Lan Wangji podniósł się do pozycji siedzącej. Oparł o stos poduszek i zerknął na śpiącego obok Wei Wuxiana. Pierwszy raz od lat złapał go tak głęboki sen, że nic nie było w stanie go teraz obudzić.
Jeden z punktów swojego planu Lan Wangji spełnił. Uśmiechnął się chłodno przez drażniącego jego serce wyrzuty sumienia. Nie w ten sposób wyobrażał sobie pierwszą noc z dawnym ukochanym, ale skoro bogowie nie dali mu wyboru, to postąpił zgodnie z tym, co uważał za słuszne.
Sięgnął w kierunku swojej szyi. Zawiązał wysoko włosy opaską sekty Lan, odsłaniając uwypuklony fragment skóry, który nagle się poruszył. Złapał go w swoich paznokciach, nie pozwalając zajść dalej. Energią kultywacyjną wykonał sprawne cięcie i przebił na głębokość opuszka palca. Z przecięcia wyskoczyła istota. Była pokryta krwią, długa, wąska i wiła się w agonii, kiedy wydostała się na zewnątrz. Lan Wangji zgniótł ją w dłoni.
Zaznał… ulgi…
Wspomnienia zaczęły pojawiać się spokojną falą, wpływając do jego myśli jedne za drugimi. Od początku był świadomy ich istnienia, więc przeżywanie ich ponownie nie bolało tak bardzo, jak wtedy gdy wyciągał je z umysłu. Pomagała je przyjąć także świadomość, że musi zachować ciszę. Inaczej wybudzi Wei Wuxiana. A to pokrzyżowałoby jego plany. Na to nie mógł pozwolić.
Odetchnął. Podjął z łoża rzuconą na bok szatę i nałożył ją na spocone ciało. Wstał. Przykrył Wei Wuxiana dodatkową warstwą tkanin. W jaskini było za chłodno. Przecież zawsze tak bardzo kochał ciepło.
— Przepraszam — wyszeptał mu na ucho.
Ostatni raz się pochylił i ucałował jego policzek. Uśmiechnął się ciepło. Spotkali się znowu po tylu latach. Uczucie, które żywił od lat wobec młodzieńca, nie okazało się nadaremne. Kochał go… Naprawdę…
Lan Wangji zbliżył się w kierunku kotary zasłaniającą wystawę. Tylko jeden raz Wei Ying uchylił rąbka tajemnicy i zdradził, że to właśnie tu trzyma najważniejsze przedmioty, które zgromadził za życia.
Rozsunął materiał. Na witrynie spoczywał pojedynczy kwiat, dzwoneczek sekty Jiang i flet, Chenqing. Zabrał je wszystkie i schował do rękawa szaty, którą następnie poprawił i przepasał białym pasem.
Wszystko się dokonało. Nic dłużej go tu nie trzymało.
Pożegnał Wei Wuxiana spojrzeniem i wyszedł na pusty korytarz. Panny Młode bawiły się w domu rozkoszy w Mieście Duchów, zgodnie z planem, jaki wspólnie ustalili. Puści mieli udać się na misję i strzec tych zmarłych, którzy powinni w tym czasie udać się na łąkę. Dzięki ich nieobecności uzyskali z Wei Yingiem chwilę dla siebie, a jednocześnie pozwolili nieświadomie Lan Wangji wdrożyć plan.
Jeśli w przyszłości zyska szansę na ponowne spotkanie ze sługami sędziego, to przeprosi. Jeśli tak się nie stanie, to w duchu błagał ich o wybaczenie.
— Mistrz Lan? — usłyszał niespodziewanie obcy głos za sobą.
Zwrócił się gwałtownie w kierunku jednej z komnat. W progu stała Panna Młoda, najwierniejsza ze wszystkich i najdłużej trwająca przy Wei Wuxianie. Niepewnie podeszła. Rozejrzała się po korytarzu. Nikogo więcej nie dostrzegła. Najpewniej założyła, że skoro skończyli, to i Wei Wuxian wrócił już do swoich obowiązków. Tak się nie stało. A Lan Wangji nie powinien sam przemierzać tych korytarzy.
