Darezen wyciągnął z pochwy swój ogromny miecz. Skierował całą swoją siłę w kierunku prawej ręki, a potem gwałtownie opuścił dłoń. Fala uderzeniowa pomknęła w kierunku Acnologii. Uderzyła w jego cielsko, odpychając ku budynkom. Juren odskoczyła od podłoża. Zawisła w powietrzu, daleko od pozostałych. Wzięła głęboki wdech powietrza i gwałtownie wypuściła ze swoich ust fioletową substancję. Splamiła skrzydło Acnologii, wyżerając skórę i kości.
Przerażający ryk wydobył się z paszczy smoka. Opadł na ziemię i boleśnie zawył.
— Przepraszamy, dziecko — odezwała się Juren. Przyklęknęła przed Lucy i podała jej dłoń. Pomogła wstać.
— Co tu robicie? — zdziwiła się.
— Kończymy to, co zaczęliśmy wieki temu — odpowiedział Darezen.
Zarzucił miecz na plecy. Jego powierzchnia stała się gładka jak nigdy wcześniej. Piękno ostrza zachwyciło Lucy, nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego. Zostało dodatkowe naostrzone. Odniosła wrażenie, że zostało stworzone w jednym celu: by przeciąć cielsko smoka.
— Wieki temu? — w końcu złapała mężczyznę za słowa. — Jakie wieki?
Spojrzał prosto na nią. Oczy straciły ludzki wygląd. Źrenice wydłużyły się, rozciągnęły. Zyskały jasny, złoty kolor mieniący się w słońcu. Wyglądały jak oczy bestii, oczy smoka.
— Juren? — zwróciła się do kobiety.
Uśmiechnęła się szeroko, ukazując ostre zęby, gotowe rozszarpać ofiarę, na którą natrafią. Ich ciała zaczęły się zmieniać, począwszy od skóry, które pokryła się twardymi jak stal łuskami.
— Smoki nie wyginęły — oświadczył dumnie Darezen.
Lucy się rozpłakała. A więc wciąż istniała nadzieja. Nie musiała jej porzucać. Otrzymali szansę, aby pokonać przeznaczenie.
— Dziękuję — wyszeptała.
— Nie dziękuj. — Darezen przyjął pozycję obronną. — To my przepraszamy, że wcześniej wam nie pomogliśmy. Powinniśmy wspólnie walczyć lata temu. Może wtedy byś nie musiała tyle cierpieć.
— Żałuję, Lucy — przeprosiła ją Juren. — Tak bardzo żałuję, że stchórzyłam, ale dziś nastąpi koniec.
Fioletowa substancja wyłoniła się z skóry kobiety. Uderzyła w swoje udo. Pod stopami zebrał się dym. Lucy wyczuła w nim ostrą nutę, która zaczęła ją dusić. Kilkukrotnie kaszlnęła. Juren zwróciła uwagę na jej reakcję. Dlatego pchnęła Lucy dalej, z dala od jej trucizny.
— Uważaj, dziecko — ostrzegła ją.
Ze skóry Lucy opadły kolejne robale. Nie wiedziała, jak wiele ich zostało w jej ciele. Powinna uważać, nie narażać się na bezpieczeństwo, ale skoro mieli wspólnie walczyć, to nie cofnie się przed niczym.
Zrobiła zdecydowany krok do przodu i wstrzymała powietrze. I tak nie potrzebowała oddychać, będąc na skraju życia i śmierci, do którego zaprowadził ją Zeref.
— Odważna dziewczyna — pochwalił ją Darezen.
— Tylko nie wchodź nam w drogę, bo nie zamierzamy się wstrzymywać! — Z ust Juren wydobyła się trucizna. — I ty też się nie hamuj. Ten demon to potężna bestia.
— Potężna?! — zagrzmiał głos Acnologii. — Jestem niezwyciężony, głupcy. Śmiecie mi się przeciwstawiać? Walczyć? Pamiętam, jak czterysta lat temu podwinęliście ogony i uciekliście jak tchórze, pozostawiając swoich braci i siostry na pastwę losu!
Darazen zacisnął gniewnie pięść. Juren przymknęła oczy, gryziona wyrzutami sumienia. Najwidoczniej słowa Acnologii nie odbiegały od prawdy. Jednak w tym momencie nie miały one najmniejszego znaczenia.
— Proszę — zwróciła się do smoków Lucy. — Wiem, że dużo się wydarzyło w przeszłości, że nadal cierpicie, ale błagam… Pomóżcie mi uratować moje dziecko.
