Dał upust swojej złości, a z drugiej strony nie umiał zaprzeczyć słowom strażników. Lan Wangji wyglądał zjawiskowo, piękniej niż niejedna kobieta w domach rozkoszy, która swym wdziękiem i talentem pragnie zaprosić mężczyznę do siebie. Młodzieniec przyciągnął tak wszystkich — strażników, więźniów, opuszczone dusze, a nawet zainteresował swoją grą Wen Wu. Jak miałby na kogokolwiek się złościć, skoro miał takie samo zdanie o Lan Zhanie? No chyba, że przemawiała przez niego zazdrość?
Pokręcił od razu głową, wyrzucając z niej ten pomysł.
Przepchnął się przez strażników i wyszedł przed Lan Zhana. Założył ręce na piersi, po czym rzucił młodzieńcowi gniewne spojrzenie. Nawet zaczął tupać nerwowo nogą.
— Ej, a ty to kto? — oburzył się jeden ze strażników.
— Więźniowie mają siedzieć w klatkach! — ostrzegł go kolejny.
We trzech stanęli za Wei Wuxianem, wyciągając powoli miecze z pochw, na razie w ramach ostrzeżenia. Nie miał im za złe tego, że go nie rozpoznali, ale skoro już chcieli pokazać swoją wyższość, to powinni przyjść z czymś lepszym.
Machnął od niechcenia ręką. Trzech mężczyzn odepchnęła demoniczna energia. Przytwierdziła ich do krat jednej z cel i tam zatrzymała. Więzień znajdujący się wewnątrz zarechotał, mając uciechę z tego, że tym razem nie on cierpi.
— Na twoim miejscu bym się nie śmiał — zwrócił mu uwagę Wei Wuxian. — Za moment wszystko wróci do normy, a upokorzenie najdłużej się pamięta.
Zamarł. Więzień nie śmiał wydać z siebie ani jednego dodatkowego dźwięku. Usunął się w najdalszy zakątek celi, udając, że cała sytuacja go nie dotyczy.
Wei Wuxian na spokojnie wrócił do Lan Zhana, który wciąż go ignorował. Gładził struny instrumentu, wydając przy tym nieskładne, ale nadal piękne dźwięki, które nie łączyły się w żadną melodię.
— Miałeś grzecznie czekać — przypomniał mu.
— Yhy — mruknął niezrozumiale. Taka odpowiedź oznaczała wszystko i nic w przypadku Lan Wangji.
— Na bogów i boginie, ty chcesz mnie naprawdę doprowadzić do drugiej śmierci. Słyszałem różne rzeczy na swój temat i wydawało mi się, że mistrz sekty Lan, jeden z najznakomitszych kultywatorów, będzie postępował zgodnie z zasadami i się słuchał. Ale nie, oczywiście, że nie… — narzekał na głos, wylewając swoją frustrację na zewnątrz. Szczerze miał wszystko dosyć i wyglądało na to, że zostawienie Lan Wangji w podziemiu nie było złym pomysłem. Bo stracił już do niego cierpliwość.
— Przepraszam — odparł w końcu.
— Teraz mnie przepraszasz? — zdziwił się Wei Wuxian. — Oj, wybacz, ale co znaczą twoje przeprosiny? He? Przepraszam i następnego dnia znowu nabroję? Tego uczyli w sekcie Lan?
— Nie należę już do sekty — przypomniał mu.
— Wiem, bo nie żyjesz. Tym bardziej powinieneś mnie słuchać.
Lan Wangji w końcu podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy Wei Wuxiana.
— Wybacz — powiedział, tym razem faktycznie żałując swojego czynu.
— I co mi po tym, że przepraszasz? — burknął. — Stało się. Aż nie mogę uwierzyć w twoje szczęście. Każdy inny na twoim miejscu dawno znalazłby się za kratami. Skąd wziąłeś guqin?
Podniósł instrument i przyjrzał się jego prostej, aczkolwiek zadbanej budowie. Nie był to jeden z przedmiotów, które walały się po podziemiu. Te znajdowały się w znacznie gorszym stanie i na pewno nie w każdym rogu więzienia. Poza tym egzemplarz trzymany przez Lan Wangji wydawał się zadbany, miał nawet wyrzeźbione drobne wzory w drewnie. Ktoś bezsprzecznie naoliwiał struny, by zbyt szybko nie wyschły.
— Pamiętam jedne nocne łowy, na których doświadczyłem mocy, jak i również muzyki mistrza Lan — odezwał się obcy głos zza rogu.
Strażnicy stanęli na baczność, a następnie pozdrowili mężczyznę głębokim skinięciem. Zadrżeli ze strachu. Nie śmieli tym razem wydać z siebie najmniejszego dźwięku.
Postać ukrywająca się w cieniu wyszła wolnym, niepospiesznym krokiem w kierunku strażników.
— Jin Guangyao — rozpoznał mężczyznę od razu.
Dawny wróg uśmiechnął się subtelnie i niewymuszenie, jakby naprawdę ucieszyło go ponowne spotkanie z Wei Wuxian. Mimo że minęli się nie tak dawno temu.
