[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 9.3

              

Oddał ostatni zwój. Trwało to tygodniami. Zmarli przybywali w nieskończoność, tworząc zatory nawet na samej łące, która powinna nie mieć granic. Jednak te granice nie przewidziały kolejnej wojny.

Utrzymanie tego całego tłumu kosztowało Wei Wuxiana wiele energii. Pragnął oddalić się do swojego pokoju, zamoczyć usta w dobrym alkoholu i schlać się do upadłego. To brzmiało jak naprawdę dobry plan, ale wiedział, że jak jeden stos się skończy, to nadejdzie zaraz kolejny.

Westchnął ciężko.

Podniósł się na moment i rozprostował ścierpnięte mięśnie. Chwilę później znowu opadł na tron z wrażeniem, że wkrótce tu zapuści korzenie. Panna Młoda podeszła go od tyłu. Położyła delikatnie dłonie na jego ramionach. Spodziewał się masażu. Naprawdę liczył na masaż. Jednak ta odchyliła go jeszcze bardziej do tyłu, przytwierdzając do tronu.

— Co to ma znaczyć? — zdziwiło go jej zachowanie.

Nastała ciemność.

Panna Młoda zasłoniła mu oczy jakimś materiałem. Nie powstrzymał jej, nie zrzucił tkaniny, nawet nie skarcił kobiety. Wzięła go z zaskoczenia, to prawda, ale pewnie więcej krzywdy by jej uczynił reakcją czy tym bardziej odepchnięciem.

— Co się dzieje? — zapytał kobietę.

— Mistrzu Wei, spokojnie, to dla twojego dobra — odpowiedziała niejasno.

— Ech, coś znowu wymyśliłyście, prawda?

— Proszę, wstań.

Posłuchał się i podniósł. Wzięła go za rękę, prowadząc przez tron w nieznanym mu kierunku. To coś nowego. Nigdy nie zasłaniały mu oczu i to tak nieudolnie. Z początku wydawało się, że tkanina go oślepiła. Było to tylko złudne wrażenie, które minęło, gdy znalazł się bliżej światła pochodzącego z pochodni przyczepionych do ścian jaskini. Krwawoczerwona poświata wyjawiła mu całą prawdę.

Droga na zewnątrz została wysprzątana z walających się po niej zwłok. Plamiącą ściany korytarza krew zmyto dokładnie, nie pozostawiając żadnych widocznych śladów. Jednak najbardziej zaskoczyło Wei Wuxiana to, że nie napotkał po drodze na żadną duszę. A powinno czekać na sąd wiele z nich.

— No dobra, koniec niespodzianek — zarządził, sięgając w kierunku opaski.

Panna Młoda zatrzymała jego dłoń.

— Panie, błagam, zaufaj mi.

— Kochana, ufam ci, ale mam pracę — odparł z żalem w głosie. — Takie zabawy to może po drugiej śmierci.

— Panie, w tej kwestii też mi zaufaj. Daj mi tylko chwilę, błagam.

Westchnął. Nie umiał odmówić tej cudownej istocie. Potwierdził przyzwolenie znaczącym kiwnięciem. Kobieta uśmiechnęła się szeroko i zaczęła prowadzić go dalej. Znaleźli się w końcu na pustej, potwornie spokojnej łące. Nie pamiętał, kiedy tu trwała tak wspaniała cisza. Zakochał się w niej od razu. Brzmiała tak cudownie w jego uszach, słodką jak miód melodią, w którą gotowy był się wsłuchiwać przez kolejne lata. Niepotrzebne mu krzyki, wrzaski i jęki torturowanych umarłych. Za każdym razem wybrałby cichą łąkę, samotne na drzewo, na które by wskoczył z źdźbłem trawy do przegryzania i naczyniem wypełnionym Uśmiechem Cesarza.

— Już! — ogłosiła rozradowana Panna Młoda.

Zdjął opaskę. Okazało się, że to ta sama, którą nosił Lan Wangji, ze wzorami chmur, o kolorze ciepłego błękitu, przywodzącego na myśl bezchmurne niebo. Nigdy jej nie zdejmował, więc dlaczego posłużyła do zasłonięcia oczu?

— Wei Ying — zawołał go znany głos.