— Co to ma znaczyć? — zapytała ostrym tonem.
Lan Wangji założył ręce za plecami. Wolał, żeby nie wzniosła alarmu, który obudziłby Wei Wuxiana.
— Chcę uratować Wei Wuxiana — odpowiedział szczerze.
— Nie… Nie rozumiem. Czy coś się wydarzyło w nocy?
— Tak — skłamał. — Chcę go uratować przed Wen Wu.
Kobieta pokręciła głową.
— Próbowałam, mistrzu Lan. Tu nic nie jest takie, jakie się wydaje. Uwierz mi, że… — urwała. — Dlaczego wypowiedziałeś imię boga podziemia? — zorientowała się.
Sięgnął w kierunku jej ust i zasłonił je, zanim krzyknęła. W drugiej dłoni zebrał drobną wiązkę energii. Wystrzelił ją w szyję kobiety. Osunęła się w ramiona kultywatora. Złapał Pannę Młodą i zaniósł bliżej ściany, gdzie ją położył. Stracił przez nią wystarczająco dużo czasu.
Przyspieszył, zmierzając ku przejściu do podziemia. Drzwi zostały uchylone. Nie zamknęli ich ze względu na nadchodzące w zatrważającym tempie dusze. Dlatego wystarczyło tylko trochę je popchnąć.
Lan Wangji przecisnął się przez powstały otwór i wyszedł na drugą stronę.
Powitał go pies. Stał już przed drogą wiodącą do zamku Wen Wu. Był w swojej słodkiej, niewinnej postaci, która energicznie machała ogonkiem, ciesząc się na widok kolejnej duszy. Podbiegł do nóg Lan Wangji i zaczął się o nie ocierać, błagając o chwilę zabawy.
Podniósł go za futro. Zaczął się wić, skomleć z bólu, ale Lan Wangji nawet nie śnił, by go puścić.
— Mały potworze… Wystraszyłeś Wei Wuxiana, nieładnie — powiedział to spokojnie, choć w środku aż drżał ze złości. To stworzenie nie miało prawa tak mocno przerazić jego ukochanego. — Jeśli jeszcze raz skoczysz na Wei Wuxiana, obiecuję, że ci nie odpuszczę. A uwierz mi, dla Wei Wuxiana, wiele potworności się dopuściłem.
Zawył smutno. Oczywiście, że nie chciał nikogo skrzywdzić — nie dusze, które zmierzały w tym kierunku. Nieświadomie wystraszył Wei Wuxiana i dlatego wybaczył mu tym razem. Wypuścił psa. Pobiegł w kierunku wejścia do podziemia i schował się za uchylonym skrzydłem. Zadrżał i nie odważył się podbiec.
Lan Wangji ruszył dalej.
Nie zastanawiał się długo nad swoimi działaniami. Wszystko przemyślał już wcześniej, przez całe swoje życie, zanim w końcu umarł. Dokonał strasznych czynów, niegodnych sekty Lan, a nawet nazywania się człowiekiem. Tyle razy Wei Wuxian wątpił w słuszność zaprowadzenia Lan Wangji na sąd, ale… tę decyzję podjęto właściwie. Trafił tam, gdzie powinien od samego początku.
— Przepraszam, Wei Ying — mruknął, żałując tylko tego, że na zawsze utraci ukochanego.
Znalazł się przed pałacem Wen Wu. Cała budowla została tak skonstruowana, by nie wypuścić żadnego ze zmarłych, który znajdą się w jej wnętrzu. Ale przy ostatniej podróży z Wei Wuxianem dowiedział się także, że nie wpuszczała przypadkowych dusz — na pewno zatrzymała jego, jako że nie został do tej pory osądzony. Ściana miała w sobie blokadę, którą rozpracował wtedy, kiedy Jin zatrzymał Wei Wuxiana na rozmowę.
Wystarczyło ją poprosić.
— Czy mogę wejść?
Przyłożył dłoń do gładkiej powierzchni. Przeszła przez nią na drugą stronę bez żadnych trudności.
