Niższe poziomy okazały się już przykrym widokiem. W celach dusiły się dusze. Było ich po dziesięć lub dwadzieścia na jedno, wąskie pomieszczenie. Nikt nie rozdzielał kobiet i mężczyzn, starych czy młodych. Wszyscy byli wpychani w przypadkowej kolejności do swojego wiecznego więzienia, w którym brakowało miejsca, by usiąść. Więc stali, wepchnięci na siebie nawzajem, do tego półnadzy. Oszczędzono im tyle wstydu, że pozwolono przepasać się cienkimi tkaninami w intymnych miejscach.
Na korytarzu stała klepsydra wypełniona piaskiem. Przesypywał się powoli, po jednym ziarenku osobno, jakby odliczał czas do jakiegoś wydarzenia.
— Fałszywa nadzieja — wtrącił Jin Guangyao. — Tutaj tłoczą się ci, którzy doprowadzili świadomie innych do śmierci. Nie biczują nich, nie torturują, każą stać w ciasnocie i czekać, aż spadnie ostatnie ziarenko. Wtedy ich wypuszczają i zmieniają im cele.
— Pomysłowe.
— Ciężka kara, mimo że bezbolesna.
Zeszli niżej. W Wei Wuxiana uderzył odór śmierci. Pierwsze zwłoki odnalazł na początku drogi przy strażniku, który liczył spadające z sufitu krople wody. Na widok Jin Guangyao wyprostował się. Pozdrowił mężczyznę serdecznie.
— Przepraszamy za dzisiaj — dodał, zanim weszli do głównej części. — Nie posprzątaliśmy jeszcze.
Wei Wuxian pojął jego słowa, gdy wyjrzał na ogromny plac, na którym ścieliły się stosy zwłok. Ciała były zakrwawione, poobijane, z licznymi cięciami, głównie należały do mężczyzn, choć wypatrzył wśród nich i kilka kobiet. Tylko jeden z nich jeszcze stał. Śmiał się potwornie, jakby zwariował. Krew spływała po jego torsie z głębokiej rany, zadanej najpewniej ciężkim ostrzem. Mimo obrażeń radośnie ogłaszał wszystkim, że to on wygrał.
— Czyżby na tym poziomie odbywały się walki jak na arenie? — zasugerował Wei Wuxian.
— O tak — odpowiedział strażnik. — Tu głównie trafiają wojownicy, którzy mordowali w czasie wojny niewinnych dla własnej uciechy. Każemy im tak walczyć regularnie.
— Co otrzymuje zwycięzca? — zainteresował się.
— A to dopiero jest śmieszne. Bo wszyscy myślą, że jak zwyciężysz, to cię zabieramy wyżej. Nikt jednak tego nigdy nie widział, a rzecz jasna taki zwycięzca trafia niżej. Śmieszne, prawda?
Wei Wuxian szczerze się zaśmiał.
— Pomysłowe.
— A dziękuję. Tak skromnie napomknę, że to mój pomysł. Robiłem to jeszcze za życia. Nie warto się może chwalić, ale w sumie… źle tu nie mam. Przynajmniej się spełniam. To miłej wyprawy — pożegnał ich tymi słowami i ruszył w kierunku wojownika.
Im niżej, tym gorzej. Wei Wuxian zastanawiał się, na co natrafią na samym dole, skoro po drodze miał okazję zobaczyć tak fascynujące sposoby na zadawanie cierpienia. Nie zawsze potrzeba tortur. Wystarczy pomysł.
— Mistrzu Wei, uważaj na ciemność — ostrzegł go niespodziewanie Jin Guangyao.
Wykonał krok do przodu i nagle całe światło zostało pożarte. Nie widział niczego, tylko otaczającą go zewsząd ciemność. Szedł odruchowo przed siebie, słysząc spokojne kroki Jin Guangyao. Na ten moment im zaufa, jeśli coś spróbuje zrobić, wykorzysta demoniczną energię, by przedrzeć się dalej.
Dobiegły do niego obce jęki, wędrujące po całej przestrzeni wokół nich. Dźwięki były niewyraźne. Nikt nie wypowiedział ani jednego słowa, do tego nie napotkali na strażnika. Wyszli z ciemności chwilę później, do przedostatniego poziomu przed miejscem, do którego prowadził go Jin Guangyao.
— Co to było? — zapytał.
— Mordercy, gwałciciele… Wszyscy, którzy uniknęli za życia kary, żyli w blasku swoich dokonań, tu zostali sprowadzeni. Do wiecznych ciemności. Pozbawieni języków, zmuszeni, by żywić się szczurami albo innymi więźniami. Mistrz Wei nie życzyłby sobie zaznać tego widoku. Jest potworny.
Z tym się zgodził z Jin Guangyao.
Przedostatni poziom nie wyglądał źle. Wszędzie paliły się pochodnie, ścieżkę porządnie wysprzątano, nawet co jakiś czas pojawiały się postawione przy ścianie ławki, najpewniej dla strażników. Żadnego z nich nie spotkali. Tak samo więźniów.
— Ostatnie poziomy nie są takie proste — wyjaśnił Jin Guangyao. — Wydaje się, że będą pełniły podobne funkcje jak poprzednie miejsca, ale prawda jest inna. Czy zawsze chodzi o tortury czy może o to, by nie pozwolić pewnym duszom na reinkarnacje?
— Sugerujesz, że podziemie pełni również funkcję więzienia dla niektórych dusz?
— Dokładnie tak. Tutaj nie napotkamy na nikogo, bo nikogo tu nie ma. To przejście, które ma coś sugerować… — urwał.
