[Huskerdust] I Ain't Got Nobody Część VI

                

Uderzył w Huska odór wymiocin. Zobaczył leżącą przy murze parę nagich demonów. Oboje trzymali rozwalone woreczki z białym proszkiem. Ktoś roztrzaskał im głowy. Krew ścieliła się po całej ścianie wraz z kawałkami mózgu. Jeśli myślał, że nic więcej nie zniszczy mu humoru, to się właśnie pomylił. Z każdym robiło się coraz gorzej. Ta zasrana uliczka była wypełniona takimi, jak ta para. Wszyscy zostali zastrzeleni z daleka. Dlatego miał się na baczności. Nie żyjesz, ale w piekle można jeszcze stracić wiele więcej.

— Wynocha, koteczku — odezwał się do niego wilczy demon. Z wysuniętego pyska ściekała ślina zmieszana z krwią. Jednej z par brakowało wszystkiego do tułowia. Teraz się wszystko wyjaśniło.

Za cielskiem wilka świeciło się na różowo logo Angel Dusta, a ze środka dobiegała słodka, aż do przesady słodka, muzyka z przełomu lat dziewięćdziesiątych. Przyprawiła Huska o mdłości.

— Spadaj albo… — zagroził mu.

Husk wyciągnął z rękawa jedną z kart. Rzucił nią w pysk demona i puff, sekundę później jego głowa wystrzeliła. Husk w porę zasłonił twarz ozdobną torbą. Nie miał ochoty nosić resztek mózgu na policzku. Cielsko wilka opadło na bok.

Husk wzniósł się w powietrze i przeleciał nad ciałem. Otworzył drzwi do garderoby Angel Dusta i wszedł do środka. Powitały go cztery naładowane pistolety maszynowe Thompson.

— Husky? — zdziwił się Angel. Wyjrzał za niego i dodał: — Zabiłeś mojego ochroniarza?

— Nie chciał przepuścić — rzucił luźno. — Przyniosłem ci kanapkę.

— Jaką kanapkę?

— Kanapkę.

Podniósł pakunek, na którym rozprysnęła się krew wilka. Angel niepewnie przyjął podarunek. Wyciągnął ze środka nietchniętą kanapkę.

— Tuńczyk. Lubię tuńczyk. Skąd wiedziałeś, koteczku?

— Nie wiedziałem. — Wzruszył ramionami. — Tylko taką miałem w lodówce.

— Oj, nie przyznasz się, że specjalnie dla mnie ją przygotowałeś? Jeśli to powiesz, to może najpierw ciebie schrupię.

Husk przewrócił oczami, a potem machnął łapą.

— Dobra, niech ci będzie. — Poddał się. — Żart ci się udał.

Angel zaśmiał się słodko.

— Koteczku, widzisz, że czasami nadajemy na tych samych falach.

— Na podobnych — poprawił go. — I jedz tę kanapkę, póki nie zmieniłem zdanie.

— A co? Jeśli zmienisz, to ty mnie schrupiesz?

— Co ty dzisiaj tak o chrupaniu? Miałem ci przynieść płatki śniadaniowe?

— Lubię płatki śniadaniowe — odparł stanowczo.

— Nie lubisz płatków śniadaniowych tylko mleko, które je zalewa.

— To ty jesteś dziwny. Najpierw płatki, potem mleko.

— Ale wtedy rozmięknął ci płatki. Najpierw mleko i dosypujesz płatki.

— Husky, chodzisz po grząskim terenie. Prawie kolana mi zmiękły, jak płatki, które jem na śniadanie.

Zamilkli, a chwilę później równocześnie wybuchnęli śmiechem. Przynajmniej ten jeden żart mu się udał, ale… Husk nie umiał mu jeszcze odpuścić.

— Dobrze, że chodzi o kolana a nie o inną miękką część ciała — skomentował.

Angel o mało się nie przewrócił z wrażenia.