Lan Wangji siedział pod samotnym drzewem na łące, trzymając przy sobie guqin i trzy naczynia wypełnione Uśmiechem Cesarze. Przed nim czekała uczta w postaci tłustych, dobrze przyprawionych potraw, gotujących się w glinianych naczyniach. Wei Wuxian wziął głęboki wdech. Wyczuł ostrą, potwornie ostrą nutę, przez którą ślinka podeszła mu do gardła.

— Co to za niespodzianka? — zwrócił się do uratowanej Panny Młodej.

Dłonie przyłożyła do policzka, uważając na szeroki uśmiech, przez który pękała jej skóra przy ustach.

— Szykowałyśmy to długo, ale udało się! Zmarli odprawieni, zablokowałyśmy wejście, by bogowie podziemia nie męczyli przez noc, przybywające dusze gromadzimy w innym pomieszczeniu i od razu szykujemy wstępne wyroki, by nie zarzucić ciebie pracą! — pochwaliła się radośnie, a potem zerknęła prosto w oczy Wei Wuxiana, czekając na jego reakcję.

Uśmiechnął się ciepło. Kto by zgadł, że taki potwór jak on, po śmierci znajdzie się wśród tak cudownych istot? Szczęściarz.

Położył dłoń na głowie kobiety.

— Jesteście wspaniali. Czym sobie na was zasłużyłem? — zapytał szczerze.

— Nie… — Pokręciła głową. — Nie wiem, czym sobie zasłużyliśmy, że spotkaliśmy ciebie. Życie nie było dla wielu z nas łaskawe. Wszystkie Panny Młode, Puści czy szkielety wierzyły, że wraz po śmierci będzie na nas czekał gorszy los. Otrzymaliśmy ciepły dom, nową rodzinę i kolejną szansę, której nikt inny by nam nie dał.

— Przestań.

Nie przestała.

— Kochamy cię! — wyznała. — Kochamy z całego serca. Kochamy tak mocno, że pragniemy i twojego szczęścia. Proszę, pozwól sobie pomóc. Nie jesteś sam.

Wei Wuxian opuścił bezwładnie ręce. Tak wiele słów cisnęło mu się na usta, ale… żadne nie znalazło ujścia. Wszystko w nim utknęło ze wzruszenia. Oprócz łez, które powoli spłynęły po jego policzku. Był przecież Demonicznym Patriarchą, nie powinien poddawać się za łatwo uczuciom. Jednak te były za silne.

Szybko otarł swoją twarz, pociągnął nosem i wziął głębszy wdech, powoli uspokajając się. Przynajmniej na moment, bo zaraz znowu wzruszenie wzięło górę. Tym razem nie próbował tego ukryć. Pochylił się nad Panną Młodą i wziął ją w silny, pełny miłości uścisk.

— Dlaczego za życia was nie spotkałeś? — zaniósł pytanie do Panny Młodej i do bogów, którzy obdarowali go okrutnym losem za życia.

— A może spotkałeś? — mruknęła niewyraźnie, mimo to ją zrozumiał. Postanowił zignorować słowa kobiety. Niech każdy ma swoje tajemnice, na ten moment nie one się liczyły.

— Dziękuję, że mnie znaleźliście po śmierci.

Zamilkła.

Puściła Wei Wuxiana. Stanęła na palcach i otarła mu oczy czerwoną chustą. Posłał jej szeroki uśmiech wdzięczności za wszystko, co dla niego zrobiła. Panna Młoda podeszła do niego od tyłu i tym razem pchnęła go w stronę czekającego Lan Zhana.

— Kochamy cię, ale… każdy z nas powinien w końcu ruszyć do przodu i odejść. Nie zatrzymuj się, bo więcej na ciebie czeka niż na nas.

Oddaliła się, nie pozostawiając miejsca na odpowiedź Wei Wuxiana.

Zostali sami z Lan Zhanem. Ich spojrzenia się spotkały. Trwali w ciszy przez chwilę, zwyczajnie na siebie patrząc. W końcu tę ciszę przerwał Wei Wuxian, śmiejąc się pod nosem.

— Mam dużo pracy — rzucił luźną, nieadekwatną do rzeczywistej sytuacji wymówkę.

— Nie, Panny Młode zadbały o wszystko — odrzucił jego tłumaczenie od razu. — Usiądź — wydał rozkaz.

Dreszcze aż przeszły po ciele Wei Wuxiana. Nie umiał się przeciwstawić temu młodzieńcowi, szczególnie kiedy się złościł. Dlatego usiadł przy nim, na rozłożonym na łące kocu. Zerknął do garnka, z którego unosiła się para o słodko—ostrej woni.

