[Drunken Dreams of the Past] Rozdział Specjalny 0.4

                

Miał teraz tylko nadzieję, że Wen Wu nigdy się o tym nie dowie.

Wziął głęboki wdech i się podniósł. Poklepał kilka razy policzki i zbiegł szybko po kosz ze zwojami, który przecież zostawił na schodach. Nadal tam stał nienaruszony. Kto niby miałby go zabrać? Nikt wcześniej nie pokusił się wspomóc Wen Wu i posprzątać w pałacu, więc to raczej nie uległo zmianie.

Mo Xuanyu podniósł kosz. Zniósł go na parter i wyszedł przed wejście do pałacu Wen Wu. Kilku zmarłych osądzonych przez Wie Wuxiana właśnie kroczyło w jego stronę. Wydali się młodszych od niego, a sam nie chwalił się jakąś postawną, dojrzałą sylwetką.

Rozglądali się nerwowo po podziemiu. Gdy napotkali na Mo Xuanyu, zatrzymali się. W ich oczach pojawił się tajemniczy blask. Niższy z nich sięgnął ku Mo Xuanyu i złapał go w ramię. Szarpnął ręką. To nie pomogło. Chłopak zacisnął na nim palce mocno. Z pozoru nie wyglądał na tak silnego. Mo Xuanyu pomylił się w ocenie.

— Przepraszam, ja tutaj… — zaczął niepewnie Mo Xuanyu, pragnąc uniknąć kłopotów.

— Przepraszasz? — wysyczał przez zaciśniętą szczękę. — Przepraszasz nas niby za co? Za śmierć, którą ponieśliśmy? Za tortury?

Kosz ze zwojami wypadł z rąk Mo Xuanyu. Kilka z tkanin przeturlało się pod stopy drugiego z młodzieńców. Podniósł jedno z nich i przyjrzał się zapiskom.

— To ten sam zwój, przez który nas skazali! — wykrzyczał.

— Nie, nie, to nie… — mamrotał Mo Xuanyu.

Nie słuchali.

Uderzenie padło niespodziewanie. Mo Xuanyu nie przygotował się ani psychicznie, ani fizycznie. Ból promieniował od jego podbródka, przez całą szyję, a nawet i bark. Zachłysnął się. Jednak to nie wystarczyło oprawcy. Zadał kolejny cios. Tym razem z drugiej strony.

Mo Xuanyu odruchowo, tak jak za życia, osłonił twarz przed atakami. To ich rozwścieczyło tylko mocniej. Rzucili Mo Xuanyu na ziemię. Zamachnęli się i kopnęli chłopaka w podbrzusze. Skulił się z bólu. Nie jadł niczego od wielu dni, miesięcy, lat…, a mimo to odniósł wrażenie, że za moment zwymiotuje.

Łzy cisnęły mu się do oczu. Pytał: dlaczego znowu ja? Najwyraźniej nikt nie zamierzał dać mu odpowiedzi na to pytanie.

Dwie dusze zaśmiały się żałośnie.

Szarpnęli go za włosy i podnieśli tak, by spojrzał im prosto w oczy.

— Patrz jaki ładny…

Mo Xuanyu wstrząsnęło. Wiercił się, próbował wyrwać, co spotkało się z dodatkową falą śmiechu ze strony młodzieńców.

— Pamiętasz ostatni atak na dawne tereny Miasta bez Nocy? — zwrócił się do swojego drugiego towarzysza.

— Oczywiście, że tak. Kobiety okazały się za delikatne.

— Ha ha, takie kobiety nie zaspokajają potrzeb. Słyszałem, że noc z mężczyzną to inne doznanie.

— Myślisz, że…

Nie!

Nie!

Nie!

Mo Xuanyu wykrzykiwał jedno słowo w myślach bez ustanku. Rzucał się, jak opętany, próbując wyrwać z uścisku tych młodzieńców. Jeśli tego nie uczyni, to znowu się wydarzy. Splami swój honor i to na oczach całego podziemia, na oczach Wen Wu.

