Zeref krzyknął za Lucy, kiedy poleciała za granice miasta. Dopiero odzyskała siły. Uważał za cud to, że w ogóle dała radę wstać, nie mówiąc już o samej walce, którą odbyła z Acnologią. Gdyby coś jej się stało, nie wiedziałaby, co dalej zrobić. Zajęło mu kilka lat, by doprowadzić ciało Lucy do normalnego stanu. Poparzenia długo się goiły, a już nie wspominał o wycieńczonym organizmie i psychice. Wróciła, ale ta bańka mogła łatwo pęknąć. Niewiele brakowało od ponownego wprowadzenia się w niebezpieczny stan. Gdyby to od niego zależało, powstrzymałby ją.
Nie zależy…
I nie miał odwagi jej zatrzymać.
Przeniósł spojrzenie na nieprzytomną Nashi. Jego dotyk nie zabijał od lat i na pewno nie zdoła swoją osobą skrzywdzić dziecka, dlatego sięgnął ku niej. Złapał nastolatkę za ramię i podniósł. Wziął ją na ręce.
— Maury — szepnął do chłopaka.
— Nie wiem, co robić — zwierzył się. — Musimy jakoś uratować Nashi, ale Acnologia zaraz nas dosięgnie. Nie mamy żadnych szans. A co jeśli Zapomniany Bóg zaraz się pojawi? Co wtedy?!
— Maury! — przywołał go do porządku.
Chłopak odetchnął ciężko. Poklepał się kilkukrotnie w policzki, próbując otrzeźwieć. To nie czas na słabości i każdy musiał być gotowy na ewentualną walkę, nawet on.
Maury wyprzedził swoich przybranych rodziców. Odwrócił się nagle w ich kierunku i oświadczył:
— Pójdę z Zerefem do jego kryjówki i tam spróbujemy uratować Nashi.
Gray i Erza popatrzyli się po sobie. Mieli wątpliwości, wcale im się nie dziwił. Zamierzał zaprzyjaźnić się z wrogiem, którego obiecali wspólnie pokonać jeszcze kilkanaście minut temu. W przeciwieństwie do nich znał okoliczności, wiedział o mocy, którą dzierżył Zapomniany Bóg. Taka okazja nadarzała się raz z tysiąclecia. Jeśli go pokonają, w końcu wszyscy zaznają spokoju.
Rzucił w ich stronę błagalne spojrzenie. Niech zaufają mu ten jeden raz, potem niech się dzieje czyjakolwiek wola.
Erza podeszła do Maurego. Chwyciła go za ramię i gwałtownie przyciągnęła do siebie, łapiąc w silnym uścisku. Gray dołączył się do wspólnego przytulania.
Maury stracił dech w piersi.
— Kocham cię, synku — oświadczyła Erza, wtulając się w chłopaka jeszcze mocniej.
Gray pogładził Maurego po włosach, po czym dodał od siebie:
— Jesteśmy z ciebie dumni. Możemy się nie zgadzać z twoją decyzją, ale… Jesteśmy Fairy Tail. Robiliśmy takie głupoty, podejmowaliśmy takie decyzje, że prawie doprowadziliśmy do końca świata.
— Oni doprowadzili — poprawiła do Erza. — Szczególnie ci dwaj idioci. — Wskazała najpierw na Graya, a potem na Natsu. — Rób, co uważasz za słuszne. Nasz czas minął.
— Powiedziałaś to tak, jakbyśmy mieli zaraz zdechnąć — fuknął Gray.
— Zamknij się, kochanie.
— Teraz „kochanie”, a wcześniej „zamknij się, bo cię zabije”? I widzisz, synu, co ja mam z tą kobietą od lat?
Erza nie wytrzymała. Zamachnęła się i palnęła Graya w tył głowy. Przewróciła oczami. Na usta aż się cisnęło słowo „dzieci”, które sprawiło, że Maury się zaśmiał. Marzył, by pewnego dnia powróciły szalone przygody Fairy Tail. Aby dostarczały więcej radośni niż smutku. Jeśli pokonają Zapomnianego Boga i Acnologię, tak się stanie.
Przetarł oczy. Od tego wszystkiego niepotrzebnie się wzruszył.
Czas naglił, ale Zeref cierpliwie czekał, aż skończą tę chwilę dla siebie. Podjął nieprzytomną Nashi z podłoża, biorąc ją na swoje ręce. Maury podbiegł do Czarnego Mega. Zgodzili się znaczącym kiwnięciem, że to właściwy moment.
Natsu dobił opadającego na ziemię Acnologię. Smok nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, dlatego wykorzystali to i zniknęli w cieniu, udając się do kryjówki, w której Zeref ukrył Lucy na lata.
