Czuł się bezużyteczny. Niepotrzebny. Słaby. Władca piekła Husk sprzed kilkunastu laty wyśmiałby go na tysiąc sposobów. Gdyby tylko dziś dalej dzierżył swoją moc, uratowałby Angela. Niepotrzebne mu żadne kontrakty, zerwałby ten jeden, który wiązał Angela z Valentino i uwolniłby pajęczaka z tych więzów.
Brzmiał jeszcze żałośniej, mając podobne myśli i świadomość, że jego własne więzi trzymały go mocniej. Czuł otaczającą jego szyje obrożę, która z każdym rokiem robiła się coraz ciaśniejsza, a szczególnie ostatnio, kiedy aspiracje Alastora zaczęły wyprzedzać jego możliwości. Husk momentami dusił się, a każda próba poluzowania tego więzienia kończyła się tym, że bolało jeszcze mocniej.
Westchnął ciężko i zatrzymał przy balkonie, z którego widoczne było wejście do hotelu i cały hol. Nikt nie wchodził, nikt nie wychodził. Biorąc pod uwagę ostatnie szalone tygodnie, zrobiło tu się cicho. Aż za cicho. To cisza oznaczała kłopoty. Bo nikt nie wiedział, co się kryje w cieniu i co ten cień planuje, a cień zwany Alastor zwiastował nadejście największego chaosu i zniszczenia.
— Oj, mój biedny kotek, kto cię tak zasmucił? — usłyszał głos wydobywający się z mroku.
Rozpoznał go. Praktycznie wywołał swoimi rozmyślaniami.
Zerknął na bok, odnajdując bezkształty cień padający zza postawionej donicy z krwiożerczymi kwiatami. Poruszył się nieznacznie, jakby zapragnął dać znać o swojej obecności, ale nic poza tym. Husk przewrócił oczami. Gałki oczne mu w końcu wypadną od tego przewracania, ale nie umiał inaczej podsumować tego, co się działo przez ostatnią godzinę. A droczenie się Alastora nie pomagało.
— Daj mi w końcu spokój — żachnął się. — Przybywasz w najmniej odpowiednim momencie.
— Moment jest zawsze odpowiedni, mój drogi przyjacielu — głos stał się głębszy, drżał zmieniany przez nakładające się na niego fale radiowe. Brzmiał, jakby wysłuchiwał jednej ze starych transmisji.
— Nie, tym razem nie i dobrze o tym wiesz. Słuchasz wszystkiego, co się dzieje, więc dlaczego jeszcze udajesz? Przynajmniej przede mną.
Cień zawędrował bliżej Huska. Ukształtował się w postać Alastora, który chwilę później wyłonił się we własnej osobie. Jego sztuczny, wymuszony uśmiech przerażał Huska nadal po tych wszystkich latach. Przypominał o dniu porażki, nieszczęścia i porzucenia całej dumy, godności osobistej. Odwrócił wzrok, aby tylko nie patrzeć na twarz Alastora.
— A więc, jesteś dzisiaj w strasznym humorze — stwierdził luźno, poprawiając czerwony krawat. — Wiesz, mój przyjacielu, czasami jest tak, że lepiej się nie wtrącać w sprawy tych słodkich, małych stworzonek i pozwolić im na zabawę, a kiedy skończą, zweryfikować, czy zabawa się udała i co mi przyniosła. Tutaj widzę od samego początku, że to nie jest gra, a wyzwanie.
— Myślisz, że Vox działa przez Valentino, żeby przez Angela dotrzeć do mnie, a potem do ciebie? — już w jego ustach brzmiało za skomplikowanie.
— Wątpię — mruknął. — Za dużo myślenia, podchodów. Te robaczki raczej chcą upokorzyć naszą kochaną Charlie i jej ideę. Nieładnie, nieładnie, szczególnie gdy tak ciężko wszyscy pracowaliśmy na sukces hotelu.
Obejrzał swoje palce i znów posłał w kierunku Huska ten złośliwy, niezrozumiały uśmieszek, jakby już był gotowy pochłonąć każdego, kto stanie na jego drodze do sukcesu.
— Nie obchodzi mnie twój wielki plan — fuknął. — Zresztą, Valentino nie zagrozi nam po d tym względem.
— To co cię obchodzi, mój drogi przyjacielu. — Zniknął w cieniu i pojawił się obok niego — Może Charlie? — Cień go pochłonął, znalazł się nagle przed barmanem. Pochylił się i trącił go złośliwie w mokry nos. — A może ten zboczony pajączek?
Husk machnął ręką, krzycząc:
— Wystarczy!
