Wei Wuxian nie żywił nadziei, że zastanie Lan Zhana w miejscu, które mu wskazał. Od samego początku wyraźnie sprzeciwiał się jego każdemu słowu, uparcie próbując coś udowodnić. Najgorsze było to, że nie potrafił odgadnąć zamiarów młodzieńca. Najpierw uparł się na podróż do podziemia, a sprowadził tylko kłopoty i zagrał na guqinie. Nic nie zyskał, nic nie stracił. Wei Wuxian uzyskał o nim trochę informacji, ale one same w zasadzie nie wyjaśniły niczego więcej. Oprócz tego, że los odwrócił się plecami od sekty Lan i sprowadził na nich lata nieszczęść, szczególnie na ich mistrzów.
— Ech, to skomplikowane — narzekał, nie wiedząc, co zrobić z tymi informacjami i jak rozwiązać sprawę Lan Zhana.
Bycie sędzią nigdy nie było łatwe, ale wraz z pojawieniem się tego młodzieńca stało się jeszcze trudniejsze. Pierwszy raz spotkał się z takim dylematem i niezależnie od tego, jak wiele czasu minęło, nadal nikt nie przyniósł mu rozwiązania.
— Wei Ying? — odezwał się Lan Wangji. Siedział przy wejściu do pałacu Wen Wu, a przynajmniej przy ścianie, która obecnie nie pozwalała nikomu wyjść z wiecznego więzienia.
— A więc tym razem nigdzie nie zawędrowałeś — stwierdził Wie Wuxian. Nie miał sił na pochwałę czy skarcenie za wcześniejszą ucieczkę. To już się wydarzyło, dostał nauczkę na przyszłość, więc nic podobnego więcej się nie wydarzy. Chyba…
— Czy spotkanie się udało? — zagadał do niego.
— Hm — odpowiedział Wei Wuxian.
— Czy bóg podziemia coś wspomniał na temat mojego zwoju? — dopytywał dalej Lan Wangji. Strasznie się rozgadał, jak nie on.
— Nic.
Wydawało się, że odetchnął z ulgą, choć mimika jego twarzy tak niewiele wyrażała, że mogło to być złudzenie.
Lan Wangji odsunął się od ściany, robiąc miejsce dla Wei Wuxiana, by dalej działał. Demoniczny Patriarcha zawahał się. Lan Zhan nie skończył. Dalsze pytania cisnęły mu się a usta, ale usilnie je trzymał w sobie. Myślał, że nic go nie zdradziło, więc udał zdziwienie, kiedy Wei Wuxian nie otworzył przejścia.
Prawda leżała gdzie indziej.
— Jeśli masz coś jeszcze do powiedzenia, to mów. Nie mam czasu bawić się w jakąkolwiek grę — rzekł ostro Demoniczny Patriarcha, może nawet zbyt ostro, ale wyprawa do podziemia naprawdę go zmęczyła.
— Przepraszam — wyszeptał. — To samolubne, co teraz powiem. I okrutne, bo wciąż nie dałem jasnej odpowiedzi. Kiedy uda się odnaleźć zwój z moją historią, zostanę osądzony. Wtedy odejdę. Zostaniesz znowu sam.
Wei Wuxianen wstrząsnęło od środka. Zapewne nadintepretował wyznanie Lan Zhana, ale jeśli to było to, o czym myślał, to wtedy…
— Oznaczałoby to, że pragniesz ze mną zostać — dokończył na głos.
Lan Wangji wyraźnie skinął głową.
— Dlaczego? — pytał dalej Wei Wuxian, okrutnie wymuszając na Lan Zhanie odpowiedzi.
— Bo dla ciebie przybyłem na sąd.
— Nie… Nie rozumiem — zmieszał się. — Co masz na myśli?
— Przepraszam, ja sam do końca nie rozumiem. Czasem pojawiają się obce myśli. Jakby nie należały do mnie.
— Co to niby znaczy? — Zaśmiał się smutno. — Kpisz sobie ze mnie?
— W żadnym wypadku.
— Igrasz ze mną, bawisz się.
— Staram się być szczery — odparł stanowczo Lan Wangji. — Nie będę ukrywał prawdy. Nie obrzucę nikogo niepotrzebnym kłamstwem. Nie zaprzeczę też czemuś, czego sam nie rozumiem.
— Nie, Lan Zhan, bawisz się moimi uczuciami.
— Najwyższy Sędzio, pragnę odpowiedzieć na twoje uczucia szczerze.
— Szczerze? — prychnął. — Lan Zhan, jesteś kłamcą.
— Mistrzu Wei, a ty próbujesz wymusić na mnie odpowiedź. Czy jeśli zabrzmi „nie“ to wtedy zniszczysz świat?
Wei Wuxian otworzył szeroko oczy. Gniew się w nim wezbrał. Zacisnął pieść, próbując zadusić go w sobie, nie pokazać innym tej słabości, a przede wszystkim udowodnić Lan Wangji, że ten nie ma racji. Otworzył na szybko wyjście z rezydencji Wen Wu i samotnie skierował się na ścieżkę prowadzącą ku jego grocie.
Nie obejrzał się za siebie. Przynajmniej na początku. Kierował się dziecinnymi emocjami, to pewne. Nie próbował temu nawet zaprzeczać, skoro taki wydźwięk miało jego zachowanie. Choć nie powinien. Nie był dzieckiem, a wielkim sędzią umarłych. Tylko przy Lan Zhanie i Pannach Młodych stawał się taki niewinny. Umieli go nakierować, zmienić, przywołać to, co wydawało się od dawna zapomniane.
Przystanął i westchnął.
Przecież nie zostawi tak Lan Zhana samego.
