoczony najgorszymi śmieciami, demonami, potworami, które sprowadzały na moje królestwo zarazę. To nie miejsce dla dobrej, prostej duszy, a pragnąłem właśnie taką spotkać. Kiedy się pojawiłeś, nadzieja powróciła. Mo Xuanyu, zdradzę ci prawdę. Nie obdarzę cię miłością, zapewne nie możesz liczyć na przyjaźń, ale jeśli tylko się zgodzisz, chciałbym byś mi towarzyszył. Nie dotknę cię bez twojej zgody. Nie pocałuję, gdy odmówisz. Przykryję cię, kiedy zechcesz pójść spać. Potrzebuję bliskości. Pochodzącej od dobrej osoby, która nie wykorzysta mojej dobroci.

— Panie… — mruknął zdezorientowany Mo Xuanyu. Co bóg podziemia do niego mówił? Bo to nie miało miejsca naprawdę.

— Przepraszam, że wychodzę z propozycją właśnie teraz, kiedy ktoś próbował cię skrzywdzić. Ale to też dobry moment na to. Bo mogę cię zapewnić, że jeśli wyrazisz zgodę, wszyscy będą traktować cię z szacunkiem. Nikt nie śmie podważyć twojego słowa. Bo twoje słowo będzie równać się mojemu słowu.

— Nie, nie, panie, to za wiele, ja… Nie zasłużyłem i… To za dużo na raz… Ja… Chyba nie jestem godny… Nie nadaję się, by ci służyć.

— Nie chodzi o służbę. Chodzi o bliskość. Gdybym zapragnął kurtyzany, wybrałbym się do domu rozkoszy. Pragnę ciebie. Tej dobrej duszy, która nie ucieknie, gdy odwrócę wzrok, która nie wbije mi sztyletu w nocy, gdy będziemy spać obok siebie.

— Ja nigdy bym tego nie zrobił!

— Wiem — mruknął.

— Tylko nie wiem, panie… jak miałbym ci służyć?

— Śpij obok mnie, uczesz mi o poranku włosy, pomóż włożyć szatę. Wystarczy, że przyniesiesz mi herbatę albo wysłuchasz mojej historii, a czasami wystarczy mi sama twoja obecność.

— Aa… — zaczął niepewnie. Nie wiedział, czy wypada zapytać. — Sen… Czy tylko chodzi o sen? — Zasłonił zaczerwienioną twarz za nakryciem.

Wen Wu ujął jego dłonie i odsunął od twarzy. Przybliżył się jeszcze bardziej, tak że ich usta niemal się zetknęły w pocałunku. Mo Xuanyu czuł narastające w nim pragnienie. Bóg podziemia był przystojny, kuszący i tajemniczy. Nie wierzył dłużej w miłość, ale kto jej potrzebował w tych murach?

— O wszystkim ty zadecydujesz, ale nie dzisiaj. — Odsunął się nagle. — Jesteś poobijany i zestresowany, a ja mam dużo pracy. Odpocznij i przemyśl moją propozycję. Przebierz się w jedną z moich szat. Jesteś taki przystojny. Szkoda ukrywać tej urody za zniszczonymi tkaninami.

I wyszedł.

Mo Xuanyu podsunął materiał aż pod samą brodę, ukrywając za nim uśmiech. Potem się zaśmiał. W sumie wyszło mu to nawet słodko. Zapomniał o bólu w prawym boku, który jeszcze sekundę temu go dręczył. Nawet przestał się przejmować nagą połową ciała. Okrutne wspomnienia nie odeszły w niepamięć, ale przykryła je niewyobrażalna radość, która pojawiła się wraz z propozycją Wen Wu.

Zacisnął usta w wąską linijkę. Odchylił się do tyłu i opadł na unoszące się w powietrzy łoże. Zsunął z siebie tkaninę i położył ją obok. Pomyślał o Wen Wu. Pozwolił mu nałożyć jedną z jego szat. Czy to się dotyczyło i tej? Nie śmiał przypadkiem obrazić boga swoim czynem, więc dał sobie czas na zastanowienie.