Zahaczył o powietrze. Alastor zniknął, nie całkowicie. Włosy stanęły na grzbiecie Huska jeżem. Zadygotał. Cień poruszył się za nim. Nie, cień go zaczął pokrywać. Ciężka aura przytłoczyła uwięzionego barmana, jego kajdany stały się cięższe. Skróciły się nawet o jedno okucie, doprowadzając do tego, że musiał zrobić krok w tył. Opuściła go odwaga. Bał się, zwyczajnie się bał tego cienia z rogami, które potrafiły wbić się w jego drobne ciało, zadać tortury, nieznane nawet najpotworniejszym demonom z piekieł.
— Husk — głos Alastora stał się głębszy i cięższy, wydawało się, że dociera do samego umysłu kota. — Husk, mój przyjacielu, czyżby twoje stare serce ruszyło się po tylu latach?
— Nie, to nie tak — zapewnił, choć w to kłamstwo nie uwierzył i on sam.
— Kłamiesz — zauważył Alastor. — Nie obchodzą mnie twoje przygody, niewiele korzyści czy złego przyniosą mi twoje zabawy, ale pamiętaj o swojej roli. Masz tu być barmanem. A barman słyszy najwięcej. Więcej niż inni w tym przybytku nieszczęścia.
— Tak, ja rozumiem... — burknął niepewnie. — Nie zawiodę.
— Oj Husk, wiem, że mnie nie zawiedziesz.
Dłonie o długich, szpiczastych palach oplotły się wokół głowy barmana. Ścisnęły go mocno, wyczuwalnie, wbijając w cienką skórę, jakby gotowe, by rozszarpać go na drobne kawałki, gdy tylko spróbuje zrobić coś wbrew Alastorowi. Z cienia wypłynęła krew. Czerwona maź sączyła się między palcami Alastora, brodząc w niej dopiero umyte futro kota. Ale o nie miało znaczenia. Nie, kiedy pierwsze krople zaczęły spływać po policzkach Huska jak łzy. Sam nie odważył się rozpłakać. Trzymał emocje w ryzach, nie drżał. Ten niespotykany spokój przyniósł mu nadzieję. Może wygra raz z Alastorem, uda mu się wyrwać z więzów, ale te pociągnęły go mocniej do tyłu. Odchylił całe ciało do tyłu, szarpnęło nim porządnie, zmuszając, by opuścił oazę spokoju i wrócił do rzeczywistości.
Walnął głową o podłogę. Ból przeszedł po całym jego kręgosłupie, docierając aż do kości ogonowej. Dygnęło nim. Krzyk utknął mu w gardle. Rozwarł oczy szeroko, pragnąc dotrzeć do źródła zdarzenia, co właściwie się stało. Powitało go krwawe, znienawidzone spojrzenie, rządne mordu i zniszczenia. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem widział tego potwora w swoim prawdziwym obliczu. Ten wymuszony uśmiech był tylko przykrywką, dobre uczynki pochodziły z czyjegoś rozkazu, a prawdziwa natura Alastora zamykała się za porcelanową maską. Łatwo ukrywała jego prawdziwe oblicze, a jednocześnie niewiele trzeba, by pękła — tak jak w tym momencie.
Husk wstrzymał oddech. Zapomniał, jak oddychać. Alastor nie zamierzał mu pomóc. Nadal patrzył głęboko, jakby na coś czekał. Na odpowiedź? Na przysięgę posłuszeństwa? Kolejny raz próbował go upokorzyć?
Co jeszcze zamierzał mu odebrać, skoro już nic Huskowi nie zostało?
— Mój drogi przyjacielu... — Ślina ściekła po brodzie Alastora. Jego głód rósł, niezaspokojony przez brak kolejnych ofiar. — Kiedy Angel stał ci się tak bliski? Dlaczego chcesz go obronić?
— Nie chcę, by skończył, jak ja — mruknął strachliwie. Nie umiał odmówić Alastorowi. Odpowiedź sama wypłynęła przez jego usta, wymuszona kajdanami, które uwidoczniły się na szyi Huska.
— Uważaj, bliscy najszybciej giną. Rany zadane ukochanym bolą mocniej niż te, które przyjmujemy na siebie.
— Wiem, ja... — urwał na chwilę. Miał tylko dwie opcje i tylko na jedną zasługiwał. — Martwię się o niego. To gość hotelu. Charlie będzie smutna, jeśli coś mu się stanie.
Alastor powrócił do swojej dawnej formy, wytarł ślinę z twarzy i poprawił ulubiony garnitur. Kajdany zniknęły z szyi Huska, uwalniając go.
