[Drunken Dreams of the Past] Rozdział Specjalny 0.2

                

— Zazwyczaj spotykam się ze stwierdzeniem, że jestem straszny. Ludzie mówią o mojej nienaturalnie białej skórze. Kobiety nie biegną do mego łoża. Mężczyźni wyśmiewają za delikatną budowę ciała. Określenie „przystojny“ słyszę chyba pierwszy raz. Uważasz, że jestem przystojny?

— Panie, ja… Nie chciałem obrazić…

— Obrazić? — Wen Wu zaśmiał się pod nosem. — Stworzenie, skąd ci przyszło do głowy, że to była obraza?

— Panie, ja nie chciałbym, że doszło do nieporozumienia.

— Nieporozumienia? A skąd takie przekonanie u ciebie? Tylko szczerze.

Mo Xuanyu przełknął głośno ślinę. Czuł, że się dusi. To zaszło za daleko, za moment powtórzy się historia. Tym razem w podziemiu. Jednak nie miał prawa okłamać Wen Wu.

— Mój panie, ja… za życia zostałem niewłaściwie potraktowany przez nieporozumienie. Wszystko z powodu moich… innych upodobań — dokończył niepewnie.

— Wolisz mężczyzn, prawda?

Mo Xuanyu podniósł gwałtownie głowę. A więc Wen Wu od początku znał prawdę? Dlaczego nie ukarał go obrazę, gdy wypowiedział słowo?

— Tak, wolę mężczyzn — potwierdził Mo Xuanyu. — Panie, nie musisz się obawiać. Nie obrażę twojej osoby ani nic nie zrobię.

— Wiem. Dlaczego niby miałbyś? Nie rozumiem ludzi, którzy zbyt łatwo rzucają oskarżeniami. Nie musisz się obawiać, że źle zrozumiem twoje intencje. Nawet jeśli kiedyś zaczniesz darzyć mnie czy kogoś innego z pałacu uczuciem, to nie zmieni mojego zdania o twojej osobie. Widziałem potworności, które skrywają ludzkie serca, twoje naznaczone jest dobrocią.

— Dziękuję, panie.

Mo Xuanyu się zarumienił. Dawno nie odbył tak zwyczajnej rozmowy z drugą osobą, która zaakceptowałaby jego odmienność i pozwoliła przebywać u swojego bogu. W zasadzie… nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, więc tym bardziej taka sytuacja wzruszyła Mo Xuanyu.

— Skoro masz mi służyć, powiedz mi, w czym jesteś dobry? — Wen Wu powrócił do obowiązków, równocześnie przeglądając zwoje i rozmawiając na temat przyszłych obowiązków Mo Xuanyu.

— Umiem czytać i pisać, dobrze mi wychodzi sprzątanie, nie wstydzę się brudnej roboty i lubią mnie zwierzęta.

— Zwierzęta? — zainteresował się Wen Wu. — Mamy psa strzegącego wejścia do podziemia. Kochana psinka, ale bardzo samotna. Do tej pory nikt się nią nie zajmował.

— Z przyjemnością się zaopiekuję pieskiem. Jak się wabi? — zapytał odruchowo. Aż się podekscytował na myśl, że będzie miał okazję zająć się jakimś zwierzęciem. Nie wiedział, że w podziemiu są jakieś.

— Gou.

— Gou? — powtórzył powoli Mo Xuanyu.

— Gou — potwierdził Wen Wu. [od autorki: „Gou“ to po chińsku… pies :)] — Potrzebuję również kogoś, kto ogarnie moje komnaty. Jin Guangyao zajął się organizacją pracy i wprowadził tu ład, jakiego podziemie jeszcze nie widziało, ale brakuje mi tu porządku. Półki są zakurzone, niektóre zwoje dawno powinny zostać wyrzucone i… — urwał.

— Czymś jeszcze mam się zająć, panie?

— To… Trochę wstydliwa kwestia. — Wen Wu odchrząknął. — Marnuję dużo czasu na pewnej czynności. Ubieraniu się.

— Ubieraniu?

— Wiem, że to może odrobinę nieodpowiednie, ale byłbym wdzięczny, gdybyś pomógł mi w trakcie ubierania. Czy to ci by przeszkadzało?

— Panie, jeśli ty nie widzisz w tym problemu, to z przyjemnością przyjmę ten obowiązek.