— Spokojnie, dziewczynko — wysyczał przez zaciśnięte zęby Darazen. — Nie mam zamiaru uciekać, chować się czy stchórzyć przez gryzące mnie wyrzuty sumienia. Miałem czterysta lat, żeby pogodzić się z prawdą. To widok tego parszywca, śmiecia przyprawia mnie o dreszcze. Mam ochotę go rozszarpać.
— W trakcie naszego ostatniego spotkania usłyszałem coś podobnego. I wcale nie spełniłeś swoich gróźb — przypomniał mu Acnologia. — Wszyscy jesteście słabi. Wszyscy winniście klęczeć na widok mojej potęgi. Tacy tchórze, jak wy, nie zasługują na swoje miejsce na tym świecie.
— Podobnie jak ty — odparła Lucy, niezmartwiona konsekwencjami, jakie mogą na nią czekać. Zebrała łańcuchy gotowa walczyć — z pomocą smoków lub bez niej. Znała już odpowiedź na pytanie, co zamierza uczynić z ostatnimi pasożytami, które zalęgły się w jej ciele.
Zdjęła z siebie ostatnie bandaże oplatające jej skórę. Uwolniła ją, pozwalając zniszczonym po spaleniu fragmentach zaznać powietrza. Bolało ją, bardziej niż się tego spodziewała, ale jednocześnie wyzwoliła się z ciasno oplatających ją tkanin, które blokowały ruchy Lucy.
Darazen dumnie skinął głową.
— Zaatakujemy go ze wszystkich sił — ogłosiła. — Nie wstrzymujcie się.
— Nie jesteś odporna na nasze ataki — wspomniała Juren.
— Wiem, ale to nie ma znaczenia. Działajcie.
— Głupcy… — wyśmiał ich Acnologia.
— Widzę tu tylko jednego głupca, który zadarł z nieodpowiednią osobą! — wrzasnęła Lucy.
Strach zniknął. Czuła się wręcz głupio z odwagą, która przyćmiła jej zmysły. Nie posiadała mocy zdolnej zagrozić Acnologii, a mimo to wierzyła w zwycięstwo. Nie przez obecność Darazena i Juren, ale dzięki własnej sile, którą dzierżyła.
Acnologia przygotował się do ryku. Nie pozwoli mu na to. Wystrzeliła z ziemi, biegnąc szalenie ku smokowi. Zarzuciła łańcuchami na pysk bestii. Zmusiła go do zamknięcia paszczy. Zacisnęła łańcuchy jeszcze mocniej. Darazen znalazł się tuż za nią. Zamachnął się mieczem i cisnął go w szyję Acnologii. Smok zaczął się w wić. Pociągnął za łańcuchy. Ściągnęła je z całej siły, świadoma, że teraz nie ma prawa odpuścić. Jeśli to uczyni, wszystkie ich starania pójdą na marne.
Darazen walnął mieczem w szyję bestii.
Nie powstało nawet najmniejsze zarysowanie. Lucy nie zdołała ukryć zaskoczenia. Przecież wcześniej własnoręcznie zadała mu cios. Zadziałało!
Juren nie poddała się jeszcze. Prześlizgnęła się pod cielsko bestii niezauważona, wzięła głęboki wdech i wypuściła truciznę od spodu. Acnologia wciągnął ją przez nozdrza. Nie wyrządziła mu żadnej krzywdy. Znowu to samo.
— Pogromca smoków… — przypomniała sobie.
Wcześniej rozgrzała łańcuchy w mocy Natsu, która została stworzona do poskramiana smoków.
Lucy nie dzierżyła ten mocy, ale to bez znaczenia. Posiądzie ją. Całą siłę i umiejętności ukryte w starożytnych naukach. Ogień Natsu już raz ją strawił. Należał teraz do niej.
— Słuchaj mnie — odezwała się do szalejących płomieni nieopodal. — Przybądźcie na mój rozkaz.
— Lucy, ty chyba nie… — zdziwił się Darazen.
— Zawsze w ciebie wierzyłam, dziewczyno! — rzekła dumnie Juren.
Ogień zebrał się wokół jej dłoni. Kolejne języki zbierały się wiedzione rozkazem jednej kobiety. Powoli zaczęły przenosić się na łańcuchy trzymające Acnologię. Smok przeraził się. Szarpnął swoim cielskiem, więc przytrzymała go mocniej. Póki okucia się żarzyły, póki ogień wyraził zgodę, by należeć do niej, nie puści!