Obejrzał się przez ramię.
Lan Wangji szedł wolnym, dostojnym krokiem za nim, zachowując odpowiedni dystans. Miał zamknięte powieki, nawet na ścieżce, z której nietrudno zboczyć i już nigdy nie powrócić na właściwą drogę. Biada tym, którzy nadal trwali w tych nieskończonych toniach.
— Uważaj — ostrzegł Lan Zhana. — Tu nie jest bezpiecznie.
— Obiecałeś, że mnie obronisz — wypomniał mu wcześniejsze słowa.
— Ale ty obiecałeś być grzeczny — dodał żartobliwym tonem. — Strzeliłeś focha, Lan Zhan? Niedobra z ciebie żona.
— Nie jestem żoną — oburzył się.
Wei Wuxian parsknął śmiechem.
— No cóż… Nie będę się przecież z tobą kłócił — odparł luźno, praktycznie wrócił mu dobry humor. — Lan Zhan, naprawdę nie udaje ci się obrażanie.
— Obrażanie nie jest zgodne z zasadami sekty Lan.
— He? — Podniósł ze zdziwienia brew. — Zasadami? Może nie znam ich na pamięć, ale mógłbym się założyć o wszystkie moje skarby, że złamałeś co najmniej kilkadziesiąt zasad, odkąd do mnie trafiłeś. Już nie będę wspominał o przewinieniach, które cię zaprowadziły przed mój sąd.
— Miałeś nie wspominać — burknął.
Przeszedł obok Wei Wuxian i ruszył zdecydowanym krokiem w stronę półotwartej bramy.
Wei Wuxian rozejrzał się po okolicy. Nie wychwycił strzegącego bramy demona. To niedobrze. Przybywającym do podziemia często wychodził na powitanie, udając słodkiego i kochanego psiaczka, ale Wei Wuxian znał prawdę. To bestia. Demon. Potwór. Krył się pod maską niby niewinnej istoty. Żadnemu psu nie należało ufać!
— Zwolnij, Lan Zhan — poprosił ukochanego.
— Nie.
I przyspieszył.
— Lan Zhan, na bogów podziemia, zwolnij — dalej prosił, ale już ostrzejszym tonem.
— Nie.
Znajdował się już przy samej bramie, razem z nadchodzącym od prawej strony psem. Wei Wuxian dostał dreszczy na widok tego długiego, pięknego futra i podejrzanie niewinnego pyszczka. Zaczynało się. Najchętniej zniknąłby samotnie za bramą, ale nie zostawi tak Lan Zhana.
Pobiegł. Złapał Lan Wangji w pasie i odsunął go na bok, kiedy pies próbował skoczyć mu na tors. Zwierzę przeleciało obok nich, po czym zatrzymało się nad przepaścią. Łapy miał położone na chmurach. Merdał niespokojnie ogonkiem, odrobinę ciesząc się z ich obecności, a trochę…
Pysk stał się dłuższy. Całe jego ciało zaczęło rosnąć na ich oczach, przybierając rozmiar trzykrotnie od nich większy. Całe futro opadło w kierunku przepaści, ukazując czerwoną jak krew skórę. Wyglądał, jakby ktoś wyszarpał mu skórę do samych mięśni.
Pochylił się i wciągnął powietrze, rozpoznając ich zapach.
Wei Wuxian zacisnął mocniej rękę na pasie Lan Zhana.
— Mówiłem ci, że to demon — przypomniał kultywatorowi. — Niedobry pies, wynoc… — urwał.
Cała odwaga prysła na widok zbliżającej się ku niemu bestii. Odruchowo puścił Lan Zhana i ukrył się za nim. Złapał mężczyznę za fragment sukna, jak wystraszona panienka przez ślubem. Nerwowo zerknął w kierunku jego oczu. Było to błagalne spojrzenie, które miało wyrazić więcej niż tysiąc słów.
Lan Zhan złapał za drzwi. Odsunął się wraz z Wei Wuxianem o krok w tył. Bestia zwróciła uwagę na ten ruch. Zacharczała przeraźliwie i rzuciła się w ich stronę. Zabrakło czasu na myślenie.
Lan Wangji przerzucił Wei Wuxiana przez ramię, a potem wskoczył za drzwi, zatrzaskując je za sobą. Panny Młody już czekały po drugiej stronie, z żelazną belką, którą prędko założyły na wejście. Rozległo się potworne łupnięcie, a potem nastała cisza.
— Szkoda, że taki słodki piesek robi się groźny, jak się wraca — powiedziała smutno jedna z Panien Młodych.
— On jest zawsze straszny! — wrzasnął Wei Wuxian. — Jak się wchodzi! I jak się wychodzi.
Padł ze zmęczenie. Miał serdecznie dosyć tego dnia. Niech go zabiorą ze sobą, wykąpią w bali gorącej wody, wysuszą i położą spać. Co z tego, że zmarli nie śpią? Zasługiwał na odpoczynek, chwilę wytchnienia, moment dla siebie, ale widząc zaniepokojone twarze Panien Młodych to wcale na niego nie czekało. Zamiast marzeń spotkał się z rzeczywistością i stosem zwojów czekających przy tronie.
Zarzucił włosy do tyłu. Oparł się o chłodną powierzchnię ściany i podniósł samodzielnie, bez prośby o wsparcie ze strony Panien Młodych czy Lan Zhana.
— Przepraszamy! — zajęczały wszystkie równocześnie.
Dla nich znalazł siły, by uśmiechnąć się szeroko.
— Taka moja niewdzięczna rola — odparł, a potem oddalił się w kierunku szczytu tronu. Pracę czas zacząć!
0 Comments:
Prześlij komentarz