— Husk, ty powiedziałeś sprośny żart. Ach… — Udał, że ociera łezkę. — Moje nauki nie poszły na marne.

— Nie nauki, tylko kto z kim przystaje, taki się staje.

— Moja zboczona natura cię przenika.

Parą rąk zaczął obmacywać własne ciało, a usta oblizał kusząco. Na Husku nie zrobiło to większego wrażenia, dlatego tylko uniósł brew ze zdziwienia.

— Skończyłeś? Wystarczy, bo zaraz przy tobie zwariuję.

— Zwariować możemy wspólne, jeśli dasz mi chwilkę — nadal bawił się grę, którą sam zaczął.

— Angel, wystarczy.

Angel Dust westchnął. Odsunął się, usiadł na jedynym wolnym krześle w pomieszczeniu, które znajdowało się przy lustrze kosmetyczny. Wyciągnął kanapkę z folii aluminiowej i ugryzł.

— Hm… — zawahał się.

— Coś nie tak? — zastanowił się Husk.

— Smakuje jak stare skarpety.

Husk palnął się w czoło.

— Skąd ty w ogóle wiesz, jak smakują stare skarpety? — oburzył się barman.

— Nie chcesz wiedzieć. — Angel pokręcił głową. — Pamiętaj, jestem gwiazdą porno. Nagrywałem na serio wiele scen.

— No to przepraszam, że się postarałem tylko na stare skarpety. — Husk przewrócił oczami. — Nie dogodzisz.

— He… — Wzruszył ramionami. — I tak lepsze od tego, czym mnie częstował Val po nagraniach. Ewentualnie zostawiałł mnie z tym, co spożyłem w czasie nagrań.

— Nie chcę tym bardziej wiedzieć. Obrzydliwy.

— Ej, jestem obrzydliwy, ale…

— Valentino, nie ty! — poprawił go od razu Husk. — To on jest gnojem. Aż mi się robi niedobrze, jak o nim pomyślę. A teraz jeszcze wymyślił ten „cały spektakl“. Nie będę cię za to krytykował, bo sam wiem, jak wiąże kontrakt, ale… — przysunął się bliżej Angela, wbił mu pazur w pierś i dokończył: — twoje więzy są luźniejsze. Masz księżniczkę przy sobie i mnie. Jeśli podejmiesz decyzję, nie zawahaj się wezwać pomocy. Pomożemy ci.

— Husky, ech… Charlie przyjechała, prawda?

— Daj spokój, do tej dziewczyny nic nie dociera. Żyje w swoim własnym świecie i ignoruje resztę. Niby urodziła się i wychowała w piekle, ale czasem sprawia wrażenie księżniczki, która przez całe życie była zamknięta w wieży i dopiero niedawno z niej uciekła.

— To cała Charlie. — Uśmiechnął się słabo Angel. — Wiesz… — Podrapał się nerwowo po głowie. — Przepraszam za to, jak się zachowałem.

— Że słucham? — zdziwił się Husk. — Nie, nie, nie… Przesłyszałem się, prawda?

— Nie… — mruknął Angel. — Ja… Chodzi o tę zmianę, bycie lepszym. Chyba ta cała wizja Charlie w końcu na mnie wpływa. Ja… Przesadziłem. Ja… Wyżyłem się na tobie, Husky, bo…. No bo… — Odetchnął ciężko. — Sam wiesz, co mam na myśli. Nie muszę mówić tego na głos? — wyszeptał. — Na tobie chyba najłatwiej się wyżyć…

Uszy Huska oklapły ze smutku. Nie spodziewał się usłyszeć podobnych słów z ust Angela. Przygotował się na krzyk; na to, że ich kolejna rozmowa skończy się kłótnią. I dlatego zamilkł. Nerwowo zaczął się rozglądać po pomieszczeniu, poszukując odpowiedzi, bo wyglądało na to, że właśnie na nią Angel ciągle czekał. Jednak Huska zatkało. Lepiej sobie radził z szumowinami, tutaj przynajmniej działała pięść, a dodatkowym argumentem okazywało się odstrzelenie łba. Normalne rozmowy leżały poza zakresem jego umiejętności.