— Oddech Pogromcy Smoków Ognia! — wykrzyczała, kierując całą swoją moc w kierunku Acnologii.
Krzyk zamarł w paszczy bestii. Swąd spalenizny uniósł się w powietrzu. Był otumaniający. Juren i Darezen, posiadający wyostrzone zmysły, zasłonili nosy. Lucy nie zmieniła pozycji. Napięła mięśnie jeszcze mocniej, nie pozwalając, by Acnologia jej się wyrwał. Bolało ją. Wszystko potwornie ją bolało. Kolejne pasożyty zaczęły osuwać się na ziemie przez zadawane ciału obrażenia. Już nie był winny nawet ogień, a potworne zmęczenie i wycieńczenie, które próbowały nieustannie leczyć.
Krew wypłynęła z ust Lucy. Zachłysnęła się nią. Dlatego zebrała jej tyle, ile się da i splunęła. Niestety, poczuła, że i z nosa spływa krew. Niewiele jeszcze wytrzyma.
Darezen nie oczekiwał, że Lucy sama wszystkiego dokona. Póki ogień palił Acnologię, szukał wyrwy między łuskami. Znalazł ją. Ranę, którą zadało mu Fairy Tail lata temu. Skóra Darezena zaczęła się marszczyć. Przyjęła płynną postać. Zsunęła się po jego ramieniu i opadła na miecz, zajmując go w każdym fragmencie. Zastygła w postaci nowego ostrza, o wiele dłuższego niż poprzednie.
Darezen odchylił się do tyłu i zamachnął, wciskając miecz głęboko w szyję bestii.
Lucy uśmiechnęła się, wierząc, że to koniec.
Zbyt wcześnie. Odrobię poluzowała łańcuchy. Wszystko przez zmęczenie. Acnologia wykorzystał ten moment. Odchylił całe cielsko do tyłu, a potem szarpnął głową. Pociągnął za sobą Lucy. Cisnął jej ciałem w kolejne budynki. Uderzyła w jeden, drugi, trzeci. Ból promieniował wszędzie. Miała dość. Pragnęła krzyknąć i odejść, zanim kolejny raz ją zaboli.
Acnologia na to nie zezwolił. Machnął głową. Lucy pognała w kierunku lasu. Łańcuchy wysunęły się z zacisku, uwalniając paszczę Acnologii. Nie dał rady jej otworzyć. Łańcuchy wraz z magią ognia stopiły mu łuski, a te zastygły dokładnie w tym samym momencie, kiedy Lucy go puściła.
Juren pobiegła za Lucy.
Na późno…
Dziewczyna nie miała sił. Pragnęła tylko zamknąć oczy i udać się na kolejny spoczynek. Jak wtedy gdy uratowała Natsu. Trwała wtedy cisza. Nikt jej nie przeszkadzał. Leżała. Zaraz na pewno wszystko się skończy…
— LUCY!!! — usłyszała głos Natsu.
Otworzyła szeroko oczy.
Natsu biegł za nią. Ogień buchał pod jego stopami, nadając mi dodatkowej prędkości. Za sobą poczuła chłodny powiew powietrza. Obejrzała się na szybko przez ramię. Zobaczyła Graya. Bez koszuli. Wyzwolił zaklęcie i przywołał lód, tworząc coś w rodzaju zjeżdżalni.
Lucy uderzyła w nią. Kształt lodu pozwolił jej jednak prześlizgnąć się odrobinę w prawo, nie przeszła całkowicie na drugą stronę.
Natsu nadążył za nią. Złapał Lucy w swoje ramiona. Polecieli razem za słup lodu. Natsu wyzwolił jeszcze większy ogień pod stopami. Skierował je przed siebie i chwilę później razem się zatrzymali.
— Nat…su — wyszeptała imię męża.
— Nie pozwolę ci znowu zginąć!
Pochylił się i na szybko pocałował Lucy. Oderwał się od niej i trzymając w swoich ramionach, pognał w kierunku Acnologii. Zebrała znowu łańcuchy, kładąc je na swoim brzuchu.
Darezen i Juren przytrzymywali Acnologię. Nie pozwolili mu odlecieć. Wił się, szarpał, nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku przez zasklepiony pysk.
— Dobra robota — pochwalił ją Natsu. — Teraz razem dokończymy dzieła.