Zadał silne kopnięcie w tors trzymającego go chłopaka. Szybko podniósł kosz i zamachnął się nim o drugiego z mężczyzn. Zwoje wysypały się po całej ścieżce, blokując drogę do pałacu.

Mo Xuanyu szybko wstał. Pomimo zadanych ciosów, uderzeń bólu, biegł bez opamiętania przed siebie, aby tylko wkroczyć do środka. Tam będzie bezpieczny. Przy Gou.

Coś złapało go za kostkę. Przewrócił się, uderzając twarzą o ziemię.

Krzyknął.

Okręcił się na ziemi i znowu kopnął. Zaczął się szarpać. Nie pozwoli, by ktokolwiek go skrzywdził!

Zacisnął pięść i cisnął nią w twarz przeciwnika, prosto w jego nos. Rozległ się chrzęst. Chlusnęła w niego krew. Chłopak odchylił się do tyłu, wrzeszcząc w niebogłosy i przeklinając egzystencję Mo Xuanyu na wszystkie sposoby.

— Zniszczę cię. Rozumiesz, gnoju! — ryknął.

Mo Xuanyu odetchnął z ulgą. Pierwszy raz postawił się komuś i do tego wygrał. Niesiony niespodziewanym przepływem radości zapomniał o istnieniu drugiego młodzieńca. Ten zaszedł go od tyłu i trzasnął prosto w skroń.

Przed oczami pojawiły się mroczki. Stracił czucie w kończynach. Świat zdawał się przez moment wirować. Na pewno upadł, bo poczuł ucisk na prawej stronie głowy. Ktoś dotknął jego ciała.

— Chcesz najpierw ty, czy mogę się zabawić?

— Ta dziwka rozbiła mi nos. Nie żyję, a on i tak mi krwawi. Co to za logika?

— Wcześniej ten przeklęty Wei Wuxian dał radę nas zranić, więc co cię tak dziwi?

Mo Xuanyu jęknął. Chyba zamierzał zawołać o pomoc, ale na próżno.

Okazuje się, że nawet po śmierci nie zazna spokoju.

— Patrz, dziwka się już niecierpliwi — zażartował jeden z nich. Mo Xuanyu przestał już ich odróżniać. To chyba i tak bez znaczenia. — To zacznę. Napraw swój nos. Do tego czasu przygotuję ci go.

Nie walczył dłużej. Nie znalazł na to sił. Poza tym jeśli znowu się rzuci, oni skrzywdzą go jeszcze mocniej. Może jak będzie grzeczny zaspokoją swoje potrzeby i się… oddalą. I tak trafią do jednej z cel, więc podziemie ukarze ich za ten czyn.

Zamknął powieki.

Tak bardzo tego nie chciał. Marzył, by raz znaleźć się w ramionach ukochanego mężczyzny, zaznać jego ciepłego dotyku, ukoić przy nim nerwy, nie bać się zbliżenia… Najwyraźniej nigdy nie będzie mu to dane.

Młodzieniec sięgnął ku jego zniszczonym szatom.

Mo Xuanyu nie zmienił ubioru przez to całe zamieszanie w komnatach Wen Wu. Jaki wstyd… Ale z drugiej strony, nie splami nowych, pięknych tkanin, które zdobią pomieszczenia pałacu.

Głupi…

Łzy zaczęły spływać po jego twarzy.

— Jak śmiecie, głupcy — usłyszał ciężki, władczy głos.

Chwilę później chlusnęła w niego krew. Pokryła całą twarz Mo Xuanyu, wsiąkała w jego ubiór, a nawet i ziemia wokół skąpała się w kolorze intensywnej czerwieni.

Rany na twarzy Mo Xuanyu zagoiły się. Ból ustał, nawet w miejscach, w które został tylko uderzony. Łatwiej oddychał.

Podniósł się, będąc nadal odrobinę zdezorientowany. Popatrzył na swoje nieskazitelnie czyste dłonie, bez bruzd od uderzeń, które zadał tymi pięściami.