Słowa Wen Wu brzmiały tak prawdziwie. Okalały skrzywdzone serce Mo Xuanyu nowym, dotąd nieznanym ciepłem. Pragnął w nie uwierzyć, a jednocześnie bał się kolejnego zawodu.

Zaryzykować?

Nie ryzykować?

W końcu podniósł się gwałtownie. Wziął głęboki wdech i podjął decyzje.

Zaryzykuje.

Zrzucił z siebie dawne szaty — zniszczone, podziurawione, a potem wielokrotnie zszyte jeszcze raz. Łaty znalezione wśród śmieci kuzynów obrzydzały go od dawna. Wtedy nie miał innego wyboru, jak nosić te łachmany. Na szczęście nadszedł dzień na zmiany. W końcu dzień na zmiany nadszedł.

Przyklęknął nagi na środku łóżka. Ściągnął jasną tkaninę i nałożył jako pierwszą warstwę. Oczywiście okazała się za duża, więc znalazł cienki, materiałowy pasek, którym się owinął. Podciągnął tkaninę i zwinął ją w pasie. A potem sięgnął po wierzchnią szatę. Czerwień nigdy do niego nie pasowała, nie czuł się w niej dobrze, ale tym razem okazało się, że jest nawet przyjemna. Założył ją o wiele ciaśniej, inaczej wisiałaby na jego drobnym ciele.

Okazało się, że i ona jest za długa. Postąpił z nią podobnie, tylko wybrał czarny, grubszy pas.

Zszedł z łóżka i stanął na chłodnej posadzce. Poprawił włosy. Były w nieładzie po walce. Skołtuniły się z winy dwóch dusz. Przyjrzał się w lustrze. Wyglądał lepiej. Znośnie. Nie porównywał się rzecz jasna z Wen Wu, ale tym razem jego obecność przy bogu nie graniczyła z obrazą.

Odetchnął i ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku komnaty, z której Wen Wu sprawował swoje rządy. Mo Xuanyu przyłożył dłoń do drzwi i znowu się zawahał. Miał wrażenie, że niewiele brakuje mu do poddania. Tym razem lęk okazał się silniejszy, ale nie zwyciężył.

Mo Xuanyu pchnął drzwi i wszedł do środka. Napotkał na zaskoczone spojrzenie swojego pana. Trzymał on plik zwojów, pracując ciężko nad sądem przybywających tu dusz. Na widok Mo Xuanyu odłożył pisma na bok.

— Ja… Ja…

— Nałożyłeś moją szatę — odparł Wen Wu. W jego głosie nie rozbrzmiał gniew, wydawał się… zadowolony z decyzji Mo Xuanyu.

— Nie chciałem przeszkodzić — dokończył i tak nerwowo.

— Nie przeszkadzasz. Zmarli poczekają.

— Mój panie, ja…

— Zwracaj się do mnie po imieniu. — Zastanowił się nad czymś. — O ile tak zechcesz... Mi to nie przeszkadza.

— P… — zawahał się. — We… Wen Wu — mruknął. — Bardzo chciałbym używać imienia.

Wen Wu zaśmiał się pod nosem.

— Jesteś taki słodki. I przystojny — dodał, jakby zaczął drażnić się z Mo Xuanyu.

— Nie jestem przystojny. — Zbliżył się do Wen Wu. — Niektórzy nazywali mnie „pięknym“, ale… mam delikatną twarz. Tylko dlatego…

— Piękny też jesteś. Nie pozwól, by istoty, które cię dawniej skrzywdziły, decydowały o tym, jak masz postrzegać samego siebie. Zasługujesz na lepszego siebie i lepsze spojrzenie na siebie.

— Ppostaram się. A… Wen Wu?

— Tak, Mo Xuanyu.

Wyciągnął ku niemu dłoń. Mo Xuanyu przyjął ją i pozwolił siebie zaprowadzić w objęcia boga podziemia. Usiadł mu na kolanach. Położył głowę na piersi.

Ach, jego serce płonęło wewnątrz.