Zatrzymał się przed ścianą, która kończyła drogę.
Wei Wuxian przybliżył się i z ciekawości postukał w kamień. Sprawiał wrażenie solidnego, przynależał do całej ściany. Nie zauważył najdrobniejszych pęknięć. A więc przedostatnie piętro sugerowało, że jest ostatnie. Droga się urywała. To koniec.
Przepuścił Jin Guangyao, pozwalając mu działać dalej. Uśmiechnął się chytrze. Zamiast otworzyć przejście w kamieniu, przykucnął. W pyle nakreślił znak oznaczający śmierć, a potem odsunął się. Wei Wuxian podążył za nim.
Podłoga pękła w pół. Wyrwa ciągnęła się aż pod wejście do tego poziomu. Była niewielkich rozmiarów. Zdecydowanie nie zmieściłby się przez nią dorosły człowiek, nawet dziecko miałoby z tym problem. A nie rozszerzało się. Pęknięcie ustało w pewnym momencie, pozostawiając otwór w takim stanie, który wprowadził Wei Wuxiana w konsternację.
— Przejdź razem ze mną, mistrzu Wei — podpowiedział Jin Guangyao.
Równocześnie wykonali krok do przodu, przechodząc na druga stronę wyrwy.
Gdy Wei Wuxian postawił stopę na podłożu, krajobraz uległ całkowitej zmianie. Znaleźli się na ogromnej, chłodnej przestrzeni, przed przepaścią, z której wydobywał się mroźny powiew. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Przez wilgoć oddychało się ciężko, nawet jeśli Wei Wuxian nie potrzebował tego do życia.
Zbliżył się do przepaści i ostrożnie za nią wyjrzał. Demonicznej energii nakazał, by pilnowała Jin Guangyao. Wystarczyło lekkie pchnięcie, by skończył w wiecznej otchłani i nigdy nie wydostał się z podziemia. Na szczęście Jin Guangyao pozwolił mu zerknąć w dół przepaści. Ciągnęła się jakby w nieskończoność, nie dostrzegał dna. Widział jedynie zarysy kolejnych wysuniętych płyt, widocznych dzięki zapalonym pochodniom.
— Idziemy dalej? — pospieszył go Jin Guangyao.
— Tak.
Odsunął się.
Tym razem powitało ich dziesięciu strażników, ciężko uzbrojonych, z dłońmi przyklejonymi do rękojeści. Zaczęli ich prowadzić jeszcze niżej, obok wykutych w kamieniu wnęk, w których znajdowali się pojedynczy więźniowie. Nie torturowano ich, ubrano w solidne, ciepłe ubrania, niektórzy czytali pisma, a inni poddali się głębokiej medytacji. Był też jeden, który jadł ochoczo upieczonego kurczaka i popijał go dobrym winem.
Oni rzeczywiście nie mieli prawa narzekać na warunki panujące w podziemiu. Co więcej, śmiał stwierdzić, że ta część w ogóle nie przypominała więzienia. Wnęki nie były niczym zabezpieczone. Wyglądało na to, że każdy z więźniów mógł swobodnie poruszać się po całym poziomie. Minął wielu z nich, ale wszyscy grzecznie spędzali czas w środku. Nie wierzył w posłuszeństwo, szczególnie wśród więźniów uznanych za najgorszych w historii ludzkości.
— Mistrz Wei nie ma więcej pytań? — zaczął Jin Guangyao.
— Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
— A mistrz Wei już nie znajduje się w tak zwanym piekle? Czy można zejść niżej?
— Kto tam wie? Tajniki tego świata i praw w nim panujących są wciąż niezgłębione. I może czasem nie warto je odkrywać.
— To nie zmienia faktu, że mistrz Wei nadal jest ciekawy ostatniego poziomu.
— Nie zaprzeczę.
Jin Guangyao przystanął wraz ze strażnikami. Zablokował Wei Wuxianowi drogę, tak że nie miał prawa przejść dalej.
— Trafili tu wielcy mistrzowie, potężni wojownicy, niezwyciężeni, którzy jednak w życiu nie kierowali się właściwymi pobudkami.
— Mogliby zagrozić bogom podziemia? — zasugerował niewinnie Wei Wuxian.
— W żadnym wypadku, ale co innego pozostali więźniowie albo to, że byliby w stanie wydostać się z podziemia. Tutaj zapewniamy im wszystkiego, czego zapragną.
— W więzieniu?
— Oni żyją w złudzeniu, że otrzymują wszystko, czego zapragną. To wieczna iluzja, złudzenie. Choć nie wszyscy tak łatwo się jej poddają.
Wei Wuxian zastanowił się nad słowami Jin Guangyao.
— Prowadzisz mnie do kogoś, kto żyje w świadomości — domyślił się. — Dlaczego?
— Odpowiedź jest w sumie bardzo prosta. To dusza, która nie jest w stanie nic zrobić, a niestety tutaj trafiła. — Na tym skończył.
Ruszyli dalej. Wciąż prowadził Wei Wuxiana jeszcze niżej, gdzie światło pojawiało się coraz rzadziej. Ciemności pochłaniały drogę, raz na jakiś czas rozpraszając się dzięki pojedynczej pochodni. Nagle strażnicy przystanęli. Ustawili się przed jedną z wnęk, o wiele węższą od pozostałych. Jin Guangyao wskazał ruchem dłoni, by Wei Wuxian udał się do środka. Wyczuł tu pułapkę. Dlatego zostawił po drugie stronie trochę demonicznej energii, która w porę powinna go ostrzec, gdyby coś się zadziało.
0 Comments:
Prześlij komentarz