— Dobrze. — Skinął głową. — Ustalone. Zacznij od poznania Gou. Wyjście znajduje się w każdej ze ścian. Możesz swobodnie przez nią przechodzić.

—Dziękuję.

Mo Xuanyu pozdrowił swojego pana, który wydawał się zadowolony jego osobą. Kiedy chłopak wyszedł z pomieszczenia, odetchnął z ulgą. Spodziewał się o wiele gorszego przebiegu spotkania, ale okazało się, że bóg podziemia tylko sprawia wrażenie surowego, kieruje się jednak sprawiedliwym osądem.

Los chyba w końcu uśmiechnął się do Mo Xuanyu.

Chłopak poprawił pas na biodrach i ruszył w kierunku wejścia do pałacu, które mu wskazał Wen Wu. Zastał przy nim wchodzących do wnętrza budynku zmarłych, osądzonych przez Wei Wuxiana. Wrzeszczeli na strażników, którzy zmuszali ich do udania się do więzienia. Ci nie słuchali. Przepychali się ze strażnikami, jakby ci mieli odmienić ich los i przywrócić do koła życia na ponowne narodziny.

Mo Xuanyu wiedział, że kto raz wkroczy na drogę podziemia, ten nigdy nie zazna łaski powrotu. To właśnie jego czekało, ale jeśli sprawdzi się w oczach Wen Wu, to może podziemie stanie się lepszym miejscem od tego, które znał za życia.

— Ej, ty, ruszaj się! — strażnik wrzasnął w kierunku Mo Xuanyu.

Przestraszył się. No tak, nadal był jedną z dusz, podobnych do reszty. Nie wyróżniał się niczym jako sługa boga podziemia.

— Ja… — Zacisnął palce na swoich szatach.

— Ty gnoju, też się nam przeciwstawisz?! — ryknął w jego kierunku.

— Ej, wygląda całkiem nieźle, może dajmy go…

Mo Xuanyu nie słuchał.

Skręcił szybko w lewą stronę, wchodząc w ścianę i przechodząc na jej drugą stronę. Nie zatrzymał się. Biegł dalej, jakby goniła go sama śmierć. Bo jeśli się zatrzyma, znowu go ze sobą zabiorą, a wtedy… Na samą myśl o tym, co mogliby mu zrobić, dostał drgawek.

Wbiegł na długą ścieżkę, po której kroczyli zmarli w stronę pałacu. Mijał ich bez zastanowienia. Rzucali mu ostre, pełne politowania spojrzenia. Niektórzy nawet palnęli jakieś przekleństwo, ale nikt nie odważył się faktycznie go zaczepić.

Zwolnił dopiero wtedy, gdy zaczął docierać do bramy. Odsapnął ciężko przy niej. Przykucnął i oparł się o chłodny kamień.

— Gou — jęknął za zwierzęciem. Tylko w jego obecności poczuje się bezpiecznie. — Proszę, przyjdź…

Przyciągnął kolana do piersi i załkał. Po chwili poczuł na palcach coś mokrego. Nie jego łzy, bo one skapywały na udo. Otworzył szeroko oczy i odsunął ręce. Powitał go widok słodkiego, włochatego pieska z przyklapniętymi uszami i o ciepłym, niewinnym spojrzeniu, które wprowadziło do serca Mo Xuanyu samą radość.

— Jakiś ty słodki — pochwalił pieska.

Odszczeknął w ramach odpowiedzi.

Mo Xuanyu niewinnie przechylił głowę na bok. Sięgnął w kierunku futerka zwierzęcia i pogłaskał delikatnie. Gou przewrócił się na grzbiet, odsłaniając cały brzuch do miziania.

— Chyba mnie lubisz? — ucieszył się. — Od dziś się tobą zajmuję. Cudownie, prawda?

Gou wysunął jęzor i mlasnął.

— Też się cieszę. Na pewno się zaprzyjaźnimy, skoro skąd nie ucieknę. Może pomyślimy nad budą dla ciebie? Albo jakimś siedziskiem?

Rozejrzał się. Nie znalazł przy bramie miejsca, które wyglądałoby na legowisko dla psa. A skoro spędzał tu większość czasu, pilnując bram, to zasługiwał na swój własny kąt. Podjął decyzję. To będzie jego pierwsza praca.

Zmotywowany Mo Xuanyu wstał. Pies zaskomlał smutno, niezadowolony, że skończyła się zabawa.