***
Dotarła do granic miasta. Ścisnęła mocniej krwawiącą ręką, blokując ujście cieczy. Nie znała do końca możliwości siedzących w niej robaków. Obawia się, że nadal może się wykrwawić, zanim dotrze do Nashi i pozostałych. Widziała ich z oddali — niewyraźne sylwetki, które machały w jej kierunku.
Odetchnęła z ulgą. Wszyscy byli bezpieczni.
Opadła mimowolnie na jedno kolano, tracąc na chwilę siły. Napięcie z niej zeszło, nie potrzebowała się spieszyć. Choć jednocześnie wciąż była świadoma, że zagrożenie nie minęło. Nie pokonali Acnologii. Tak potężna bestia nie miała prawa zniknąć im bezpodstawnie z ich oczu. Brakowało mu również mocy, by ponownie przemienić się w człowieka. Tylko w takim wypadku, gdzie się skrył?
Lucy przekręciła głowę w prawy bok.
Popełniła błąd.
Szarpnęło całym jej ciałem z bólu. Przyklęknęła i wymiotowała w krzaki. Przewracało się w jej żołądku. Mroczki przed oczami zrobiły silniejsze i… ruszały się. Ten niecodzienny widok przeraził ją. Założyła pomyłkę. Bo przecież nie miało prawa nic się ruszać z jej żołądka.
Wspomniała robale, z którymi lata temu walczyła. Miało to miejsce, zanim ponownie napotkała na Natsu. To właśnie wtedy ktoś ją wyleczył po walce z pasożytami, które kontrolowały ludzkie ciała.
— To stąd regeneracja — dotarło do niej w pełni.
To właśnie te pasożyty leczyły swoich nosicieli ze wszystkich obrażeń. Ale skoro to doprowadziło ją do takiego stanu, dlaczego wciąż była świadoma. Nikt nie przejął nad niej kontroli. Nie straciła wolnej woli.
To bez znaczenia na ten moment. Skoro je traciła, ich moc znajdowała się na wyczerpaniu.
Zobaczyła swoje ramię. Nie znalazła na nim najmniejszego zadrapania. Skóra stała się gładka, w przeciwieństwie do wcześniejszego, grudkowatego stanu spowodowanego zagojonymi śladami po poparzeniach.
— Dziękuję — zwróciła się w kierunku pasożytów.
Wykorzysta istoty, tak samo jak własne ciało, do granic możliwości. Nie pozwoli nikomu skrzywdzić Nashi.
Lucy wyprostowała się. Zaczęła kroczyć ku granicy miasta, gdzie znajdowało się całe Fairy Tail. Erza do niej podbiegła, chwyciła pod ramię i poprowadziła do reszty. Gray przykucnął. Poprawił jej pozostał bandaże.
— Gdzie Natsu? — zapytała.
Wszyscy pokręcili głowami.
A więc jeszcze nie wrócił.
Zwróciła uwagę, że brakowało Nashi, Zerefa i Maurego. Tu domyśliła się, że zabrali ją do kryjówki, by znaleźć sposób na uratowanie dziecka. W nich cała nadzieja.
— Lucy! — usłyszała wołanie swojego męża.
Kuśtykał. Prowadził za sobą złamaną prawą nogę. Gray od razu rzucił się mu za pomoc, zanim padł ze zmęczenia na ziemię. Za Natsu ciągnęła się długa linia krwi. Złamanie okazało się otwarte.
Przyprowadzili Pogromcę Smoków do reszty. Położyli go przy Lucy i spojrzeli na nogę. Wyglądała potwornie. Wystawała z niej złamana w pół kość. Nie wzięli ze sobą Wendy, więc nie było komu go wyleczyć.
Erza przykucnęła. Złapała Natsu za nogę i za sprawą jednego, solidnego pchnięcia wsadziła mu ją do środka. Wyciągnęła zza kieszeni eliksir leczniczy. Natsu zawył z bólu, który dotarł do niego z opóźnieniem. Lucy w porę złapała go rękę, tłumacząc cicho, że wszystko będzie dobrze.
Na znak Erza wylała mu całą zawartość fiolki na nogę. Eliksir zaczął działać natychmiast. Usłyszeli chrzęst, towarzyszący wracającym pęknięciom na miejsca. Mięśnie zaczęły się ze sobą ponownie łączyć, a skóra zagoiła do tego stopnia, że nie znaleźli żadnego ślady po wcześniejszych obrażeniach.
Niestety, ból nie ustąpił. Eliksir leczył samą ranę, nigdy nie odbierał bólu.
— Wszystko będzie dobrze — pocieszała go Lucy. — Acnologia nie wrócił.
— Wróci — wysyczał przez zęby Natsu. — Nigdy nie odpuści. Nie w takiej chwili.