Zgodziła się kiwnięciem. Dawno nie czuła tak wielkiego przypływu energii. Nagle się pojawił, jakby magia czekała właśnie na ten moment, by ją wspomóc. Zamierzała to wykorzystać. Zebrała w sobie wszystkie siły.
Natsu wydobył z ciała najgorętszy ogień. Lucy zeskoczyła na ziemię. Pozwoliła znowu rozpalić swoje łańcuchy. Aż żarzyły się od tych płomieni. Juren i Darezen zobaczyli ich kątem oka. Juren wypuściła truciznę, która nie miała zamiaru skrzywdzić Acnologii. Ale go oślepiła. Smok nie widział, co do niego zmierza.
Darezen w tym czasie przedostał się na jego grzbiet. Złapał za rękojeść miecza, który wciąż tkwił w jego karku. Nie wbił głębiej, nie dało się, ale mógł stworzyć dłuższą broń. Zebrał ze swojego ciała żelazo, które spłynęło po jego skórze, przedostając się do mięśni Acnologii. Król smoków zamachnął całym cielskiem.
W tym samym momencie Lucy złapała go łańcuchami. Cały jego tułów przytwierdziła go ziemi, trzymając tak mocno, jakby zależało od tego jej życie. Złote drobinki magii szalały wokół kobiety. Pozwoliły jej wydobyć ostatnie siły, dzięki którym zatrzymała Acnologię.
Natsu wystąpił przed nią. Wziął głęboki wdech, zbierając ogień. Darezen i Juren odskoczyli w bok.
— Nie… — Acnologia zdał sobie sprawę, co go czeka, ale było za późno.
Natsu wypuścił strumień potężnego ognia, który pomknął na Acnologię z niewyobrażalną siłą. Niszczył wszystko na swojej drodze. I końcu spotkał się z Acnologię. Objął całe jego ciało. Przenikał go najgłębszych komórek. Wypalał wszystko, co tylko języki zdołały musnąć. Łuski smoka zaczęły się topić. Opadał z cierpienia, a mimo to nadal walczył z przeznaczeniem.
— N…Nie! — wrzasnął i rozproszył płomienie skrzydłami.
Wzbił się w powietrze. Skóra ociekała mu wraz z łuskami i kapała na pola, lasy i drogi, które przemierzał. Nadal płonął. Ogień podążał za nim uparcie, niezależnie od prędkości, jaką osiągnął, ani tego, gdzie się znalazł.
Nie może przegrać!
On wielki, niezwyciężony Acnologia wygra, niezależnie od tego, kto będzie jego przeciwnikiem.
Od setek lat wiedział, że nikt jest w stanie mu zagrozić. To się nie zmieniło. Głupi ludzie napoili się złudzeniami i rzucili mu wyzwanie, sądząc, że czeka na nich zwycięstwo.
Głupcy!
Tchórze!
Wróci, pełen sił i mocy, jakiej dotąd jeszcze nie widzieli. Zmiecie z powierzchni ziemi pozostałe smoki, pochłonie Zapomniane Boga i sprowadzi nowy porządek na ten świat.
On!
Bóg!
Władca!
Opadł na ziemię. Zmienił się w swoją ludzką postać. Twarz do połowy została wyżarta przez ogień aż do kości, druga strona zaczęła topnieć boleśnie i opadać ku podłożu. Zrzucił z siebie cały ubiór, który i tak tylko płonął. Wrzucił go do jeziora i zaczął iść dalej. Ku lodowej jaskini, gdzie czekało na niego wytchnienie.
Wykonał jeden krok. Czuł się inaczej, jakby coś zostało za nim. Ach, tak, stopa przylepiła się do podłoża.
Szedł dalej, wyciągając coraz mocniej kościaną dłoń. Aby tylko tworzyć przejście do lodowego królestwa. Jednak działo się to coraz wolniej. Jakby tracił władzę nad własnym ciałem.
Kłamstwo.
Fałsz!
Ukarze niegodziwców za ich czyny. Zniszczy.
Dostał się do przejścia. Otworzył je gwałtownie, wypuszczając cały chłód na zewnątrz. Przyniósł mu ukojenie i ratunek. Zrobiło mu się w końcu zimno. Płomienie ustały. Jego kości opadły na ziemię, a chwilę później wydał ostatnie tchnienie.
Acnologia, Król Smoków umarł w dniu nastania nowego porządku…
0 Comments:
Prześlij komentarz