— Dziękuję — dodał.
Wszedł do wnętrza pałacu. Wrzało w nim od tłoczących się zmarłych. Każdy z nich czekał na swój przydział na właściwym poziomie podziemia. Większość próbowała wykorzystać okazję, chwilową nieuwagę strażników i obecność innych dusz. Macali ścianę, szukając w niej przejścia, przez które tu się dostali. Nerwowo uderzali w nią głowami i rękoma, krzycząc i przeklinając swoje życie. Byli też i tacy, którzy wylewali swoje żale na strażników. Wyglądało na to, że nawet Jin Guangyao nie radził sobie z obecną sytuacją.
Dla Lan Wangji było to na rękę. Przemknął niezauważony w stronę komnaty Wen Wu, omijając niespokojne dusze, które spoglądały w przeciwnym kierunku, do którego on szedł. Udało mu się dostać na schody. Zostały zdjęte wszystkie ozdoby, pozostawione nagie powierzchnie, które przerażały swoją pustką. Były koloru głębokiej czerwieni, jakby sama krew po nich spływała.
Lan Wangji pierwszy raz od początku tej wędrówki wzdrygnął się. Jednak nie zawrócił. Dotarł pod komnatę boga podziemia, Wen Wu.
— Mistrz Lan, cóż za niespodzianka. Gdybym wiedział, że mistrz nas zaszczyci, to bym przygotował świeżą herbatę — głos należał do Jin Guangyao. — A może mistrz Lan pragnie poczęstować mnie herbatką? Jak za życia?
Lan Wangji odpowiedział mu milczeniem.
— Słyszę, że mistrz Lan jest równie rozmowy jak dawniej. Choć wolałbym, żeby mistrz Lan w tych okolicznościach jednak coś wyjaśnił.
— Twierdzę, że wyjaśnienia są zbędne.
— Zbędne? — Zaśmiał się Jin Guangyao. — Mistrzu Lan, jesteś taki zabawny. Naprawdę. Mnich, godny naśladowania kultywator i człowiek, potężny mistrz… Wiele przydomków pojawiło się przez te wszystkie lata życia i działalności mistrza. Niczego nie podejrzewałem, ale… herbatki z pasożytami nie dał mi Lan Xichen. Więc kto? Od kogo by ją przyjął? Od swojego szanownego brata, oczywiście.
Lan Wangji zmarszczył czoło.
— I nadal trwa milczenie — zakpił. — A to nie tylko herbata. Zdziwiłem się obecnością mistrza Lan w tym miejscu. Już nie chodzi mi o sam sąd. Różni na niego trafiają. Chodzi mi o pałac. Dlaczego mistrz Wei dopiero teraz przyprowadził mistrza Lan? Długo się zastanawiałem i przypomniałem sobie, że w trakcie walk… mistrz Lan był na trybunach. Potem nie. Dlaczego nie walczył ze mną?
Lan Wangji podniósł głowę i spojrzał Jin Guangyao prosto w oczy.
— Bo ktoś musiał kontrolować pasożyty z odległości. A ten ktoś to mistrz Lan. Niesamowite — wysyczał Jin Guangyao. — Mistrz Wei o tym nie wie — stwierdził. — Nie rozumiem jeszcze jednego. Mistrz Wei i mistrz Lan zasłynęli w czasie wojny i po wojnie z sektą Wen przez panujące między nimi relacje. Nienawiść. Wrogowie. Przeciwnicy. Dlaczego…
— Na kolana — rozkazał Lan Wangji.
Jin Guangyao padł na kolana. Zmieszany mężczyzna zamilkł. Pogrążył się w zamyśleniu, aż w końcu sięgnął w kierunku drażniącej go szyi. Wyczuł na niej bruzdę, wybrzuszenie.
— Nie ruszaj — wydał kolejny rozkaz. — Mistrzu Jin, nie szukaj zrozumienia. Nie błądź w zamyśleniu, bo prawda leży dalej od granic twojej wiedzy.
— Lan Wangji — wycedził przez zęby.