— Zaiste, mój drogi przyjacielu, to wspaniała wiadomość, że tak dbasz o dobro hotelu. Należy ci się za to medal, ha ha ha — zaśmiał się sztucznie. — Tak, to dobra odpowiedź.
Husk wciąż drżał. Nie potrafił złapać oddechu, a ciągle próbował coś powiedzieć. Tak wiele słów cisnęło mu się na gardło, ale okazało się, że wciąż po tych wszystkich latach był żałosnym tchórzem. Z mocną jako Władca Piekła nie bał się niczego i nikogo, rzucił wyzwanie nawet samemu Alastarowi. Wszystko po to, by zaznać dreszczyku emocji. Wciąż zbierał plony własnej decyzji, ale w tym wszystkim nie on się liczył, a Angel.
— Chcę... mu... pomóc — wysapał z trudem.
— Hm? — Alastor pochylił się nad klęczącym kotem. Poprawił mu odstającą grzywę, zaczesując ją do tyłu, a potem dodał: — Nasz drogi Husk zaczął się o kogoś troszczyć. Jakie to wzruszającego — zakpił sobie.
— Wzruszające czy nie, Angel zasługuje na lepszy los, a to niby zadanie tego hotelu.
— Oj, mój drogi przyjacielu, prawie bym zapomniał. Ach, jaki ze mnie głupiec — zażartował, uderzając się odrobinę w czubek głowy. — Tak, misją tego przesłodzonego, żałosnego hotelu jest dać szansę tym marnym duszom na odkupienie. Oczywiście, nie stanie się tak z duszami, które w piekle zaznają tylko cierpienia. Oj, to prawda, ale czy przypadkiem cierpienie nie prowadzi do zbawienia?
Husk prychnął ze śmiechu. Zdążył zapomnieć o groźbach Alastora, zaczął go bardziej bawić niż przerażać.
— Do zbawienia? Cierpienie? Gdybym nie widział spacerujących po ulicach ascetów, to może i bym uwierzył — odzyskał w pełni mowę. — Poza tym, niby do piekła trafiają tylko źli?
— Zło to pojęcie względne — odpowiedział Alastor, choć Husk wcale nie oczekiwał odpowiedzi. — Zło jest definicją przypisaną przez niebiosa i dotąd nikt nie poznał właściwego znaczenia tego słowa. Widziałem w piekle przeróżne dusze, począwszy od morderców, aż po niewinnych ludzi, których pewnego dnia okoliczności zmusiły do działań wbrew ich naturze. Nasz Angel Dusk jest jedną z takich dusz. Może ukrywać przede mną czy przed naszą słodką Charlie swoją prawdziwą naturę, ale ta pajęcza powłoka coraz bardziej pęka.
Husk opuścił bezwładnie ramiona. Poddał się. Spojrzenie wbił w lśniącą podłogę, w której znalazł odbicie swojego smutnego oblicza. Westchnął.
— Chcę mu tylko pomóc wyrwać się z więzów, z których sam nie potrafi się wydostać... — wyznał Alastorowi.
Gniewny uśmiech zwrócił się w kierunku Huska. Zadrżał na ten widok, włosy na grzbiecie stanęły mu dęba. Wiedział, że się naraził swojemu panu, ale bez jego przyzwolenia nic więcej nie zdziała, nie jako ten zwyczajny Husk.
— Powiedz mi, Husk... — Zacisnął mocniej dłoń na wierzchu swojej laski. — Dlaczego ten hotel zmienił i ciebie?
— He? — zdziwił się. — Mnie, że niby mnie? — Wskazał na siebie łapami. — Daj spokój, dalej jestem starym, zapchlonym kotem, którego więzi kontrakt. Nie uwolnię się z tych więzów, ale jeśli mogę, to chcę uratować Angela. Jego kontrakt jest słabszy. Niewiele znaczy. A ten cały Valentino to pokraka a nie prawdziwy Władca Piekła. Nie zasługuje na niego.
— Zmieniłeś się — dalej twierdził Alastron. — Hm... To ciekawe. Może żałosny hotel naszej Charlie ma w sobie jakiś urok. W takim razie, nie wychylaj się. Dalej, mój drogi przyjacielu, pij najtańszy alkohol i baw się dobrze, ale jeśli ktoś zagrozi Charlie bądź hotelowi, to nie wahaj się zniszczyć ich wszystkich. Rozumiemy się?
— Ta... zadrapię ich swoimi pazurkami.
— Czyli się nie rozumiemy.
Zniknął w cieniu, pozostawiając Huska z wątpliwościami, co miały oznaczać jego ostatnie słowa.
0 Comments:
Prześlij komentarz