— Lubisz ostre rzeczy? — zdziwił się Wei Wuxian.

— To dla ciebie.

— Dla mnie? Dlaczego?

— Nie jesteś głodny?

— Głodny? — Wei Wuxian zatrzymał się na moment nad tym słowem. — Nie jestem głodny. W zasadzie nie żyje, więc nie odczuwam głodu.

Lan Wangji wyraźnie posmutniał. Zerknął w kierunku jedzenia, po czym odparł:

— Mam wyrzucić?

— Zdecydowanie nie! — wykrzyczał, sięgając po miskę, ryż i bulgoczącą łyżkę wywaru z mięsem. Aż, ten cudowny, ostry zapach wydawał się jak nie z tej ziemi. — Smacznego!

Spróbował. Wcześniej zmysły go nie myliły. Aż skręciło Wei Wuxianem, gdy skosztował ostrego wywaru, nieziemsko łaskoczącego jego podniebienie. Uśmiechnął się od ucha do ucha, jak małe dziecko, które doświadczyło zabawy w pierwszą zimę.

— Pychota. Sam zrobiłeś?

Lan Wangji pokręcił głową.

— Najstarsza Panna Młoda — zdradził kobietę. — To ona wszystko przygotowała.

— Naprawdę? Szkoda, że wcześniej nie zdradziła swoich umiejętności kulinarnych. Tak to bym codziennie ją prosił o jakieś smakołyki.

— Im więcej dobra każdego dnia, tym mniejsza satysfakcja ze spożywania następnego poranka.

— Tak, tak, ale te mądrości nie są aż tak istotne, póki się nie spróbuje. Wiem, że masz rację, że to prawda, ale wolę się sam przekonać.

— Raczej… codziennie nie będziesz tego jadł.

Wei Wuxian odłożył drewnianą łyżkę.

— Wiem. To wyjątkowy dzień, prawda? Lan Zhan, jaką tu mi niespodziankę przygotowałeś? Zaskoczyłeś mnie. Wszyscy mnie zaskoczyliście — poprawił się. — Pytanie tylko, skąd taki pomysł?

— Bo wkrótce nastąpi koniec — rzucił jednoznaczną odpowiedzią.

— Udasz na sąd?

— Odejdę, bo nadszedł czas.

Wei Wuxian wziął kolejny kęs jedzenia.

— A więc to pożegnalny posiłek? — upewnił się, czy dobrze rozumie jego intencje.

— Nie. To wyznanie — poprawił go.

— Wyznanie? Niby czego.

— Miłości.

— Miłości? — Wei Wuxian parsknął śmiechem. — Weź się nie wygłupiaj.

— Kocham cię.

— Kłamiesz.

— Szczerze.

— Lan Zhan, nie wygłupiaj się, bo ci to nie wychodzi. Jakie wyznanie? Jakie uczucia? Kochany, pamiętaj, że jeszcze nie tak dawno odrzuciłeś wszystko, co ci proponowałem. W tym moje serce. Skąd ta nagła zmiana?

— Przemyślałem wszystko i zmieniłem zdanie — odpowiedział, tym razem niejasno.

Wei Wuxian mu nie uwierzył. Ludzie podobni Lan Zhanowi nie zmieniają się w ciągu dnia, nie podejmują nagłych, nieracjonalnych decyzji, tylko przemyślają wszystko z rozwagą. Emocje stawiają za obowiązkiem, za rozsądkiem, za zasadami. Nie ma dla nich miejsca wśród codziennych myśli. Lan Wangji kłamał, ale czy dla Wei Wuxiana robiło to różnicę? Miło żyć nawet w obłudzie, skoro wkrótce i tak pożegna się z ukochanym. Nie będzie im dane wspólne życie, więc mógł podążyć za tym scenariuszem. Przynajmniej dla chwili przyjemności.

— Świetnie — odparł w końcu, przerywając ciszę. — To co jeszcze dla mnie przyszykowałeś? Wystarczy wspólny posiłek czy może…

Zerknął znacząco w kierunku pasa mężczyzny, niewinnie sugerując, jak mogliby spędzić resztę nocy.

— Zboczeniec — wysyczał Lan Wangji.