— Czy czujesz się już bezpieczny? — padło pytanie, które ocuciło Mo Xuanyu.

Zmieszał się. Język mu się zaplątał w poszukiwaniu odpowiedniej odpowiedzi. Nie dotarło jeszcze do niego, kim jest właściwie jego wybawca.

Wtedy… rozpoznał Wen Wu.

Zamarł.

— Ppanie — zająknął się, po czym szybko padł na kolana. Czoło pochylił przed bogiem podziemia. — Wybacz mi, panie. Przepraszam, że śmiem pokazywać się ci w takiej postaci. Prze… — urwał.

Zasłonił nagą pierś i poprawił zawiązanie na pasie, które poluzował jeden z młodzieńców. Na policzkach wyłoniły się wstydliwe rumieńce. Fragment tkaniny został rozerwany, ukazując jego ciało od pasa w dół. Nie miał jak tego zasłonić. Do oczu znów napłynęły mu łzy.

— Nie płacz, proszę. — Wen Wu wystawił przez Mo Xuanyu swoją dłoń. — Przyjmij moją pomoc, proszę — wyszeptał.

Mo Xuanyu drgnął. Nie śmiał. Nie powinien. To obraza. To wstyd. Jak…

— Przepraszam za swój wygląd — jęknął cichuteńko.

— Ci, którzy winni przepraszać, zamienili się w krwawą miazgę. Jesteś ostatnią osobą, która powinna przepraszać.

Wen Wu zdjął z siebie wierzchnią część szaty i narzucił ją na Mo Xuanyu.

Odruchowo podciągnął ją na swoich ramionach, zakrywając półnagie ciało. Ten materiał był taki delikatny i ciepły…

Wen Wu znów przybliżył do Mo Xuanyu swoją dłoń. Tym razem ujął palce boga podziemia, istoty, której nikt nie miał prawa dotykać. Czekała go najpewniej po tym wszystkim zguba, ale ta drobna chwila przyniosła mu tak wiele radości. Śnił nie raz, że ktoś przybywa mu z pomocą, wyciąga pomocną dłoń i zabiera od wszystkich nieszczęść, by do końca ich dni żyć w miłości i szczęściu. To były tylko złudne marzenia, ale kto zabroni mu marzyć?

Wen Wu przyciągnął Mo Xuanyu bliżej siebie. Ujął w silnym, zdecydowanym uścisku i przycisnął do swojego ciała. Pochwycił go od tyłu i podniósł, niosąc w swoich ramionach.

— Panie, ja… ja… nie śmiałbym…

Szukał sposobu na ucieczkę z objęć, ale Wen Wu tylko zaśmiał się słodko.

— Rozkazuję ci pozostać w miejscu — rzekł ciepłym, troskliwym tonem.

— Panie? — zdziwił się, ale powinien wykonać rozkaz bez wahania. —  Dziękuję.

Kątem oka zobaczył walające się po podłożu zwłoki dwóch młodzieńców, o ile tak miał prawo nazywać dwie krwawe plamy widniejące na ścieżce. Kształtem nie przypominało czegoś, co pozostało po człowieku. Gdyby sam nie był świadkiem zdarzenia, uwierzyłby, że to zwyczajne plamy, ominął je i ruszył dalej. Ale znał prawdę, co się stało z jego oprawcami. Odruchowo się uśmiechnął. Cieszył się, że tak skończyli. Potwornie się cieszył.

Wen Wu przeniósł go przez przejście na oczach wszystkich strażników i duchów czekających na przydział do odpowiedniej celi. Zmierzyli ich wzrokiem. Pewnie nikt nie wierzył w scenę, która miejsce przed ich oczami. Wen Wu nikogo nie dotykał, o nikogo się nie troszczył, a tym bardziej nie zdarzyło się, by bóg podziemia niósł kogoś na swoich rękach.

— Panie, może pójdę sam — zaproponował nieśmiało Mo Xuanyu, nie chcąc narażać reputacji boga podziemia.

— Niech każdy zobaczy — burknął.


Prześlij komentarz

0 Komentarze