— Zaraz wrócę. Pomyślałem, że zrobię dla ciebie legowisko.

Gou radośnie zaszczekał. Podniósł się i przysunął bliżej nogi Mo Xuanyu. Gdy ten ruszył, Gou podążył za nim. Dotrzymywał mu wiernie kroku przez całą drogę. Nie spotkali tym razem zmarłych. Nawet w okolicach pałacu zrobiło się odrobinę ciszej.

Mo Xuanyu bał się wracać do wnętrza pałacu. Nie śmiał prosić Wen Wu o jakiś symbol, który pozwoli mu się obronić, jeśli ktoś jeszcze pomyli go ze zmarłym oczekującym na przydział do celi. Miał nadzieję, że tym razem przejdzie normalnie.

Wziął głębszy wdech i wkroczył do środka.

Strażnicy od razu zwrócili na niego uwagę.

— Nie, ja… Proszę…

Nagle przyklęknęli i pochylili czoło przed Mo Xuanyu, pozdrawiając go, jak samego boga podziemia.

Zmieszał się.

Nie tak powinni go witać. W zasadzie nie liczył na żaden gest z ich strony. Pomylił się?

I wtedy usłyszał szczeknięcie. Przypomniał sobie o obecności Gou. Pies wyszedł przed Mo Xuanyu i zbliżył się do strażników. Ci nie śmieli podnieść głowy. Odsunęli się nawet odrobinę w tył, ogarnięci niewyobrażalnym lękiem.

Mo Xuanyu już wcześniej zdał sobie sprawę, że strażnik bram podziemia nie jest tylko słodkim pieskiem, ale… czyżby kryło się za tym coś więcej?

— Co to za psisko? — ryknął jeden z więźniów.

Mężczyzna minął strażników. Łypnął groźnie na pozostałe dusze, każąc im się usunąć na bok. Wszyscy tak uczynili. Uśmiechnął się chytrze.

— Może powinienem zastąpić boga podziemia? — zapytał wszystkich.

Nikt nie raczył mu odpowiedzieć.

— Skoro wszyscy i tak są przerażeni na mój widok, to może czas zaprowadzić tu porządek. Nie potrzebujemy jakiś starców na tronie, prawda? — Znowu zarechotał. — Głupcy.

Mo Xuanyu widział tu tylko jedno głupca, który nie rozumiał zasad panujących w podziemiu. Jednak nie miał odwagi zwrócić mu uwagi.

— Ej, ty! — Wskazał prosto na Mo Xuanyu.

— Ja?

— Tak, ty! Masz mi od dzisiaj służyć.

— Nie, ja… — zmieszał się. Naprawdę próbował unikać kłopotów. — Proszę, mam zadanie do wykonania i wydaje mi się, że…

— Co ci się niby wydaje? Zapomniałeś… — urwał.

Paszcza Gou rozrosła się do wysokości dorosłego człowieka. Jednym chapnięciem złapał w swoich zębach nieszczęsną duszę i zaczął ją mielić. Odgłos rozłupywanych kości niósł się echem po wszystkich korytarzach. Krew zaczęła spływać po jasnym futerku zwierzęcia, brudząc je w nieczystościach pochodzących z tego człowieka. Nikt nie śmiał się odezwać i nikt również nie śmiał odwrócić wzroku. Każdy chrzęst wydobywający się z paszczy bestii przypominał im o losie, który może ich spotkać, jeśli nie będą posłuszni.

Gou połknął niezgryzione resztki ciała i zamlaskał niewinnie, po czym wrócił do Mo Xuanyu. Usiadł przy jego nodze; już w postaci zwykłego, domowego psa i zwierzaczka, którego miało się ochotę zacałować na śmierć. Gdyby nie krew spływająca po jego pysku, Mo Xuanyu nigdy by nie uwierzył w potworności, jakich dokonało stworzenie.

— To może pójdziemy — oświadczył pozostałym duszom i strażnikom.

Nikt nie zaoponował.

Mo Xuanyu przeszedł w milczeniu i udał się do dalszej części pałacu, do której raczej nie zapędzali się inni. Znalazł tam wolne pomieszczenie. Gou powąchał ciężkie, żeliwne drzwi i zgodził się szczeknięciem. Tak, to było odpowiednie miejsce dla niego.



0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!