Wiedziała, że się nie myli. Natsu zachowywał się często głupio, ale nawet głupota miała swoje granice. I nie wypadało jej pokazywać w takich okolicznościach. Nie… Tu się nie pomylił. Acnologia będzie ich ścigał, nawet do końca świata.
Natsu oparł się o budynek. Zacisnął mocno szczękę. Że aż zazgrzytały mu zęby. Podniósł się i zaczął kroczyć w kierunku, w którym zniknął Acnologia.
— Zaczekajmy, Natsu! — błagała go Erza. — Naprawdę nie masz sił. To smok, prawdziwy smok.
— Wiem — mruknął. — Straciłem raz żonę. Straciłem raz dziecko. Tym razem nie pozwolę mu odebrać bliskich. Mogę zginąć, ale nie skrzywdzi mojej rodziny.
— Opamiętaj się, głupku! — Erza szarpnęła go za kołnierz. — Swoim poświęceniem nie przyniesiesz nikomu ratunku. Myśl.
— Wystarczy — zatrzymał kobietę Graty. Złapał ją za nadgarstek i cofnął, puszczając Natsu wolno.
— Dlaczego? — zapytała zaskoczona działaniem męża.
— Gdyby chodziło o Maurego, nie zareagowałabyś tak samo?
— Ale nie chodzi o Maurego.
— Chodzi o dziecko Natsu i Lucy. Są gotowi oddać za nią życie. Zrobić wszystko, by zapewnić jej bezpieczną przyszłość. Zrozum, nic i nikt go nie zatrzyma — uświadomił jej prawdę.
Erza opuściła rękę. Zawstydzona swoim nieprzemyślanym działaniem odwróciła wzrok.
— Przepraszam — mruknęła. — Idź. Tylko… Nie chcę stracić nikogo więcej.
— Erza… — powiedział ciepło Natsu.
W oczach kobiety zebrały się łzy. Wytarła je szybko, nie pozwalając słabości nad nią zwyciężyć.
— Dziękuję — dodał Natsu, a potem zwrócił się w kierunku, w którym spadł Acnologia.
Lucy ruszyła za nim.
— Zostajesz! — uparł się Natsu.
— Mam powtórzyć słowa Graya? — burknęła. — Muszę uratować swoje dziecko.
— Jesteś za słaba.
— Jestem w lepszym stanie niż ty.
Ominęła mężczyzna i wybiegła przez niego, zanim sam zdążył ruszyć. Ból go blokował, podobnie jak Lucy, ale ona zdołała przez ten czas się do niego przyzwyczaić. Dla Natsu było to coś nowego.
Nie wyczuła obecności Acnologii.
Nie zginął. Nie zniknął. Nie przemienił się w człowieka. Niewiele opcji pozostało. Najbardziej prawdopodobna wydawała się wersja z tym, że w jakiś sposób blokował swoją energię. Ostrożnie zaczęła obserwować ziszczone otoczenie. Budynki zostały zmiecione z powierzchni ziemi. A zniszczenia układały się w tor, który pozostał po smoku.
Lucy niepewnie ruszyła przed siebie. Zabrzęczała łańcuchami, kiedy zebrała je w dłoni. Była w każdej chwili gotowa na atak, a przynajmniej na przetrzymanie smoka na jakiś czas. Aż Zeref i Maury nie uratują Nashi…
Zaśmiała się.
Kogo ona oszukuje?
Poczuła na sobie gorący, obrzydliwy oddech, cuchnący zgnilizną i śmiercią. Wędrujące wokół niej drobinki mocy zadrżały. Lucy zamarła. Ten oddech pochodził z bliska. Mignęło przez jej oczami całe życie.
Odskoczyła. Znowu wybiła się od ziemi. Zaczęła uciekać.
Za późno.
Energia wystrzeliła.
Tumany kurzu rozsunęły się, ukazując obrzydliwy pysk bestii. Ryknął, a wraz z tym razem wypuścił trzymaną w sobie magię.
Lucy nie miała szans jej uciec. Zamachnęła się łańcuchami, błagając tych bogów, którzy stali po jej stronie, by ich wspomogli. Jednak zdała sobie sprawę, że wszyscy już ich opuścili.
I nagle magia się zatrzymała. Dwie potężne sylwetki wyłoniły się przed Lucy.
Opadła na podłoże. Nogi chwilowo odmówiły jej się posłuszeństwa. Zbyt wiele wydarzyło się w krótkim czasie.
— Kim… — wydusiła z siebie jedno słowo, a potem odcięło jej mowę.
Na szczęście odpowiedź przyszła, gdy dwie postaci zwróciły spojrzenia w jej stronę: Juren i Darezen.
0 Comments:
Prześlij komentarz