Jednak nie podjął ponownej rozmowy, przynajmniej na początku, bo zwrócił się do strażników ciężkim, władczym tonem:
— Co ma znaczyć to zamieszanie?
— My… Wybacz, panie. Chcieliśmy tylko posłuchać gry.
— Melodia niosła się przez cały pałac. Słyszalna była w każdej komnacie podziemia, a wy odeszliście od swoich stanowisk, by zobaczyć, kto gra. Nieprawda?
Strażników oblał zimny pot. Trzęśli się jeszcze mocniej niż wcześniej.
— To prawda — wyznał jeden z nich. — Błagamy o wybaczenie.
— Wybaczenie? W podziemiu? — Jin Guangyao udał zdziwienie. — Tutaj nie liczą się słowa, a czyny. Wybaczenie przychodzi, ale poprzez cierpienie. Czyż nie wszyscy więźniowie tutaj tego zaznają? Chyba zapomnieliście, że nie tak dawno sami znajdowaliście się za kratami?
— Nie, nie, nie! — Nerwowo pokręcił głową. — Tylko nie to!
— Jeśli nie jesteście w stanie dostosować się do panujących tu zasad, to może inni będą do tego bardziej chętni?
Zaklaskał. Obok Jin Guangyao wyłoniło się kilku innych strażników, którzy pochodzili z niższych warstw podziemia. Trafiali tam tylko najgorsi, najbezwzględniejsi tyranie, mordercy i potwory, jakich ziemia stworzyła. Strażnicy niewiele się różnili od nich. Zabrali mężczyzn chroniących wyższych pięter i zaczęli ich ciągnąć z powrotem za kraty, z których uwolniono ich na czas służby. Krzyczeli, wili się, błagali o litość, ale każdy ich jęk spotkał się tylko z krzywym spojrzeniem ze strony Jin Guangyao.
W tym z Wei Wuxianem byli podobni, oboje nienawidzili krzyków. Na szczęście te ucichły, gdy strażnicy znaleźli się w kolejnej części podziemia.
— Nareszcie odrobina spokoju — ucieszył się Jin Guangyao.
— Sam doprowadziłeś do tego zamieszania — przypomniał mu Wei Wuxian. — Dlaczego zaprowadziłeś tu Lan Wangji i jeszcze mu dałeś guqin do gry? — zarzucił mężczyznę pytaniami.
Jin Guangyao niewinnie przechylił głowę na bok. Zbliżył się do Wei Wuxiana i pochylił się, by wyszeptać mu na ucho:
— Nie przyprowadziłem. Nie znasz mistrza Lan. Uważaj, bo możesz się poparzyć. — Odsunął się a potem dodał: — Nie pochwalę się przed nimi swoją grą, więc pragnąłem przynajmniej raz po śmierci wysłuchać melodii zagranej przez mistrza Lan. W podziemiu trudno o sztukę.
— Wymówki — syknął Wei Wuxian.
— Mistrzu Wei, możesz wierzyć mi bądź nie, to już jest niezależne ode mnie, ale wiedz, że nie mam obecnie żadnego zysku w tym, by kłamać.
— Nie zrzucisz bogów podziemia z tronu.
— Nie, ale kto powiedział, że to jest mój cel? Pomyśl w ten sposób. Mam do wyboru, albo być zamkniętym za kratami i cierpieć niestworzone męki, bądź posłusznie wspomagać Wen Wu i cieszyć się w miarę spokojną i bezbolesną śmiercią.
Wei Wuxian przymknął powieki.
— Jeśli uznam, że to jest twój jedyny cel, to mogę przymknąć oko na resztę przewinień — zdecydował.
Jin Guangyao zmienił podziemie na lepsze. Jego zasługi były zauważalne, wspomagały codzienny byt Wen Wu i wyglądało na to, że ułatwią pracę samemu Wei Wuxianowi. Oczywiście nadal mu nie ufał, ktoś taki jak Jin Guangyao nie zasługiwał na drugą szansę. Jeśli okaże mu się chociaż cień litości, w odpowiedniej chwili co najwyżej wbije ci nóż w plecy. A jednocześnie Wen Wu nie pozwoli go skrzywdzić. Dlatego Wei Wuxianowi pozostało tylko czekać i obserwować.
— Dobrze, skoro to tyle, Lan Zhan, pakujemy się i odchodzimy. Ale nie myśl sobie, że unikniesz kary! — ostrzegł mężczyznę. — Nie wiem, jak mogłeś mi to zrobić, ale upewnię się, że więcej nie wpadniesz na tak bezmyślny pomysł.
— Hm —mruknął w ramach odpowiedzi.
Wstał. Otrzepał swoją jasną szatę z pyłu. Oprócz niego, nie ubrudził białego materiału, nawet jeśli po podłożu walały się części ciał torturowanych, a gęste krople krwi ścieliły się po ścianach i drodze. Uniknął ich wszystkim jakimś cudem, co zaskoczyło Wei Wuxiana.
Lan Wangji oddał giqun Jin Guangyao, dziękując mu za możliwość zagrania w podziemiu, a na końcu go pozdrowił na pożegnanie.