— Nie wiem, czy spełnię oczekiwania — mruknął, zdradzając swoje niepokoje.

— Wystarczy, że nie opuścisz mojego boku.

— A jeśli w pewnym momencie to będzie za mało? — Dotknął policzka Wen Wu. — Co jeśli w pewnym momencie okażę się niewystarczający? Albo zawiodę! — dodał szybko i nerwowo. Przecież istniała szansa, że zawiedzie oczekiwania swojego boga.

— Wątpię. — Ujął kosmyk włosów Mo Xuanyu. — Potrzebuję cię przy moim boku.

— Ja chcę przy nim być! — zapewnił, przekazując jednoznaczną odpowiedź.

— W takim razie bardzo mnie to cieszy. — Uśmiechnął się subtelnie. — Bo naprawdę czasami czuję się samotny w tym pałacu. Potrzebuję kogoś, Mo Xuanyu.

Wtulił się w chłopaka. Silne ramiona boga oplotły Mo Xuanyu w pasie. Dłonie przesunęły się odrobinę wyżej, zahaczając o pas, który nagle zsunął się na ziemię.

Policzki Mo Xuanyu zapłonęły ze wstydu.

— Nie chcesz? — Wen Wu przerwał w oczekiwaniu na odpowiedź.

— Ja… — zwątpił. Nigdy nie kochał się z żadnym mężczyzn, nie robił niczego z własnej woli. Zadowoli swojego pana? A co jeśli po jednej nocy go odrzuci i rozkaże wrócić do jaskini?

— Tak się nie stanie — odpowiedział Wen Wu, jakby czytał Mo Xuanyu w myślach.

— He? — zdziwił się. — Moje myśli…

— Tak — potwierdził. — Czytam nie tyle myśli, co duszę, ale sprowadza się do tego samego.

— Czyli…

— Tak, wszystko.

Mo Xuanyu odsunął się gwałtownie. Prawie spadł z kolan boga, ale ten w porę go przetrzymał i przysunął do siebie.

— Tak nie wolno! — oburzył się chłopak. — Ja… Ja… O czym ja myślałem?

Zasłonił twarz. Nie potrafił spojrzeć Wen Wu w oczy.

— Twoje myśli są piękne — zapewnił Wen Wu. — Inne od tych śmieci, którzy przybywają do mojego królestwa. Mo Xuanyu, twoje myśli mnie pochłaniają, czarują, kuszą… — mówiąc to ucałował wierzch dłoni chłopaka.

Odsunął ręce, natrafiając na spojrzenie swojego pana. Nadal się wstydził, ale… coś się stało, zmieniło się w jego zachowaniu, bo niekontrolowanie ujął policzki Wen Wu. Przysunął jego twarz bliżej swojej.

Ach, na jak dużo sobie pozwalał. Uczucie go przepełniało. Pragnął doznać nieznanego, poczuć dotyk drugiej osoby, zanurzyć się w rozkoszy nocy.

Usiadł na Wen Wu i pozwolił mu znowu ująć siebie w pasie.

Przeczekał włosy swojego boga palcami. Były gładkie, piękne, kuszące…

Pochylił się, ale zanim zrobił pierwszy krok, Wen Wu go wykonał. Ujął go w głębokim, cudownym pocałunku, który zabrał Mo Xuanyu do innego świata. A jednocześnie był delikatny. Wen Wu nie wymuszał niczego na Mo Xuanyu. Pozwalał mu odpowiedzieć na każdy dotyk.

Wen Wu odsunął się i sapnął ciężko. Owinął Mo Xuanyu jedną ręką, po czym podniósł go i zaczął nieść z powrotem w kierunku łoża.

— Niepotrzebnie się ubrałeś — zwrócił uwagę Wen Wu.

Mo Xuanyu zaśmiał się ciepło, po czym złożył kolejny pocałunek na policzku swojego boga.

— Trudno — odparł, kiedy drzwi od prywatnej komnaty boga podziemia zamknęły się samoistnie…



Prześlij komentarz

0 Komentarze