— Mistrzu Jin, nie ma potrzeby się złościć. Nie przybyłem tu, by cię unicestwić. Twoja kara już się odbyła. Sądzę, że wystarczy działań z mojej strony.
— To mnie puść — dodał jeszcze ostrzej.
— Nie wydaje mi się, że to właściwe rozwiązanie.
— Mistrzu Lan, igrasz ze śmiercią — ostrzegł go Jin Guangyao.
— Nie — zaprzeczył. — Igram z bogami, a dokładnie z bogami podziemia. Nie potrzebuję ostrzeżeń. Wiem, jakie kary na mnie czekają. Jestem gotowy je przyjąć, ale najpierw zakończę to, co rozpocząłem.
Pchnął drzwi od komnaty Wen Wu. Uderzyła w niego czysta demoniczna energia, złożona z tysięcy niesprawiedliwie i sprawiedliwie uwięzionych dusz. Wszystkie krzyczały, błagając o wypuszczenie. Tkwiły w demonicznej mocy, która nie należała do Wen Wu. Bóg podziemia nigdy nie pozwoliłby jej tak otwarcie wędrować po pałacu.
Więc skąd pochodziła?
Sięgnął ku energii, biorąc je w swoje palce. Na początku go załaskotała, ale nie czekał długo, zanim moc zaczęła odbierać skórze życie. Pojawiły się ciemne ślady, wysysające z duszy życie, jakby planowało zabrać Lan Wangji do siebie i uczynić jej częścią.
Rozproszył moc i wkroczył do pomieszczenia.
Wen Wu spoczywał na tronie. Nałożył luźne szaty, do tego bardzo niedbale, jakby dopiero wyszedł z łoża po upojnej nocy. Nikt nie związał jego długich włosów. Opadały luźno na plecy mężczyzny. Czytał jedno z pism pozostawionych na stosie obok. Nie oderwał od niego wzroku, nawet po przybyciu Lan Wangji.
Pozdrowił boga podziemia.
— Teraz mnie pozdrawiasz, ale co tak naprawdę planujesz, mistrzu Lan? — odezwał się jako pierwszy Wen Wu.
— Przybywam z prośbą.
— I dlatego uwięziłeś mojego sługę?
— Wybacz mi, panie. Obrażał mojego ukochanego i nasze relacje.
— Tak, obraził Wei Wuxiana. Mistrzu Lan, do rzeczy. Ostatnimi czasy spędzam wieczory bardzo efektywnie. Nie chciałbym niepotrzebnie pominąć jeden z nich przez pracę.
— Panie, mistrz Lan próbuje cię uwięzić! — wykrzyczał Jin Guangyao.
— Wiem — odpowiedział niewzruszenie Wen Wu. — Wiem też, że zaszczepił we mnie pasożyta.
Na twarz Jin Guangyao i Lan Wangji ujawniło się zaskoczenie.
— Myślałeś, że o tym nie wiem? — Wen Wu zwrócił pytanie do Lan Wangji. — Nic nie ukryje się przed moimi oczami, szczególnie w murach mojego pałacu.
— W takim razie proszę, żeby bóg podziemia raczył ze mną pójść — poprosił grzecznie, zanim wykorzystał pasożyta.
— Mistrzu Lan, czy ty na pewno jesteś świadomy, jakie konsekwencje cię czekają? To nie chodzi o zwykłe miejsce w celi w podziemiu, a wieczne cierpienie.
Lan Wangji zacisnął dłoń. Na rozkaz, Wen Wu podniósł się, odrzucając na bok zwój. Nie zdziwił się jednak swoim czynem, raczej zafascynował go, bo uśmiechnął się. Jakby właśnie na to czekał. Lan Wangji nie mógł dać mu innej odpowiedzi. Nie bał się cierpienia. Nie straszne mu były kary nałożone przez bogów podziemia. Czekało to na niego, odkąd stracił Wei Wuxiana. Bogowie niebios jedno zakończenie dla niego napisali.
— Uwolnię Wei Yinga z więzów podziemia — oświadczył zdecydowanym tonem Lan Wangji.
0 Comments:
Prześlij komentarz