— W zasadzie… — zawahał się Jin Guangyao. — W zasadzie chciałbym zaprowadzić mistrza Wei w jeszcze jedno miejsce — dokończył niepewnie, jakby nie do końca był pewny podejmowanej przez siebie decyzji.
— Gdzie dokładnie i po co? — zapytał ostrym tonem.
— Do najniżej położonej części podziemia — odparł szczerze. — Odbywa tam swoją karę ktoś, kogo mistrz Wei winien poznać.
— Dlaczego?
— Nie wiem, czy mistrz Wei uwierzyłby mi, gdybym teraz zdradził prawdę. To bardzo delikatny temat, tak samo jak osoba, która niesłusznie znalazła się w tak potwornym miejscu. Ale… — tu zerknął na Lan Wangji — mistrz Lan również by zachęcił do spotkania, gdyby posiadał wspomnienia.
— To pułapka? — drążył dalej, próbując zrozumieć, czym się kieruje Jin Guangyao.
— Wydaje mi się, że niezależnie od odpowiedzi, jaką dam, mistrz Wei mi nie uwierzy. Nie będę się starał. Nie przekonam. Na siłę nie będę wymuszał pójścia za mną. Mogę zapewnić jedno. Na ten moment, niezależnie od tego, jakbym się postarał, nie jestem w stanie zagrozić Demonicznemu Patriarsze. Podobnie, jak wszyscy więźniowie i strażnicy z najniższego piętra podziemia. Czy ta gwarancja wystarczy?
Wystarczyła. A nawet gdyby tak się nie stało, prośba Jin Guangyao zaintrygowała Wei Wuxiana. Nigdy wcześniej nie zawędrował tak daleko. Wen Wu nie puszczał go do samych więzień, a co mówić o miejscu, gdzie zbierały się potwory zrodzone z tego świata.
— Dobrze — zgodził się. — Lan Zhan…
— Nie — przerwał mu Jin Guangyao. — Mistrz Lan musi tu pozostać. Jest nieosądzonym zmarłym. Dodatkowo całe życie kultywował życiową energię. Nie wiemy, jak zareagowałby na dziką energię podziemia, która gromadzi się w niższych poziomach.
Brzmiało to rozsądnie. Nie planował opuszczać boku Lan Wangji, ale argumenty Jin Guangyao przekonały go, że nie warto ryzykować. Demoniczna energia, szczególnie w tak czystej postaci, różnie mogłaby zadziałać na kogoś takiego jak Lan Wangji.
— Wracaj na górę — rozkazał stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. — Tym razem się posłuchasz?
— Tak — obiecał, choć Wei Wuxian odniósł wrażenie, że nie należy mu w tej kwestii ufać.
— Lan Zhan, proszę… — Westchnął. — Rób, co chcesz. Spróbuję cię później jakoś uratować. Tylko błagam, nie idź za nami.
— Na pewno nie pójdę — tym razem zapewnił. Faktycznie zabrzmiało to zdecydowanie lepiej niż wcześniej, więc Wei Wuxiam uznał, że to wystarczy.
— To dobrze. Uważaj na siebie.
— Nie.
— Co „nie“? — Wei Wuxian zmarszczył czoło, słysząc niejednoznaczną odpowiedź.
— „Nie“ odnosi się do błędu, jaki popełniłeś.
— Słucham?
— Nie ja powinienem na siebie uważać, tylko ty na siebie — naprostował go Lan Wangji.
— Martwisz się o mnie? — Trącił złośliwie młodzieńca w ramię. — Zakochałeś się we mnie?
— Jesteś głupcem — do ich rozmowy wtrącił się Jin Guangyao. — Widzisz tylko oczywiste zło, ufasz tym, którym wszyscy by zaufali, ignorujesz fakty, które inni rzucają ci pod nogi. Jesteś głupcem, mistrzu Wei.
I już stracił dobry humor. Na dodatek nie uzyskał odpowiedzi od Lan Zhana. Ominął go i podążył za zmierzającym ku dalszym zakątkom podziemia Jin Guangyao. Kiedy już zostali sami, nie wspomniał więcej o byciu głupcem. Najpewniej w innych okolicznościach zignorowałby to ostrzeżenie, ale skoro i Wen Wu wypomniał mu to samo, to musiał wziąć sobie je do serca. Gdyby tylko zrozumiał, co albo kogo mieli na myśli. Lan Zhana? Niemożliwe. Jego od razu skreślił. A może chodziło o Lan Xichena, to było o wiele bardziej prawdopodobne. Za jego sprawą Jin Guangyao upadł, a w nagrodę otrzymał własny pałac w niebiosach. Może od początku kryło się tu coś więcej?
Nie, nie przychodziło mu nic więcej na myśl. Poza tym zmierzali w kierunku najniższego poziomu podziemia, w którym każdy krok pozostawiał za sobą krwawy ślad, gdzie krzyki więźniów trwały w nieskończoność, a ból i cierpienie stanowiło codzienność. Takie wnioski snuł z opowieści, pierwszy raz miał doznać wszystkiego na własnej skórze.
0 Comments:
Prześlij komentarz