Nagle Angel wybuchnął śmiechem. Aż odłożył kanapkę, bo za mocno ją ścisnął i pasta rybna zaczęła się wysuwać spoza chleba. Rozłożył się na krześle i odchylił, wybuchając jeszcze większym śmiechem.

— Gdybyś widział swoją minę, Husky. Wyglądasz, jakby ktoś cię poraził prądem. Zawsze miałeś taką twarz? Haahahah.

— Bardzo śmieszne — burknął. Założył ręce na piersi. Teraz to się obraził.

— No daj spokój, Husky. Nawet nie wiesz, jaką minę zrobiłeś. No praktycznie słyszałem twoje myśli i tekst: „już łatwiej komuś przywalić“, hahhaha.

— Uważaj, bo dostaniesz zapaści.

— Oj, Husky, nie martw się tak o mnie. Jestem piękny i młody. W przeciwieństwie do takiego starego kocura.

Husk odruchowo warknął.

— I właśnie o tym mówiłem — dodał Angel. — Ach, od razu lepiej mi się zrobiło. Wiesz, mega się stresowałem przed występem. Naprawdę! Taka wielka megagwiazda jak ja, a się zestresowała. Uwierzysz? — udał zdziwienia. — Ale już mi lepiej. Najadłem się. Dotrzymałeś mi towarzystwa. Trochę się pośmialiśmy. Ale trzeba już wracać do pracy.

Odwrócił się, sięgając po skąpy kostium zawieszony przy drzwiach, o ile tak dało się nazwać kilka nitek złączonych ze sobą. Husk nigdy w życiu nie nałożyłby czegoś podobnego na siebie. Dla Angela najpewniej to była codzienność. Zsunął z siebie nawet szlafrok, stając całkowicie nagi na oczach Huska. Ta sytuacja nie zrobiła wrażenia ani na nim, ani na Angelu.

— Idziesz do klubu? — zapytał się niepewnie Angel.

— Taki plan.

— A… Nie mógłbyś… — zawahał się. — Nie mógłbyś wrócić do hotelu? Po co masz marnować czas na jakiś występ?

— I miałbym zostawić samą Charlie? Wiesz dobrze, że Vaggie, by jej nie zatrzymała?

— No tak, wiem, oczywiście, to takie oczywiste.

— Spokojnie, w przeciwieństwie do reszty, nie będę oglądał tego… spektaklu — dokończył niepewnie. — Pomyśl, że mnie tam nie ma.

— A daj spokój. Jestem gwiazdą! Dlaczego miałbym się przejmować twoją obecnością? Spokojnie, Husky, dam radę i… — Przysunął się blisko. Aż za blisko. Ujął twarz Huska i przysunął bliżej swojej, tak że niemal ich usta się zetknęły. — A może nie miałbym nic przeciwko, żebyś na mnie patrzył? — wyszeptał kusząco.

Ale Husk tylko przewrócił go oczami. Wbił w pierś Angela swojego palca i wytłumaczył mu raz a dobrze:

— Nie mam zamiaru patrzeć, jak Valentino i jego ekipa cię upokarzają. Z całej hołoty, która trafiła do piekła, akurat ty zasługujesz na szacunek i na lepsze życie. Może taka gadka zadziałałaby na każdego, innego demona, ale nie próbuj swoich sztuczek na mnie. I pamiętaj, możesz udawać, że akceptujesz swój los, ale to nie znaczy, że musisz pozwalać Valentino na wszystko. Księżniczka samego piekła jest gotowa walczyć za ciebie!

— A ty, Husky? — zadał pytanie, którego barman się nie spodziewał.

— Domyśl się, pajęczaku.

Husk odwrócił się i wyszedł z garderoby.


v

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!