— Ja? — Udał wielkie zdziwienie. — Lan Zhan, o co ty mnie posądzasz? Tylko spojrzałem na twój brzuch i pomyślałem o alkoholu. Skąd u ciebie takie zboczone myśli? Czyżbyś zapomniał o wszystkich zasadach sekty Lan?

Nie zareagował, ale jego uszy zrobiły się czerwone ze wstydu. Tego już nie udało mu się ukryć. Wei Wuxian znowu się zaśmiał. Ach, jak słodko drażnić tego młodzieńca.

— Lan Zhan, nie wstydź się. Napijmy się trochę. Masz tu swoją opaskę, dziwnie bez niej wyglądasz.

Niepewnie przyjął kawałek materiału i odłożył go na bok, nie przywiązując na czole.

— Nie… — Wskazał na swoją głowę. — Odrzucisz symbol sekty Lan?

— Nie odrzucam. Czekam z wykorzystaniem — odparł niejasno Lan Wangji.

Wei Wuxian wzruszył ramionami. Nabrał na łyżkę jedzenia i podał ją młodzieńcowi. Zsunął na język tylko końcówkę, z największą ilością ryżu. Zawierała niewiele ostrego wywaru, a mimo to skrzywił się i kaszlnął.

— Biedny Lan Zhan, nic dla siebie nie przygotowałeś?

Młodzieniec odsłonił czajnik zaparzonej herbaty.

— Na herbacie będziesz żył tylko? — zażartował Wei Wuxian.

— Herbata jest pyszna.

— Ta herbata smakuje jak trawa.

— Nie zaczynaj — ostrzegł go groźnie Lan Wangji.

— Oj, z przyjemnością się nie posłucham.

— Wredny — burknął, biorąc łyk ciepłej herbaty. — Nie musisz pić.

— I nie mam zamiaru. Mam obok drugiego, najlepszego przyjaciela. Wystarczy, że on dotrzyma mi towarzystwa — mówiąc to, poklepał Uśmiech Cesarza.

— Wredny.

— Wredny? Lan Zhan, tym razem nic nie zrobiłem. Chyba że… — urwał. Uradował się, jak małe dziecko, gdy dotarło do niego, do jakiej pomyłki doszło. — Myślałeś, że mówię o tobie?

Dźgnął Lan Zhana w ramię.

— Nie — mruknął chłodno.

— Tak, tak, nie, masz całkowitą rację. Ty nigdy się nie mylisz. — Pogładził go po głowie. — Biedny Lan Zhan, kto się z ciebie tak nabija?

Młodzieniec posłał mu groźne spojrzenie.

Zamiast zadrżeć, Wei Wuxian prychnął ze śmiechu.

Rozlał do dwóch czarek Uśmiech Cesarza, Lan Zhanowi oczywiście dał mniej niż sobie. A potem wzniósł toast za ich dwoje. Lan Zhan zanurzył język w alkoholu, biorąc tylko kropelkę do ust. W tym czasie Wei Wuxian wypił wszystko za jednym haustem i czekał z dolewką na młodzieńca. Choć wydawało się, że jej się nie doczeka w tym tempie.

— Niedobre — odparł szczerze.

— Lepsze niż trawa.

— Herbata lepsza.

— Oj, mylisz się.

— Nie.

— Tak.

— I nie doceniasz Uśmiechu Cesarza.

Wei Wuxian przysunął się bliżej.

— Nie doceniasz zielonej herbaty — upierał się dalej Lan Zhan.

— Wziąłeś tylko na język.

— Spróbowałeś.

— Oj, Lan Zhan. — Dotknął policzka młodzieńca.

— Wei Ying.

Rzucili się na siebie w głębokim pocałunku, łapiąc łapczywie każdy swój wdech. Zapomnieli o wciąż gotującym się jedzeniu, o rozlanym Uśmiechu Cesarza i roztrzaskanej czarce po zielonej herbacie. Porwali siebie nawzajem w niekończącym się tańcu przyjemności. Ani jeden ani drugi nie miał ochoty przerwać.

Lan Wangji pchnął Wei Wuxiana ku podłożu. Chwycił za wcześniej odłożoną na bok opaskę i zawiązał ją na nadgarstkach Demonicznego Patriarchy. Odchylił jego ręce do tyłu i pogłębił pocałunek. Wei Wuxian pragnął go, kochał go, pożądał. To, co czynili, nie było właściwe, ale kogo to obchodziło? Potrzebowali siebie nawzajem. Tu i teraz.


v

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!